1
W tych czasach nie potrzeba wojny, żeby umrzeć w czasie bitwy
6 miesięcy temu
"Powtórz to kurwa!" żądam.
"Zdradziłem cię pięć razy."
Twarz Cole'a wciąż wydaje się niewzruszona. Wzdycha w stronę sufitu i podaje mi kluczyki do naszego mieszkania.
"Słuchaj, chciałem załatwić to szybko i bez zbędnych rozmów. Po rzeczy przyjadę za miesiąc lub dwa, kiedy skończę kręcić film."
Nie wierzę własnym uszom. Czy on naprawdę właśnie zerwał nasz sześcioletni związek, ot kurwa tak i oczekuje, że puszczę go bez żadnej rozmowy? Że nie należą mi się żadne wyjaśnienia?
"Dlaczego?" wyrywa mi się i sam nie wiem czy chcę wiedzieć, ale i tak pytam. "Co zrobiłem...źle?"
Cole opiera się o blat kuchenny i mówi
"Nie można przez sześć lat pierdolić się tylko z jedną osobą, dbać tylko o jedną osobę i budzić się ciągle przy tej samej osobie. Takie związki są nudne, wykończyłeś mnie takim życiem."
"Ja cię wykończyłem?" oburzam się ze łzami w oczach. "Robiłem wszystko co chciałeś! Nigdy nie oczekiwałem od ciebie nie wiadomo czego!"
Jego słaby uśmiech, mówi mi, że w jego rozumieniu było inaczej.
"Hazz, potrzebujesz kogoś kto będzie lubił się z tobą kłócić o każdą pierdołę i tulić po seksie. Niestety ja nie jestem tą osobą i musisz po prostu dać mi odejść."
"Planowaliśmy razem przyszłość." mówię załamanym głosem. Czuję jak jego wzrok śledzi moje łzy spływające wzdłuż szyi. "Mieliśmy wyjechać..."
"Wiem co planowaliśmy." przerywa zdecydowanie. Nagle prostuje się i ogląda za drzwiami. "Ta rozmowa zmierza donikąd."
"Nie możesz..." mówię i podbiegam do drzwi, by uniemożliwić mu wyjście. "Nie chcę, żebyś stąd wychodził, możemy to naprawić, mogę wziąć urlop i pojechać z tobą do Grecji, możemy wykupić wakacje albo wynająć jacht..."
"Przestań bełkotać, wiesz jak tego nienawidzę." syczy. Zaciska oczy i kładzie delikatnie dłoń na moim nadgarstku, tylko po to, żeby oderwać ją od klamki.
To boli. I świadomość, że nie przestanie prawdopodobnie nigdy, jest nie do zniesienia.
"Wychodzę, Harry. Trzymaj się."
Rzuca mi ostatnie przelotne spojrzenie i pcha drzwi, które dalej zawzięcie trzymam. Mój szloch odbija się głośno w kuchni, kiedy wywalcza przejście i uderzam mocno ramieniem o framugę. Drzwi trzaskają na moich oczach i zostaję kompletnie sam w ciszy do której nie jestem przyzwyczajony.
6 miesięcy później, 12.06.2016, dom Nialla
Zawsze podziwiałem fakt, że telefon potrafi okrążyć całe łóżko w czasie mojego snu. Dzisiaj znajduję go pod moimi stopami i kiedy w końcu go odblokowuję, uderza mnie fakt, że jest za piętnaście czwarta.
Czyli przespałem prawie cały dzień.
Znowu.
Przecieram dłońmi twarz i patrzę się bez jakiegoś konkretnego celu w ścianę przede mną. Pokój, który teraz zamieszkuję, jest olbrzymi i zanim się tu wprowadziłem był składzikiem Nialla na gitary i kije golfowe. Teraz nie pełni lepszej roli od kiedy jest śmietnikiem na wszystkie moje brudne ciuchy i skarpetki. Cóż, najwidoczniej sprawiedliwość jest wymierzana nawet rzeczom martwym.
"Harry?! Wstałeś już?"
Zanim zdążę odkrzyknąć, że praktycznie nie, teoretycznie tak, otwierają się drzwi i widzę swojego przyjaciela w białej polówce i kremowych szortach. Jak zwykle na mój widok markotnieje i podchodzi do mnie z otwartymi ramionami przygotowanymi do uścisku.
Wtapiam głowę w jego szyję i przymykam oczy.
"Kiedy zamierzasz zobaczyć jak idzie biznes w twoim wydawnictwie?" pyta cicho, gładząc mnie po plecach delikatnymi smagnięciami. "Nie byłeś tam już od dwóch tygodni."
"Wszystko załatwiam przez telefon."
"Jesteś redaktorem naczelnym i ich szefem, na miłość boską, Harry, nie możesz zgadzać się na wszystko co ci zaproponują, bo nie masz humoru na spotkanie się z ludźmi twarzą w twarz."
"Mogę." wzruszam ramionami i uwalniam się spod jego ścisku. "Nie obchodzi mnie to, niech wydają co chcą, ważne, że wydawnictwo nie stoi w miejscu."
Niall zaciska usta i patrzy gdzieś w dal.
"To się musi zmienić." zerka na swój telefon i wstaje. "Minęło już tyle czasu, a ty dalej wspominasz tego skurwiela, jakby był nie wiadomo jak święty i cudowny. Nie widzisz w niczym sensu, całe dnie nic nie robisz. Nie dam ci przespać życia w moim starym łóżku, które nawet nie jest aż tak wygodne."
"Jest całkiem spoko." uśmiecham się szeroko. "Ma już ułożone sprężyny w pozycje w których śpię i..."
"Dość. Zadzwoniłem wczoraj do specjalisty, który pomoże ci ruszyć tyłek z tego domu."
"Czemu mam wrażenie, że chcesz się mnie stąd pozbyć?" unoszę wysoko brew, a kiedy Niall nerwowo zaczyna obracać telefon, zaczynam wszystko rozumieć.
Otwieram szeroko usta.
"Spotkałeś kogoś!" krzyczę, odrzucając kołdrę na bok. "O mój boże, czy to jakaś laska z tego klubu golfowego? O BOŻE, ty się czerwienisz!"
"Przestań!" śmieje się, spuszczając głowę. "Po prostu chcę ci pomóc, Hazz, to jedyne na czym mi zależy..."
"Czyli jest ci totalnie obojętne czy będę obozować w twoim ogromnym domu, kiedy zaczniesz przyprowadzać tu jakąś księżniczkę?" przechylam głowę. "Przyjąłem. A teraz, jeśli będziesz tak miły i mi pozwolisz, zapożyczę z twojej lodówki nuggetsy, bo chyba zaraz umrę z głodu."
W bokserkach podczłapuję korytarzem do kuchni. Słyszę za sobą kroki przyjaciela.
"Słuchaj, dotarło do ciebie to co powiedziałem?" spoglądam na niego pytająco, na co przewraca oczami. "Dzisiaj przyjdzie do ciebie niejaki Louis i zaczniecie sesję."
"Sesję? Że zdjęciową?"
Wyjmuję pudełko z kurczaczkami z lodówki i daję je na minutę do mikrofali.
"Przydałaby ci się jakaś na mózg." jęczy. "W internecie było napisane, że jest on specjalnie przećwiczoną osobą, która pomaga ludziom ruszyć dalej po zerwaniach. Jest z agencji, która cieszy się niezłym powodzeniem."
"Nie."
Odwracam się, wyjmuję jedzenie i uciekam do salonu.
"Jak to nie?" krzyczy, przyspieszając za mną. "To już jest załatwione, nie masz dużo do gadki, po prostu cię informuję."
"Nie potrzebuję nikogo, żeby mi pomógł. Poza tym." robię znaczącą pauzę. "Czemu załatwiasz takie rzeczy za moimi plecami? Teraz, biedny Niejaki Louis, będzie musiał wracać do domu bez kasy. No chyba, żeby mu zapłacisz za fatygę."
"Dla twojej wiadomości, zapłaciłem mu z góry. I mógłbym za to spokojnie kupić jedno dobre auto, dlatego nie wkurwiaj mnie Styles."
Niall stoi nade mną i może nie wygląda groźnie, bo nie potrafi z tą swoją wiecznie pogodną twarzyczką, ale wskazuje na mnie palcem.
"Chcę żebyś był szczęśliwy, Harry, nie robię niczego co mogłoby wyjść na twoją niekorzyść, dobrze o tym wiesz."
Milczę, nie tylko dlatego, bo akurat przełykam jedzenie, ale też dlatego, bo tak, dobrze o tym wiem. Niall to wymarzony przyjaciel za którego zginąłbym śmiercią najgorszą.
"Okay." biorę następnego nuggetsa i kuszę nim przyjaciela, który w ułamku sekundy chwyta go zębami. Wybucham śmiechem, kiedy bez pomocy rąk próbuje go zjeść.
"Dam mu szansę."
***
Mija dokładnie zegarowa godzina, kiedy rozbrzmiewa pierwszy dzwonek. Zrywamy się z kanapy w tym samym momencie i patrzymy po sobie w niemym pytaniu, kto idzie otworzyć.
"TY idziesz, Niall, to TY go zamówiłeś." mówię przez zaciśnięte zęby. "Idź!"
Tym razem słyszymy głośne pukanie. Niall najwyraźniej nie ma siły się już kłócić, ponieważ rusza do drzwi.
"Witam, tak, to tutaj, zapraszam do środka."
Blondyn robi miejsce na przejście i... chwila. Myślałem, że to będzie ktoś starszy? Ktoś po czterdziestce? W garniturze, sztywnym niczym kłoda, z teczuszką u boku?
Zdecydowanie nie spodziewałem się jakiegoś dwudziestolatka, który jest mniejszy od mamuta z Ikei. Chociaż twarz ma jak z bajki, z lekkim zarostem, ślicznymi błękitnymi oczami oraz uroczo ułożonymi włosami. Ubrany w luźny dres z Adidasa, który, o dziwo, nie wygląda na nim jak wór.
Podchodzi do mnie z wyciągniętą dłonią i najszerszym uśmiechem.
"Cześć. Jestem Louis z agencji 'Move On'."
Patrzę niezręcznie na rękę, a później na ten szeroki uśmiech i...nie wytrzymuję.
"Każą ci przyklejać ten uśmiech za każdym razem, kiedy wyjeżdżasz służbowo? Bo, przyrzekam, w życiu nie widziałem bardziej wymuszonego uśmiechu."
Louisa oczy błyszczą rozbawieniem. Zabiera dłoń.
"Wybacz. Tak, każą mi po części."
Spoglądam jak za plecami Louisa Niall uderza się w ścianę i powtarza to kilkakrotnie. Uśmiecham się, po czym zniżam wzrok.
"Mm, herbaty, kawy?" proponuję, wskazując drogę do kuchni.
"Mogę prosić o sok ananasowy z dwiema słomkami, trzema kostkami lodu i syropem mango?"
Odwracam się w jego stronę i krzywię twarz. Wygląda całkiem poważnie, ale zaczynam rozumieć, że to po prostu jego poczucie humoru. Może idealne do przyjęcia w agencji 'Move On'.
"Kto pije sok z syropem? I na cholerę ci dwie słomki?"
Pokazuje na siebie palcem.
"Pijesz dwa razy więcej w ciągu jednego łyku, opłacalne, nie sądzisz?"
Marszczę brwi, dając chwile na zastanowienie. Odzywa się takim niewinnym głosikiem i coś zaczyna mnie w nim interesować.
"Jeśli napój mi smakuje, czemu miałbym chcieć wypić go szybciej?" robię duże oczy i biorę z szafki sok jabłkowy. Nalewam go do wysokiej szklanki i podaję ją do jego małej dłoni.
"Dziękuję." mówi, przyjmując ze słodkim uśmiechem napój. Nie mogę uwierzyć...kim jest ten człowiek?
Czy on właśnie pije z tej szklanki oburącz, jak małe dziecko? Co do kurwy?
"Więc." zaczyna i wyjmuje z plecaka jakieś papiery. "Nazywasz się Harry, masz 26 lat i od sześciu miesięcy nie umiesz się pozbierać po...o, chłopaku."
"Przeglądasz te informacje po raz pierwszy?" pytam. "Bo brzmisz na zdziwionego."
"Nie. Spisywałem te informacje sam."
"To czemu jesteś zdziwiony...nieważne." poddaję się i macham ręką "Kontynuuj."
"Opowiem ci co mniej więcej będziemy robić. Po pierwsze." odchrząkuje. "Skończysz z siedzeniem w domu. Będziemy wychodzić w różne miejsca i do ludzi. Po drugie, jeśli masz jakieś rzeczy, które przypominają ci o tym chłopaku..."
"Cole'u."
Zerka na mnie, przytakując.
"Tak, Cole'u, przejrzymy je i zadecydujemy co z nimi zrobimy, jeśli to okay. Po trzecie, przyniosłem ci kalendarzyk na którym codziennie masz pisać co zyskałeś dzięki zerwaniu z tym chłopakiem i co cię nauczyło to doświadczenie...."
"Z Cole'm." poprawiam znowu znużony. Louis nie okazuje zdenerwowania, ale marszczy nos jak kotek.
"Po piąte, Harry, będziemy mieć codziennie godzinę terapii, podczas której będziesz mógł się wygadać. Wszystko co mi powiesz, pozostanie tylko między nami, chcę żebyś zdawał sobie z tego sprawę, okay?"
Przytakuję.
"Obowiązuje też zasada, że nie wspominasz o swoim byłym...Cole'u" poprawia się, zanim zdążę otworzyć usta. "...ale masz prawo mówić o nim ile tylko chcesz w czasie sesji. To jest taki wyjątek. Będę cię upominać za każdym razem, kiedy o nim wspomnisz."
"Upominać? W jaki sposób?" drażnię się. "Co jak będę nieposłuszny i nie przestanę o nim mówić?"
Louis jest cały czerwony na policzkach, ale ani na sekundę nie urywa kontaktu wzrokowego.
"Nie wiem jeszcze. Po prostu...poproszę cię, żebyś zmienił temat, to chyba starczy, nie?"
"A co zazwyczaj robiłeś, kiedy jakiś klient zaczynał mówić o swoim byłym?" interesuję się, przyglądając się mu bliżej.
"Ja...to mój pierwszy dzień w pracy." oznajmia szybko. "Jesteś, jak to powiedzieć, em, moim, pierwszym."
"Twoim pierwszym, huh?" odzywam się zadziornie.
Co ty w ogóle odpierdalasz, Styles? Uspokój się. To jego pierwszy dzień.
Z myśli wyrywa mnie coś czego się nie spodziewam: melodyjny, szczery śmiech Louisa.
"Przepraszam, że tak to zabrzmiało." powoli sięga po szklankę i zacieśnia na niej palce. "Okay, Harry, masz jakieś pytania?"
"Z jakiej ty się urwałeś planety?"
"Zastanawiałeś się kiedyś czemu Cole cię opuścił? Bo mam wrażenie, że może to mieć związek z twoimi kiepskimi tekstami na podryw."
O mój boże, czy ten facet jest prawdziwy. Równie dobrze mógł mnie teraz oblać kubłem zimnej wody.
"Przepraszam bardzo?" pytam zaskoczony. "To nie ja jestem koloru pomidora?"
Louis kręci zrezygnowany głową.
"Pytania?"
"Nie?"
"To pytanie." zauważa, a ja siedzę niczym wmurowany i zastanawiam się jak stąd uciec. Jak uciec z własnego domu. Prawie własnego domu.
"Zaczynamy od dzisiaj. Masz jakieś jego zdjęcia, pamiątki, rzeczy, które kojarzą ci się z waszym związkiem?"
"Pewnie tak. Mam cię zaprowadzić do mojego pokoju?" wstaję, kiedy widzę, że chłopak zasuwa krzesło. "Już pierwszego dnia?"
"Tak, w tym zawodzie nie ma baz, Styles."
"Chryste, jesteś taki dziwny." mamroczę pod nosem i prowadzę go w stronę pokoju.
***
Już na samym wejściu jego oczy utkwiły na ramkach, które ustawiłem w dniu, kiedy się tu wprowadziłem (czyli mniej więcej 5 miesięcy temu). Dwa środkowe zdjęcia przedstawiały mnie i Cole'a, jedno z wakacji na Hawajach, a drugie, gdzie tulę go na ślubie jego brata.
Louis spogląda na mnie ze smutkiem. Oczywiście, że się domyślił.
"Do worka, okay?" szepcze i wyjmuje z kieszeni siatkę z Walmartu.
Serio?
"Lubię te zdjęcia." protestuję, zaciskając mocno worek. "Przypominają mi o dobrych czasach."
"Czas zacząć żyć teraźniejszością, a nie przeszłością." rozwiera worek i podaje ramki. "Wrzucaj. To pierwszy krok do twojego sukcesu."
Sam się dziwię, kiedy słucham się go i faktycznie je wyrzucam. Louis posyła mi mały uśmiech.
"Masz jakieś ubrania, które ci dał?"
"Z dwie bluzy może. I beanie, której nigdy, nigdy, nie wyrzucę, bo jest moją ulubioną."
Szukam wzrokiem po podłodze konkretnych rzeczy i po chwili je wyłapuję, gdyż obie są koloru, którego nie dało się przeoczyć.
"Out." mówi i podsuwa mi otwarty worek pod nos. "No już, Harry, kupisz pięćset razy lepsze i w fajniejszym kolorze."
"Ej, lubię morski zielony."
"Bo pasuje ci do oczu?" pyta cicho, ale wystarczająco głośno żebym usłyszał. Uśmiecham się szeroko.
Zwrócił uwagę na mój kolor oczu, czemu tak bardzo mnie to cieszy?
"Cóż, w takim wypadku, druga bluza, koloru błękitnego, zdecydowanie pasowałby do twoich oczu. Może jednak je zostawimy?"
Przechodzi z nogi na nogę.
Skoro on może to czemu miałbym być gorszy?
"Wyrzuć." trzęsie workiem i wyrywa mi bluzę, by ją tam umieścić. Kiedy nie wykonuję żadnego ruchu, z drugą robi tak samo. "Coś jeszcze? Prezenty jakieś, które ci kiedyś dał?"
"Z tym może być maaaały problem, bo był dosyć wylewny." zamyślam się. "Mam chyba z dwadzieścia zegarków od niego i sto pierścionków, które uwielbiam i noszę codziennie."
Na dowód pokazuję swoją dłoń ozdobioną trzema sygnetami: czerwonym, błękitnym i złotym. (Pamiętam, że ten pierwszy dostałem za wydanie książki, drugi z okazji naszej czwartej rocznicy, a trzeci w jego urodziny. (tak, jego))
"Proszę nie wydzieraj mi ich z palców, bo je lubię."
Louis oblizuje nerwowo usta i zamyka worek.
"Kiedy tylko będziesz gotowy, dobrze?"
Potakuję.
"Mam jeszcze koc pod którym zawsze oglądaliśmy seriale." przypominam sobie i kładę się na podłodze, by poszukać go pod łóżkiem. "I lubrykant, który jakoś wyrył mi się w pamięci. Jabłkowy. Kupił go na naszą trzecią rocznicę."
"I dalej go masz?" pyta wysokim głosikiem.
"Myślisz, że używaliśmy jednego?" prycham, wyciągając bardziej rękę po koc. "O, mam."
Podrzucam pled, by za chwilę spuścić go bez słowa do worka.
"Kupię nowy, marzy mi się taki puszysty z frędzelkami na końcu."
"Wszystko?" upewnia się Louis, przed zawiązaniem węzełka.
"Jeśli coś jeszcze sobie przypomnę to wyrzucę sam, dobra?"
Louis zgadza się i rozgląda wokół siebie.
"Myślę, że formalności już można odhaczyć." stwierdza i przytrzymuje butem drzwi. "Dzisiaj taki luźniejszy dzień, bo dopiero zaczynamy. Śmieci" podnosi worek" wyrzucę po drodze i spotykamy się jutro o 9. Pasuje?"
"Chwila, o dziewiątej rano? Nie ma opcji, o tej porze śpię."
"Jutro już nie będziesz." puszcza mi oczko i sam odprowadza się do drzwi. Patrzę za nim i... muszę powiedzieć, że tyłek to ma niezły.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top