41

- Kochanie, jeźdźmy już. - Harry marudził mi od dwudziestu minut, ponieważ uważnie sprawdzałam czy wszystko wzięłam. Mimo, że jechaliśmy jedynie na dwa dni i do Brighton, które było położne niedaleko to wolałam mieć przy sobie wszystkie najważniejsze rzeczy. Oczywiście Styles przygotował się trzy godziny przed wyjazdem, aby mieć dokładnie zaplanowaną każdą minutę. Zapięłam swoją torbę podróżną i dałam ją brunetowi. Odetchnął z ulgą i pożegnawszy się z James'em, opuściliśmy mieszkanie.

Jak wsiedliśmy do samochodu, zaczęliśmy się kłócić o to czy włączyć radio czy też nie. Biliśmy się po łapach, śmiejąc się i przekrzykując. Gdy ja włączałam, on wyłączał i tak przez dłuższą chwilę.  

- Harry, będziemy jechać dwie godziny. Nie zamierzam siedzieć w grobowej ciszy. - wygrałam tę naszą małą walkę i włączyłam urządzenie. Aczkolwiek żeby istniał jakiś kompromis, ściszyłam go, by nie przeszkadzał Harry'emu. Usadowiłam się wygodnie na białym fotelu, ściągając wcześniej buty. Odwróciłam się w bokiem do przedniej szyby, aby mieć lepszy widok na bruneta. - Mówiłam ci o tym, że James chyba znalazł dziewczynę?

- Nie, a gdzie?

- Spotkał ją na balu charytatywnym. Jakaś Camille czy coś. Nie przedstawił mi jej, ani nic z tych rzeczy. - nie ucieszyłam się z jego odpowiedzi. Zrobił grymas, a mięśnie napięły się. - Znasz ją, prawda?

- Nie jestem pewien, bo sporo jest Camille, ale Elizabeth ma siostrę.

- I ona ma na imię Camille, tak?

- Dokładnie, więc niech James uważa. Cała ich rodzina to jedno wielkie bagno, bogate, złośliwe, chciwe bagno. 

- Boże, twoja była to jakieś fatum czy coś podobnego. - mruknęłam, zamykając oczy. Gdziekolwiek bym nie była, kogokolwiek bym poznała, czegokolwiek bym nie zrobiła, zawsze towarzystwa dotrzymywała mi Elizabeth. Szkoda, że moi byli z taką wielką ochotą nie wracali. Nie to, żebym tego chciała, lecz wywołałoby to zazdrość u zielonookiego. To na pewno. 

- Sądziłem podobnie do momentu, w którym się z nią nie rozstałem. - I dzięki Bogu -pomyślałam, wywracając w głowie oczami.

- Koniec o twojej byłej. Chyba, że masz ochotę pogadać także o moich chłopakach. -uśmiechnęłam się chytrze, mając świadomość jak na to zareaguje. 

- Podziękuję. Ostatnie o czym marzę to słuchanie o twoich byłych. Dostałem list od prawnika ojca. - wiedziałam, że ten temat nie należał do najprzyjemniejszych, a byliśmy w małym pomieszczeniu i nie chciałam, aby się wkurzał. Postanowiłam nie brnąć w to, gdyż nie przynosiło to potem radości i szczęścia. Ten człowiek zatruwał każdej istocie życie i szczerze gratulowałam oraz kłaniałam się jego żonie. 

- Może odłóżmy tę rozmowę na później. - kiwnął głową, zgadzając się. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego jak źle na nas ta konwersacja mogłaby wpłynąć.

- Patrzyłem ostatnio na domy. - zaciekawiona odwróciłam wzrok z okna na jego buzię. 

- Domy?

- Szukałem nowego mieszkania, ale teraz żadnego apartamentowca, a jakąś willę. Własny garaż, ogród, więcej pokoi i bez wścibskich sąsiadów za ścianą, którzy tylko czekają na jakieś powody do plotek. Co ty na to?

- To twoja decyzja. - wzruszyłam ramionami, sięgając po torbę z jedzeniem, która leżała na tylnych siedzeniach. Zakupy żywieniowe robił Harry, więc nie wiedziałam czego się spodziewać. Byłam dumna, gdy ujrzałam pudełko Oreo, Snickersy i owoce. Byłam gotowa na warzywka i wykwintne sałatki zapakowane w opakowania i inne bzdety z jego drogich delikatesów.

-Niby tak, ale pamiętasz jak mówiłem ci, że myślałem nad wspólnym zamieszkaniem? -upuściłam batonika ze zdziwienia i na moment zastygłam w miejscu. Coś wspominał o tym pomyśle, jednak wierzyłam, iż nie brał tego na poważnie. Przecież znaliśmy się krótko i w dodatku nawet nie byliśmy w związku. To wydawało się kompletnym szaleństwem. Spojrzał na mnie na sekundę i raczej nie był zadowolony z mojej reakcji, ale co miałam zrobić?

- Żartujesz?

- Sądziłem, że się ucieszysz.

- Zaskoczyłeś mnie, to fakt. Jednakże nie uważam, żeby był to dobry pomysł.

- Dlaczego? - zmarszczył czoło i zwolnił, żeby jazda była bardziej bezpieczna. 

- Kłócimy się i mimo, że jest trochę lepiej to wciąż nie jest tak jak powinno być. Wspólne mieszkanie to pochopna i nieprzemyślana decyzja. Patrz na to trzeźwo, a nie robisz coś głupiego, bo dwa dni żyjemy w zgodzie.

- Może nasz związek to coś głupiego, skoro tak twierdzisz?

- Słucham? My nawet nie jesteśmy w związku!

- Nie?!

- Nie! Nie zapytałeś się mnie, nie zaproponowałeś związku, nie postawiłeś naszej relacji jasno! Przypomnę ci, że to ja powiedziałam ci, że cię kocham, a nie ty!

- Ponieważ cię nie kocham! - otworzyłam usta, aby nabrać powietrza, a zaraz potem je wypuściłam. Podniosłam wzrok na Styles'a, który zatrzymał samochód na poboczu. Ugryzłam się w policzek, by nie uronić ani jednej łzy. Sam biznesmen wyglądał na osłupiałego. Przynajmniej wyjawił co tak naprawdę myśli. - Nie miałem tego na myśli. Tiana, nie tak miało to zabrzmieć. Nie chciałem cię skrzywdzić. Chodziło mi o to, że nie wiem co czuję...

- Za każdym razem tak mówisz i za każdym razem doprowadzasz mnie do płaczu. Szczerze to nie mam już siły na cokolwiek co jest z tobą związane. - wytarłam paskudne, zdradzieckie ścieżki łez i ściągnęłam pierścionek, który podarował mi wczoraj. - Dowód tego, że ci zależy. - szepnęłam, wciskając mu srebrną biżuterię do dłoni.

- Tiana...

- Nie ma Tiana, zawieź mnie do domu. - byłam zmęczona ciągłym bólem w okolicach serca spowodowanych przez jednego mężczyznę. Na moje nieszczęście nie ruszył auta. Nie przekręcił choćby kluczyka. - Głuchy jesteś?

- Mieliśmy spędzić weekend nad morzem i tak właśnie się stanie.

- No niestety muszę pana rozczarować, panie Styles. Zniszczę pana doskonałe plany i opuszczę tego pięknego Jaguara. Miłej soboty i niedzieli.

- Tiana, wracaj! - zignorowałam jego słowa i zatrzasnęłam drzwi za sobą. Opatuliłam się mocniej grubą bluzą i zmierzałam w kierunku Londynu. Byliśmy oddaleni od niego niecałe pięć mil, więc nie tak daleko. - Zatrzymaj się, do cholery jasnej! - pociągnął mnie do tyłu, a ja z rozmachem się odwróciłam, uderzając go w twarz.

- To za każdą krzywdę jaką mi wyrządziłeś, chociaż to i tak mało. Mam dość ciągłego tolerowania twoich przykrych słów, ciągłego wybaczania ci. Co ty myślisz?! Ja też mam granice, cierpię za każdym razem jak mnie ranisz! Znosiłam dla ciebie wszystkie obelgi, twojego ojca na tym gównianym balu, a ty? Odwdzięczasz się słowami: "Ponieważ cię nie kocham". Dodatkowo wytykasz mi, że nie pytam się ciebie o twoje uczucia! Mnie też się nie pytałeś jak się czuję! Jedynie obiecywałeś, obiecywałeś coś czego nigdy nie potrafiłeś dotrzymać. - złapał mnie mocno za żuchwę, aczkolwiek pomimo jego siły to starałam się wyrwać.

- Uspokój się!

- Puść mnie! Nie mam pojęcia jak mogłam cię kochać. Teraz to chyba tego najbardziej żałuję -natychmiast mnie puścił, robiąc kilka kroków do tyłu.

- Żałujesz, że mnie pokochałaś?

- Dokładnie tak. - pierwszy raz zauważyłam w jego oczach łzy. Nigdy nie płakał, nie odkąd go poznałam. Kiwnął głową i wrócił do pojazdu, którym później jedynie odjechał. Zostawił mnie samą.

Usiadłam na trawie załamana tą podróżą. Najpierw kłótnia, a potem pozostawienie na pastwę losu. Przez pewien czas siedziałam i rozmyślałam nad wszystkim, a również nad niczym. Następnie podniosłam się z zimnej ziemi i ruszyłam do przodu, przed siebie, tam gdzie mnie oczy poniosły. Niestety nie myślałam rozsądnie i zamiast iść w stronę miasta, w którym mieszkałam, szłam w przeciwnym kierunku. Z każdym krokiem oddalałam się od Londynu.

✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top