29

~Harry~

Obudził mnie mój budzik, który był ustawiony na godzinę piątą czterdzieści pięć. Nie czułem zmęczenia, wstając tak wcześniej. Od dwóch lat nie robiłem nic innego, także byłem przyzwyczajony. Wstawszy, przetarłem dłońmi twarz, żeby bardziej się pobudzić. Chociaż, dzisiaj musiałem przyznać, że mało spałem, więc odczuwałem niewielkie zmęczenie. Rozmyślałem nad całą tą sprawą, którą przyniósł za sobą mój ojciec. Byłem mu wdzięczny za pomoc w założeniu firmy, ale wszystkie pieniądze dawno już mu oddałem i nie miał teraz z tym nic wspólnego. Te udziały, które należały do niego niedużo mu dawały. Wprawdzie jeśli chciałem sprzedać całą spółkę czy budynek to musiałem z nim to uzgodnić, lecz nie posiadał prawa do rozkazywania mi. Dla świętego spokoju zgodzę się na powrót Tom'a, jednak zamierzałem zrobić tak jak powiedział mi Irlandczyk zeszłego wieczoru.

Podniosłem się z łóżka, od razu je ścieląc. Nie miałbym potem na to czasu, dlatego też wolałem uczynić to w tej chwili. Wszedłem do łazienki, by skorzystać z toalety, wziąć szybki prysznic i umyć zęby wraz z twarzą. Po zrobieniu każdej z tych czynności, wróciłem do swojego pokoju, żeby przejść z niego do garderoby. Wybrałem ciemnoczerwony garnitur, raczej bordowy, do którego był przyszykowany, pasujący krawat. Ubrałem się w wyprasowane ubrania i o 6:30 wychodziłem z mieszkania z moją czarną aktówką. Powitałem mojego sąsiada, który z samego rana podlewał rośliny na naszym piętrze. Był to dość stary człowiek, niewysoki, trochę przygruby. Nie wiedziałem o jego życiu nic szczególnego, oprócz tego, że jego obie córki zginęły w katastrofie lotniczej. Mało mówił o sobie, a jego bliscy w ogóle go nie odwiedzali. 

- Louis, jak będziesz w firmie to do mnie przyjdź.

- Człowieku jest szósta trzydzieści, ludzie, poprawka normalni ludzie jeszcze śpią.

- Jestem normalnym człowiekiem, Louis. Tylko mam odmienne zwyczaje. - przewróciłem oczami, kiedy usłyszałem jedynie jego prychnięcie i rozłączyłem się, ponieważ wsiadałem już do mojego samochodu. Nie miałem pojęcia jak sobie dam radę bez Tiany, która załatwiała większość spraw. Wczoraj było mi naprawdę ciężko pogodzić stanowisko szefa z obowiązkami asystentki.

Zatrzymałem się na swoim specjalnym miejscu parkingowym i wysiadłem z auta. Było dopiero pięćdziesiąt minut po szóstej, także miałem jeszcze dziesięć minut na wejście do swojego biura. Obok mnie szli pracownicy, którzy witali się ze mną zwykłymi słowami, lub skinieniami głowy.

- Słyszałem, że ma romans ze swoją asystentką - jakąś Tianą Prince.

- Widziałam jak wychodziła parę dni temu z budynku. Wygląda na taką co by się puszczała z szefem dla pozycji. - zacisnąłem dłonie w pięści, patrząc przed siebie. Dwójka osób szła parę kroków do przodu, nie zdając sobie sprawy kto podążał za nimi. Jeden mężczyzna zwrócił na mnie uwagę, aczkolwiek pokazałem mu, aby był cicho. Byłem świadomy tego co powoli się działo. To czego się obawiałem tak bardzo. Zaczęło się od zwykłych plotek, które niedługo mogą mnie i brązowooką zrujnować. Odchrząknąłem i wyprzedziłem brunetkę wraz z blondynem.

- Witam, moi drodzy. - uśmiechnąłem się sztucznie do przestraszonej pary. Pomyślałem, że było to tchórzostwo i głupota z ich strony. Jak już ogarnęli, iż wszystko słyszałem to po co było udawać i milczeć? - Sądzę, że dobrze wiecie co was czeka? To nie jest wasza sprawa z kim i jakie mam z nim relacje. A teraz, nie śpieszcie się, gdyż nie macie gdzie. - warknąłem i ruszyłem do windy. Podczas zamykania się drzwi, dostrzegłem ich opuszczone głowy. Nie czułem wyrzutów sumienia, zasłużyli sobie.

Cały dzień byłem w ruchu. Musiałem załatwiać wszystkie sprawy samodzielnie i nie mogłem zadzwonić do czarnoskórej, żeby przyjechała i wróciła do pracy. Dałem jej czas dla siebie, byleby nie spotkała się z Liam'em. Na to nigdy bym nie pozwolił.

- Miałem do ciebie przyjść, więc jestem.

- Pomożesz mi w czymś. Przeczytaj te dokumenty i powiedz mi czy istnieje możliwość zabrania mu tych piętnastu procent udziałów. Jakiś haczyk, mała luka, pomniejszony druk, cokolwiek. Coś, żeby przestał mnie ustawiać jak mu się podoba.

- Jasne, zajmę się tym. A co u Tiany?

- Nie wiem, nie rozmawiałem z nią.

- Jesteś idiotą. - podniosłem wzrok znad papierów na mojego przyjaciela, który zawsze był uśmiechnięty z byle powodu. Nie rozumiałem do czego zmierzał, więc dałem mu kontynuować. - Myślisz, że te "ciche dni" coś wam dadzą? Leć do niej, a nie cały czas udowadniasz, że to firma jest najważniejsza. - kiwnąłem głową i pozwoliłem mu wyjść. Nie miałem dużo do zrobienia, dlatego też poukładałem każdą kartkę i po sprawdzeniu całego biura, zacząłem zakładać na siebie płaszcz. Mój plan by dać jej chwilę wytchnienia poszedł w ruinę, jednak liczyłem na to, iż szatyn miał rację. Odkąd go poznałem to bez różnicy w jakiej sytuacji, potrafił pomóc.

Podjechałem moim czarnym Mercedesem pod jej kamienicę i miałem nadzieję, że była w swoim mieszkaniu. Poprawiłem krawat i ruszyłem do jej domu. Zapukałem trzy razy, wyczuwając lekkie poddenerwowanie. Otworzyła mi ciemnoskóra brunetka w uroczych różowych spodniach, białej bluzce z długim rękawem i białym szlafroku w żyrafy.

- Wydaje mi się, że czternasty jest za dwa dni. Chyba mamy inne kalendarze.

- Mogę wejść?

- Jeśli znowu chcesz coś zepsuć to zapewniam cię, że tym razem nie zamierzam z tobą walczyć. Mam dość. - złapałem ją za biodra, prowadząc w głąb mieszkania. Jedną dłoń ułożyłem na jej policzku, który miał jeszcze ślad po poduszce, albowiem było pięć minut po dziesiątej. Patrzyliśmy sobie przez moment w oczy, a potem postanowiłem ją pocałować. Dałem radę przez dobre dwa dni bez tej przyjemności, teraz nie było o tym mowy. - Louis miał rację, że przyjedziesz do mnie szybciej niż będę mogła mrugnąć.

- Mi powiedział, że jestem idiotą i powinienem tu przyjechać.

- Niezła z niego swatka. - z uśmiechem ponownie złączyłem nasze usta. Z zamkniętymi oczami prowadziłem ją na kanapę. Popchałem dziewczynę w tej sposób, że usiadła na sofie, a sam zająłem miejsce obok. Plecami oparłem się o zagłówek i wskazałem na moje kolana, dając jej znak, aby tam usiadła. Przyjęła moją propozycję i położyła swoje ramiona na moich barkach.

- Czy dasz mi wyjaśnić tę rozmowę czy wolisz żyć według swoich przekonań?

- Zaskocz mnie.

- Odwiedziła mnie moja mama i to jej głos słyszałaś. Nie ma żadnej innej kobiety...

- Nie mówiłam, że...

- Nieładnie jest przerywać, panno Prince.

- Oczywiście, panie Styles. Proszę dalej.

- Nie chcę, by dowiedziała się o tobie przez jakąś głupią konwersację. Jeżeli ma cię poznać to osobiście, a nie z moich wyjaśnień. Dlatego próbowałem jak najszybciej zakończyć połączenie. - powoli pokiwała głową, nachylając się nade mną. Ucałowała mój nos i chociaż to ja powinienem to robić to podobało mi się.

- Chcesz mnie przedstawić swojej mamie? - zapytała z bezczelnym, pewnym siebie uśmieszkiem. Zdawałem sobie doskonale sprawę, że próbowała się ze mną droczyć i sprawdzić moją reakcję. Tym razem pragnąłem ją zaskoczyć.

- Tak. - przytaknąłem, wywołując u niej zdziwienie. - Jednakże wtedy kiedy przestaniemy się kłócić. Muszę z tobą o czymś jeszcze porozmawiać.

- Co to takiego?

- Był u mnie wczoraj ojciec. Przez to, że ma udziały w mojej firmie, kazał mi przywrócić Smith'a do pracy. - jej uśmiech przerodził się w okropny grymas i w pełni to rozumiałem. - Prosiłem Louis'a o pomoc i  na razie czekam, aż coś wymyśli, lecz do tej pory musisz wytrzymać z Tom'em. 

- Naprawdę go nie znoszę za tę sytuację w Bostonie. - oparła czoło o moją klatkę, dlatego jedyne co mogłem to głaskać ją po plecach. Oboje nienawidziliśmy tego człowieka za zdarzenie w Stanach, aczkolwiek na tę chwilę nie dało się niczego innego wymyślić.

- Wiem, kochanie. Damy radę, tak?

- Tak.

- Oprócz tego zwolniłem dziś dwie osoby.

- Znowu? Harry, w takim czasie to wyrzucisz wszystkich pracowników.

- Mówili, że mam z tobą romans i, że jesteś puszczalska. Niech się cieszą, iż stanęło jedynie na zwolnieniu. Mogliby mnie jeszcze oskarżyć o pobicie.

- Plotki zawsze były i zawsze będą, nie zmienisz tego.

- Ale mogę spróbować, kochanie.

✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top