26

~Tiana~

Obudziły mnie delikatne pocałunki składanymi na moim odsłoniętym obojczyku. Mruknęłam w poduszkę i próbowałam odsunąć od siebie mokre wargi Harry'ego.

- Nie chciałem cię obudzić.- szepnął, całując mój policzek. Ponownie wydałam z siebie dziwny dźwięk i zakryłam się po uszy kołdrą. Jego koszulka była krótsza niż poprzednia, więc sięgała mi lekko poza majtki. Dlatego było mi okropnie zimno. - Idę do pracy, kochanie.

- Miłego dnia, Harry.

- Miłego dnia, skarbie. Daj buziaka. - starał się przekręcić mnie na drugi bok, by moja twarz była bliska jego, jednak uparcie trzymałam się swojej prawej strony. - Kochanie, nie mam dużo czasu.

- Nie, nie myłam zębów.

- Jakoś to przeżyję, no daj. - podniosłam się i cmoknęłam bruneta w sam środek ust tak szybko, że ledwo mógł to wyczuć. - Niech będzie, choć wolałbym dłuższy. - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w lekko zarumieniony policzek. Wyglądał o poranku tak uroczo, nawet bym powiedziała, iż dziecinnie. Jego chłopięca uroda z rana była bardziej wyraźna niż podczas dnia. Pożegnał się ze mną jeszcze jednym błyskawicznym buziakiem i wyszedł z sypialni. Po jego wyjściu postanowiłam jeszcze pospać, więc zamknęłam oczy i znów oddałam się do krainy snu.

Tym razem wstałam bez obecności Harry'ego i szczerze preferowałam taką miłą pobudkę o piątej czterdzieści niż obudzić się sama o dziesiątej. Podniosłam się z materaca i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to damskie, szare dresy leżące na fotelu. Do nich była też dołączona została jasnoróżowa bluzka z długim rękawem. Błagam, żeby nie były to ubrania jego byłej. Chyba nie podarowałby mi ciuchów swojej dawnej miłości. Przebrałam się w wygodne rzeczy i postanowiłam zrobić sobie śniadanie. W lodówce nie było szału, lecz wygrzebałam z niej składniki na dwie kanapki. Byłam ciekawa co on jadł za dnia, oprócz lunchu, który mu przynosiłam.

Po zjedzeniu niewielkiego posiłku, postanowiłam obejrzeć telewizję, bo nie widziałam innej opcji spędzenia wolnego czasu. Jednak chyba wolałam pracować niż siedzieć tak beztrosko w domu jak teraz. Po dwóch godzinach nudnego gapienia się w ekran zadzwonił do mnie Harry.

- Kochanie, kiedy jest ten bal charytatywny?

- Och, a jak tobie mija czas, skarbie? Dobrze? To fajnie, cieszę się. Szesnastego października, wszystko masz rozpisane w dokumencie "harmonogram".

- Dziękuję, nawet nie wiedziałem jak trudno być czyjąś asystentką. Będę cię bardziej doceniał.

- Mam nadzieję. Nudzi mi się.

- Będę w domu za.... trzy godziny. Louis może do ciebie przyjechać. Skończył na dzisiaj.

- No to powiedz mu, żeby przyjechał. 

- W porządku, kochanie. Muszę kończyć.

- Jasne, cześć.

- Cześć, skarbie. - uśmiechnięta rozłączyłam się i rzuciłam komórkę na fotel. Byłam o wiele weselsza niż wcześniej, gdyż moja nuda miała przejść wraz z przyjściem szarookim. Był jedenasty października, dlatego też miałam spędzić jeszcze trzy dni pełnego luzu, jednakże nie mogłam narzekać. Sama tego chciałam.

- No witam, Tiano! Słyszałem, że nudzisz się w tym luksusie. - kiwnęłam głową, wyłączając głośny telewizor. - Boże, nic w tej lodówce nie ma!

- Przypomniałeś mi! - krzyknęłam do niego z dużego pokoju, biorąc telefon w dłoń. Po zjedzeniu śniadania zanotowałam sobie, żeby przekazać brunetowi, aby zrobił zakupy do swojego mieszkania. Powinien mieć coś w lodówce, a nie tylko napychać się zamawianym zjedzeniem. Miałam doskonałą świadomość, iż pewnie brakowało mu czasu na takie zwykłe czynności jak zakupy, ale czasami trzeba było zjeść coś swojego.

Czekałam, aż odbierze i stało się to dopiero po czterech sygnałach.

- Nie mam czasu, Tiano.

- Tiano? - usłyszałam drugi głos, który z pewnością należał do kobiety.

- Chciałam ci tylko powiedzieć, że...

- Naprawdę nie mam do tego głowy. Pogadaj z Louis'em.

- Nie zachowuj się jak...

- Tiano, muszę kończyć.

- Ale...

- Kim jest Tiana?

- Nikim szczególnym, do widzenia. - zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, rozłączył się.

- To było dziwne. - do środka pokoju wszedł szatyn z kubkiem herbaty.

-Co tym razem się stało?

-Jakaś kobieta jest u niego w biurze i po prostu mnie olał, mówiąc, że jestem nikim szczególnym.

-Ten człowiek jest bardziej zmienny niż kobieta w ciąży. Jedyne co ci mogę poradzić to, albo żebyś z nim porozmawiała tak na poważnie, ale też ile można, albo go zostawić tak na dobre. Nie wytrzyma bez ciebie dwóch dni, a choćby tygodnia. Będzie cię błagał na kolanach. Musisz dać mu nauczkę, a nie wciąż wracać. Przedstawił ci jasno waszą relację?

- Nie.

- Wyjawił ci co czuje?

- Nie.

- Poznał cię ze swoją mamą czy siostrą, czy bratem?

- Nie.

- No więc właśnie! Nie jesteś z nim w żaden sposób związana. Pokaż  mu, że bez ciebie to mało zrobi. Zasłużył frajer jeden. Znam go dziewięć lat i wiem jaki jest. Jest dobrym człowiekiem, zwyczajnie boi się to pokazać. Wstydzi się swoich uczuć, ponieważ nikt mu nigdy ich nie okazywał, oprócz jego matki.-słuchałam Louis'a w skupieniu, zastanawiając się nad znaczeniem słów, które skierował ku mnie. Może miał rację, może to da do myślenia Styles'owi. Musiał nauczyć się, że swoim zachowaniem sprawiał mi ból. Żadnego człowieka nie powinno się tak traktować. A on uczynił to już z Iris, Amelią i mną. Wzięłam do ręki zwykłą małą karteczkę i długopis, żeby zostawić mu chociaż wiadomość. Poinformowałam go o tym, że miałam zamiar wrócić do domu i by przemyślał dobie parę spraw dotyczących jego zachowania. Zapewniłam go też, iż oczywiście wrócę do pracy czternastego.

Wróciłam do domu po trzynastej, dlatego też nie byłam zdziwiona, kiedy nikogo nie zastałam w mieszkaniu. Pożegnałam się z szarookim po półgodzinnej rozmowie, która widocznie była mi potrzebna.

Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się wędrować tyle razy pomiędzy moją kamienicą, a czyimś innym domem. Taka sytuacja niezbyt dobrze wpływała na mnie i na samego bruneta. Wydawało się jakby nie miał pojęcia czego chciał. W jednej chwili całował i był uprzejmy, a w drugiej potrafił być chamski i bezuczuciowy.

Ja sama nie byłam bez winy, mogłabym bardziej zrozumieć jego sytuację, aczkolwiek było to ciężkie. Dla mnie, okazywanie uczuć to normalna sprawa, a dla niego najwidoczniej nie. Byliśmy kompletnie inni i to chyba przez to dochodziło pomiędzy nami do tylu konfliktów. Nie byłam bogata, zawsze mogłam liczyć na swoich rodziców, widywałam ich codziennie, miałam swoich bliskich na miejscu, a nie porozrzucanych po świecie. Inaczej patrzyłam na otaczające mnie rzeczy i umiałam okazać to co czułam bez problemów. 

Przez resztę dnia nikt do mnie nie zadzwonił. Nie ukrywałam, że oczekiwałam jakiegokolwiek znaku od zielonookiego, jednakże nie powinnam się dziwić. Napisałam mu, aby sobie to wszystko przemyślał. Najwidoczniej wziął sobie to do serca.

- Wróciłem i szczerze nie spodziewałem się ciebie tutaj.

- Niespodzianka. - mruknęłam wyczerpanym głosem, pijąc trzecią herbatę z rzędu.

- Styles przyjechał do mojej kancelarii. - zaskoczona podniosłam wzrok znad kubka na mojego brata, który stał teraz w salonie, siłując się ze swoją kurtką. - Dał mi pracę dla ciebie i wspomniał coś o tym, że wyciągasz pochopne wnioski.

- Być może, ale i tak przyda nam się odpoczynek oraz spokój. Ciągle się kłócimy, to nie jest dobre.

- Może to coś dobrego?

- Co masz na myśli?

- Co zazwyczaj robicie po swoich sprzeczkach?

- Godzimy się i... troszkę całujemy, nawet bardzo.

- Właśnie, z każdą kolejną zbliżacie się do siebie. Owszem, częste kłótnie to nic fajnego, ale jednak coś dają. Dodatkowo wasze życie jest ciekawsze. Nie siedzicie na kanapie, oglądając kolejny durny film.

- Zależy jak na to patrzysz. Jakoś nie mam ochoty słuchać parę razy dziennie, że jestem nikim szczególnym, a potem być całowaną. Albo przyjeżdżać do niego, bo się upił i wymiotuje. Wolę nudne siedzenie w salonie.

- Uwierz, że tak czy inaczej to was do siebie zbliża, lecz to jest moje zdanie.

- Dzięki, James.

- Od tego jestem, siostrzyczko.

✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰✰




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top