Zakupy i Samotność
Baza Avengers
Tony pov.
Ku mojemu fartu, reszta zlitowała się nade mną i nie zadawała głupich pytań typu: ''Dlaczego nic nie mówiłeś?'', ''Czemu jej nigdy nie widzieliśmy?'', ''Dlaczego o niej nigdy nie słyszeliśmy?'' kiedy zbyłem ich tekstem ''Nie chcę o tym teraz rozmawiać''. Czasem miło, że rozumią, że teraz nie jestem gotowy na opowieść o moim hamstwie, wyniosłości i wstydzie przed przyznaniem się przed światem, że to moja siostra. Jednak wiedziałem, że to nie potrwa długo. W końcu, zadadzą te pytania. Ale cieszyłem się, że dali mi na to czas. Po wyjściu z samolotu niosłem Milagros na rękach w stylu panny młodej, kierując się z nią do części szpitalnej bazy, wraz z Nat która obudziła się i stała już na własnych nogach, oraz Wandą która zbyt dużo czasu używała swoich mocy i miała przez to migrenę. Przy wejściu spotkliśmy kilku lekarzy, w tym Helen Cho, oraz moją dziewczynę i asystentkę Pepper Potts. Kiedy mnie zobaczyła, od razu ruszyła w moją stronę. Miała długie jasnorude włosy puszczone po ramionach i jasnozielone oczy. Ubrana była w szarą sukienkę do kolana oraz buty na wysokim obcasie. Kiedy do mnie podeszła najpierw spojrzała na mnie chcąc się przytulić, ale zobaczywszy siorkę w moich ramionach odsunęła się na krok. Po dłuższej chwili oglądania Esperanzy zapytała:
-Tony, co to za dziewczyna?- Oj, zabrzmiało to dość ostro więc chyba zazdrosna jest. Nie dziwię się jej, moja mała była ładna, a nawet piękna, co nie jest dziwne, bo u nas to już rodzinne. Zapomniałem, że wciąż patrzę przez długi czas na Pepper.- Odpowiedz, natychmiast!- To zabrzmiało jeszcze ostrzej, a ostatnie wręcz wykrzyknęła.
-To jest...- Znowu miałem problem z wypowiedzią.- A zresztą później ci powiem, wszystko po kolei.- Zapewniłem ją.- Teraz chciałbym zanieść ją do lekarza bo jest nie przytomna, i przy okazji samemu się nieco opatrzyć.
-Ale później masz mi powiedzieć co cię z nią łączy.- Oj to się zdziwi. Wzięła mnie pod ramię i zaprowadziła do ambulatorium.
Kiedy weszliśmy, doktor Helen kazała mi ją położyć na jednym z łóżek i samemu się położyć, ale najpierw zdjąć pancerz. Przypomniałem sobie, że pod nim mam tylko tę długą koszulę, ale spełniłem prośbę. Zresztą Natasha miała taką samą. Obecnie leżała w łóżku obok mnie, a Wanda siedziała obok niej pijąc jakiś napój, prawdopodobnie na ból głowy.
-Jak tam dziewczyny?- Zapytałem jak gdyby nigdy nic.
-Stark.- Odpowiedziała Wanda.
-No, a ty Maximoff.- Powiedziałem chcąc podroczyć się z tą młodą.
-Nie udawaj, że nic się nie stało.- Powiedziała Nat.
-A coś się stało?- Zapytałem jak jakiś idiota.
-A może wyjaśnicie o co wam chodzi, bo ja tak jakoś nie w temacie.- Ogłosiła Pepper. Ona na prawdę jest zazdrosna, wygląda jakby miała wyjść z siebie.
-O nią.- Wskazała Wanda na Milagros.- Twój chłopak ci nic nie powiedział?- Zapytała. Pepper nie wytrzymała.
-No dość! Dość!- Krzyknęła już nieźle wkurzona zwracając na siebie uwagę personelu.- Stark- Zawsze mnie tak nazywa jak się zdenerwuje- Jak ty mnie z nią zdradziłeś, to możemy się pożegnać!- I w tym momencie wyszła z sali zdecydowanym krokiem, nie obracając się za siebie.
-Co za bulwers.- Stwierdziła rozbawiona Wanda. Nat zachichotała lekko.
-To przez ciebie.- Powiedziałem do czarownicy.
-To ty jej nie powiedziałeś, że to twoja siostra.- Stanęła w obronie Wandy, Natasha. W tym momencie kilka osób zwróciło na nas swoją uwagę.
-I ty Romanoff przeciwko mnie.- Powiedziałem udając załamanego.
-I nie myśl, że ominie cię tłumaczenie się, z jej powodu.- Wskazała na siorkę.- Ale nie teraz, bo mnie wszystko boli a Wandę głowa i reszcie nie będzie chciało.- Skończyła mówić.
-Ale to cię nie ominie.- Zapewniła Wanda.
-Na pewno.- Odpowiedziałem obojętnie.
-Tony, możesz już iść. Twoje rany nie są poważne, ale na jakiś czas nie będziesz mógł wkładać zbroi.- Do rozmowy dołączyła Doktor Cho.
-To mogę już lecieć?- Kiwnęła potwierdzająco głową.- To ja znikam się przebrać, umyć coś zjeść, oraz wytłumaczyć dziewczynie, że to nie moja kochanka.- Powiedziałem z uśmiechem wskazując Milagros.
-A właśnie, jakbyś mógł mi powiedzieć jej imię i nazwisko...?- Poprosiła mnie czarnowłosa.
-Milagros Esperanza Da Silva.- Odpowiedziałem.
-Te dwa pierwsze słowa to imiona?- Zapytała Natasha. Odpowiedziałem kiwnięciem głowy w dół.- Ładne.- Stwierdziła.
-Milagro oznacza ''cud'' i Esperanza ''nadzieja''. Więc chyba ''Cudowna Nadzieja''- Powiedziała Wanda. Spojrzeliśmy na nią we troje nieco zaskoczeni znaczeniem imienia.- No co na mnie się patrzycie. Hiszpańskiego się trochę uczyłam.- Powiedziała podnosząc ręce w geście obronnym.
-Nadzieja, ale dla kogo?- Zapytała Nat.
-To się jeszcze okaże.- Odpowiedziałem.- A teraz idę się tłumaczyć i przebrać. To na razie.- Pożegnałem się z dziewczynami. Każda odpowiedziała coś jeszcze na pożegnanie ale już nie słuchałem, tylko podążyłem do pokoju. Na miejscu wskoczyłem pod prysznic i zacząłem się myć. Potem wycierając się dokładnie nałożyłem koszulkę zespołu ''Black Sabbath'', oraz jakieś czarne spodnie. Po chwili przyszła do mnie Pepper od razu zaczynając:
-To co cię z nią łączy?- Zapytała chłodno.
-No to może usiądź.- Zrobiła tak jak poprosiłem.- No, więc, yyy... Tomojasiostra.- Powiedziałem szybko.
-Co!?- Zapytała zszokowana. Pomysł z propozycją klapnięcia okazał się być dobry, bo gdyby stała to by się przewróciła na cztery litery.- Jak? Wiedziałeś o niej? Dlaczego nic nie powiedziałeś?- Zasypała mnie gradem pytań.
-Kiedyś moja matka miała do załatwienia jakąś sprawę w Argentynie.- Zacząłem opowieść.- Konkretnie w Buenos Aires, a tam kogoś poznała, i to się przerodziło w romans i powstała ona. Matka urodziła w sierocińcu, i tam córkę zostawiła. Więcej jej nie odwiedzała. Chciała ukryć ją przed moim ojcem, bo wiedziała, że nie zaakceptuje cudzego dziecka. Kiedy wyszła z sierocińca na własną odpowiedzialność, bo miała 18 lat, przybyła do mnie informując mnie, że jesteśmy rodzeństwem. No i jej nie uwierzyłem, więc zrobiliśmy testy, które potwierdziły nasze pokrewieństwo.- Teraz najtrudniejsza część. Wziąłem głęboki wdech, a Pepper przysunęła się bliżej mnie.- No... I wtedy ją wygnałem, potraktowałem jak ścierwo, czego żałuję i nigdy sobie tego nie wybaczę.- Skończyłem mówić, i spuściłem głowę.
-Tony, ja... Nie wiedziałam.- Powiedziała cicho Pepper.
-Wiem, wiem. Nikt nie wiedział.- W tym momencie do pokoju wszedł Vision.
-Przepraszam, że przeszkodziłem, ale panna Maximoff informuje, że pańska siostra się obudziła. I jest nieco zdenerwowana odkąd usłyszała, że pan gdzieś tu jest.- Poinformował mnie. Pepper popatrzyła na mnie.
-Musisz tam iść.- Oświadczyła.
-Wiem.
-Chcesz, żebym poszła z tobą?- Zapytała spokojnie.
-Nie, to moja sprawa i muszę sam ją doprowadzić do końca.- Stwierdziłem.- Vision idziemy do niej.- Powiedziałem i razem zostawiliśmy moją asystentkę w pokoju.- Bardzo jest zdenerwowana?- Zapytałem.
-Jest nieco wystraszona.- Odpowiedział jak zwykle spokojnie Vision.
Zbliżyliśmy się do drzwi, za którymi leżała moja siostra. Kiedy weszliśmy siedziała po turecku na łóżku z opuszczoną głową, ciągle mając na sobie fioletowy kombinezon. Obok niej siedziały Natasha i Wanda, a nad nią stała Helen Cho. Po chwili patrzenia się na nie, zacząłem romowę:
-Milagros...- Nie dała mi skończyć.
-Dla ciebie Pani Da Silva.- Powiedziała nie patrząc na mnie.- Tępaku.- Dodała na koniec. W tym momencie dwie Avengers uśmiechnęły się. Co było w tym śmiesznego?
-Nie musi tak być.- Powiedziałem do niej. Dalej na mnie nie patrzyła. Sam nie bardzo mam ochotę na siebie patrzeć.
-Mogło być inaczej.- Odpowiedziała.
-Ciągle możemy to zmienić.- Zbliżyłem się do niej.
-Daruj sobie.- Odpowiedziała sucho. Usiadłem obok niej na łóżku.
-Daj mi szansę to zmienić.- W końcu na mnie spojrzała. Ale to spojrzenie było pełne żalu i bólu.
-Mogłeś to zrobić dawno temu, ale ty to spieprzyłeś.- Wstała i obecnie była wyższa od nas wszystkich, bo zrobiła to na łóżku.- Pani doktor jak długo będę musiała tu siedzieć?- Zapytała uprzejmie Helen.
-Możesz wyjść już, twoje rany nie są poważne. W trakcie gdy byłaś nie przytomna, założyłam kilka opatrunków, ale to nic poważnego.- Odpowiedziała miło doktor.
-Dziękuję.- Odpowiedziała ciągle stojąc na łóżku.
-Co zamierzasz dalej?- Zapytała miło Wanda.
-Szczerze? Nie mam bladego pojęcia.- Odpowiedziała, z gracją zeskakując z łóżka i lekko się uśmiechając.
-Może powinnaś zamieszkać u nas?- Zaproponowała Nat.- Mamy wolne pokoje.
-Ale nie mam ze sobą żadnej rzeczy. A poza tym ten pendejo...- Odpowiedziała Milagros.
-To nie będzie raczej problem, pendejo można olać, seniorita, a ja i Nat możemy pożyczyć ci pare rzeczy.- Powiedziała Wanda używając przy tym kilka słów, chyba po hiszpańsku.
-Gracias seniorita. Myślę, że mogłabym tu zostać gdyby reszta nie miała z tym problemu.- Odpowiedziała uprzejmie do dziewczyn.
-To zapraszam najpierw do mnie, umyjesz się i przebierzesz w jakieś cieplejsze ubrania. W końcu jest już listopad.- Zaproponowała Wanda.
-Jeśli to nie byłby problem...
-Raczej przyjemność. Jutro mogły byśmy udać się na zakupy z kartą Starka.- Powiedziała Nat patrząc przy tym na mnie.
-Ale...
-Żadnych ale.- Przerwała mi Wanda.
-Nie dałeś mi miłości przez tyle lat, to przynajmniej daj mi pieniądze na ubrania, Stark.- No tym to mnie zgasiła całkowicie.
-Ale oczywiście dostaniecie kartę...- Powiedziałem szybko...
-Dobra to lecimy ją ubrać.
Milagros pov.
Te dwie Avengers to naprawdę miłe dziewczyny. Dadzą mi ubrania i w ogóle, i jeszcze spotkałam tego cwela Starka, tego tak zwanego ''braciszka''. Ja za taką rodzinę dziękuję. Natasha i Wanda zaprowadziły mnie do pokoju chyba Wandy, dając mi ręcznik i inne pierdoły do umycia się. Wchodząc do łazienki zrzuciłam z siebie ten kombinezon i weszłam pod prysznic, oblewając ciało ciepłą jak marzenie wodą. Do tego żel pod prysznic o zapachu cytrusów i szampon o podobnym aromacie. Wanda chyba lubi owoce cytrusowe. Zaraz potem usłyszałam pukanie do drzwi.
-Wrzucić ci tu ubrania, czy sama będziesz brała?- Wanda.
-Możesz wrzucić.- Po chwili do łazienki wpadły dwa czarne, długie buty, czerwona krótka sukienka oraz długi, czarny i cienki sweterek na suwak.
Zaczęłam nakładać ubrania. Czy uważam się za ładną dziewczynę? Nie wiem. To co we mnie ładne to chyba moje nogi, które uwielbiam pokazywać, więc ta sukienka jest trafiona, oraz włosy, które same mi się kręcą. Oprócz tego zmieniają kolor. Czasem są ciemnorude tak jak teraz, czasem mi jaśnieją na malinowy kolor, czasem brązowe jak u Wandy, a czasem całkowicie czarne. Powalone to trochę. Wyszłam z łazienki z rozczesanymi włosami, i w swoim dzisiejszym zestawie pokazując im jak wyglądam.
-Nieźle.- Stwierdziła z uznaniem Nat.
-Popieram. A suszarkę chcesz?- Zapytała uśmiechnięta Wanda.
-Poproszę.
-Był tu Vision i mówił abyśmy stawiły się na spotkanie Avengers, bo Thor chce coś omówić.- Powiedziała Wanda podając mi suszarkę. Zaczęłam suszyć włosy, co poszło mi dość szybko.
-Ale ja Avengersem nie jestem.- Powiedziałam.
-Ale my zapraszamy. Nawet jak diabelnie mocno uderzyłaś mnie w szyję, to cię lubię.- Powiedziała Natasha.
-Oj, no przepraszam, nie panowałam nad tym, byłam poprzez tego pająka kontrolowana przez HYDRĘ.- Odpowiedziałam przepraszającym tonem. Skończyłam suszyć włosy, które znowu mi się pokręciły.
-Wiem, dlatego ci wybaczam.- Odpowiedziała uśmiechając się.-Ale musimy już iść.
Jak powiedziała Nat, tak też zrobiłyśmy i poszłyśmy do innej części bazy Avengers. Kiedy weszłyśmy do pomieszczenia które miało szklane ściany, poczułam, że wszyscy na mnie patrzą. Nie wiedziałam co zrobić, ale z opresji wyratowała mnie Wanda.
-Ej ludzie, to jest Milagros, Milagros to są...- I zaczęła wymieniać imiona każdego z Avengers. Kilkoro rozpoznałam, na przykład Clinta którego przesłuchiwałam w HYDRZE.
-Przejdźmy do interesów.- Kapitan.- Panienko Da Silva, powinniśmy cię zgłosić na policję.
-Za co!
-Za współpracę z HYDRĄ.- Odpowiedział spokojnie Steve. Noż ja pierdziele, byłam przez nich zniewolona! Nie współpracowałam z nimi!- Ale jest inne rozwiązanie.- Dodał po chwili.
-Słucham, Kapitanie.- Odpowiedziałam uprzejmie.
-Widzieliśmy twoje umiejętności w walce, zwłaszcza jak biłaś Tony'ego.- Tu uśmiechnęłam się szeroko, a ze mną jeszcze kilka osób.- Myślę, że mogłabyś przydać się nam w naszej ekipie.- Oświadczył.- Twoje zachowania wtedy przeszłyby gładko, i nie byłabyś zagrożona więzieniem.- Skończył mówić.
-Szantażyk?- Zapytałam uroczo, ciągle się uśmiechając.
-Nie. Uczciwa wymiana- Uśmiechnął się do mnie.- Ja będę miał cię w swojej ekipie, a ty czystą kartę.
-No cóż, nie mam nic do stracenia. Wchodzę w to.- Odpowiedziałam podnosząc się z siedzenia i ściskając lekko dłoń Kapitanowi.
-Miło mieć cię w ekipie.-Powiedział uprzejmie.- Thor, ty też chciałeś coś powiedzieć.- Teraz podniósł się (zbyt) umięśniony blondyn.
-Tak.. Mój ojciec o coś was prosi.- Wstał z krzesła- Jak wiecie, kiedy ja będę mieszkać z Jane, na Asgardzie nie będzie króla.- Asgard! Z tamtąd pochodzi mój tato! Tak mój ojciec jest bogiem. A ja półboginią. On miał na imię Tyr i był bogiem walki i honoru. Może go kiedyś spotkam.- Więc ojciec wpadł na pomysł, aby umieścić tu Lokiego, aby ten zmienił nastawienie i zachowanie, aby mógł zostać królem Asgardu. Ja osobiście uważam, że to głupie.- Skończył mówić.
-Dlaczego nie chcesz tu tego Loczka?- Zapytałam niewinnie Thora.
-Bo to morderca-psychopata. Wiesz, że wyrzucił mnie przez okno?- Powiedział Tony.
-To miał rację.- Odpowiedziałam, a reszta wybuchnęła śmiechem.- Thora pytałam, nie ciebie.- Dodałam nie patrząc na niego.
-Próbował podbić tę planetę, nie wiedziałaś?- Zapytał Thor.- A poza tym wiesz ile razy próbował mnie zabić? A jestem jego bratem!
-Ohhh.... Jak ja go dobrze rozumiem.- Odpowiedziałam tym razem spoglądając zabójczo na Starka. Avengers znowu ryknęło śmiechem, z wyjątkiem tego idioty.
-Ale mimo wszystko- Teraz mówił Kapitanek- nie wiem co z tym zrobić. Dać mu szansę, czy nie?
-Może zasługuje na tę szansę, mimo tego co robił- Powiedziałam.
-On dostał ich zbyt wiele.- Powiedział cicho Thor. Zajrzałam mu do głowy, oglądając scenki z Loczkiem. Dowiaduje się, że jest adoptowany, że jest lodowym olbrzymem, i dlatego uznał, że jest gorszy, przez co chciał udowodnić, że może być równie super jak Thor. Nie wyszło mu raczej tak, jak się tego spodziewał. Ooo, nawet kobietę Thor mu zabrał. Po chwili powiedziałam:
-A może ty jesteś zbyt rozpieszczony?- Znowu Avengers się roześmiało, ale tym razem bez Thora.
-A dlaczego ty tak go bronisz!?- Zapytał lekko zdenerwowany Thor. No to mu odpowiem.
-A dlatego, że ja go kuźwa dobrze rozumiem!!- Krzyknęłam podnosząc się lekko z krzesła. Kapitan chyba chciał uniknąć nieprzyjemnej sytuacji, i powiedział:
-No ale dalej nie wiem co z nim zrobić. Bierzemy czy nie?
-Ja jestem za tym aby go tu sprowadzić. Kto wie, może naprawdę się zmieni.- Powiedziałam stanowczo.
-W sumie go nie znam, ale też jestem za.- Usłyszałam Wandę.
Dalej już było tylko lepiej, użyłam kilka magicznych argumentów. Przeciwko został już tylko Thor.
-No dobra ale, żeby nie było, że nie ostrzegałem.- Powiedział zdenerwowany. Skierował się do wyjścia, ale go zapytałam:
-Gdzie idziesz?
-Do Asgardu, poinformować ojca o decyzji. Potem wrócę i powiem kiedy przylecę z Lokim.- Odpowiedział. Kiedy odszedł, zapytałam całkowicie poważnie Kapitana:
-On jest panem szoferem, tak?
Tymczasem w Asgardzie, w przytulnej celi Lokiego
Loki pov.
Ależ tu nudno. Wszystkie książki przeczytałem, i mało kto mnie odwiedza. Mianowicie, najczęściej Frigga, czasem Odyn, Thor z przymusu, i służba przynosząca jedzenie. No i tak płynie moje długowieczne życie w tej cholernej, pustej celi. A mogłem się nie dowiedzieć, że jestem adoptowany, to bym miał może jeszcze tak zwaną ''rodzinę''. A tak, jestem cholernie samotny. I nie boję się już do tego przyznać: jestem samotny!!! Kiedyś tak nie było, narzeczoną miałem nawet, a w mojej komnacie nadal stoi chyba jej zdjęcie. Miała na imię Erinya. Długie jasne włosy, niebieskie oczy... I byłoby super gdyby nie fakt, że w dniu naszego ślubu zastałem ją w łóżku z Thorem. A teraz... Wisi mi to. Ale ja ją naprawdę kochałem. Oprócz tego nękają mnie koszmary, więc rzadko kiedy śpię. Ahhh to się nazywa życie. Czasami myślałem nad tym żeby je zakończyć. Usłyszałem kroki. Thor idzie. Kiedy podszedł do szyby powiedział:
-Loki, kazano mi cię o coś zapytać.- Zaczął mówić.
-A zatem wyjaw powód swojej kolejnej, przymusowej wizyty u mnie.- Powiedziałem przesłodzonym tonem.
-Ojciec...- Nie dałem mu skończyć.
-Twój ojciec.
-Ehh... Odyn daje ci następną szansę.- Podszedł bliżej szyby.- Na zmianę postępowania.- Sprostował.
-Niby co takiego miałbym zrobić ''książę''- Zakpiłem z tego głupca.
-Miałbyś przenieść się tymczasowo na Midgard,- Z każdym słowem uśmiechałem się coraz szerzej.- Zamieszkać w nowej bazie Avengers, i tam nauczyć się nowego zachowania.- Myślałem, że zaraz wybuchnę śmiechem.- Musiałbyś zostać kolejnym superbohaterem.- No i nie wytrzymałem. Zacząłem się śmiać jak opętany, a ten głupiec nie wiedział o co chodzi.
-Naprawdę.. hehe Odyn uważa, że hehe mnie da się zmienić?- Zapytałem blondasa. Ten pokiwał potwierdzająco głową. I znowu zacząłem się śmiać.
-Tam na Midgardzie, jedna osoba wstawiała się za tobą szczególnie.- Teraz mnie to zainteresowało, naprawdę.
-A kto to taki? Któż by mógł się wstawić za takim potworem jak ja? Bo jakoś ciężko mi w to uwieżyć.- Powiedziałem z fałszywym, jak moje życie uśmiechem. Więc możecie sobie wyobrazić.
-Taka świeżutka, bo dzisiejsza, Avengers.- Odpowiedział z uśmiechem Thor. I niby co w nim Sif widzi? Swego czasu i ona mi się podobała, ale to był krótki okres. I włosy jej ściąłem....
-Taaak?? To bym ją chętnie poznał.- Powiedziałem najprawdziwszą prawdę, a to się zdarza rzadko.
-To jak, lecisz ze mną na Midgard, czy zostajesz i gnijesz w tej celi?- Zapytał ten mięśniak.
-No cóż, nie mam nic do stracenia. Wchodzę w to.- Odpowiedziałem uśmiechniety jak jakiś Stark.
-Na brodę Odyna, ty nawet mówisz jak ona!- Krzyknął. Nieco.... wystraszony??
-A co nie lubisz jej?- Zapytałem uroczo.- Założę się, że to grzeczna i czarująca dziewczynka, mająca świra na twoim punkcie...- Nie dał mi skończyć. A ja ją naprawdę sobie tak wyobrażam. Taka pusta, wymalowana lala.
-Ona?? To nie wychowane dziewczę! Wszystko dobrze, dopóki nie zaczęła mnie obrażać.- Może źle ją oceniłem...- Ale wracając do tematu.. Lecisz, tak?
-Mówiłem przecież, że tak!- Odparłem nieco zirytowany jego zachowaniem.
-A więc w niedzielę..
-A więc czekam..
Tymczasem Baza Avengers
Milagros pov.
Późnym wieczorem postanowiłam zajrzeć do swojego nowego pokoju w bazie Avengers. Kiedy do niego zajrzałam, byłam w niemałym szoku. Ściany pomalowane na srebrno, biało i ciemnoszaro, duże dwuosobowe łóżko z czarną pościelą i z baldachimem z... bluszczu. No, ten Stark to czasem jednak wie jak się zakręcić. Oprócz tego jeszcze meble z ciemnego drewna i drzwi do mojej łazienki, do której zamierzam właśnie wejść. Nieźle, nie była duża, ale dość przestronna i jedną ze ścian pokrywał pnący bluszcz. Jednak wciąż brakowało mi tu zieleni.. Takiej jak w Argentynie żywej i zielonej. Trochę tęskniłam za moim sierocińcem, ale czy tam wrócę? Raczej nie. Odkręciłam wodę pod prysznicem i zdejmując ubrania wślizgnęłam sie do niego oblewając się wodą. Kiedy skończyłam, założyłam piżamę pożyczoną od Nat, czyli czarna bluzka na ramiączka z ozdobną koronką u góry i czarne krótkie spodenki. Nie chciałam kłaść się jeszcze spać, i poszłam do kuchni coś zjeść. Na miejscu zobaczyłam Sama, Steve'a, James'a oraz pana Szofera z młotkiem w ręku.
-O, pan Szofer wrócił, i jak, przyleci ten Loczek czy nie?- Zapytałam zaglądając do lodówki i wyjmując jakąś sałatkę.
-Przyleci, nie martw się.- Usłyszałam Kapitana.- I to trochę ze względu na ciebie, wiesz?- Przestałam zajadać i popatrzyłam na uśmiechniętego Kapitana.
-Poważnie? To miły jest.- Odpowiedziałam.
-Usłyszał od Thora jak się za nim wstawiałaś, i zapragnął cię poznać.- Powiedział Sam. Zauważyłam jak Szofer kiwa głową.
-To uroczo.- Powiedziałam pakując widelec sałatki do ust.
-I mam dla ciebie zadanie.- Kiwnęłam głową na znak, że słucham.- Masz urządzić pokój dla tego Boga.
-Ok, i tak jutro idę z dziewczynami na miasto, więc kupię farbkę, ale jaką?- Zapytałam chłopaków.
-Masz jego akta, i wymyśl coś.- Podał mi plik papierów Steve.
-Dobra.
-To my cię zostawiamy.- I opuścili mnie przez co byłam sama w pomieszczeniu. Zajrzałam do akt, mając nadzieję, że zobaczę twarz zbuntowanego brata Szofera. Ale kiedy je otworzyłam, natychmiast zamknęłam. Było tam jego zdjęcie, ale jakie! Zresztą zobaczcie:
I ja się kurde pytam, gdzie oni cykneli mu taką super profilówkę? I pod jakim kątem? I kiedy? Z niego chyba niezły śmieszek jest, sądząc po tym uśmiechu. Ale wracając, niezły przystojniak... Nie jest ani trochę podobny do pana Szofera. Zaczęłam czytać informacje na jego temat: Bóg kłamstwa, ognia, intryg.. I mi już wystarczy. To oznacza ciemne barwy. Znowu spojrzałam na zdjęcie, na którym miał na sobie złotą zbroję i gdzieś z tyłu wyglądała zielona, chyba peleryna. Można by ściany machnąć na trzy odcienie: ciemnozielony, nieco jaśniejszy zielony, ale tylko nieco, i może khaki? Tak, ładnie by się to komponowało. Meble z ciemnego drewna, podłoga również. Łóżko dwuosobowe z czarnymi poduchami i zieloną pościelą, dywan także, do tego gdzieś po ścianie puści się pnący bluszcz.. Uwielbiam tę roślinę. Skoro wiem co kupić, to mogę już umyć zęby i iść spać. Jak zrobiłam to co trzeba, postanowiłam, że teraz pożądnie się wyśpię. Jutro czeka mnie dzień zakupów, myślenia nad pokojem i urządzaniem go. Za pomocą magii oczywiście.
***
Następnego dnia, wstałam wcześnie rano aby zdążyć zrobić śniadanie reszcie domowników. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w pożyczone ubrania. Dzisiaj mam na sobie czarne legginsy i jasnoróżową tunikę, z długim rękawem. Makijaż zrobiłam sobie używając pudru, tuszu i lekkiego błyszczyka. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, ale boczne pasma zebrałam do tyłu wiążąc je w niewielki koczek. Kiedy skierowałam się w stronę kuchni zauważyłam, że jeszcze nikogo niema, więc włączyłam cicho muzykę na wieży stereofonicznej. Pierwszą nutą okazała się Epica ''Canvas of life'', więc ją zostawiłam. Normalnie słucham metalu i takich cięższych utworów, ale czasem wracam do piosenek z mojej ojczyzny, najczęściej do Natalii Oreiro. Znam chyba każdy jej utwór na pamięć. Często w domu dziecka śpiewaliśmy jej utwory, przy tworzeniu sobie kolacji. Zawsze mieliśmy taki zwyczaj, aby kolację robić sobie sami, co sprawiało nam nie małą frajdę. Ale wracając, zajrzałam do lodówki i wyjęłam produkty aby stworzyć gofry. Pod nosem podśpiewywałam spokojną piosenkę holenderskiego zespołu, co wychodziło mi całkiem nieźle. Nakryłam do stołu, i zrobiłam dzbanek herbaty i kawy. Pierwszą osobą okazał się być Kapitan, który wstał chyba wcześniej ode mnie.
-Co to za zapach?- Zapytał siadając przy kuchni na jednym ze stołków.
-Gofry robię.- Odpowiedziałam mu z uśmiechem, krojąc owoce.
-O to fajnie, bo u nas nikt nie gotuje zazwyczaj.- Odpowiedział.
-Jak to nie?- Zapytałam Steve'a, który nalewał sobie kawy do kubka.
-No normalnie, nikt u nas nie gotował.- Patrzyłam na niego takim spojrzeniem, jak na idiotę.
-Wiesz, dopiszę sobie gotowanie do moich obowiązków dziennych.- Powiedziałam zdegustowana.- A co wy tak właściwie jedliście przez ten czas?
-No czasem ktoś pizzę zamówi, czasem kebaba...- Przerwałam mu.
-Nie kończ! Wy takie śmieci jecie?- Steve kiwnął głową potwierdzająco.- To przestaniecie.- Oznajmiłam.
-No dobra, ale mam jeszcze jedną informację dla ciebie.
-Słucham cię- Odpowiedziałam zanosząc ciepłe gofry na stół.
-Kiedy przyleci Loki będziecie musieli zaliczyć testy.- Zrobiłam minę mówiącą, takie klasyczne WTF!?.
-Jakie testy?- Zapytałam.
-Dowiecie się w trakcie.- Odpowiedział krótko.
-Szkoła się jeszcze nie skończyła, que?- Zapytałam rozbawiona.
-Najwidoczniej.- Odpowiedział rozbawiony.
Po chwili, do pomieszczenia zaczęli wchodzić po kolei reszta Avengers. Każdy zachwycał się zapachem, co mnie nie dziwi po takim czasie jedzenia przez nich byle śmieci. Kiedy skończyłam kroić owoce, przełożyłam je do szklanej miski, zalewając je jogurtem truskawkowym, następnie lekko mieszając i postawiłam je na stół. Dopiero wtedy sama usiadłam do stołu, nakładając jednego gofra na talerz. Do kubka wlałam kawę, doprawiłam śmietanką i cukrem po czym pociągnęłam pierwszy łyk. Pochwałom nie było końca, każdy chciał pochwalić moje zdolności kulinarne. Większość z nich nabyłam w sierocińcu, a resztę jak pracowałam w restauracji, jako pomocnica kucharza.
-Ej dziewczyny, zaraz idziemy na miasto. Trza się szykować.- Przypomniała Nat.
-Jasne, tylko włożę naczynia do zmywarki...- Przerwano mi.
-Nie, tym razem ja to zrobię!- Usłyszałam, głos Falcona.
-A, co ty taki pomocny?- Zapytał Thor.
-Ktoś musi podziękować za śniadanie.- Odpowiedział zadowolony z siebie Sam.- To przynajmniej posprzątam za nią.- Dodał.
-Będę wdzięczna, Sam.- Odpowiedziałam szczerze uśmiechnięta.
-Nie będzie z tym problemu, i tak nie mam innych zajęć.- Odpowiedział. Miły jest.
-Tony, karta.- Przypomniała Natasha. Oh, jak ja nie cierpię prosić kogoś takiego jak on o łaskę. Stark wyjął z kieszeni portfel, a z niego kartę.
-Macie, poszalejcie sobie.- Powiedział podając ją dla Nat.- I nie zapomnijcie kupić farby do pokoju jelonka!- Krzyknął.
-Kto to jelonek?- Zapytałam Nat, którą to pytanie nieco rozbawiło.
-Tony, używa tego jako przezwisko dla Lokiego, ze względu na jego rogaty hełm, który nosi w trakcie walki.- Odpowiedziała.
-A czym pojedziemy?- Zapytałam, wtedy Wanda wyjęła kluczyki z kieszeni swojej bluzy.
-Ja mam kluczyki, tylko pytanie, kto ma prawko?- Zapytała zadowolona.
-Hyhy, zwinęłaś to z pokoju Starka?- Zapytałam rozbawiona tym wyczynem. Odpowiedziała kiwając głową twierdząco.
-Ja mam prawko, jak coś. Będę prowadzić.- Zaoferowała Nat.
-No to ok.- Odpowiedziałam.
***
W centrum handlowym wybrałyśmy mnóstwo rzeczy, dla siebie, a także do pokoju Loczka. Wanda i Natasha okazały się być dobrymi doradczyniami, bo radziły mi w każdej kwestii. W kwestii ubrań, większość rzeczy wybierałam w odcieniach bieli, srebra i szarości, ale nie brakowało także kolorowych ubrań. Po zakupach udałyśmy się do restauracji w której wypiłyśmy cappucino, i zjadłyśmy po kawałku jakiegoś ciasta. Potem wróciłyśmy do domu, i zaniosłyśmy rzeczy do naszych pokoi, więc teraz moja szafa była przepełniona. I to dosłownie, nie miałam gdzie to wszystko już upychać. Potem skierowałam się do przyszłego pokoju Loczka. Kiedy weszłam, wszystkie farby już tam stały. No to co? Zaczynam robić sztukę! Wokół mnie zabłysły srebrne smugi światła. Jednym zgrabnym ruchem palca, otworzyłam wszystkie wiadra farby, a następnie z gracją wymachiwałam rękoma aby za pomocą magii pokryć ściany farbą. Kiedy skończyłam, znowu przy użyciu moich zdolności wysuszyłam ściany. Telekinezą ułożyłam podłogę z ciemnych paneli. Na oknach zawisły białe firanki, i zielone zasłony. No to teraz meble. Tylko jak je tu przenieść? Obecnie znajdują się w garażu. Zobaczę co mogę zrobić. Kiedy przyszłam na miejsce, wpadłam na pomysł pomniejszenia wszystkich, i dopiero aby je zanieść. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak meble stają się mniejsze. Znowu je otworzyłam, i one były znacznie pomniejszone. Były wielkości mojej dłoni, więc bez problemu wzięłam je na ręce i z powrotem wróciłam do pokoju. Tam je powiększyłam do normalnych rozmiarów, i ustawiłam w zaplanowanych miejscach. No podłodze rozłożyłam zielony dywan i... to już chyba koniec. A szkoda bo dobrze się bawiłam. Przy ścianie na której znajdowały się sznurki, ustawiłam na podłodze bluszcz, i za pomocą magii sprawiłam, że zaczął rosnąć i wspinać się na sznurkach. Rozkazałam mu rosnąć tylko do rozmiarów 5-letniego dziecka, i dalej już go zatrzymałam. Niech rośnie we własnym tempie.
No, to teraz wystarczy czekać na kolejnego Avengersa. Ciekawe czy, jest taki jak mówią.
***
Niedziela, przytulna cela Lokiego
Loki pov.
Dzisiaj niedziela, więc odwiedzi mnie mój ukochany Thor i zabierze mnie z tej celi, a potem polecimy na Midgard, i tam będę mieszkać ze swoimi nowymi przyjaciółmi! Czujecie ten sarkazm? A poza tym co za ironia. Niegdyś próbowałem ich zabić, a teraz lecę do nich, aby uczyć się dobrego i odpowiedzialnego zachowania. I ''zmienić się'' jak to Odyn powiedział. Ja, osobiście już nie wierzę w coś takiego, jak zmiana mojego postępowania. Chociaż bym chciał. I to jest prawda. Naprawdę chciałbym się zmienić, ale to jest nie możliwe. Swoje wredne zachowania mam we krwi, i już nic tego nie zmieni. Ciekawe co to za nowa, o której wspominał Thor. Mówił, że się za mną wstawiała... Ciekawi mnie, dlaczego? Gdy mnie pozna, raczej szybko zmieni zdanie. Ale nie ukrywam, że mnie interesuje. Usłyszałem kroki, zapewne Thora. Zgadłem!
-Bracie.- Rozpoczął mówić. Tym razem nie chciało mi się przypominać, że nie jesteśmy rodzeństwem.- Jesteś gotowy?- Zapytał.
-Nie mam czego przygotowywać.- odparłem obojętnie.- Wypuścisz mnie czy nie?- Zapytałem.
-Tak, ale nie próbuj uciekać.- Odpowiedział, podchodząc, aby otworzyć drzwi mojej celi.
-Nie mam gdzie.- Stwierdziłem z uśmiechem, ten tylko prychnął. Drzwi celi się otworzyły, więc swobodnie wyszedłem na zewnątrz.
-I w takim wypadku byś sobie poradził.- Odpowiedział.
-Bez wątpienia.- Faktycznie. Bez problemu mógłbym teraz uciec, ale nie mam ochoty na chowanie się, i uciekanie przed Thorem i resztą Asgardu.
Dalszą część drogi szedliśmy w ciszy, ale przy wejściu na Bifrost, spotkaliśmy Odyna i Friggę. Odyn był mi obojętny. Chyba. Frigga natomiast, to była jedyna osoba, na której mogłoby mi zależeć. Zawsze starała się traktować mnie i Thora na równi, nawet jeśli jej nie bardzo to wychodziło. Wybaczała mi moje błędy, i teraz założę się, że to był jej pomysł aby mnie tam wysłać.
-Pani.- Zwróciłem się do niej oficjalnym tonem. Wolałem ją nazywać ''matko'', ale od jakiejś pory zaprzestałem tak robić.
-Loki.- Wyszeptała przytulając się do mnie. Odwzajemniłem uścisk. Ale teraz wydawała się niska.- Proszę cię, nie uciekaj z tamtąd, zmień się. Nie uważaj się za potwora.- Dalej mi szeptała do ucha. Odsunąłem się od niej. Patrzyła na mnie takim smutnym spojrzeniem, którego nie lubiłem.
-Nie sądzę aby to się udało. Robię to ze względu na ciebie.- Odpowiedziałem. Złapała mnie za dłonie.
-Nie wątp w siebie, potrafisz się zmienić, ale boisz się tego.- Odpowiedziała, i pocałowała mnie w czoło, co nie było łatwe, bo byłem znacznie wyższy od niej, i musiałem się nachylać. Teraz kolej na pożegnanie z Odynem. Tutaj również użyłem oficjalnego zwrotu:
-Panie.- I ukłoniłem się nieco, co nie sprawiło mi wielkiej radości. Odyn też był niższy ode mnie, ale niewiele. Popatrzył na mnie jednym okiem.
-Loki... Daliśmy ci tę szansę, bo nam na tobie zależy.- Nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać. Thor stał za ojcem, przez co widziałem niezadowolenie na jego twarzy. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok.- Proszę, wróć do nas inny, odmieniony.
-Loki musimy iść.- Przerwał sentymenty Thor. Co go dzisiaj ugryzło? Wygląda co najmniej, jakby Odyn chciał przekazać władzę na mnie, a nie na niego.
-No to chodź.- Odpowiedziałem.- Żegnaj, Wszechojcze.- Zakończyłem ckliwości. Odyn odpowiedział kiwnięciem głowy.
-Obyś wrócił zmieniony, i kto wie może z kimś u boku..- Zaraz, co on miał na myśli? Thora? Bo chyba nie jakąś kobietę! Postanowiłem zapytać:
-Co masz na myśli, Wszechojcze?
-Nic, a nic.- Odpowiedział uśmiechnięty. To chyba coś tak na starość..
Oddaliliśmy się od władców Asgardu, nie odzywając się do siebie, bo po co spokój niszczyć. Tam spotkaliśmy Heimdala, który ma nas puścić na Midgard. Thor coś zagadał, ale nie słuchałem i po chwili przenosiliśmy się na drugi świat.
********
Siema! Wiem, że rozdział miał być wczoraj, ale przez kilka najbliższych dni nic nie napiszę, więc teraz taki dłuższy. No i Loki jest! (oklaski). Next w niedzielę. Aha i komentujcie, zostawcie jakiś ślad po sobie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top