Tymczasem w RPA i później

Loki pov.

Z beznamiętnym wyrazem twarzy obserwowałem jakieś prymitywne i na pewno nielegalne zawody w niedużej mieścince w RPA. Jak widać, nie do każdego miejsca dotarła cywilizacja. Tutejsi mieszkańcy nie mieli tak dobrego dostępu do służby zdrowia albo do stróżów prawa. Szkolnictwo też jest w tym miejscu na niskim poziomie. Jedyne co w tym mieście w miarę się prowadziło to hoteliki dla turystów. W jednym z nich zatrzymaliśmy się na kilka dni my.

W dzisiejszy, zimowy upał miałem na sobie czarny podkoszulek i spodnie do kolana tego samego koloru. Włosy ułożyłem w sposób taki żeby nie było widać słuchawki w uchu, pozwalającej na komunikację z pozostałymi członkami zespołu. Założyłem też czarne okulary przeciwsłoneczne, które ułatwiały mi obserwację ludzi. Każdy z nas miał okulary. Nie było przez nie dokładnie widać kogo obserwujemy.

Z mojej pozycji nie widziałem zbyt wiele podejrzanego. Ja patrzyłem z jednej z wieżyczek areny, na której odbywały się nielegalne walki pomiędzy ludźmi. Miałem widok na całość. Widziałem Mili w krótkich różowych spodenkach i białej zwiewnej bluzce. Jej przypadło obserwowanie ludzi w loży VIP. O ile tak można nazwać miejsce z mniejszą liczbą ludzi i barem, ale z takim samym zgiełkiem. Clint w czerni działał na średnim poziomie drewnianej areny. Tam już nie miałem widoku, więc rozsądnie było w tym miejscu ustawić jednego z naszych. Na najniższym poziomie dla najuboższych, gdzie było chyba najwięcej ludzi stacjonował Sam. Jemu tym razem wypadło najgorzej, bo tam było najbardziej gorąco i panowało tam przeludnienie. Na zewnątrz areny, gdzie żadne z nas nie miało widoku, czuwała Natasha. Ona spacerowała wokół nas i nie miała zbyt wiele do opowiadania jeśli chodzi o podejrzenia.

- Zaraz wykituję od tego upału. - usłyszałem narzekającego w słuchawkę Sama. Prześledziłem wzrokiem po ludziach przy barierce oddzielającej od areny na najniższym poziomie.

- A mój chłodny drink jest całkiem dobry. - odezwała się Mili. Zerknąłem na jej poczynania. Faktycznie, patrzyła na resztę z tyłu z kieliszkiem w dłoni.

- Dają tutaj dobre piwo... - Usłyszałem Clinta. Nie mogłem zobaczyć czy on naprawdę pije, ze względu na moją pozycję.

- W trakcie misji pijecie? Nieładnie... - oceniła agentka Romanoff. Kilkoro ludzi przykuło moją uwagę, ale to chyba nie ich szukamy. - Co na to dowódca? - dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to o mnie chodzi.

- Jak zawalicie sprawę z powodu paru procentów to karne obliczanie logarytmów przez dwa tygodnie. - odrzekłem starając się nie rzucać w oczy. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi ze względu na rozrywkę tutaj. Nie zawadzało mi to.

- A gdzie ty stoisz tak właściwie? - zapytał Sam. Zauważyłem, że znalazł się przy barierce szukając mnie wzrokiem na górze.

- Na lewej od twojej strony wieżyczce. - odpowiedziałem. Wilson odnalazł mnie spojrzeniem. Ja się na niego nie patrzyłem, bo mogło to wzbudzić podejrzenia. - Obserwuj ludzi a nie mnie. - upomniałem go. Na spoconej twarzy Wilsona pojawił się uśmiech.

- Macie jakieś podejrzenia? - zapytała Natasha. Tutejsi bywalcy nie zwracali uwagi na resztę wokół. Ci, którzy byli bardziej z tyłu i osamotnieni wzbudzali moje największe zainteresowanie. Takich osób widziałem kilka.

- Jakieś czworo. - odrzekłem. Usłyszałem prychnięcie Wilsona z drugiej strony. - Co?

- Jesteś bogiem. Nie masz jakiegoś boskiego zmysłu, czy coś? - zapytał z lekkimi pretensjami. Mimo iż to było lekko dla mnie irytujące to zachowałem spokój.

- Ja się po prostu opuszczam do twojego poziomu żebyś nie poczuł się bezużyteczny. - Odpowiedziałem dyskretnie zasłaniając usta.

- Jakoś niewiele rzuca się w oczy... - powiedziała Mili pijąc drinka w strefie VIP. W duszy przyznałem jej rację. Ofiara, której szukamy miała opóźnienia, więc nie mieliśmy dokładnych danych na temat tego kiedy będzie przechodzić. Na pewno ma się tutaj z kimś spotkać.

- Długo tu już stoimy, ma to jakiś sens? - zapytał Wilson dociskając słuchawkę do ucha aby lepiej słyszeć. W tym momencie jeden z czarnoskórych ludzi zwrócił na niego uwagę przestając kibicować walkom. To on musi być tym kogo szukamy! Muszę przyznać, że dobrze się maskuje.

- Wilson! Zdejmij palce ze słuchawki. - syknąłem do niego obserwując go i człowieka. Sam dyskretnie zerknął w moją stronę.

- Co się dzieje? - zapytała Natasha. Zignorowałem jej pytanie i dalej mówiłem do Wilsona. Tamten człowiek w dalszym ciągu czujnie obserwował Falcona.

- Zdejmij te palce! - syknąłem ponownie.

- Ale co? - zapytał bardziej otwarcie patrząc w moją stronę.

To był największy, cholerny błąd w życiu Falcona. Człowiek zauważył, że Wilson patrzył w moją stronę i zobaczył mnie. To zdradziło naszą przykrywkę cywilów. Czarnoskóry cel spokojnie oddalał się do jedynego wyjścia z drewnianej areny, ale potem zaczął otwarcie biec. 

- Romanoff! On zaraz wybiegnie z areny! - krzyknąłem w słuchawkę. Kontem oka zauważyłem, że Mili również opuszczała szybkim krokiem opuszczała to miejsce.

- Jestem za nim. - odpowiedziała. Sądząc po jej głosie, biegła. - Carter już się podłącza, udało mi się mu podrzucić chip śledzący. - dodała.

Żeby wyjść z wieżyczki konieczne było przejść trochę schodów przepełnionych ludźmi na sam dół. Musiałem skorzystać z szybszej drogi. Zwyczajnie wyskoczyłem z mojego punktu pobytu na sam dół, gdzie odbywały się walki. Midgardczycy w większości zamilkli widząc mnie na środku, ale zaraz się stamtąd zmyłem. Szybko przeskoczyłem barierki ignorując pospólstwo i wybiegłem na zewnątrz. Jak się okazało Mili była również na zewnątrz.

- Już jestem. - odezwała się Carter w słuchawce. Rozejrzałem się po targowisku przede mną.

- Jak daleko jest ten typ? - zapytała się Mili dociskając słuchawkę. Jeden ruch a tyle zdradził...

- Jakieś niecałe dwieście metrów od was. Próbuje zgubić agentów Romanoff i Bartona. Wilson pobiegł się dozbroić. - oznajmiła. - Biegnijcie w prawo, bo właśnie zawrócił. - bez zbędnych słów pobiegliśmy w tamtą stronę.

Gdzieś po niskich budyneczkach niewiele dalej widziałem rudą Natashę. Biegła w naszą stronę. Widziałem jak ktoś przepycha się między ludźmi również na wprost. W końcu zauważyłem nasz cel. Mili automatycznie, niemal bezmyślnie go zaatakowała. Zaraz do niej dołączyła Natasha. Czarnoskóry człowiek nagle je obie poraził prądem, po czym pobiegł dalej. Pognałem za nim nie zwracając uwagi  na to co się dzieje z kobietami. Typ wbiegł na jakieś pole budowy i zaczął szybko wspinać się po rusztowaniach. Pognałem za nim. Ten budynek był całkiem spory i chodzili po nim robotnicy stawiający go. W końcu wskoczył do środka przez niedokończoną ścianę. Zaczęliśmy się ganiać po deskach, omijając różnego rodzaju przeszkody. Wbiegł na samą górę budynku, po czym zeskoczył z niego na linę jakiegoś dźwigu. Wtedy znacznie się ode mnie oddalił. Ja nim ogarnąłem, że zeskoczyłem z dachu budynku goniąc go, już leżałem na żelaznym garażu na dole. Mój cel wskoczył gdzie indziej i go zgubiłem. Czułem straszny ból od zderzenia, ale jednak bycie bogiem się przydaje. Nie byłem połamany.

- Carter, poprowadź resztę. - powiedziałem.

- Już to zrobiłam. - oznajmiła.

Przewróciłem się z brzucha na plecy co okazało się błędem. Zaraz potem spadłem jeszcze niżej w jakiś piach. Warknąłem z niezadowoleniem. Cały byłem w żwirze. W końcu podniosłem się do góry. Musiałem nadgonić resztę i przychodził mi tylko jeden pomysł do głowy. Teleportacja zużywała bardzo dużo mojej energii, zwłaszcza jeśli nie znałem miejsca, w którym chcę się znaleźć, ale to jedyne wyjście. Carter mogłaby mnie poprowadzić, ale to jest zbyt wolne i ona powinna pilnować reszty Straceńców. Jestem trochę osłabiony, ale spróbuję.

Skupiłem swoją wolę na tym co chcę zrobić i wyobraziłem sobie tamtego człowieka, przy którym chcę się znaleźć. W mych żyłach przyspieszyła krew a moje ciało było tak jakby rozciągane. Poczułem znajome zawroty głowy i odruch wymiotny. Wszystko opanowałem w kilka sekund, jednak czułem, że straciłem wiele energii. Otworzyłem oczy. Stałem w oddali od reszty walczących. Widziałem przed sobą Natashę walczącą z czarnoskórym człowiekiem. Mili starała się go jakoś zaskoczyć, ale tamten był za dobrze wyszkolony na jej triki. Clint celował na dachu z łuku, jednak jego cel co chwilę osłaniał się kobietami. Falcon starał się go jakoś skosić skrzydłami, ale mu nie wychodziło. Nikt nie zauważył, że się zjawiłem, z wyjątkiem ludzi obserwujących i uciekających od zdarzenia.

Nasz cel coś ukrywał. Coś co mnie niepokoiło. I słusznie myślałem...

Nim cokolwiek zdążyłem zrobić... Wszystko działo się tak szybko. Niezrozumiałe dla mnie wykrzyczane przez mężczyznę słowa. Krzyk Natashy rozkazujący "na ziemię!" i jej nagły odskok w bok. Falcon zatrzymał się przed nią tworząc tarczę ze skrzydeł. Clint położył się na dachu tak, że nie było go widać. Mili jako ostatnia zorientowała się w sytuacji i odskoczyła niedbale do tyłu, jednak nasz cel pociągnął za jakiś sznurek pod luźną koszulką i... Sam siebie wysadził. Wybuch dosięgnął Mili i jeszcze bardziej wypchnął ją do tyłu. Tracąc panowanie nad swoim ciałem, uderzyła nim w blaszany garaż następnie wyginając się w dziwnej pozycji. Nie ruszała się.

Ludzie panikując zaczęli rozbiegać się w różne strony, gubiąc się w kurzu, który podniósł się do góry. Zacząłem biec przed siebie z nadzieją, że odnajdę Mili. Zasłoniłem twarz ręką i podążyłem do przodu, czasem spychając ludzi z drogi. Po krótkim czasie wpadła na mnie Natasha, cała w kurzu. Złapałem ją za nadgarstek żeby się nie przewróciła i oboje podążyliśmy do mojej ukochanej.

W końcu ją zauważyliśmy. Leżała nieruchomo pod blaszanym garażem, w który wcześniej uderzyła. Jej pozycja leżąca wydawała mi się nienaturalna. Co gorsze nie mogłem wyczuć jej jaźni ani usłyszeć jej myśli. Było bardzo źle...

- Tutaj jest! - Romanoff wyrwała rękę i szybkim krokiem znalazła się przy niej.

Mili była cała zabrudzona piachem. Na jej łydkach były widoczne oparzenia, których doznała w kontakcie z ogniem, który wytworzyła bomba małego zasięgu. Miała wiele zakrwawionych i podrapanych miejsc. W dalszym ciągu nie mogłem wyczuć jej jaźni.

- Cholera! - powiedziałem gdy przyklęknąłem przy bezwładnym ciele. Romanoff sprawdzała czy jej koleżanka oddycha. Po chwili dała znak, że z tym jest dobrze. To mi trochę poprawiło humor. Usiłowałem ponownie przejąć ból Mili na siebie, ale nie dałem rady. Nie wiem czy przez to, że użyłem teleportacji i osłabłem, czy to, że nie mogę jej wyczuć.

- Sam, ruszaj po nasz transport! Jak najszybciej! - powiedziała Natasha do słuchawki w uchu. Obok nas zjawił się Clint lekko zszokowany tym co się stało.

- Jak źle jest? - zapytał kucając obok. Nie mogłem w niczym pomóc i to mi przeszkadzało.

- To co widzisz. - odpowiedziała nie patrząc na niego. - Musimy ją podłączyć do systemu podtrzymywania życia, inaczej nie pociągnie zbyt długo. Potem trzeba ją zabrać do szpitala. Dobrego. - podkreśliła ostatnie słowo.

- Loki, nie możesz jej jakoś pomóc? - zapytał Clint. Pokręciłem przecząco głową.

- Z jakiegoś powodu nie mogę jej wyczuć. - odpowiedziałem zrezygnowany. Przetarłem dłonią zmęczoną tym wszystkim twarz.

- Czyli musimy szybko znaleźć się w Ameryce. Tam zapewnimy jej odpowiednie leczenie. RPA ma zbyt słabo rozwinięte warunki. - uświadomił Barton. Gdzie ten Wilson? Tracimy cenny czas.

- Co ten Midgardczyk sobie myślał? Wysadzać samego siebie? - to było dla mnie wcześniej nie spotykane zachowanie. Co mogło sprowadzić człowieka do takiego czegoś?

- Nie spodziewaliśmy się, że to samobójca. - powiedział Clint. Mówił to takim tonem jakby spotykał takie przypadki wcześniej. Musiał zauważyć, że mnie to wszystko dziwi. - Możemy dać ci informacje w bazie, ale teraz... Sam już leci.

Faktycznie, w naszą stronę leciał ten samolot Avengers. Ze względu na zbyt małą wolną powierzchnię Sam nie mógł lądować od razu. Musiał otworzyć właz w podłodze i wysunąć schody abyśmy jakoś weszli, jednocześnie transportując Mili. Ułożyliśmy ją na łóżku na środku samolotu Avengers. Zabezpieczyliśmy ją pasami i podłączyliśmy do jakichś urządzeń.

- Niech ktoś z naszych w bazie znajdzie dobry szpital. - powiedziałem obserwując nieprzytomną Mili. Czułem, że ktoś  kto pilotował samolot znacznie przyśpieszył.

- Stark się tym zajmie. - krzyknął ktoś z kokpitu. Tym kimś chyba był Sam. Nie wiem, nie miałem sił o tym myśleć. Za bardzo byłem zdenerwowany tym, że misja się nie powiodła i Mili jest ranna. Do tego pod moim dowództwem. Znowu zawiodłem...

***

Siedziałem już w bazie, tak jak wszyscy. Prawie. Mili była w nowojorskim szpitalu, pod okiem ponoć najlepszego neurochirurga, bo taka była konieczność. Jeszcze nie obudziła się. Nie mogłem wyzbyć się poczucia winy za to co się stało. Do tego nie uzyskaliśmy żadnych informacji a media rozgłaszają to co się stało. To nie wpłynęło zbyt dobrze na reputację Drużyny Straceńców. Bardziej mnie obchodził stan Mili niż opinia Midgardczyków. Żeby nie myśleć o tym co się stało zacząłem wypełniać jakieś dokumenty, o które poprosiłem Carter. Wiele osób zajmowało sobie myśli czymś innym, w samotności. Ja znajdowałem się w kuchni aby mieć lepszy dostęp do kawy.

Przez długi czas znajdowałem się tam sam, do momentu, w którym w wejściu pojawiła się Czarna Wdowa. Ubrała się w szare dresy a włosy spięła w luźny kok. Jak nigdy. Zawsze wydawało mi się, że poza swoim kombinezonem lubi tylko eleganckie ubrania a teraz pierwszy raz widzę ją w takim zestawie. Do tego bez makijażu. Przynajmniej wygląda na miłą. Miałem jednak do niej szacunek.

Automatycznie znalazła się przy ekspresie do kawy. Czułem, że miała konkretny powód przyjścia tutaj a robienie sobie napoju to tylko przykrywka. Poczekałem aż sama się odezwie.

- Nudziłeś się, że zająłeś się papierami? - rozpoczęła opierając się o blat. Oderwałem się na chwilę od tego co robię i otwarcie na nią spojrzałem.

- Po tym co już przeszedłem to wypełnianie takich rzeczy jest jak wakacje. - oznajmiłem z słabym uśmiechem. Czas spędzony u Thanosa nie był... Przyjemny. Po tym jak przybyłem na Midgard po Tesseract musiałem się wyżyć i moimi ofiarami zostali przypadkowi ludzie. Wtedy uważałem, że cierpienie kogoś innego niż ja zwiększa moją pewność siebie i szanse na przetrwanie.

Romanoff o tym jednak nie wiedziała.

- Po tym co przeszedłeś, masz na myśli ten wypadek w trakcie misji? - zapytała czekając aż woda się zagotuje. Nie zamierzałem mówić zbyt wiele o tym co się działo wcześniej. Nie mam dużo miłych wspomnień.

- To i jeszcze więcej, ale zostawię to dla siebie. - odpowiedziałem na chwilę wracając do dokumentów. Kiedy skończyła robić kawę, usiadła obok mnie. Czułem, że mi się przygląda badawczo. - Co? - zapytałem w końcu na nią zwracając uwagę.

- Nie musisz nic ukrywać. Jesteśmy tutaj sami. - oznajmiła. Mi się wydawało czy ona z własnej woli oferuje mi pomoc? Bo tak to wyglądało.

- A czy ja wyglądam na takiego co do psychologa chodzi? - źle sformułowane pytanie. Teraz będzie próbowała mnie podejść. Tak to jest jak nie masz ochoty myśleć daleko w przód a do tego jesteś zmęczony podejrzliwością.

- Na takiego co chodzi to nie. Ale na takiego co powinien chodzić to tak. - odpowiedziała uśmiechając się. Pokręciłem głową z zrezygnowaniem.

- Sam sobie poradzę. Nie potrzebuję... - Nat mi przerwała zanim skończyłem wypowiedź.

- Czyli jednak jest coś co ci zaprząta głowę i nie pozwala się skupić na innych wydarzeniach. - powiedziała bardziej się uśmiechając. Podparłem sobie głowę ręką i westchnąłem z poirytowaniem. - Wszystko co powiesz zostanie między nami. - obiecała pijąc kawę.

- Tak... - powiedziałem nie ukrywając powątpiewania. - Bo to właśnie robią superszpiedzy. Zdobywają informacje i zachowują je dla siebie. - mówiłem powolnie z sarkazmem. Romanoff zniknął uśmiech z twarzy.

- Nie obrażaj mnie. - przez chwilę zastanowiłem się co takiego złego powiedziałem.

Dopiero później odkryłem głębszy sens moich słów. Twierdziła, że pomyślałem, że ona zadaje mi te wszystkie pytania, bo ktoś inny chce mieć informacje o mnie i moich lękach. A mi mówili, że to ja jestem przewrażliwiony. Ja nawet nie wpadłem na takie coś. Dobrze, że ona nie może czytać w myślach. Z jej inteligencją i dodatkowo taką zdolnością mogłaby być groźnym wrogiem.

- Wybacz. - mruknąłem nie dodając, że zrozumiała to inaczej niż powinna. Mogłaby ponownie wyciągnąć ukryte znaczenia, tym razem o mnie.

- Wybaczam. Jednak nadal mam chęci ci pomóc w sposób psychologiczny. - jej uśmiech wrócił na twarz a we mnie zgasła iskierka nadziei na to, że zapomniała. Nie wiedziałem czy się zgodzić. Z jednej strony chciałem pozostać nieufny, ale z drugiej miałem potrzebę wyrzucenia z siebie paru słów. Natasha zapewniała o tym, że pozostanie to między nami.

Poddałem się.

- Obiecujesz, że nikt inny nie będzie o tym wiedział? - chciałem się upewnić. Uśmiech Romanoff poszerzył się gdy domyśliła się, że powiem jej trochę o swojej przeszłości.

- Obiecuję. - odpowiedziała od razu.

- Chodźmy w bardziej ustronne miejsce, bo nie wszyscy cenią sobie wartości prywatnych rozmów innych osób.

******************************

Siemano! Jak tam, co tam? Kiedy piszesz rozdział, jednocześnie oglądając Supernatural i grając w Yandere Simulator. Da się. Wierzcie.

- Pisałaś jeszcze z kimś. - Loki

Ah, no tak. Da się.

- A ja mówiłam, że to ja mam podzielną uwagę... - Natasha

- Co tam ekipo? - Mili

- Czemu nie jesteś w szpitalu!? - Loki

- Bo Harley też tam trafiła. - Mili

- A ja się zastanawiam co tak cicho... - Natasha

Dlaczego jest w szpitalu?

- Joker ją rakietą wystrzelił. - Mili

- Przynajmniej cisza na jakiś czas... - Loki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top