Odwiedziny

Milagros pov.

Jesteśmy tu już od jakiejś godziny, a Loki znajował się na jednej z sali szpitalnych. To moja wina. Ale po co to zrobił? Dlaczego mnie uratował? Przez to sam może umrzeć. Chodziłam nerwowo w tę i we wtę, i robiłabym tak dalej gdyby nie Tony, który zagrodził mi drogę. Oprócz mnie na korytarzu znajdował się on, Wanda i Szofer. Złapał mnie za łokieć.

-Mili, spokojnie. Zobaczysz, że wszystko z nim będzie w porządku.- Powiedział mi braciszek, próbując tym trochę mnie pocieszyć.

-Ale on był głupi! Po co mnie tam ratował, może teraz sam umrzeć!- Powiedziałam drżącym głosem. Wanda wstała z krzesła i podeszła do nas.

-Loki nie robiłby tego bez konkretnej przyczyny.. Jemu musi na tobie zależeć, inaczej by tego nie zrobił.- Stwierdziła, szczelniej okrywając się szalem.

-Wanda mówi rację.- Oświadczył Tony.- Jeleń uratował ci życie, ryzykując tym samym swoje własne. Jestem mu za to niezmiernie wdzięczny, nie chciałbym cię stracić kolejny raz.- Powiedział patrząc mi w oczy.

-Tony?- Zwróciłam się do niego.

-Tak?- Zapytał z troską.

-Przytulisz mnie? Tak mocno.- Poprosiłam brata.

-Chodź tu..- Uśmiechnął się pocieszająco i zamknął mnie w swoich objęciach. Wtuliłam się w jego klatę i zamnęłam oczy. Po chwili wokół nas ktoś jeszcze się owinął.

-Ja też chcę.- Tony owinął jednym ramieniem Wandę, która zbliżyła się do nas obejmując nas oboje.

-Ty też chodź.- Powiedział do Wandy. Nie wiem ile tak staliśmy, ale usłyszeliśmy kroki nadchodzące do nas.- Moglibyśmy się odwrócić nie przerywając przytulaska? Chciałbym zobaczyć kto idzie. A tak ciepło jest..- Poprosił Tony i po chwili dalej przytuleni do siebie, odwróciliśmy się dając pole widzenia dla mojego brata. Była to Pepper, dziewczyna mojego braciszka. Popatrzyła na nas dziwnie i powiedziała:

-Natasha powiedziała, że was tutaj znajdę. Co się stało?

-Loki uratował życie Mili, przez co teraz leży w szpitalu..- Odpowiedział Tony, a ja jeszcze mocniej się w niego wtuliłam. Nie mogę przestać się o to obwiniać. Do moich oczu zaczęły napływać łzy.

-Ten Loki? Ten co pół Nowego Jorku rozwalił?- Zapytała niedowierzając. Mój brat kiwnął twierdząco głową.- Uratował Milagros?

-Nikt w to nie wierzy, ale tak jest.- Odezwał się po raz pierwszy, Szofer.- Zapewne ma w tym jakiś dalekosiężny cel.- Dodał na koniec, opierając się o ścianę. Oderwałam się gwałtownie od Tonego i wyszukałam spojrzeniem Thora.

-Idiota!- Krzynęłam, bardzo akcentując słowo na mój ojczysty język. Szofer, jak i wszyscy zebrani spojrzeli na mnie zaskoczeni.- On tam teraz umiera!- Po moim policzku spłynęła jedna łza.

-Stark powiedz siostrze żeby nie była tak naiwna.- Zwrócił się do Tonego. Ten spoglądał to na mnie, to na Szofera. Po chwili powiedział twardo:

-Nie.- To chyba zaskoczyło Thora. Tony położył mi rękę na plecach.- Uratował jej życie. Przez to sam niemalże zginął, i nie sądzę aby przez ten ułamek sekundy, zdążył obmyślić jakiś misterny plan objęcia władzy nad światem. Myślę, że jeleń jest inny niż w trakcie Nowego Jorku.- Powiedział chłodno.

-Dla niego już nie ma szansy na zmianę postępowania. On taki był, jest i będzie.- Oświadczył twardo Szofer.

-Thor, nie wystarczy ci to co teraz zrobił Loki? Czy twoja duma, arogancja i pewność siebie już cię całkowicie zaślepiły?- Zapytał retorycznie mój brat, podchodząc do Thora.

-I jak do cholery jasnej, ma on się zmienić całkowicie, jak nie ma oparcia w swoich bliskich?- Poparłam Tonego.

-Dokładnie!- Powiedział Stark. Dwoje ludzi mających w sobie krew Starków jest nie do pokonania w argumentach, jeśli połączą siły. Tak jest ze mną i bratem.

-Nie chciałabym kłótni przerywać, ale już skończyliśmy.- Usłyszeliśmy głos doktor Helen Cho, która wyszła na korytarz. Od razu szybkim krokiem podeszłam do kobiety.

-I co z nim?- Zapytałam.

-Stan Lokiego jest stabilny.- Uff, kamień z serca.- Wciąż jest nieprzytomny i leży w śpiączce. Kiedy się wybudzi? To zależy od niego. Można go odwiedzić, ale na razie tylko jedna osoba.- Powiedziała. Leży w śpiączce? Nie wiadomo kiedy się wybudzi? Cholera..

-Mili, chcesz iść?- Zapytał mnie Tony, kładąc znowu rękę na moich plecach.

-Tak, pójdę.- Oświadczyłam. Helen otworzyła drzwi do jasnego pomieszczenia. Kiedy weszłyśmy powiedziała:

-Możesz do niego mówić, wszystko usłyszy.- Uśmiechnęła się pocieszająco.- Zostawię was samych, jakby coś się działo wołaj mnie.- Zamknęła drzwi kierując się w swoją stronę.

W pomieszczeniu zostaliśmy ja i Loki. Nie był to wielki pokój, taki typowo szpitalny, jednoosobowy. Wystrój był jasny. Ściany białe, stolik przy łóżku też, łóżko z białą pościelą, jasne zasłony, krzesła, wszystko białe. Usiadłam na pobliskim krześle. Lokiś był podłączony do jakiejś aparatury i chyba kroplówki. On sam był bardzo blady, na twarzy miał nieliczne zadrapania, na rękach bandaże i siniaki. Do tego taki siny pod oczami... Złapałam go za dłoń i lekko ją ścisnęłam.

-Cześć Lokiś..- Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję na to, że otworzy oczy, podniesie się i znowu rzuci mnie na łóżko zasypując mnie falą łaskotek.- Nawet nie wiem co mam ci powiedzieć... To ja powinnam leżeć na tym łóżku, nie ty.- Z moich oczu zaczęły wypływać łzy skapujące na białe okrycie Lokiego.- Po co to zrobiłeś? Mogłeś być zdrowy i nie leżałbyś tutaj. A tak leżysz, śpisz i niewiadomo kiedy się obudzisz...- Położyłam głowę na dłoni Lokiego, chowając swoje łzy. Kiedy po kilku minutach już się uspokoiłam, znowu spojrzałam na Loczka.- Muszę już iść, rozumiesz, ktoś musi trzymać tych niektórych krótkowzrocznych idiotów na jakiejś smyczy.- Tutaj pomyślałam o Thorze.- Masz się obudzić, bo jak nie to skopię ci dupę. Rozumiesz? Skopię ci ten seksowny zad. Żeby to było jasne!- Śmiałam się wypowiadając te słowa. Ciekawe czy Loki też by to robił, czy by mnie zabił, czy łaskotał. I w tym momencie dłoń Lokiego poruszyła się, lekko przy tym ściskając moją. Nie obudził się całkowicie, ale to chyba znak, że mnie słyszy. Ciekawe co by w tym momencie zrobił..- Słyszysz mnie? Bo chyba tak. I pewnie sam byś mnie zabił, nie na odwrót.. Ale na poważnie, muszę lecieć, cześć Lokisiu!- Powiedziałam wesoło. Nachyliłam się nad nim i lekko cmoknęłam go w czoło.- I nie myśl, że ja cię teraz molestuję, czy coś w tym stylu. Lokiś, ja wiem, że coś byś powiedział. Narazie! Bo ze mnie taka gaduła, że się czasami zastanawiam czy nie gorsza od Tonego.- Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się do pokoju.

Zauważyłam, że ciągle mam na sobie zbroję, więc idąc przez korytarz od razu zmieniłam ją na moją sukienkę brzoskwiniową. Wchodząc do pokoju spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Na mojej twarzy było kilka nie ładnych zadrapań, troszkę sińców, ale poza tym nic więcej. Zerknęłam na zegarek, była już 14:30. Postanowiłam wziąć szybki prysznic. Po umyciu się, włosy związałam w dwie kitki na bokach, ubrałam się i poszłam do kuchni przygotować jakiś szybki obiad, bo byłam naprawdę głodna. Dziś znowu zrobię naleśniki. Na miejscu spotkałam braciszka. I Szofera.

-Witaj bracie Anthony- Powiedziałam przytulając go od strony pleców. Thora zignorowałam.

-Cześć siostro Milagros Esperanzo. Jak poszło spotkanie z naszym zacnym przyjacielem o imieniu Loki?- Zapytał odwzajemniając uścisk. Coś mnie naszło i dałam mu jeszcze całusa w policzek.- Chyba dobrze.

-Całkiem nieźle. Najpierw się obwiniałam, potem jego. Następnie płakałam mu na rękę, obiecałam, że skopię mu ten jego seksowny zad jak się nie obudzi. Potem powiedziałam, że muszę się opiekować wami.- Opowiadałam z entuzjazmem. Tony słuchał tego uśmiechając się. No może z wyjątkiem tego momentu z płakaniem..- I wiesz co się stało potem?

-No słuchamy?- Zapytał Szofer. Zignorowałam go czekając na Tonego. Chyba zrozumiał o co mi chodzi.

-Co się stało?- Zapytał.

-Lokiemu się ręka lekko zacisnęła na mojej!- Odpowiedziałam zadowolona. Tony wyglądał na naprawdę zaskoczonego.

-Słyszał cię?- Zapytał.

-Doktor Cho mówiła, że mogę do niego mówić, bo mnie słyszy. No i mówiłam, a on chyba słyszał!- Naprawdę się cieszyłam z tego powodu, bo to jest tak jakby było ciągle tak samo. Tylko odpowiedzieć mi nie może.

-To chyba dobrze? Wiesz, wydaje mi się, że jak teraz jest z nim tak jak jest, to dalej już będzie też dobrze.- Powiedział uśmiechając się szeroko. Znowu go przytuliłam i pocałowałam.- Co ty taka kochana dzisiaj?

-Bo się cieszę. Mój kochany braciszek. I nie mów, że ci się to nie podoba.- Powiedziałam nie odklejając się od niego.

-Nie narzekam.- Zamknął mnie w mocnym uścisku i po chwili pocałował w czoło. Mruknęłam cicho.

-Dobra Tonyś, ale musze naleśniki usmażyć. Wypuścisz mnie?- Zapytałam.

-Może ci w czymś pomogę. Nic nie umiem, ale może coś się znajdzie...- Zaoferował mi Tony. Pomyślałam przez chwilę.. Coś żeby zrobił, nie zepsuł i nie zabił przy okazji siebie i reszty..

-Umiesz rozstawiać talerze i sztućce na stole?- Zapytałam odsuwając się od niego.

-Yyy.. Chyba nie będzie z tym problemu..- Odpowiedział nie przekonując mnie tym.

-Ok... Ale nie rozbij nic.- Powiedziałam i każde z nas zajęło się wyznaczonym zadaniem.

Okazało się, że Tony ma ukryty talent do rozstawiania stołu. Ja wyjęłam składniki do naleśników, po czym zaczęłam wszystko ze sobą po kolei łączyć, aby następnie stworzyć masę na patelnię. Kiedy stworzyłam pierwszą porcję naleśników podałam ją dla Tonego, który połażył ją na stole. Miedzy nami rozpoczęła się rozmowa.

-Mili?- Powiedział moje imię pytającym tonem.

-Si?

-Wiesz, bo niedługo twoje urodziny są, pamiętasz?- Zapytał. Faktycznie, jakoś uleciało mi z głowy.

-Faktycznie, dzisiaj 3 grudnia, a ja mam urodziny 15. Jakoś zapomniałam. Ale miło, że pamiętasz.- Powiedziałam uśmiechnięta.

-Ja bym nie pamiętał?- Zapytał retorycznie.

-A dlaczego o tym mówisz?- Teraz ja zapytałam.

-A, bo ja nie wiem co ci dać jako prezent.- Odpowiedział.- Co byś chciała?

-Tony, nie musisz mi dawać prezentu..

-Jakiego prezentu?- Zapytała Nat wchodząc do pomieszczenia z Wandą, Samem i Jamesem.

-Na jej urodziny, bo są piętnastego, a ja nie wiem co jej dać.- Odpowiedział Tony niosąc kolejny talerz naleśników.

-Ty, ty! Czemu nic nie powiedziałaś?- Zapytała Wanda dźgając mnie palcem w ramię.

-Jak ja sama zapomniałam.- Odpowiedziałam podnosząc ręce w geście obronnym.

-Zapomnieć o swoich urodzinach. To, to trzeba mieć głowę.- Powiedział Sam chichrając się pod nosem. Postanowiłam się odgryźć.

-Skup się na Wandzie, nie na mnie.- Zyskałam tym tekstem śmiechy Avengers, z wyjątkiem Wandy, która czerwona się zrobiła i Sama, który nagle zamilkł.

-Haha, Starka siostra cię zgasiła!- Krzyknął James. Tony podszedł do mnie i z dumą powiedział:

-No normalnie moja krew, moja krew.- Powiedział teatralnie wycierając łzy spod oczu. Przytuliłam się do niego.

-Nie płacz braciszku.- Próbowałam go pocieszyć, też teatralnie.

Do stołu zasiedli wszyscy domownicy, z wyjątkiem Loczka. I nagle się tak jakoś pusto zrobiło... Nie miałam ochoty denerwować Szofera i mojego brata. Jakoś pomysłów nie miałam, a jak Lokiś był to zawsze coś się wymyśliło. Fakt, że nie zawsze inteligentnego, ale śmiesznego. Każdy się śmiał z wyjątkiem ofiar naszych dowcipów. Oczywiście, ofiarami przeważającymi byli Thor, Tony, który czasem nam pomagał, oraz od niedawna Sam. Z Wandy też czasem się śmieszkowało, ale nie każdemu to wychodziło na zdrowie... Po obiedzie, który zleciał w dobrej atmosferze ja, Wanda i Nat postanowiłyśmy odwiedzić Lokisia.

-Dobra, a jak tam wejdziemy, to co dalej?- Zapytała Natasha.

-Posiedzimy, pogadamy, pośmiejemy się...- Odpowiedziałam obojętnie.

-Nie chcę być wredna, ale on śpi i nie będzie mógł z nami rozmawiać.- Przypomniała Romanoff.

-Doktor Cho powiedziała, że mogę mówić bo mnie usłyszy. I naprawdę tak było, bo jak wcześniej tu byłam, to Lokiś moją rękę uścisnął.- Przypomniałam sobie wcześniejsze zdarzenie. Uśmiechnęłam się szeroko.

-Naprawdę?- Zapytała Wanda. Właśnie zbliżaliśmy się do pokoju Lokiego.

-Tak!- Odpowiedziałam otwierając drzwi do Loczka.

-Ale tu biało..- Powiedziała Nat oglądając wystrój miejsca. Ja od razu spojrzałam na Lokiego. Dalej leżał taki blady.

-Cześć Lokiś.- Powiedziałam zajmując miejsce na krześle, tym samym co wcześniej.

-Siema Loki.- Powiedziała Wanda zajmując miejsce na łóżku.- To ja, twoja ukochana Wanda. Ta wcześniej, to niejaka Milagros była.- Dodała uśmiechając się.

-Ciebie kocha Sam, mnie Loki.- Poprawiłam ją.

-Jest jeszcze ktoś taki jak Natasha Romanoff. Nie wiem czy pamiętasz, ale kiedyś cię przesłuchiwałam.- Usłyszałam Nat siadającą obok mnie na drugim krześle.

-Ale żeś się urządził chłopie.- Powiedziała Wanda obserwując rany Lokiego.- Ale za to masz szacun u mnie. Za to, że uratowałeś Mili chociaż nikt tego od ciebie nie wymagał.- Kontynuowała. Jakoś mi się tak smutno zrobiło.

-U mnie tak samo, chociaż ze względu na Nowy Jork nie dażyłam cię zbytnią przyjaźnią.- Teraz mówiła Nat.- Ale jak uratowałeś mi tą rudą, bardziej ogarniętą podobiznę Starka, to ja ciebie też jakoś zaczęłam akceptować.

-Dziewczyny nie dobijajcie mnie.- Powiedziałam przyłamanym głosem. Znowu mi się płakać zachciało, ale zaczęłam blokować łzy.

-Oj, sorry, jakoś na teksty o przyjaźni i poświęceniu nam się zebrało.- Odpowiedziała Nat przepraszającym tonem. Taka niezręczna cisza między nami zapanowała, ale Nat postanowiła ją przerwać. Ku jej chwale, z resztą.- No to może opowiemy co się dzieje u nas?

-Oprócz tego, że Wandzia nie chce przyznać, że jej się Sam podoba?- Odpowiedziałam znacząco patrząc na Wandę.

-Ja. Z. Nim. Nie. Chodzę.- Odpowiedziała przerywając zdanie brązowowłosa dziewczyna.

-Kwestia czasu.- Zaczęłam się droczyć z Maximoff.- Kiedy Loki się obudzi, ja, on, Nat i Tony dopilnujemy abyście w końcu przyznali się do waszych uczuć względem siebie.

-O, tak szykuj się.- Powiedziała Nat. Nawet nie zauważyłam kiedy złapałam za rękę Lokisia.

-Ale on jest dla mnie za stary.- Odpowiedziała Wanda, nie patrząc na nas.

-Mi piętnastego się zacznie 28...- Odpowiedziałam.

-O właśnie! Loki do tego dnia musisz się obudzić, bo Mili ma urodziny!- Krzyknęła Nat z zaskoczenia.

-Ty to w ogóle się w końcu obudź.- Dodała Wanda.

-Spoko, już mu wcześniej zagroziłam, że jak się nie obudzi, to mu tyłek skopię.- Odpowiedziałam uśmiechając się lekko.

-I myślisz, że cię posłucha?- Zapytała Nat, patrząc na mnie znacząco.

-Nat, myślisz, że Loki pasowałby do Mili?- Zapytała Wanda.

-Ja myślę, że z czasem i do tego dojdzie.- Odpowiedziała jej Natasha. Nie wiem czy z takim niesmakiem, czy z rozbawieniem.

-Poważnie?- Zapytałam dziewczyny. Ciekawe co Loki sobie teraz myśli na ten temat... Raczej wątpię, że związałby się z kobietą z Ziemi.

-No ty się ze mnie i z Sama nabijasz, to ja z ciebie.- Oświadczyła Wanda.

-O, czyli jednak coś jest.- Zauważyłam. Wanda nie odpowiedziała, tylko spuściła głowę. Ja klasnęłam w dłonie.- Wiedziałam!

-No dobra, ale nikomu nic nie mówcie, ok?- Ja i Nat kiwnęłyśmy głową twierdząco. Wandzia spojrzała na Lokiego.- A ty Loki, nie myśl sobie, że ciebie to nie dotyczy. To, że śpisz wcale nie oznacza, że cię nie zabiję.

-No, ale jest coś między wami?- Zapytałam Wandy.

-No niby tylko się przyjaźnimy, ale...- Odpowiedziała Wanda przerywając nagle.

-Ale?- Zapytała Natasha.

-Ale może mi się trochę podoba, a ta przyjaźń to dosyć bliska jest...- Skończyła Wanda.

-Interesujące. Ale nie jesteście w związku?- Zapytałam.

-Niee..- Odpowiedziała zniechęcona.

-Ok, widzimy, że nie masz ochoty odpowiadać na dalsze pytania, więc ja teraz sobie pójdę i nie wiem czy wrócę.- Powiedziała Natasha wstając z krzesła.- Muszę jeszcze raporty przygotować, więc narazie.- Powiedziała i wyszła. Ja i Wanda popatrzyłyśmy po sobie.

-Ja nie mam dzisiaj jakichś konkretnych zadań, ale Steve poprosił mnie abym przyszła do niego w wolnej chwili.- Powiedziała dziewczyna.- Więc chyba też narazie. I Loki, ja o tobie nie zapomniałam, masz się obudzić, bo jak nie to ci na pogrzeb nie przyjdę.

-To zabawne miało być?- Zapytałam załamana.

-Oj przepraszam, no. Zapomniałam, że ty masz do niego taką słabość..- Powiedziała Wanda podnosząc się z łóżka.

-Nie słabość, po prostu go lubię.- Odpowiedziałam.

-Wiem, ja nawet też, więc teraz powiem, że jak się nie obudzi to...- Wanda zaczęła szukać argumentu.- To... To nie przyjdę na wasz ślub!- Krzyknęła i zniknęła z pokoju. Co ona z tymi związkami i ślubami? Spojrzałam na Loczka.

-No i widzisz o co nas posądzają? O boże, co się z tymi ludźmi dzieje? Ale ja też muszę iść, więc narazie.- Podniosłam się i cmoknęłam Lokisia w czoło. Dalej zajęłam się swoim życiem codziennym..

Loki pov.

Tak jakoś dziwnie się czuję... Jestem świadomy, odczuwam ból, słyszę co się dzieje wokół mnie, ale nie mogę się ruszać, mówić, używać magii. Odwiedziła mnie Milagros, raz z Wandą i Natashą, po czym wypłakiwała mi się na rękę. I jeszcze trzymała mnie za rękę, co swoją drogą całkiem miłe było. I naprawdę muszę się wyspać do piętnastego, bo chce być na jej urodzinach. Pytała dlaczego to zrobiłem. Dlaczego ją uratowałem. Odpowiedź jest już chyba jasna, przynajmniej dla mnie. Chyba mi na niej zależy. Ale nie jako na przyjaciółce. Raczej jako na miłości mego życia. Naprawdę! Chyba się w niej zakochałem. To jak stała w mojej obronie, jak obrażała Thora, jak walczyła ze mną, albo jak się uśmiecha, to nie sposób tego nie odwzajemnić... I jeszcze taka śliczna. Długie, ciemnorude kręcone włosy sprawiają, że wyróżnia się spośród reszty midgardczyków. I te nogi, które tak często pokazuje, ogólnie ciało ma piękne. Ma swój własny styl walki, jak ja widziałem jak ona z gracją unika moich ataków, to bałem się, że będę rozkojarzony przez resztę walki. Albo jak się rumieni (czego nie jest świadoma) kiedy powiem jej komplement. Wtedy jest taka urocza. I jak wtedy jak śpiewała. Ma taki ładny, czysty głos. A jak się śmieje, to powoduje uśmiech na mojej twarzy. Moje piękne rozmyślanie przerwały kroki i otwierające się drzwi do mojego pokoju. Ktoś skorzystał z sytuacji i przyszedł mnie zabić? Nie zdziwiłbym się. Usłyszłem jak ktoś zajmuje miejsce obok mnie. Może jednak nie przyszedł mnie zabić...

-Dobra, jeleniu, mam konkretny powód dla którego tu jestem.- Już po przezwisku poznałem kto to jest.- Milagros mówiła, że słyszysz jak ktoś coś do ciebie mówi. I właśnie chodzi mi o moją siostrę.- Kontynuował. O Mili? A o co mu może chodzić?- Musisz wiedzieć co następuje. Dobrze wiem, że nie ratowałbyś jej bez konkretnego powodu.- Zaczyna robić się ciekawie.- A teraz korzystam z okazji i zmuszam cię abyś posłuchał. Jak już mówiłem, nie ratowałbyś jej bez konkretnego powodu. I widzę jak na nią patrzysz, oraz to ile czasu z nią spędzasz. I widzę, że się w niej zabujałeś.- Co?? Zdradziłem się patrzeniem na nią?- I teraz ci mówię, że jak ona będzie przez ciebie płakała, to ja cię znajdę, i zabiję bez litości.- Stark mnie zaskakuje. On i zabijanie bez litości?- A potem rozwalę ci grób, po czym się na niego odeszczam.- No normalnie mi się śmiać zachciało, ale moja śpiączka mi to uniemożliwiła.- Mam nadzieję, że to jasne.- Jak słońce.- Zabiję cię bez względu na to, jak potężny jesteś. To wszystko w tym temacie. Narazie.- Powiedział i usłyszałem dźwięk zamykających się drzwi. No, więc teraz się zakochałem. A ona powiedziała, że mnie tylko lubi. Płakać czy się śmiać?

*************

Witajcie w szybkim nexcie. Sorry za błędy. I co myślicie o uczuciach Lokiego wobec Mili? Prawdziwe czy kłamliwe?

-Sama jesteś kłamliwa, mówiłaś, że mnie zabijesz.- Loki

-Zmieniłam zdanie.- Autorka

-To chyba dobrze?- Mili

-No raczej..- Loki

-To czego się czepiasz?- Autorka

-Wyszedłem na słabego, chorego boga.- Loki

-Loki, spójrzmy prawdzie w oczy..- Autorka

-Lokiś, nie jesteś słaby.- Mili

-Dobrze, że ty jedna mnie lubisz.- Loki

-Brakuje ci przyjaźni?- Autorka

-...Możliwe...- Loki

-Lamentio, nie baw się w psychologa, to nie w twoim stylu.- Mili

-Dobra, Loki sam sobie radź ze swoimi problemami, mnie w ten szajs nie mieszaj.- Autorka

-Co?? Miałaś mi pomóc!- Loki

-Ale Mili mówi, że nie powinnam.- Autorka

-Nie to miałam na myśli...- Mili

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top