Odlot
Tony pov.
Kiedy już się ubraliśmy w swoje ciuszki, pozostało tylko dolecieć na Kamczatkę. Kiedy wchodziliśmy do naszego transportu przy wyjściu z bazy spotkałem Visiona. Wysoki mężczyzna podszedł do mnie i zaczął:
-Panie Stark, właśnie przygotowywaliśmy się do odlotu.- powiedział. Najbardziej z nas wszystkich lubi go chyba Wanda. Kto wie co z tego wyjdzie.
-Jasne. Jest coś o czym powinienem wiedzieć?- Zapytałem.
-Niedługo powinien wrócić Thor. Mam mu coś przekazać?- Vision spojrzał na mnie żółtymi tęczówkami. Czasami boję się na niego wpaść w nocy.
-Tylko tyle że jesteśmy na Kamczatce. To chyba narazie.
-Do widzenia panie Stark.- odpowiedział.
-I przestań z tym ''panem''.-tutaj przerwałem na chwilę. Co ja takiego zrobiłem, że nim jestem? Na pewno nie wiele dobrego. Nie po tym jak przeszedłem obojętnie na wieść o tym że mam siostrę. Nikt nie wiedział? Niska, urocza dziewczyna z...
-Tony?- wybudził mnie głos Visiona.- Wszystko w porządku? Na chwilę zasnąłeś.
-Yyy.. Pierwszy raz nazwałeś mnie po imieniu- Uniknąłem odpowiedzi.
-Tony?- usłyszałem głos Clinta z samolotu- Już lecimy, pakuj swój zad na łajbę.- W tym momencie ucieszyłem się słysząc głos Bartona, bo Vision miał zadawać następne pytanie.
-Ja wiem że ci się on podoba Barton- Krzyknąłem z bananem na twarzy- No Vision, muszę lecieć.- Zwróciłem się do czerwonego kumpla. Już wchodziłem do samolotu, ale odwróciłem się i krzyknąłem- Ale uważaj z Wandą jak nas nie będzie, bo ona jest jeszcze za młoda na dzieci.- I drzwi samolotu się zamknęły. Szkoda że nie widziałem jego miny.- Jaki przewidziany jest czas podróży?- Zapytałem Natashy pilotującej samolot.
-Jakieś 4 godziny!- Usłyszałem głos z kokpitu.Czyli starczy na jeszcze jedną mocną kawę...
Wanda pov.
Właśnie stoję w swoim pokoju, pijąc swoją ulubioną zieloną herbatę bez cukru i oglądając odlot Avengersów na misję. Była już dosyć późna jesień, więc na dworze jest dość chłodno. Patrzyłam na to jak Vision rozmawia z tym staruszkiem Tonym. Widziałam jak Tony na chwilę odpływa, i jak Vision przywraca go do świata żywych, a następnie jak staruszek mówi coś, co sprawia że Vision stoi zaskoczony i nieruchomy jak słup soli. Po chwili wyczułam że ktoś się do mnie zbliża. Tak jak przewidziałam, ktoś zapukał do moich drzwi.
-Otwarte!- Krzyknęłam w stronę drzwi. W nich ukazała się postać Sama Wilsona, naszego Falcona.
-Cześć Wanda, co tak w szybę patrzysz?- Zapytał mnie przyjaciel.
-Patrzyłam jak Avengersi odlatują, a nie jak to ty ujełeś ''w szybę''- Odpowiedziałam mu wesoło.
-A nie przypadkiem na naszego czerwonego przyjaciela Visiona?- zapytał mnie równie wesoło Sam, i tutaj dostałam kuksańca w ramię.
-Kwestia punktu widzenia, Sammy- Odpowiedziałam mu z uśmiechem. I jestem pewna że się zarumieniłam.
-Oj Wandziu, nie ma się czego wypierać wszyscy wiedzą o twojej miłości do koloru czerwonego... A on taki jak wisienka...- Powiedział z rozmarzeniem Sam. Tutaj czerwona stałam się całkowicie. Jestem pewna.
-Sammy, a czy mam sprawić, że będziesz fikać jak koziołek po całym budynku i ja wtedy nakręcę filmik i wyślę go do Starka?- Zapytałam go nie patrząc na niego.
-Oj dobra wygrałaś. Tym razem.- Ostatnie powiedział ciszej. Chyba miałam go nie usłyszeć.
-Chciałeś powiedzieć jak zwykle Sammy.
-Tia chciała byś.- Dodał z uśmiechem.- A tak właściwie to co się stało?- Zapytał mnie z troską.
-Troszkę się martwię. Troszkę oznacza bardzo.-Odpowiedziałąm mu zgodnie z prawdą. Trochę przypominał mi Pietra. To do niego przychodziłam się wypłakać i wyżalić zawsze jak tego potrzebowałam.
-Chodzi o tę misję?
-Tak... Mam złe przeczucia.
-Wandzia o nic się nie martw są wyszkoleni. A jak im się coś stanie to prędzej czy później się o tym dowiemy.- Lekko mnie klepnął po ramieniu.
-Obyś miał rację.
-Tak. No dobra muszę iść i nie martw się więcej.- odchodził w stronę drzwi machając mi lekko ręką.
-Na razie- rzuciłam mu na pożegnanie. Mimo pocieszenia Sama, nie mogłam wyzbyć się dziwnego uczucia niebezpieczeństwa. Oby było tak jak mówił...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top