006

~Miesiąc później~

Nareszcie nadeszła wiosenna przerwa, a uczniowie z Hawkins w końcu mogli odpocząć od nauki i ciągłych obowiązków. Znad miasta jakimś cudem zniknęły również burzowe chmury. Nikt nie mówił też już o tajemniczym morderstwie cheerleaderki, wszelkie akcje poszukujące sprawcy zostały odroczone. Dowodów brakowało tak samo, jak świadków. Eddie zniknął gdzieś bez słowa. I choć niektórzy mogli domyślać się miejsca jego kryjówki, nikt nie starał się, by je przeszukać. Wszystko stanęło w miejscu, a mieszkańcy wrócili do życia jak gdyby nigdy nic.

Will siedział w Mike'owym pokoju, delektując się przyjemnymi promieniami słońca, padającymi mu na twarz. Całkiem szczerze był zazdrosny o piegi Wheeler'a. Zawsze zastanawiał się czy w ogóle byłoby mu w nich do twarzy. Jednak za każdym razem gdy na niego patrzył, coraz częściej był przekonany, że ich potrzebuje. By w końcu się sobie spodobać.

Mike wszedł do pomieszczenia z dwoma szklankami wypełnionymi lemoniadą cytrynową. Za moment powinna pojawić się cała reszta, by w spokoju celebrować kolejny dzień wakacji.
Uśmiechnął się, widząc siedzącego na łóżku Byers'a z przymrużonymi oczyma. Postawił szklanki na biurku i uklęknął przed nim, by było mu wygodniej na chłopaka patrzeć. Swoje ostatnie krzesło musiał niestety wyrzucić po tym, jak Dustin postanowił zjechać na nim ze schodów po pijaku. I jeśli dla kogokolwiek było to śmieszne, dla Mike'a na pewno nie.

- Nad czym tak myślisz? - zapytał, wciąż przypatrując się skąpanemu w słońcu chłopakowi.

Will momentalnie otworzył oczy, z zawstydzeniem odwracając twarz w kierunku szklanek z lemoniadą. Ta pani Wheeler zawsze była najlepsza, choć jego mamy również smakowała niczego sobie.
Za pierwszym razem zająknął się, bawiąc się nerwowo palcami.
Mike uśmiechnął się lekko, łapiąc chłopaka za dłonie.

- Czyżbym cię zawstydził? - zapytał z głupawym zadowoleniem.

Will szybko wygramolił się z uścisku chłopaka, jednak ten nie chciał dać za wygraną i wciąż łapał jego dłonie, jakby to była najwybitniejsza zabawa.

- Chciałbyś. - Byers zaśmiał się głupawo, tym razem patrząc w oczy przyjaciela. Nie mógł przecież zwodzić go przez całe spotkanie. - Opalałem się. - dodał z dumą.

- Opalałeś się? - Mike chyba mu nie uwierzył. - Ciekawe.

Szatyn wziął do ręki kubek, powoli zbliżając go do ust. Dalej nie spuszczał jednak wzroku z Byers'a, co czekoladowłosemu wydawało się szczególnie niekomfortowe.

- Możesz się tak na mnie nie gapić? - zapytał, również biorąc spory łyk swojego napoju.

Tak jak się spodziewał, był idealnie słodki i kwaśny zarazem, co podbijały dodatkowo kostki lodu i liście mięty.

- Może mogę. Ale czy chcę? - Mike wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.

Will sparodiował go, przez co oboje wybuchnęli cichym śmiechem.
Chwilę później do drzwi wejściowych rozległ się donośny dzwonek. Chłopcy zabrali swoje plecaki i zbiegli na dół, przed domem zastając całą swoją ekipę. No prawie. Nie było z nimi Nastki. Dzień wcześniej ona i Mike pożarli się o jakąś kompletną głupotę, którą na domiar złego wymyślił sobie Hopper. Toteż dziewczyna uznała, że nie ma zamiaru przychodzić nigdzie, gdzie będzie Mike, ponieważ "skłamał". Wheeler powoli miał dość. Niby sam wymyślił tę regułę na poczekaniu, jednak z biegiem czasu wydawała się mu sto razy bardziej uciążliwa niż ułatwiająca. Każdy kłamał. A im starszym się jest, tym łatwiej to wszystko przychodziło. Chociażby po to, by zamknąć się w pokoju i nie spotykać się z nikim pod pretekstem wyjazdu lub choroby. Chłopacy to rozumieli. Nastka nie bardzo.

- Wsiadajcie na tył! - krzyknął zza okna Steve, by już po chwili odjechać z parkingu państwa Wheeler w bliżej nieokreślonym kierunku.

Wszyscy zgodnie cieszyli się, że Harrington do nich dołączył. Od czasu do czasu zabierał ze sobą też Robin, która z czasem również zasiliła szeregi ich paczki znajomych, idealnej do różnych wyjazdów i polowań na potwory. Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się wolna sobota, wszyscy razem wyruszyli na drobną przejażdżkę za miasto.

Max od czasu do czasu rzucała Mike'owi złowrogie spojrzenia. Zapewne była z nimi tylko po to, by później zdać Nastce całą relację z wyjazdu. Odkąd tylko Eleven zaczęła się jej żalić stała się nie do zniesienia.

Jakieś pół godziny później Steve zarządził przerwę na przydrożnej stacji paliw. Jak sam twierdził, nie mógł już znieść pytań o toaletę i kategorycznie potrzebował kawy z dużą ilością cukru.
Powietrze tutaj było o wiele gorętsze niż w Hawkins. Will z trudem nabierał wdechy, które mogłyby jakkolwiek ukoić jego płuca. Znów zanosiło się na sporą burzę.
Choć wszyscy w duchu błagali, by ominęła ich wypad bokiem.
Byers z oddali obserwował chodzącego po skraju lasu Mike'a. Wyglądał na przybitego, choć jeszcze w aucie śpiewał swoją ulubioną piosenkę z uśmiechem na twarzy.
Will był przy ich kłótni. Wyraźnie słyszał wszystkie nijakie obelgi i skruszony głos Mike'a, próbujący przeprosić za całe zło tego świata.
Za każdym razem gdy do tego wracał, robiło mu się przykro. Mike zasługiwał na kogoś lepszego. Kogoś, kto przede wszystkim był gotowy na dojrzały związek. Choć sam nie wiedział ile dojrzałości może być w siedemnastolatkach.
Niepewnym krokiem ruszył w kierunku przyjaciela. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co chciał mu powiedzieć. Jak delikatnie przekazać mocne obelgi? Najlepiej tak, żeby Mike przyjął je jak dobre rady.
Brunet spojrzał na niego, siląc się na niemrawy uśmiech. Żółta koszula, którą kiedyś od niego dostał niemal idealnie komponowała się z żywo zielonym lasem. I przede wszystkim jej nowym właścicielem.

- Coś się stało Willy? - zapytał, zatrzymując się przed chłopakiem.

- Ty mi powiedz.

Mike spojrzał na niego z niezrozumieniem. Nie przypuszczał, że ktokolwiek zauważy jego szybkie zniknięcie, które równie dobrze mogło być wyjściem do toalety.
A zrobił to akurat jego ulubiony promyk słońca. Odkąd tylko rano zobaczył go na swoim łóżku, miał nieodpartą ochotę właśnie tak Will'a nazywać. Promykiem, słońcem.
O wiele jaśniejszym niż jego związek.

- Ja? Dlaczego?

- Słuchaj Mike, może oni tego nie widzą, ale ja wiem, że coś się dzieje, okey? I nawet nie waż się zaprzeczać. Powiedz mi tylko co. Nie chcę żebyś przez cały wyjazd chodził smutny.

Wheeler znów uśmiechnął się sztucznie przez krótki moment. Pomimo, że tak bardzo nie chciał o tym rozmawiać i psuć sobie wyjazdu, potrzeba wygadania się była o wiele silniejsza.

- Nastka? - Will założył ręce na klatkę piersiową.
Jednak na bardzo krótki moment.

Szatyn kiwnął głową, chwycił za dłonie przyjaciela i delikatnie zaczął kołysać nimi na boki. Will nie miał nic przeciwko. Jeśli tylko go to uspokajało, mógł nawet poświęcić swoje idealnie ułożone włosy.

- Ta. - mruknął posępnie, dalej bawiąc się rękami chłopaka. - Nie odbierz tego w żaden sposób źle, w zasadzie sam nie wiem co o tym myślę, ale ostatnio strasznie mnie męczy. I tak, tak, wiem jak to brzmi. Ale ja naprawdę nie wiem co robić Will. Wcześniej to uczucie było takie magiczne, inne. Teraz mam wrażenie, że z każdą naszą kłótnią się wypala. No i jest jeszcze Max...

- Z tego wszystkiego chyba ona jest najgorsza. - Will zaśmiał się pod nosem, kierując swój wzrok na przyjaciela. Też się uśmiechnął. Chyba trochę bardziej szczerze niż ostatnio. - Posłuchaj Mike. Ja też pewnie nie zabrzmię najlepiej. No i nigdy nie byłem też w związku, ale wiesz. Oglądałem dużo filmów i nie obraź się, że to powiem, ale ona jeszcze chyba nie dojrzała do tego żeby z kimś być. Traktuje cię jak własność, nie swojego chłopaka. Tak się nie robi, po prostu. Myślisz, że dlaczego jej tak nie znoszę? Skoro ona traktuje mnie jak wroga, to jak ja mam ją traktować? To ona rozbiła naszą paczkę-

- Nie rozbiła...

- Nie przerywaj mi Wheeler. - w oczach Will'a błysnęły łzy. - To ona nam ciebie zabrała.

Znów się powstrzymał. Znów cholernie żałował. Jednak czuł, że nie byłby w stanie powiedzieć mu to tak prosto w twarz. Akurat teraz, chwilę po kłótni, którą tak bardzo przeżywał.
Pamiętał jego szloch i zaczerwienione oczy. Chciał to wstrzymać, jednak nie był w stanie.
Ale Will go nie karcił. Zawsze służył pomocą. Nawet gdy tak bardzo go bolała.

Mike pociągnął nosem. Byers już szykował się na kolejny niezadowolony komentarz, jednak taki nie nastał. Zamiast tego, poczuł jak po całym jego ciele rozlewa się przyjemne ciepło.
Wheeler go przytulił, opierając brodę o jego głowę. Czuł, jak długie palce chłopaka wplatają się w jego włosy, lub ściskają materiał jego koszulki. Sam nie do końca wiedział, co powinien zrobić. Tak nagły ruch lekko go sparaliżował.
W końcu oplótł dłońmi jego tułów, delikatnie gładząc plecy szatyna.
Gdyby mógł, został by w tej pozycji najdłużej, jak tylko się dało.
Choć jego kark mrowił. Bardzo subtelnie. Will z początku nawet tego nie czuł. Nie zamierzał jednak mówić o tym Mike'owi. Nie teraz, gdy w końcu się uśmiechnął.

- Masz rację. Dziękuję. - wymamrotał w jego włosy. - Za wszystko.

- Nie musisz. - Will uśmiechnął się sam do siebie. - Od tego są przyjaciele, tak?

Will strasznie nie lubił już tego słowa.
Przyjaciele to, przyjaciele tamto.
A co jeśli wcale nimi nie byli?
Co jeśli słowo przyjaźń miało zbyt małą moc by określić ich relację?
I najważniejsze. Czy Mike też tak o tym myślał? Will bardzo by tego chciał.  Jednak był prawie pewien, że to jedno z marzeń, które raczej nigdy się nie spełni.

- Chodźcie! Jedziemy dalej! - krzyknął z oddali Steve.

Chłopcy wymienili się szybkimi uśmiechami i czym prędzej pobiegli w stronę auta.

Zapowiadał się naprawdę przyjemny wyjazd.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top