004
Po Will'owym pokoju rozchodziły się słabe smugi żółtego światła płynącego ze starej lampki biurkowej. W jego kątach czaiły się jednak cienie, łypiące na chłopaka swoimi czarnymi oczyma.
Albo tylko mu się wydawało. Sam do końca nie potrafił tego określić. Od dobrej godziny, albo nawet dwóch próbował złapać na stałe kontakt z rzeczywistością. Jednak ciągłe majaki i przywidzenia zdawały się mu w tym umyślnie przeszkadzać.
Wzdrygnął się, czując na lodowatym czole przyjemnie ciepłą dłoń Mike'a. Kruczowłosy uśmiechnął się do niego niemrawo, zsuwając ją na blady policzek Byers'a. On również przeżywał nielada horror. Doniósł Will'a ostatkiem sił do jego domu, nieustannie biegnąc znad jeziora aż do osiedli Hawkins. Od tamtej pory ani razu nie spuścił go z oczu, cały czas dotrzymując chłopakowi towarzystwa. Obawiał się, że jeśli zostawi go choć na moment, łupieżca znów zaatakuje.
Will natomiast od pewnego czasu nie rozumiał już co działo się z jego ciałem. To było zbyt dziwne, zbyt nienormalne. Wszystko to, co czuł nad jeziorem zawładnęło nim ze zdwojoną siłą. Jedyne, o czym był w stanie marzyć, to nieustanne ciepło, którym darzył go Mike. Chciał kosztować go nieustannie, ogrzać cały swój organizm. Wyleczyć się z tego cholerstwa raz na zawsze.
Od czasu do czasu, gdy zerkał w jego oczy, ból jakby ustawał. Przenosił się na drugi plan, by Will mógł skosztować tego wymarzonego nieba.
A później wrócić. Na ziemię pochłoniętą ogniem piekielnym.
Mike odsunął grzywkę z twarzy chłopaka, po czym złapał go za dłoń.
Pani Byers stanowczo zbyt długo nie wracała ze sklepu z lekami i dodatkowym kocem.
- Nie martw się. - powiedział tak wiarygodnie, jak tylko potrafił. W środku sam umierał od zżerającej go obawy. - Wszystko będzie dobrze. Pokonamy go.
Mike delikatnie gładził kciukiem aksamitną skórę chłopaka. Na jego palcach wciąż widniały odciski od zbyt mocnego dociskania ołówków i pędzli. Wheeler uwielbiał patrzeć jak Will zatracał się w swoich pasjach. Jak siadał do płótna i nie odchodził, aż nie skończył kolejnego rysunku przedstawiającego najróżniejsze sceny. Najbardziej lubił, gdy malował ich paczkę. Wtedy czuł z nimi jeszcze większą więź. Zupełnie inną. Magiczną...
Will uśmiechnął się lekko, choć boleśnie.
- Chcesz się czegoś napić? - zaprzeczył energicznym kiwnięciem głowy. - Cś, spokojnie. Nie przemęczaj się.
W pokoju znów zapanowała cisza. Mike w spokoju przyglądał się Will'owej twarzy, z której nie schodził grymas bólu. Chociaż chłopak starał się go ukrywać. Był dzielny.
I stanowczo nie zasługiwał na takie cierpienie. Mike, gdyby tylko mógł, przeniósł by je na siebie. Świat nie zasługiwał na Willa Byers'a.
On też nie. Ale za wszelką cenę chciał ten zgubny los odmienić.
Zasłużyć.
- Gdy to wszystko się skończy - zaczął niepewnie. - Pojedziemy na wakacje. Daleko od Hawkins. - uśmiechał się, by dodać chłopakowi otuchy, a jednak sam nie był tego pewny. Widział jednak w jego oczach zalążki ukojenia. Dlatego nie przestawał mówić. - Pójdziemy na lody albo gofry. I koniecznie na plażę! Zagramy w siatkówkę na piasku albo pojeździmy na rolkach. Obejrzymy jakiś zachód, chociaż wiem jak bardzo lubisz wschody. Też je lubię, ale nigdy nie umiem wstać na czas. - zaśmiał się lekko. Czuł, że Will przestaje powoli drżeć. - Jeśli będziesz chciał, to zabierzemy też resztę. Albo i nie. Chociaż jakiś kierowca by się przydał. Musimy tam w końcu jakoś dotrzeć, a Steve chyba osiwieje, jeśli dowie się, że pojechaliśmy sami. Kategorycznie za bardzo wczuwa się w rolę matki, chyba brakuje mu zajęcia.
- Chyba tak. - uśmiech Will'a był trochę mniej umęczony.
Wydawał się spokojniejszy.
- A ty co chciałbyś robić?
- Chciałbym... - zawahał się na moment, biorąc kilka cięższych wdechów. - być tam z tobą. Po prostu. - uśmiechnął się nieco promienniej, przez co Mike też nie krył zadowolenia.
Nie spodziewał się, że on sam będzie jedynym wymaganiem chłopaka. Jednak skrycie cieszył się z tego powodu.
Wciąż czuł się dla niego ważny.
Wybiła godzina uczucia.
- Mike? - zapytał niepewnie Byers, ściskając lekko kościste palce kruczowłosego.
- Tak?
Jego oczy błyszczały płomykami, które odbijały się również w Will'owych oczętach.
Mike polubił ten widok.
Jego oczy były zupełnie inne, niż te Nastki. Zupełnie bardziej beztroskie.
Dziecinne. Na swój sposób idealne.
- Możesz mi coś obiecać?
- Co tylko chcesz.
- Nie zostawiaj mnie już. Nawet na chwilę. - odparł zmęczonym od bólu głosem.
W głębi duszy bał się jednak, że Mike może go odtrącić. Odepchnąć.
Tak jednak się nie stało. Will odetchnął z ulgą.
- Nie zostawię. - przysiągł, przysuwając się nieco bliżej. - Ani teraz, ani nigdy. Zwariujemy razem, pamiętasz?
Will uśmiechnął się na wspomnienie odległej już, ów halloweenowej nocy. Choć szczerze przestawał już w nie wierzyć.
A tu proszę. Mike wciąż pamiętał.
W końcu do domu zawitała pani Byers z zapasem leków, kocy i jedzenia. Z racji, że atak Will'a się uspokoił, podała mu jedynie leki na grypę oraz tabletki nasenne i szczelnie okryła warstwami kocy i kołder. Była bardzo przejęta, pomimo poprawy stanu syna. Mike jednakże bardzo dobrze ją rozumiał. Sam zapomniał, że powinien dawno wrócić do domu lub przynajmniej dać znać rodzicom, że żyje. W tamtym momencie liczyło się jedynie zdrowie Will'a. I nikt ani nic więcej.
- Mike może odwieźć cię do domu? - Joyce podała mu kanapkę z masłem orzechowym, którą szybko zaczął przeżuwać. - Jest późno, nie będziesz szedł sam. Szczególnie teraz. - ukradkiem spojrzała na Will'a, mimowolnie zasypiającego z wycieńczenia i gorąca.
- Dziękuję, poradzę sobie. Powinna pani przy nim zostać. - uśmiechnął się lekko, połykając kolejny kęs kanapki.
Sam nie wiedział kiedy zdążył tak potwornie zgłodnieć.
- Nie martw się, Jonathan niedługo wróci. To naprawdę nie będzie problem.
- Mike? - Will odezwał się cichym, sennym tonem, który brzmiał tak, jakby w każdym momencie mógł zniknąć. - Obiecałeś, że zostaniesz.
Kruczowłosy westchnął, skacząc wzrokiem z Joyce na jej prawie zasypiającego syna.
Nie chciał go opuszczać. Na pewno nie w takim momencie. Nie wiedział jednak, czy nie będzie to zbyt duży kłopot. Miał nadzieję, że uda mu się to wszystko dobrze rozegrać.
- Mogę? - zapytał pół szeptem. - Jeśli nie będę przeszkadzał, oczywiście.
Na ustach Joyce pojawił się niewielki uśmiech.
- Oczywiście. - odpowiedziała, wstając z fotela. - Zadzwonię do twojej mamy, że u nas zostajesz. - zetknęła na Will'a. - Dziękuję Mike.
W odpowiedzi otrzymała jedynie uśmiech, po którym zniknęła z niewielkiego pokoju syna.
Znów zostali sami.
Mike dokończył jeszcze jedną kanapkę, po czym znów przesiadł się na łóżko Byers'a. Wciąż nie spał, choć na pewno nie był już w pełni świadomy.
- Dobranoc Willy. - Mike delikatnie pogłaskał go po dłoni.
- Dobranoc Mikey. - odparł niemal niesłyszalny już tonem.
Kilka minut później zasnął. Po raz pierwszy czując się w pełni bezpiecznie. Nawet jeżeli ataki znów wróciły. Zapach perfum Wheeler'a skutecznie je odganiał, pozwalając mu spokojnie zamknąć oczy i przespać całą noc.
Mike też zasnął dobre dwadzieścia minut później, siedząc na fotelu dosuniętym do łóżka chłopaka.
Chciał go mieć na oku. I interweniować jeśli tylko byłaby taka potrzeba.
Całe szczęście ta przedziwna noc okazała się dla nich finalnie spokojna.
~~~
Mike od kilku chwil walczył z niesfornymi promieniami słońca, chcącymi przegonić go w inny kąt pokoju. Nie dał się jednak, dzielnie zjeżdżając coraz niżej i niżej po fotelu.
Wstał z dziesięć, może piętnaście minut temu. Zegarek w pokoju Byers'a wskazywał kilka minut po dziesiątej. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz spał tak długo. Prawdę mówiąc nie lubił tyle spać. Zawsze omijały go najciekawsze wiadomości i chłodniejsze chwile, zanim słońce ukazywało się w zenicie. Toteż westchnął ciężko, robiąc kilka rundek po pokoju, by rozruszać zastałe kości.
Will wciąż spał. Tak beztrosko, jakby wczorajsze wydarzenia były tylko złym snem. Na jego twarzy malował się spokój, choć większość przykrywały czekoladowe kosmyki.
Mike uśmiechnął się lekko. W jakiś sposób czuł, że w końcu zdołał odkupić swoje grzechy.
- Jesteś creepem, Mike. - do jego uszu dobiegł ten sam, zaspany głos, który jeszcze wczoraj powodował uśmiech na jego ustach.
Na żywo był o wiele bardziej głęboki i ochrypnięty, przez co po plecach Wheeler'a przeszły prawie niewyczuwalne dreszcze.
Will już nie spał. Wpatrywał się w niego tymi błyszczącymi oczami, z niewielkim, choć złośliwym uśmiechem na ustach.
Mike też się uśmiechnął.
Odkąd tylko się obudził, potrzebował usłyszeć jego głos.
- Aha? To tak mi się odwdzięczasz? - zapytał z przekąsem, splatając ręce na klatce piersiowej.
- Gdybyś się na mnie nie gapił przez cały czas to może pomyślał bym o czymś innym. - zaśmiał się cicho, przecierając twarz dłońmi.
- Ta? - Mike nie schodził ze swojego złośliwego, choć rozbawionego tonu. Lubił się z nim przekomarzać. - O czym?
Powoli zajął miejsce na skraju łóżka. W pierwszej chwili myślał, żeby zacząć go łaskotać. I nie był to zły plan. Jednak stanowczo zbyt prosty i przewidywalny.
Chciał zrobić coś, czego Will się nie spodziewał, a nie musiałaby za bardzo go tym przemęczać.
- Hmm... - Will podniósł się do siadu, uważnie przemierzając wzrokiem cały swój pokój. - Mógłbym oddać ci jakiś komiks, grę, ewentualnie coś namalować. Albo...
Mike zaśmiał się cicho, zbliżając się jeszcze trochę. W jego głowie pojawił się szatański plan, który coraz bardziej chciał wykorzystać.
I przy okazji zobaczyć reakcję Will'a.
Steve zrobił tak kiedyś Dustin'owi. Może i nie był z tego powodu najbardziej zadowolony, ale za to duma Haringtona wynagradzała wszystko.
Nie myśląc więc nad plusami i minusami działania, szybko zostawił całusa na policzku Byers'a, następnie uśmiechając się dumnie z poprawnie przeprowadzonej akcji.
Pomimo, że wcześniej dawał całusy Nastce, ten był inny. Szybki, impulsywny, jednak przełamujący kolejną barierę w ich przyjaźni.
Will zamarł w bezruchu, a jego policzki pokryła delikatna czerwień. Wyraźnie czuł, jak piekła go od wewnątrz. Chciał się przed nią ukryć, jednak było już za późno.
Mike ją dostrzegł, uśmiechając się jeszcze dumniej.
- Wystarczy, że stawisz mu czoła. - oznajmił wesoło, w ogóle nie zwracając uwagi na zdenerwowanie przyjaciela. - Tak?
- Zwariowałeś. - stwierdził cichym tonem.
W odpowiedzi Mike zaśmiał się promiennie.
- Naprawdę zwariowałeś! A co gdyby... - Wheeler złapał jego rozszalałą dłoń.
- Uroczo się rumienisz. - stwierdził, choć chwilę później zamarł.
Nie planował powiedzieć tego na głos.
W pokoju znów zapanowała cisza.
Will patrzył na kruczowłosego z dziwnym niezrozumieniem, Mike natomiast wciąż zastanawiał się co z nim nie tak.
- Chłopcy macie gościa! - głos Joyce powstrzymał nadciągającą do pokoju burzę.
Oczy obojga skierowały się ku drzwiom, które już po chwili otworzyła Nastka.
Mike odruchowo puścił dłoń Byers'a i ze zdziwieniem przypatrywał się widocznie przejętej dziewczynie.
- Cześć. - przywitała się nieco sceptycznie. - Twoja mama mówiła, że tu jesteś. - chwilę zajęło jej, żeby przeanalizować Will'a i wszystko, co leżało wokół niego. - Wszystko w porządku?
- Naprawdę cię to interesuje? - zapytał z przekąsem, choć widział, że dziewczyna wcale nie ma bojowego nastawienia.
Coś w tym wszystkim było nie tak.
- Nie ważne. - mruknęła, wzdychając bezsilnie. - Jeśli to to, o czym myślę, jesteś w niebezpieczeństwie Will. - odparła, skacząc wzrokiem po zmieniającym się nastroju obu chłopaków. - Ktoś otworzył kolejne przejście. Dziś w nocy zarejestrowano pierwszą śmierć.
Byers i Wheeler spojrzeli po sobie z przerażeniem.
- Kto? - głos Mike'a był śmiertelnie poważny.
- Chrissy Cunningham.
Cała trójka podskoczyła, gdy zegar z przedpokoju wybił jedenastą.
To oznaczało tylko jedno.
Znów nastały straszne czasy.
---
Tak tylko dodam, że akcja nie jest zgodna z aktualną fabułą st4, jednak dużo wątków będzie się powtarzać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top