lost in the present
Song: Son Mieux — Old Love (acoustic)
Kilka minut po godzinie dwudziestej, ubrany w koszulę w egzotyczny wzór czekam na Ellen w umówionym miejscu. Spóźnia się, a ja zrezygnowany chcę wracać do domu. Nagle ktoś obejmuje mnie wokół bioder. Zdziwiony odwracam się i spoglądam w duże ciemne oczy dziewczyny. Odsuwam się na odległość metra, żeby spojrzeć na nią w całości. Ma na sobie krótką, zwiewną sukienkę w identyczny wzór, który jest na mojej koszuli. Uśmiecham się szeroko. Wygląda naprawdę ładnie w związanych na czubku głowy, ciemnych kręconych włosach.
— Dobry wieczór! — mówi wesoło, co sprawia, że znacznie poprawia mi się humor, który od rozmowy z Sophie był raczej ponury. — To dokąd mnie zabierasz?
— Myślałem, że ty mi powiesz! — podpuszczam ją, ale kiedy jej usta formują się w cienką linię szybko mówię: — Żartowałem! To niespodzianka!
Najpierw zabieram ją na krótki spacer po plaży do wyjścia numer V. Pozwalam sobie zadać jej kilka pytać odnośnie tego co robi w życiu. Dowiaduję się, że pochodzi z Sydney, ale jej rodzice mają tu niedaleko domek letni i prowadzą szkółkę surfingu, gdzie jest instruktorką, co wcale mnie nie dziwi. Oprócz uczenia innych jak pływa się na desce, jest na trzecim roku dziennikarstwa, który studiuje internetowo. Mówi mi, że jest to bardzo korzystna forma, bo w Sydney musi być tylko w czasie sesji egzaminacyjnej, a resztę czasu poświęca na rozwój własny i rodzinnego biznesu.
Po spacerze który nieco się przedłużył, bo oczywiście musiałem pomylić drogę, co niezwykle rozśmieszyło Ellen, w końcu dotarliśmy do restauracji o wdzięcznej nazwie "fish&lobster". Była to najlepsza restauracja w okolicy, która serwowała owoce morza. Z takim dostępem do wód nic dziwnego, że interes im się kręcił.
Usiedliśmy przy stole, a dziewczyna wpatrywała się we mnie przegryzając wnętrze policzka, próbując się nie roześmiać. W końcu wybuchnęła śmiechem.
— Czy ty nadal się śmiejesz z mojej słabej orientacji w terenie? — zapytałem z udawaną złością w głosie i skrzyżowałem ramiona na klatce, lekko odchylając się na krześle.
— Wiesz, gdybyś nie był tak uparty i powiedział dokąd idziemy, to bym cię poprowadziła. To knajpka mojego wujka.
Pokręciłem głową i zawtórowałem jej śmiechem.
— O, Eleanor! — mówi mężczyzna, który znikąd pojawia się przy naszym stole.
Dziewczyna spogląda na niego i z czerwonymi policzkami mówi:
— Och, wujku Albercie, przecież nikt już tak na mnie nie mówi!
— Brzmi ładnie. — stwierdzam, co sprawia, że dziewczyna prostuje się na swoim krześle.
— Co mogę wam podać? — pyta pan Albert, co uświadamia mnie że to on jest tu właścicielem. — Od siebie mogę zaproponować wam, na koszt firmy, butelkę bardzo dobrego trunku. — Uśmiecha się szeroko i puszcza oko do swojej bratanicy.
Po piętnastu minutach, co jest ekspresowym tempem otrzymujemy nasze dania, które w towarzystwie wina od wujka Ellen smakują wyśmienicie.
Posiłek przeplatamy rozmową, a może odwrotnie? Co chwilę rzucaliśmy w siebie żartami, a tematy nam się nie kończyły. Miałem wrażenie jakbym znał ją od zawsze, co na krótką chwilę pozwalało zapomnieć mi o Sophie.
Płacę za kolację i wychodzimy z lokalu, rozkoszując się ciepłym australijskim wieczorem.
— Dziękuję za zaproszenie, Gregor. Brakowało mi tego. — mówi nieco speszona, bawiąc się swoimi palcami.
Spoglądam na nią przekrzywiając lekko głowę.
— Mi również. Mogę cię odprowadzić do domu. — proponuję, na co ona lekko kiwa głową.
Spacerujemy po prawie śpiącym Dunsborough w ciszy, ale nie jest to taka cisza, kiedy nie wie się co powiedzieć. Ta cisza była czymś potrzebnym, czymś co sprawiało, że zbliżaliśmy się do siebie, choć tak naprawdę znałem ją niespełna dobę. Kilkukrotnie moje palce musnęły jej dłoń, aż w końcu chwyciła moją rękę, czego potrzebowałem.
— Tu mieszkam, dziękuję raz jeszcze. — skinęła głową i pocałowała mnie w policzek.
Puszczam jej dłoń i po raz setny tego wieczora spoglądam na nią. Odgarniam niesforny, zakręcony kosmyk za ucho i sam nie wiem kiedy, ale nasze usta łączą się w pocałunku. Początkowo delikatnie muskając jak skrzydła motyla, potem coraz namiętniej.
Nic nie mówiąc, daję dziewczynie pociągnąć się do wnętrza jej pustego domu. Jej dłonie wędrują na moją szyję, a moje na jej biodra. Całujemy się zachłannie, a z każdą sekundą kolejny guzik mojej koszuli się rozpina. W końcu jej zwiewna sukienka ląduje na podłodze, a moje ubranie jest kolejne. Nie wiem kiedy zatracamy się w sobie, tak jak zatraciłem się w Sophie tamtego pamiętnego Sylwestra.
wiem, ten rozdział nie jest najlepszy, ale w kolejnych postaram się dodać więcej akcji (mam już pomysł i mam nadzieję, że go zrealizuję tak jak bym chciała :D)
wracam na Wattpada, przynajmniej na najbliższe półtorej miesiąca i będę wrzucać tu coś regularnie (na pewno bardziej niż w przeciągu ostatnich miesięcy), więc mam nadzieję, że ktoś z Was tu zostanie ;)
xx N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top