Rozdział 5 - Niewłaściwe pytania

Enjoy, Gwiazdeczki 

Sara

Jak złodziej zakradłam się do garderoby i z szafki wyciągnęłam zapasowe ubranie i bieliznę, którą od razu założyłam. Nogi drżały mi ze strachu i wyczerpania, a otarta skóra na udach piekła, gdy zakładałam luźne jeansy. Szybko zaplotłam włosy w warkocz, założyłam kraciastą koszulę i czapkę z daszkiem. Na wierzch narzuciłam kurtkę, zostawiając w szafce sweter. Przez cały czas spoglądałam w kierunku drzwi, bojąc się, że w każdej chwili mężczyzna, którego zostawiłam w łóżku obudzi się i zacznie mnie szukać.

Musiałam wydostać się z klubu i to jak najszybciej. Podartą sukienkę wrzuciłam do torby i otwierając drzwi wyjrzałam na korytarz. Cisza. Wstrzymując oddech wymknęłam się z garderoby i szybkim krokiem skierowałam w kierunku wejścia dla pracowników. O tej porze nie powinno być tam żadnej ochrony, istniała więc szansa, że nikt mnie nie zauważy.

Drżącą ze strachu dłonią chwyciłam za klamkę i delikatnie naciskając otworzyłam metalowe drzwi. Marszcząc ze zdziwienia brwi zastanawiałam się, która może być godzina? Przyjechałam do klubu po jedenastej rano, a w tej chwili miasto zaczynał ogarniać zmierzch. Dio! Byłam spóźniona. Naciągnęłam czapkę nisko na czoło i z pochyloną głową szybko ruszyłam przez podwórze, na którym stały dwa duże auta. Musiałam jak najszybciej zostawić za sobą klub i tajemniczego Asha. To, co tam się wydarzyło, to... Moje myśli wciąż były zbyt poplątane, abym mogła rozsądnie zastanowić się nad tym wszystkim.

Postanowiłam, że zajmę się tym później, gdy już nieco ochłonę po dzisiejszym spotkaniu z mężczyzną, który mnie kupił i uczynił swoją. 'Jesteś moja, tylko moja'. Jego głos wciąż rozbrzmiewał w głowie, niechciany i tak bardzo niepokojący. Kim był ten mężczyzna? Dlaczego mnie kupił? Sądząc z tego, jak wygląda nie miał żadnych problemów ze znalezieniem sobie kobiety, chociażby na jedną noc.

Więc, dlaczego ja?

Dlaczego tak mało wiedziałam na ten temat? Dio, jak bardzo brakowało mi Eli, tylko z nią mogłabym porozmawiać o tym, co się dzisiaj wydarzyło, tylko ona potrafiłaby mnie zrozumieć. Wolność, o którą tak walczyłam, jak na razie nie przyniosła mi niczego. Utkwiłam w tym wielkim mieście, obca dla wszystkich, z dala od rodziny, oddając siebie mężczyźnie, który budził we mnie uczucia. Zbyt skomplikowane, abym potrafiła je zrozumieć.

Dwie przecznice dalej złapałam taksówkę i od razu pojechałam do przykościelnej sali, w której prowadziłam godzinne zajęcia tańca dla dzieci. Miałam szczęście, że zdążyłam na czas. Kilkanaście roześmianych twarzyczek przywitało mnie radosnymi okrzykami. Postanowiłam odpuścić sobie dzisiejsze ćwiczenia, które zawsze wykonywałam z dziećmi. Bolało mnie całe ciało, każdy mięsień drżał z wysiłku.

- Saro, wszystko w porządku?

Obok mnie stanął pastor Murray. Wysoki Afroamerykanin, z włosami białymi jak śnieg. Jego ciepłe brązowe oczy patrzyły na mnie z życzliwością i troską. Zawdzięczałam mu wszystko. Wiem, wiem, strasznie górnolotnie to brzmi, ale prawda była taka, że gdy po ucieczce z Edynburga pojawiłam się w Nowym Jorku, sama, zagubiona i z duszą szarpaną wyrzutami sumienia, nie wiedziałam co mam robić. Wieża, w której do tej pory żyłam, skutecznie izolowała mnie od normalnego życia. Rozumiałam pobudki Cristobala, a jednocześnie nienawidziłam za to, że nie potrafiłam żyć w świecie poza wieżą.

Tych kilka tygodni spędzonych z Alejandrą i jej przyjaciółkami były dla mnie jak obóz przetrwania w dziczy. Wyjścia do klubu, swobodne spacery, bez dyszących w kark ochroniarzy, bez nieustannych wskazówek, nakazów, zakazów jak mam żyć i jak mam się zachowywać. Byłam wolna w sposób, którego dopiero się uczyłam.

- Nie ćwiczysz – stwierdził przyglądając mi się uważnie. – Stało się coś?

Stanęłam na palcach, wykrzywiając usta w bolesnym grymasie, gdy mięśnie nóg zaprotestowały porażającym bólem. Z cichym jękiem opadłam na pięty, kręcąc głową.

- Nie nadaję się dzisiaj do tego.

- Zapewne znowu tańczyłaś do upadłego. Musisz bardziej o siebie dbać, Saro.

Ciepłe spojrzenie spoczęło na mojej twarzy i przez ułamek sekundy jego oczy wyglądały jak oczy Crista. Niespodziewana fala żalu i rozpaczy ścisnęła moje gardło. Zamrugałam, starając się ze wszystkich sił nie rozpłakać. Tęskniłam. Tak strasznie za nimi tęskniłam, że ból rozrywał moje serce.

Zdałam sobie sprawę, że pastor oczekiwał ode mnie jakiejś odpowiedzi. Kiwnęłam tylko głową, bojąc się otworzyć ust. Nigdy nie kłamałam. Szczerość w dzisiejszych czasach była raczej wadą niż zaletą. Dlatego wolałam milczeć, niż wyznać temu dobremu człowiekowi, który zapewne wierzył w Boga, przykazania i czystość, że właśnie zgrzeszyłam.

Dopiero po zajęciach przypomniało mi się, że Eli miała wysłać mi adres nowego mieszkania. Wygrzebałam z torby telefon. Na widok wiadomości wpadłam w prawdziwy popłoch.

Lecę bezpośrednio. Udało mi się dostać na opóźniony lot do NY. Planowane lądowanie 9.35pm.

Godzina! Miałam nieco ponad godzinę, aby dostać się na lotnisko!

Wybiegłam z sali, machając na pożegnanie pastorowi, który czekał na spóźnione po odbiór swoich pociech mamy. Chłodne powietrze musnęło moją skórę. Skuliłam ramiona, zapinając zamek kurtki i ruszyłam chodnikiem, rozglądając się za taksówką. Oczywiście, w tej chwili jakby na złość, nie jechała żadna. Przeszłam cztery przecznice, zanim udało mi się dobiec do żółtego samochodu, z którego właśnie wysiadał pasażer.

- JFK? – zapytałam przytrzymując się otwartych drzwi.

- Wsiadaj, słodziutka – zabrzmiał kobiecy głos.

Z westchnięciem ulgi wsunęłam się do środka. Są dwa rodzaje taksówkarzy. Tacy, którzy wolą milczeć, jakby każde wypowiedziane przez nich słowo miało skrócić ich życie o jeden dzień, i tacy, którym usta się nie zamykały. Trafiłam właśnie na ten wiecznie mówiący egzemplarz i szczerze? Cieszyłam się, bo paplanina tej kobiety zajmowała moje myśli. Skupiłam się na mrukliwych odpowiedziach, potakiwaniu głową i wykrzywianiu ust w uśmiechu.

Gdy po raz kolejny stanęłyśmy w korku, a przez przednią szybę widziałam długi wijący się czerwony wąż tylnych świateł samochodów, wystukałam szybko wiadomość do Eli.

***

Jak na wieczorne korki paraliżujące drogi dojazdowe na Manhattan, dziesięć minut spóźnienia, to prawie wcale. Wbiegłam do hali przylotów, rozglądając się za znajomą twarzą. Eli wyglądała jak przysłowiowe siedem nieszczęść. Ledwo szła, ciągnąc za sobą walizki. Jej niebieskie oczy, opuchnięte od braku snu patrzyły na wszystko z obojętnością, tak nietypową u tej dziewczyny. To wystarczyło. Dotarło do mnie, że zostawiła za sobą piekło, do którego to ja ją wciągnęłam.

- Nie jest tak źle – wychrypiała, gdy stanęłam przed nią ze łzami w oczach.

- Przepraszam – chlipnęłam. – Przeze mnie musiałaś...

- Nie przypisuj sobie całej chwały. Znalazłabym co najmniej jedną osobę, która dostąpiła tego zaszczytu – ucięła zdecydowanie. Zaraz po tym uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Mieszkasz na lotnisku?

- Co? Nie, dlaczego?

- Bo stoisz tutaj, jakbyś wykupiła miejscówkę. Dawaj, chcę zobaczyć, czy nie zdążyłaś zrujnować miasta.

Wielkie Jabłko, jak mawiano na Nowy Jork miało się całkiem całkiem. Nie wiedziałam, dlaczego uciekając zdecydowałam się ukryć właśnie tutaj. Fakt, lubiłam to miasto, ale takich jak ono znalazłabym co najmniej kilka. Z lotniska pojechałyśmy od razu do nowego mieszkania. Klucze, tak jak zapewniła właścicielka, czekały na nas w recepcji. Dwupoziomowy apartament był jak pałac w porównaniu do mojego dotychczasowego lokum.

Jet lag powalił Eli, gdy rozpakowywała swoją walizkę. Zostawiłam jej liścik i wróciłam do starego mieszkania. Jutro na dobre przeprowadzę się i mając ją obok siebie, z pewnością nie będę już tak bardzo samotna. Czekała mnie również rozmowa, po której jak ją znam będzie się na mnie wydzierać całymi godzinami.

Było już po północy, gdy taksówką podjechałam pod dom, który do tej pory wynajmowałam. Byłam tak wyczerpana, że z trudnością udało mi się wspiąć po schodach na drugie piętro. W tej chwili marzyłam jedynie o prysznicu i łóżku, koniecznie w tej kolejności. Nie miałam nawet siły i ochoty na kolację. Jak robot zaczęłam już za progiem zdejmować ubranie. W łazience nie czekałam nawet aż woda się nagrzeje, tylko od razu weszłam pod strumień. Zaciskając zęby pozwoliłam zimnym strumieniom chłostać się po ciele, zmywając z siebie nagromadzone zmęczenie i stres.

Odsuwane do tej pory wspomnienia zaatakowały mnie ponownie. Oparłam czoło o mokre kafelki, a moim ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze.

Dobry Boże, co ja zrobiłam! Oddałam się obcemu mężczyźnie, sprzedałam duszę i ciało, tylko po to, żeby ukarać samą siebie. Wziął mnie jak rzecz, którą dla niego się stałam, gdy podpisałam kontrakt. Powinnam być przygotowana na te wszystkie uczucia, a jednak to mnie przerosło. Jordan miał rację. To ja się myliłam, ale było już za późno.

Ze szlochem osunęłam się na zimną podłogę i opierając czoło o ścianę zaczęłam płakać. Ostatni raz płakałam tak po śmierci rodziców, wtedy też straciłam coś bezpowrotnie. Żaden cud ani inne czary nie zwrócą mi ich, tak samo jak nie byłam w stanie zwrócić tych wszystkich lat Alejandrze. Jeżeli ból, który teraz czułam był choć w części taki sam, jaki ona czuła przez te lata, to byłam w stanie znieść wszystko, co mnie czeka przez najbliższe trzy miesiące. Dwanaście tygodni. Czterdzieści sześć godzin w każdy weekend. Pięćset pięćdziesiąt dwie godziny... Tyle czasu spędzę z tym mężczyzną. Czy po tym czasie będę silniejsza niż jestem teraz? Czy będę w stanie ponownie spojrzeć w oczy siostrze i bratu? Czy ból w sercu i w duszy za popełnione grzechy będzie mnie dalej tak dręczył?

Chciałam cierpieć, psychicznie i fizycznie, odczuwać ból i strach. Zgarnąć dla siebie wszystkie te emocje, z którymi oni zmagali się od lat. Moja Alejandra... Piękna, taka dobra, taka nieszczęśliwa. Zagryzłam wargi, ignorując metaliczny smak ciepłej krwi wypełniający usta. Tak trzeba. Tylko to pozwoli mi przetrwać nadchodzące tygodnie, tylko w taki sposób będę wiedziała, że to co robię ma sens, choćby miał być zrozumiany tylko przeze mnie.

Objęłam kolana ramionami i chowając głowę, płakałam nad złymi wyborami, które wszyscy podjęliśmy.

Spowijała mnie wilgotna para wypełniająca kabinę. Siedziałam pod strumieniem gorącej wody, nagle dotarło do mnie wrażenie, że lodowate igiełki zaczynają pełzać po moim mokrym ciele. Znałam to uczucie, czułam je dzisiaj po południu, w biurze klubu, gdy po raz pierwszy spojrzałam w te zniewalające szaroniebieskie oczy. Wiedziałam, że gdy otworzę oczy zobaczę go po drugiej stronie zaparowanej szyby.

Łomotanie w głowie, które ignorowałam od dłuższego czasu przybrało na sile, gdy zaczęły do mnie napływać natrętne myśli. Do licha, co on tu robił? Jak dostał się do mieszkania? Przecież dostał czego chciał, czyż nie? Świadomość tego, że widzi mnie w takiej chwili, gdy użalam się nad sobą, była ciosem prosto w moje serce.

Nie było sensu odwlekać konfrontacji. Zbierałam siły, żeby spojrzeć na niego, zmierzyć się z jego złością, bo na pewno tylko to mogło skłonić go do szukania mnie. Jeszcze chwila, tylko kilka sekund... Szum wody ustał tak nagle, że zaskoczona podniosłam głowę. Mruganiem strząsnęłam kilka kropel wody, spływającej do oczu i odnalazłam wbite we mnie mroczne spojrzenie. Stał przede mną, z umięśnionymi ramionami skrzyżowanymi na piersi. Zniknął drogi garnitur, zastąpiony jasnymi jeansami, czarną koszulą rozpiętą pod szyją i czarno-szarymi butami, z wytłoczoną na skórze literą F.

Patrzył na mnie z twarzą bez wyrazu, oddychając głęboko przez nos, jakby z trudem nad sobą panował. Zastanawiałam się, dlaczego jest wściekły, przecież nie zrobiłam nic złego, prawda? Dostał co chciał, pozbawiając mnie możliwości decydowania o samej sobie, więc dlaczego stał teraz nade mną zaciskając gniewnie pięści, jakby z trudem hamował się przed uduszeniem mnie.

Zacisnęłam poranione usta, obiecując sobie, że nie odezwę się pierwsza, choćbym miała tak siedzieć całą noc albo to co z niej jeszcze zostało. Jeżeli chciał coś powiedzieć, niech zrobi to pierwszy. W końcu, to on mnie szukał. Z ciężkim westchnieniem kucnął przede mną i wyciągnął w moją stronę ręcznik.

- Wyjdź, jest ci zimno.

Mimo złości jaką wciąż widziałam na jego twarzy, głos miał cichy i delikatny, a dłonie ostrożnie owijały mnie ręcznikiem. Jedno ramię włożył pod moje kolana a drugim objął plecy, po czym zupełnie bez wysiłku podniósł mnie i trzymając w silnym uścisku wyniósł z łazienki. Położył na łóżku, a ja od razu zdrętwiałam. Dio! Chyba on nie chciał...

– Ubierz się, zaczekam na ciebie w pokoju obok – warknął zirytowany. - Tylko jedno małe ostrzeżenie, Saro. Nie każ mi czekać, dość już się tu na ciebie naczekałem. – To mówiąc wyszedł z sypialni.

Nie wiedziałam, co się dzieje, ale nie tego się po nim spodziewałam. Tak delikatnie nie obszedł się ze mną nawet dzisiejszego popołudnia, a przecież widziałam wyraźnie, jak bardzo był wściekły. Cristobal nie dbając o takie szczegóły już urządziłby awanturę, a ten mężczyzna najspokojniej w świecie wyszedł, mało tego z tego co powiedział wynikało, że czekał na mnie od kilku godzin.

Ponownie zastanawiając się, dlaczego mnie szukał, założyłam bieliznę i dresy. Włosami się na razie nie przejmowałam, wysuszę je po jego wyjściu. Zwinęłam mokre pasma w węzeł na karku mocując go elastyczną gumką. Podeszłam do drzwi, podniosłam z podłogi leżący pod ubraniami telefon i wycierając wilgotne ze zdenerwowania dłonie o materiał spodni, wzięłam głęboki oddech.

Ash stał pod oknem, tyłem do mnie, ale na dźwięk otwieranych drzwi odwrócił się w moją stronę. Dłonie schował w kieszenie obcisłych spodni, napinając materiał w okolicy bioder. Czarna koszula z kołnierzykiem skrywała doskonale wyrzeźbione mięśnie i szeroką klatkę piersiową. W mojej głowie pojawiło się wspomnienie gorącej i gładkiej skóry. Oszałamiającego zapachu, gdy pochylony nade mną, jęczał przy najdelikatniejszym dotyku. Odwróciłam wzrok zaczerwieniona z zażenowania.

- Co pan tu robi? – wymamrotałam po chwili.

- Jak się czujesz?

Sapnęłam zirytowana i ponownie spojrzałam na niego. Już bez tej poprzedniej nieśmiałości, którą zastąpiła złość.

- Zadałam panu pytanie, zresztą bardzo proste. Co pan tu robi?

- Czekałem na ciebie.

Jakże odkrywczo, moi mili! Jakbym nie zauważyła wielkiego faceta, stojącego w tym małym pomieszczeniu.

- W moim mieszkaniu? Jak pan się tu dostał? A przede wszystkim, skąd pan wiedział, gdzie mieszkam?

Byłam pewna, że nie podałam tego adresu w kontrakcie. Nikt z klubu nie wiedział gdzie mieszkam. Nikt, oprócz Jordana, który miał moją umowę o pracę.

- Zadajesz niewłaściwe pytania.

- Słucham?

- Powinnaś zaproponować mi drinka i poprosić, żebym usiadł.

Jak ten facet zaczynał mnie wkurzać!

- Niech pan przestanie traktować mnie jak dziecko – syknęłam ze złością.

- To przestań się tak zachowywać. A teraz bądź grzeczną dziewczynką, ubierz buty i wychodzimy.

- Nigdzie z panem nie idę, do cholery!

Usłyszałam głębokie mruknięcie. Mężczyzna zrobił krok w moją stronę. Jego oczy przypominały teraz barwą wzburzone morze. Więcej w nich było szarości, niż błękitu.

- Saro, jeżeli jeszcze raz przeklniesz w mojej obecności poniesiesz konsekwencje. Zapamiętaj sobie, nigdy nie powtarzam się dwa razy, dla ciebie, póki co zrobiłem wyjątek, ale moja cierpliwość pomału się kończy. Ubierz buty i wychodzimy. Musimy porozmawiać. Nie masz w lodówce niczego do jedzenia, a ja nie jadłem nawet lunchu. Zjemy coś i porozmawiamy. Chodź.

Nie dając mi szansy odezwać się złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia, zatrzymując się tylko na czas potrzebny mi na włożenie tenisówek. Zaraz ponownie chwycił moją dłoń, zamykając ją w ciepłym uścisku gorących palców. Na dole czekał srebrny SUV, ten sam, którym przyjechałam z klubu zaledwie dwie noce temu. Oczywiście! Widział mnie na scenie, stał za lustrem, gdy czekałam na Jordana. Byłam tego pewna. To on zadzwonił, gdy rozmawialiśmy i to jego autem wróciłam do domu.

Kierowca, inny niż tamtej nocy, uchylił przed nami drzwi. Zostałam wciągnięta na tylną kanapę tak szybko, że nawet nie zdążyłam powiedzieć 'dobry wieczór'. Mój nadgarstek cały czas znajdował się w silnym uścisku długich palców, ale siedzący obok mężczyzna zdawał się nie zwracać na mnie najmniejszej uwagi, patrząc przez przyciemnianą szybę jadącego auta.

- Niech pan mnie puści, to boli. – Odezwałam się ze złością, chociaż ręka wcale mnie nie bolała. Po prostu jego dotyk i bliskość sprawiały, że czułam dzienny niepokój i trzepotanie w żołądku.

Ten mężczyzna miał władzę nad moim ciałem i myślami. Nie chciałam mu jej dawać, ale jakimś cudem zdobył ją. Emanował czymś dzikim i pierwotnym, a jego bliskość oszałamiała mnie. Nie puścił mojej ręki, tylko splótł swoje palce z moimi, kciukiem gładząc moją dłoń. Sfrustrowana niemożliwością uwolnienia się od niego, fizycznego i psychicznego zamilkłam.

W starciu z tym mężczyzną nie miałam żadnych szans, był jak buldożer, prący do przodu i burzący wszystko na swojej drodze. Ja też już czułam się przygnieciona jego obecnością. Działał na mnie bez względu na to, w jakiej odległości od siebie się znajdowaliśmy. Przed tym nie było ucieczki, a przynajmniej ja nie widziałam takiej możliwości. Bezmyślnie patrzyłam przez okno, próbując ignorować ciepło płynące z trzymającej mnie dłoni, które wnikało w każdy por skóry.

Ulice Nowego Jorku nie były już tak ruchliwe, jak za dnia. Gęsto oświetlone latarniami i neonami mijanych budynków, wyznaczały naszą trasę w czasie tej nocnej przejażdżki. Otoczenie budynków mijanych po drodze zmieniło się tak nagle, że nawet nie zauważyłam, gdy znaleźliśmy się w tej zdecydowanie lepszej części miasta. Przed chwilą jeszcze jechaliśmy wzdłuż East River, której ciemne wody obijały światło księżyca. Teraz po obu stronach mijaliśmy oszklone drapacze chmur. W porównaniu z dzielnicą, gdzie do jutra wynajmowałam mieszkanie, tu z każdego rogu wyrastały okazałe apartamentowce, biurowce i butiki.

Manhattan. Powinnam się domyślić, że ktoś taki jak ten mężczyzna mieszka właśnie tutaj. Przejechaliśmy przez wciąż rozjaśniony neonami Times Square i po kilku minutach jazdy, samochód zatrzymał się pod dyskretnie oświetlonym apartamentowcem.

Milczący szofer otworzył drzwi, a Ash pociągnął mnie za ramię. Uniosłam głowę, a serce załomotało dziko ze strachu. Matko! Tylko nie to!

Stałam właśnie przed One57. Apartamentowcu, który mogłam śmiało nazwać mekką milionerów. To właśnie tutaj Cristobal kupił niedawno apartament na osiemdziesiątym pierwszym piętrze, z widokiem na Central Park. Pokazywał mi zdjęcia w samolocie, gdy lecieliśmy do Szkocji.

- To dla ciebie, corazón – powiedział uśmiechając się. – Powinnaś mieć miejsce, które będzie tylko dla ciebie. Jest na twoje nazwisko. Ochrona ma twoje zdjęcie, więc niczego więcej nie będziesz potrzebowała, gdybyś chciała zamieszkać w apartamencie.

- Nowy Jork? – zdziwiłam się, przeglądając fotografie.

- Gdziekolwiek zechcesz, Leonio. Wszystko co mam, należy też do ciebie.

Dio! Gdyby to było takie proste.

Jedną ręką udało mi się zarzucić na głowę kaptur, pod którym ukryłam twarz. Przechodząc przez lobby apartamentowca szłam z opuszczoną głową. Nie chciałam, aby konsjerż mnie zapamiętał. Może nie w najbliższym czasie, ale z całą pewnością wrócę tu jako Leonia de la Hoja.

Stojąc w windzie, wpatrywałam się w zakurzone czubki zielonych conversów. Wiedziałam, że Ash patrzy na mnie, bo jego spojrzenie paliło mnie przez materiał dresu jak pochodnia. Wciąż trzymał mnie za rękę a wzdłuż ramienia czułam przepływające iskierki. Jakby nasze dłonie były naładowane elektrycznością.

- Wszystko w porządku? – zapytał z troską. Kiwnęłam tylko głową, zaciskając usta. – Dlaczego założyłaś kaptur?

- Nie zdążyłam wysuszyć włosów – wydusiłam przez suche wargi.

Matko jedyna! Byłam wdzięczna, że zmuszał nie do odpowiedzi, jednocześnie bojąc się tego, że zauważy co się ze mną dzieje. Było mi duszno. Poza nami, w windzie było jeszcze dwóch mężczyzn, którzy jak się domyślałam, byli ochroniarzami Ash'a. Zabierali mi przestrzeń. Zabierali powietrze... Uczucie nasilającej się klaustrofobii przybierało na sile. Wbiłam paznokcie w skórę, wypuszczając powietrze przez usta. Kręciło mi się w głowie. Oparłam się o chłodną ścianę i zacisnęłam powieki. Zaczęłam liczyć w myślach, najpierw po hiszpańsku, potem po japońsku.

Nie zauważyłam, gdy winda zatrzymała się. Nagle znalazłam się w silnych ramionach, a na twarzy poczułam chłodne powietrze.

- Chodź.

Dał mi wyboru, pociągając za rękę. Z ciekawością rozejrzałam się po apartamencie. Był znacznie większy od tego, który kupił mi Cristobal. Bardziej męski, surowy i taki zimny. Wszędzie królowała czerń i chrom, z dodatkiem szkła. Przez dwie szklane ściany księżyc rzucał na lśniące podłogi srebrne promienie.

Mimo to, apartament był piękny. W salonie niewiele mebli, zaledwie długa czarna sofa i niski stolik z hartowanego szkła. Dalej murowane przepierzenie, dzielące przestrzeń na dwie części, a w nim kominek. Tylko tyle udało mi się zobaczyć, zanim Ash posadził mnie przy szklanym stole w części jadalnej.

- Zaraz przywiozą jedzenie – oznajmił stawiając przede mną wysoką szklankę wypełnioną wodą z lodem. Usiadł u szczytu stołu, długimi palcami obejmując niską szklaneczkę, wypełnioną bursztynowym płynem. - Mam do ciebie kilka pytań.

- Tylko kilka? –wypaliłam z ironią. Widząc jak marszczy brwi, zreflektowałam się. Cholera, zachowywałam się jak nieznośny bachor. – Przepraszam, jestem zmęczona, to był długi dzień.

- Nie tak długi jak mój, gdy czekałem na ciebie. Gdzie byłaś cały wieczór? Wyszłaś z klubu po piątej.

- Skąd pan wie, o której... - no jasne, przeklęte kamery na korytarzu.

- Gdzie byłaś, Saro? Nie każ mi się powtarzać.

- To chyba nie pańska sprawa – upierałam się.

Nie chciałam, aby wiedział o Eli. Ona należała do tamtego życia. To, które zbudowałam tutaj oparte było na kłamstwie.

- Tak myślisz? – pochylił się, opierając przedramiona na stole. Jego twarz tonęła w półmroku, jedynie oczy lśniły jak w gorączce. - Przypominam ci, że należysz do mnie. Od chwili podpisania kontraktu, to ja decyduję o wszystkim co dotyczy ciebie, w tym, gdzie chodzisz i z kim.

- Nie potrzebuję przypomnienia, ale pan chyba tak. Należę do pana od piątku do niedzieli, a to, co i z kim robię w pozostałe dni to nie pański interes.

Przerażał mnie jego wzrok. Płonął, pochłaniał mnie.

- O tym porozmawiamy później. Wiedz jedno, nie będę się tobą dzielił, Saro, z nikim. Rozumiesz? Więc bądź grzeczną dziewczynką i odpowiedz na moje pytanie. Gdzie byłaś cały wieczór?

- W kinie – wypaliłam.

Chyba przesadziłam, ale tylko to mi przyszło do głowy w tym momencie. Miałam nadzieję, że nie każe mi opisać wnętrza kina, od razu będzie wiedział, że skłamałam. Nigdy w żadnym nie byłam i nie wiem, jak wygląda takie miejsce. Nie miałam siły się z nim kłócić. Chciałam skończyć tę rozmowę, wrócić do domu i spakować tych kilka rzeczy, które tam trzymałam. A potem wrócić do Eli i w końcu dowiedzieć się, co takiego dzieje się w Edynburgu.

- W kinie?

- Tak.

- Jakiś fajny film?

Jak zadźgać wkurzającego faceta, przemknęło mi przez głowę. Jednak wzruszyłam tylko ramionami. Po jaką cholerę zadaje mi te wszystkie pytania?

- Nie wiem, byłam za bardzo rozkojarzona, żeby oglądać.

- Dlaczego uciekłaś? – zignorował mój sarkazm.

- Kiedy?

Ogarnęło mnie przerażenie. Czyżby dowiedział się, kim naprawdę jestem?

Dzieliła nas niewielka odległość, a Ash obserwował każdy mój gest i wyraz twarzy, jaki się na niej pojawiał. Bojąc się, że w moich oczach zobaczy prawdę uniosłam szklankę, żeby zyskać na czasie. Obserwowałam go spod spuszczonych powiek, a myśli wciąż szalały. Nie, to niemożliwe. Zatarłam za sobą ślady, bardzo dokładnie. Będą potrzebowali wielu tygodni, zanim przyjdzie im do głowy, że wybrałam właśnie to miasto.

- Pytanie dotyczyło dzisiejszego popołudnia. Czyżbyś uciekła wcześniej? – przyglądał mi się, przechylając głowę. - Powiedz, ukrywasz się?

Cholera, bystrzak z niego.

- Tak, przed mężem i piątką dzieci.

- Nie pogrywaj za mną, Saro.

- W nic nie pogrywam. Nie znam pana, a rozmowy o mojej, czy pana przeszłości nie wchodzą w pakiet usług.

- Dlaczego unikasz odpowiedzi? Masz jakąś rodzinę?

- Nie mam żadnej rodziny, o której chciałabym z panem porozmawiać. Moja przeszłość to moja sprawa, nie pańska. Zawarliśmy kontrakt, który jasno określa, jakie stosunki będą nas łączyć. Nie ma w nim nic o tym, że muszę opowiedzieć o swojej przeszłości.

- Wiesz, kim jestem? – zapytał, zmieniając temat.

- A jakie to ma znaczenie?

- Odpowiedz, Saro, czy wiesz, kim jestem? – zapytał twardym tonem.

- Nie i nie interesuje mnie to.

- A powinno. Jak rozumiem, nie interesujesz się polityką, prawda? – pokręciłam głową nie wiedząc, do czego zmierzała ta dziwna rozmowa. – Chcę, żebyś to podpisała – przesunął w moim kierunku dużą kopertę, której wcześniej nie zauważyłam.

Przesunęłam opuszkami po lekko szorstkiej powierzchni, bojąc się, że jej zawartość zniszczy ten ulotny spokój, z jakim do tej pory stawiałam opór temu mężczyźnie. Byłam tak strasznie krucha, że w każdej chwili mogłam się rozsypać. To on sprawiał, że byłam taka. Słaba, delikatna, podążająca ku sile, jaką emanowało jego umięśnione ciało.

- Już podpisałam kontrakt, nie pamięta pan?

- To jest zobowiązanie do zachowania tajemnicy. Tak zwana klauzula poufności – wyjaśnił nie odrywając ode mnie spojrzenia. – Nikomu nie będziesz mogła powiedzieć o tym, co się wydarzy pomiędzy nami i czego dowiesz się o mnie. Nikomu, żadnej koleżance, żadnemu księdzu w czasie spowiedzi, a przede wszystkim dziennikarzom. Rozumiesz?

Bez słowa wyciągnęłam z koperty kilka spiętych kartek i długopis. Przeskakiwałam wzrokiem po zapisanych prawniczym żargonem akapitach, nie rozumiejąc z tego ani słowa. Chwyciłam długopis, składając podpis na ostatniej stronie. Rozumiałam, że chce chronić siebie, ja na jego miejscu też bym tak zrobiła. Jestem dla niego obcą osobą, choć mnie kupił, nic o mnie nie wie.

- Kim pan jest? – zapytałam odsuwając dokumenty.

- Nareszcie zadałaś odpowiednie pytanie.

- Zaczyna mnie pan wkurzać – podniosłam się z krzesła i opierając dłonie na szklanym blacie, pochyliłam w jego kierunku. – Kim pan jest?

Przez przystojną twarz Ash'a przesunął się lekki grymas. Uniósł swojego drinka, wypił i odstawił na stół.

- Moim ojcem jest Robert Ramsay.

- No i...

- Vice prezydent Stanów Zjednoczonych.  



Szkocja, 27/12/2023

Wasza Leonia

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top