Rozdział 3 - Kontrakt

Sara

Po powrocie z klubu nie mogłam spać. Chodziłam po sypialni, zerkając przez okna na pogrążoną w mroku ulicę. To dziwne uczucie, że byłam obserwowana nie zniknęło, a jednak nikogo nie widziałam. Nie mogli mnie jeszcze znaleźć, to zbyt szybko. Poza tym, gdyby faktycznie tak było, miałabym już na głowie brata i jego ludzi.

Doszłam do wniosku, że to wszystko tylko mi się przewidziało. Stres ostatnich miesięcy i ciężar decyzji, które podjęłam skutecznie pozbawił mnie spokoju. Musiałam wybiegać szarpiące mną emocje, skoro trening z dzieciakami miałam dopiero w poniedziałek. Dlatego ledwo zaczęło świtać, a ja już biegłam ulicami Nowego Jorku. Mijałam wielkie góry śmieci, których jeszcze nie zdążono uprzątnąć i z każdym uderzeniem buta w chodnik przekonywałam samą siebie, że wczorajszy wieczór był tylko efektem mojej wyobraźni.

Wpadłam zdyszana do domu, już za progiem zdejmując przepocone ubrania. Włączyłam prysznic, pozwalając aby chłodna woda zmywała ze mnie pot i zmęczenie. Myśli i wrażenia z ubiegłej nocy znowu do mnie powróciły. Te pierwsze były spowodowane zbliżającą się licytacją. W zasadzie było mi wszystko jedno, kto mnie kupi. Zbudowałam wokół siebie mur obojętności. Nic nie czuć, niczego nie potrzebować i nie pragnąć. Trzy miesiące, jakie wyznaczyłam to dla mnie tylko liczba, łatwo może ulec zmianie, wydłużyć się o kolejne i kolejne. Pod tym względem nic nie zależało ode mnie. A wrażenia? O tych na razie nie chciałam myśleć, odciąć od wspomnienia niepokoju jaki czułam patrząc w lustro.

Owinięta w ręcznik padłam na materac, wbijając wzrok w pożółkły i miejscami popękany sufit. Byłam w Nowym Jorku od prawie dwóch miesięcy. Ciężko było znaleźć mieszkanie, nawet w takiej dzielnicy, jak Lower East Side. Jakby nie było, to część Manhattanu, a ja pojawiłam się pewnego dnia, bez referencji, bez pracy, bez rodziny.

Pierwszy tydzień spędziłam w przykościelnym schronisku. To tam poznałam pastora Murray'a, który pomógł mi wynająć to mieszkanie. Poręczył za mnie, w zamian zaproponowałam, że dwa razy w tygodniu, w przykościelnej salce będę uczyła dzieci tańca. Tylko tym w tej chwili mogłam podziękować za okazaną pomoc.

Położyłam się na boku, podciągając cienką kołdrę aż pod brodę. Zamknęłam powieki, obiecując sobie, że to tylko na chwilę...

Usiadłam gwałtownie na łóżku, całkowicie rozbudzona, czując jak zimny pot oblewa moje ciało. Zagryzłam usta, powstrzymując płacz. Jak długo będą mnie prześladowały wspomnienia? Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę, tak jak oni nie zapomną. To rozdzieliło nas na zawsze.

- Perdóname – wyszeptałam cicho.

Wstałam odrzucając na plecy wciąż wilgotne włosy i przeszłam boso po zimnej podłodze do łazienki. Ochlapałam twarz wodą i uniosłam zapłakane oczy. Tym razem twarz w lustrze była przepełniona goryczą zdrady, która nie dawała mi spokoju, od kiedy moje życie ponownie stało się koszmarem.

- Kim jesteś? – zapytałam odbicia.

Kim byłam? Kilka miesięcy temu, gdy właśnie z tego miasta leciałam prywatnym odrzutowcem do Edynburga, byłam dziedziczką potężnej fortuny. Miałam brata, który zagubiony w zemście, odsunął mnie od siebie, odsyłając do szkoły z internatem. Wiedziałam, że mnie kochał, a jednak bardziej pochłonęły go interesy i knucie intryg przeciwko Alejandrze.

Miałam siostrę, która zostawiła mnie na długie lata. Zajęła się własną karierą, błyszczeniem w świetle reflektorów i rozlicznymi romansami. Byłam pewna, że Cristobal zrobi wszystko, żeby odzyskać Alejandrę, ale pobyt w Edynburgu uzmysłowił mi, że się myliłam. Ich wzajemna nienawiść była większa niż się spodziewałam i to ja ponosiłam za to winę. Byłam naiwnym dzieckiem, które widziało uczucia tam, gdzie ich nie było.

Byłam Leonią de la Hoja, która tę rodzinę zniszczyła.

Jakiś ciężar ponownie chwycił moją pierś w stalowym uścisku. Pochyliłam głowę czując jak zaczyna ogarniać mnie uczucie paniki. Samotność w tym przepełnionym ludzkimi istnieniami mieście była straszna! Przebywanie w czterech ścianach wywoływało uczucie narastającej klaustrofobii. Powstrzymując drżenie całego ciała, ubrałam się w luźne spodnie i bluzę z kapturem, chowając pod nią włosy. Zeszłam na dół i na ulicznym straganie kupiłam bajgla z serkiem i szynką, a trzy przecznice dalej, w małej kawiarni, kubek gorącej kawy. Tak zaopatrzona ruszyłam do miejsca, które pomagało mi opanować kłębiące się we mnie emocje.

Przed mną rozpościerało się jedno z najpiękniejszych miejsc w Nowym Jorku. Hua Mei Birds Garden. Każdego ranka zjawiali się tutaj właściciele śpiewających ptaków mieszkający głównie w Chinatown. Stawiali bambusowe klatki na trawie lub wieszali na konarach drzew, a zgiełk wielkiego miasta zagłuszały trele i piski setek ptaków. To było moje magiczne miejsce, które odkryłam szukając schronienia.

O ironio, gdybym nie uciekła i nie ukrywała się przed całym światem, bez problemu mogłabym stanąć w progu jednego z dwóch apartamentowców, które miał w Nowym Jorku Cristobal. W każdym z nich czekał tam na mnie umeblowany penthouse, ochrona i bezpieczeństwo. Ryzyko, że zostanę rozpoznana było jednak zbyt duże.

Przez kilka godzin chodziłam od klatki do klatki, słuchając tej dziwnej ptasiej orkiestry. Byłam podobna do tych ptaków. Zamknięta w klatce, kontrolowana przez Cristobala. Wolność, o której marzyłam latami okazała się zupełnie inna. Smakowała gorzkimi łzami i palącymi duszę wyrzutami sumienia.

Dopiero późnym popołudniem, gdy burczenie w brzuchu przypomniało mi, że zdecydowanie przegapiłam lunch, z niechęcią wróciłam do domu. Już na korytarzu słyszałam dzwoniący w mieszkaniu telefon.

- Halo? – rzuciłam zdyszanym głosem.

- Sara? Coś się stało? – usłyszałam po drugiej stronie głos Jordana.

- Nie, dlaczego?

- Brzmisz, jakbyś biegła – wyjaśnił.

- Może trochę. Właśnie wracałam ze spaceru i na schodach usłyszałam dzwoniący telefon.

- Tak – odchrząknął. – Już od dłuższego czasu próbuję cię złapać. Miałabyś czas jutro? Chciałbym z tobą przedyskutować sprawę, o której rozmawialiśmy ostatnio. Mam kilka dokumentów dla ciebie.

- Nie zmienię...

- Nie, to nie to – przerwał mi Jordan. – Mam dla ciebie poprawioną wersję kontraktu. Chcę, abyś go przejrzała.

- Dobrze. O której mam być?

- Kiedy ci wygodnie, ok? Będę cały dzień w klubie, więc bez problemu mnie złapiesz. To co? Do jutra?

- Tak, dziękuję.

Odłożyłam słuchawkę, wycierając wilgotną dłoń w materiał bluzy. Im bliżej było dnia licytacji, tym bardziej odczuwałam towarzyszący temu strach. Bałam się. Cholernie się bałam, ale było już za późno. Nie mogłam się wycofać.

Kolejna samotna kolacja i noc. Na szczęście jutro wieczorem miałam zajęcia z dziećmi. To podładuje moje akumulatory, zanim w piątek stanę po raz kolejny na scenie, udając, że nie widzę tych wszystkich mężczyzn i tego, jak na mnie patrzą.

Potarłam ramiona przypominając sobie mężczyznę, który obserwował mnie od dnia, gdy po raz pierwszy zatańczyłam w klubie Alternative. Jego lodowaty wzrok wywoływał we mnie niegasnące uczucie przerażenia. Był straszny, przepełniony okrucieństwem i czymś, czego nie potrafiłam określić. Nigdy nie podchodził pod samą scenę, wybierając odległą część baru i patrzył.

Miałam nadzieję, że Jordan go nie wybierze. To potwór w ludzkiej skórze!

* * *

W poniedziałek idąc do klubu na spotkanie z Jordanem postanowiłam najpierw zadzwonić do Edynburga. Telefon komórkowy na kartę, który kupiłam w jednym z dziesiątków lombardów, używałam tylko wtedy, gdy dzwoniłam do niej. Miałam nadzieję, że Eli skończyła pracę. Wiedziałam, że od kiedy nie pracowała z Rafaelem, nie siedziała w biurze po godzinach.

- To ja – nigdy nie używałam imienia. Nie wiedziałam, czy w danej chwili była sama i mogła swobodnie rozmawiać. – Gdzie jesteś?

- Dobrze, że dzwonisz. Właśnie jestem na lotnisku, oficjalnie od dzisiaj mam urlop, ale już tutaj nie wracam – wyjaśniła pospiesznie. Zaskoczona zatrzymałam się na chodniku. - Wczoraj zorientowali się, że zniknęłaś. To, co się tu teraz dzieje, to istne szaleństwo. Twój brat postawił na nogi całą swoją ochronę, a Lucy z pewnością poprosi o pomoc Raula i Cruza. Jak dodasz do tego ludzi Gabi, to wyjdzie na to, że w tej chwili szuka cię cała cholerna armia.

Wydawało mi się, że byłam na to przygotowana, ale w zderzeniu z faktami przeszył mnie potworny strach. Strach i poczucie winy. Ta dziewczyna zaryzykowała wszystko. Pracę, zawodową reputację i życie, jakie udało jej się zbudować w Szkocji.

- Eli, czy wiedzą o tobie? – wydusiłam przez zaciśnięte gardło.

- Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu. Zaczną kojarzyć wątki i dojdą do tego. Na szczęście kilkanaście dni temu pan Royston bez problemu zgodził się dać mi urlop, więc to nie wzbudzi ich podejrzeń. Wypowiedzenie zostawiłam w domu, bo wiem, że będą mnie tam szukać.

- Musimy znaleźć większe mieszkanie.

- Tym się nie przejmuj. Mam kontakt z koleżanką ze studiów. We wrześniu przyleciała na wymianę. Jej mama właśnie jest Edynburgu i planuje roczny pobyt, więc udało mi się wynająć jej mieszkanie, tylko za opłaty i dbanie o roślinki. Możemy tam zamieszkać od razu.

- W porządku, o której ląduje twój samolot?

- Za dwie godziny mam lot do Londynu, a potem do Vancouver. W Kanadzie postaram się złapać bezpośredni lot do Nowego Jorku, ale dam ci znać, gdy będę już na miejscu, ok?

- Eli, robisz duże koło. Dlaczego nie wybrałaś innego lotniska?

- Tylko na ten lot udało mi się kupić bilety.

Pomyślałam o ponad dwunastogodzinnym locie do Kanady, a potem co najmniej pięciu godzinach do Nowego Jorku, nie licząc czekania na bezpośredni lot. Tam musiało naprawdę dziać się bardzo dużo, skoro ta spokojna dziewczyna w jednej chwili postanowiła rzucić wszystko i zacząć zacierać za sobą ślady.

A była w tym naprawdę dobra. To dzięki niej bez wiedzy Cristobala zmieniłam nazwisko oraz paszport. Właściwie nawet nie zmieniłam. Ja naprawdę nazywałam się Leonia Sara Mcalinden de la Hoja. Wszystko legalnie, bez pośredników, którym trzeba zapłacić za milczenie. Zanim Cristobal wpadnie na to, że użyłam imienia i nazwiska panieńskiego mamy, mogą minąć miesiące. Dostatecznie dużo czasu, aby poukładali sprawy między sobą. Razem albo osobno, innej drogi dla nich nie widziałam.

- Poza tym, ty zrobiłaś jeszcze większe koło – przypomniała.

Zdałam sobie sprawę, że jak ten kołek stałam na środku chodnika, tarasując przechodniom drogę. Przesunęłam się w bok, opierając o ścianę zamkniętej o tej porze pizzerii. Potarłam palcami skronie, zastanawiając się nad kolejnymi krokami, które musiałam podjąć.

- Najpierw będą szukać nas w Wielkiej Brytanii – głos Eli wyrwał mnie z zamyślenia. - To da nam kilka, może kilkanaście dni. Dopiero potem skupią się na innych opcjach. Do tego czasu będę już w Stanach razem z tobą i będziemy działać. Słuchaj, muszę lecieć do odprawy. Prześlę ci adres i wskazówki, gdzie masz się przenieść i jak odebrać klucze. Spakuj się i przewieź rzeczy do nowego mieszkania.

- Nie ma potrzeby – wyjaśniłam. – Wszystko mam w przechowalni bagażu. Tych kilka ubrań, które mam teraz kupiłam po przylocie. Nie zajmą dużo miejsca.

- Doskonale. Widzimy się za jakiś czas.

- Będę na ciebie czekała – zapewniłam. - W razie czego nie ruszaj się z lotniska, znajdę cię tam.

- Dobrze i do zobaczenia.

A więc zaczęło się. Psy gończe będą mnie teraz tropiły na wszystkich kontynentach. Boże! Miałam nadzieję, że mnie nie znajdą, przynajmniej nie teraz. Nie wiedzieli o nowym paszporcie, a zanim wylądowałam w Nowym Jorku zrobiłam taką pętlę, że powinny minąć tygodnie, a może i miesiące, zanim trafią na mój ślad.

Przemierzając ulice Manhattanu zastanawiałam się, jak Eli zareaguje na to, co miałam właśnie zrobić? Nie rozmawiałam z nią o tym. Nawet nie wiedziała, że dostałam pracę w seksklubie. Dobrze będzie mieć ją obok siebie. Tęskniłam za nią. Nie spodziewałam się, że w tym deszczowym mieście spotkam dziewczynę, która byłaby moim lustrzanym odbiciem. Byłyśmy do siebie tak bardzo podobne, nie tylko z wyglądu, ale to przede wszystkim on zwracał uwagę.

Dotarłam do klubu prawie przed jedenastą. W tłumie, jaki przemierzał ulice ponownie odniosłam wrażenie, iż ktoś mnie obserwuje. Jednak za każdym razem, gdy odwracałam się lub widziałam swoje odbicie w szybach mijanych sklepów, nie zauważałam niczego podejrzanego. Normalny, zabiegany poniedziałek nowojorczyków.

- Cześć, Saro – przed wejściem przywitał mnie John. – Czeka już na ciebie.

Odetchnęłam głęboko i wkroczyłam do wnętrza Alternative. Adekwatna nazwa, przyznam szczerze. Każdy gość przekraczający próg klubu miał możliwość wyboru. Obserwuję lub uczestniczę. Proste, prawda? Dostawali w tym miejscu to, czego brakowało w ich normalnym życiu. Ekscytację, możliwość spełniania najdziwniejszych fantazji seksualnych z ludźmi, którzy lubili to samo.

Zignorowałam posyłane w moją stronę zdziwione spojrzenia dziewczyn, które mimo wczesnej godziny, już siedziały przy barze. Nigdy nie będziemy nadawać na tych samych falach. Słuchając ich rozmów w garderobie odnosiłam wrażenie, że interesują je tylko kariera, pieniądze i dobra zabawa. Z kim bez znaczenia, byle był dobrze wyposażony i potrafił używać swojego sprzętu. To ich słowa, zaznaczam.

Przeszłam długim korytarzem do biura, zapukałam i po chwili w drzwiach pojawił się Jordan. Tym razem miał na sobie granatowe jeansy i koszulę, której rękawy podwinął powyżej łokci. Po raz pierwszy zauważyłam zdobiące skórę jego przedramion liczne tatuaże.

Dziewczyny w garderobie mówiły, że Jordan Soete kilka lat temu był mistrzem MMA. Jeszcze walcząc otworzył ten klub, a teraz, po przejściu na sportową emeryturę, całkowicie skupił się na prowadzeniu interesów. Podobno był współwłaścicielem tego klubu, ale o tym drugim nikt nic nie wiedział. A może bali się mówić?

- Jesteś – przywitał mnie, wskazując dłonią, abym weszła do biura.

- Przepraszam, miałam być wcześniej – wyjaśniłam siadając na jednym z foteli stojących przed zasłanym papierami biurkiem.

- Nie masz za co. To twój wolny dzień.

Patrząc na to, jak porusza się ten mężczyzna, byłam skłonna uwierzyć w te wszystkie szeptane po kątach pikantne ploteczki. Był jak polujący wilk. Stąpał, jakby się skradał, a jego niebieskie oczy chwilami przypominały wilcze ślepia. Skupione na jednym celu, którym w tej chwili byłam ja.

Zajął miejsce po drugiej stronie i od razu otworzył teczkę, podsuwając w moją stronę plik luźnych kartek.

- Proszę, to dla ciebie.

Przysunęłam do siebie dokumenty, przeskakując wzrokiem po pierwszej stronie. Przerzuciłam kolejne arkusze, aż do ostatniej strony. U samego dołu, na wykropkowanej linii znajdował się zamaszysty podpis.

- Nie rozumiem, proszę pana – wyszeptałam unosząc wzrok.

- Nie będzie licytacji, Saro – stwierdził spokojnie, opierając łokcie na blacie biurka. Splecione palce zasłaniały jego usta, ale doskonale rozumiałam każde wypowiedziane przez niego słowo.

- Nie będzie licytacji, ale daje mi pan podpisany kontrakt?

- Saro, licytacja, jako taka została odwołana. Po prostu dostałem dla ciebie ofertę, bardzo dobrą i postanowiłem ją przyjąć. Przeczytaj to ponownie i podpisz.

Zupełnie zaskoczona nieoczekiwanym zwrotem akcji, spojrzałam na trzymane w dłoni kartki. Coś lodowatego zagnieździło się w moim żołądku, sprawiając, iż miałam ochotę zwymiotować. Bez namysłu podpisałam każdą stronę, nawet nie czytając. Znałam ten kontrakt, miałam w pamięci każde zdanie, które tam było.

Moja dłoń zawisła nad ostatnią kartką, a wzrok musnął wykonany stanowczym charakterem pisma podpis. Nie potrafiłam odczytać nazwiska, ale czy to naprawdę było takie ważne?

- Twój kontrakt wchodzi w życie w piątek, masz być gotowa na dziesiątą rano - Jordan przysunął do siebie podpisane dokumenty i umieścił na powrót w teczce. - Zrozumiałaś, Saro?

- Tak. – Nagle coś sobie przypomniałam. – W ten piątek? To niemożliwe, nie mogę zacząć od tego piątku – potrząsnęłam głową. - Myślałam, że to się stanie tydzień po licytacji... Nie dam rady.

- Nie masz wyjścia, Saro. Według kontraktu masz zacząć w piątek.

- Nie mogę!

- Dlaczego?

Zagryzłam usta. Nie wiedziałam, jak zareaguje na to co chciałam mu powiedzieć. Będzie wściekły?

- W ten czwartek mam umówiony zabieg w szpitalu - wyjaśniłam cicho, wbijając wzrok w splecione na kolanach palce.

- Zabieg? Jesteś w ciąży?

- Nie, proszę pana – uniosłam gwałtownie głowę, zderzając się z lodowatą głębią spojrzenia Jordana. - Nie jestem w ciąży, będę miała wykonaną hymenotomię.

- Że co? – Patrzy na mnie z zdziwiony. – Hyme..., co?

- Hymenotomię – powtórzyłam. - To zabieg chirurgiczny, podczas którego usuną mi błonę dziewiczą.

Zaległa cisza. Taka z gatunku lepiej uciekaj, niż jestem sama w pustym domu. Jak w zwolnionym tempie Jordan podniósł się z fotela. Zawisł nade mną jak wielka, wypełniona furią góra. Nie odrywając ode mnie wzroku, pochylił się w moją stronę sycząc z wściekłością przez zęby:

- Jesteś dziewicą? Kurwa mać, jak to możliwe, że nie powiedziałaś mi o tym wcześniej!

- Nie pytał pan... - przerwałam, gdy uderzył pięścią w biurko

- Powinnaś mi była powiedzieć! Kurwa! – dolał sobie alkoholu i wypił połowę jednym haustem, ciężko oddychając.

Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby był taki wściekły. Nawet wtedy, gdy dziewczyny sprawiały kłopoty, potrafił zachować spokój i lodowate opanowanie.

– Powiedz mi, Saro, jedno – zaczął twardym tonem, obracając w palcach kryształową szklankę. Jego wzrok przepalał mnie wrzącą w nim furią. - Dlaczego tak piękna dziewczyna jak ty, bez żadnego doświadczenia seksualnego, postanowiła wziąć udział w aukcji? Dlaczego pracujesz w takim miejscu? I dlaczego, do jasnej cholery, chcesz się poddać temu zabiegowi, zamiast załatwić to w sposób zgodny z naturą?

Biłam się z myślami, nie wiedząc, jak odpowiedzieć, żeby zrozumiał a jednocześnie ukryć prawdę. Nie byłam przygotowana na dyskusję o moim dziewictwie.

- O licytacji już wcześniej rozmawialiśmy i nie mam nic więcej do dodania. Lubię tańczyć, więc tak postanowiłam zarabiać na życie.

- A zabieg?

- Nikt nie będzie kupczył moim dziewictwem – stwierdziłam wzruszając ramionami. - Poza tym, w dzisiejszych czasach szukanie przypadkowego partnera po to tylko, żeby pozbyć się dziewictwa jest raczej ryzykowne, nie uważa pan?

Jordan spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem.

- Saro, czy ty naprawdę masz dwadzieścia lat? Jak to możliwe, że tak młoda osoba jest tak cyniczna.

- To nie cynizm, tak wygląda życie. Sama podejmuję decyzje i sama przed sobą odpowiadam, jeżeli popełnię błąd. Nikogo tym nie ranię, najwyżej samą siebie.

Zalega cisza, ciężka jak ołów. Jordan cały czas na mnie patrzył. Tak przenikliwie, jakby tym spojrzeniem chciał wedrzeć się do moich duszy. Tam nie ma nic, pomyślałam uciekając wzrokiem, tylko grzechy.

– Jak pan myśli, czy on... Ten mężczyzna... Czy on zgodzi się poczekać tydzień, aż załatwię ten zabieg? Zna go pan? – zapytałam drżącym głosem.

- Znam, Saro, lepiej niż bym chciał i nie sądzę, żeby wykazał tyle cierpliwości.

- To może pan mógłby...- Znowu go zaskoczyłam, zamarł z uniesioną szklanką czekając na moje dalsze słowa. – Pomyślałam sobie, że może pan mógłby mi pomóc albo któryś z chłopaków w klubie.

Tym razem cisza była jak gigantyczna eksplozja. Jej wybuch spowodował, że w pomieszczeniu zaczęło brakować powietrza. Serce zerwało się do szalonego galopu, jakby ze strachu na widok wściekłości na twarzy Jordana.

- Na miłość boską, czy ty mi właśnie zaproponowałaś... - wyszeptał strasznym głosem, wbijając we mnie oszołomione spojrzenie. - Że niby ja mam... Kurwa mać! Saro! O czym ty myślisz? Gdyby on się dowiedział, to... Jasna cholera, chcesz, żeby mnie zabił? A z resztą, dlaczego ja mam się tym martwic? Należysz przecież do niego, to niech sam to załatwi.

To mówiąc, Jordan wyjął z kieszeni telefon i czekając na połączenie nerwowo chodził po całym pokoju.

- Ash, przyjedź do klubu... - podskoczyłam zdenerwowana tonem jego głosu. - Tak, do cholery, teraz... Nie obchodzi mnie, że masz spotkanie, jest sprawa... Nie, kurwa, nie mogę tego sam załatwić, jeszcze mi życie miłe... Ash, albo tu zaraz przyjedziesz, albo podrę ten pieprzony kontrakt na drobne kawałki. Masz pół godziny... Tak, jest ze mną...

Ze strachu ledwo oddychałam. Matko jedyna, wyglądało na to, że niedługo poznam mężczyznę, który mnie kupił. Nie byłam na to przygotowana, na litość boską! Podniosłam się z fotela, nogi trzęsły mi się jak galareta. Muszę natychmiast stąd wyjść!

- Muszę już iść – wyszeptałam.

- Siadaj, nie ruszysz się stąd, dopóki nie przyjedzie Ash. Podpisałaś kontrakt i od tego momentu jesteś jego własnością. Przez najbliższe trzy miesiące to on podejmuje decyzje, nie ja, a tym bardziej nie ty. Przykro mi, Saro, ale wiedziałaś na co się decydujesz.

Mój boże! Zaczyna się.

Grzech, kara, rozgrzeszenie.

Potarłam ramiona, przysięgając sobie, że jeżeli przetrwam to, powstanę silniejsza niż kiedykolwiek byłam.

Będę sobą.


ROZKŁAD JAZDY ROZDZIAŁÓW NA ŚWIETA I NOWY ROK 😉🤗

WOW! Dacie wiarę, że to już koniec? Nie tej historii, ma się rozumieć, a tego roku. Gdzie przeminął ten czas? Im starsza jestem, tym coraz częściej odnoszę wrażenie, że wsiadłam do złego pociągu. Za dzieciaka to była raczej kolejka wąskotorowa, potem osobowy z przesiadkami. Następnie jakiś tam pospieszny, niekiedy ze znacznym opóźnieniem, jak to nasze koleje. 

A teraz? Transrapid Shanghai, moje kochane. Zapierdziela 600km/h, a moje życie razem z nim. 

Do brzegu 🚣🏻‍♀️🚣🏻‍♀️🚣🏻‍♀️

W Wigilię rozdziału nie będzie. Ja wiem, to nasza niedziela, ale w tym dniu rodzina jest najważniejsza. Rozdział pojawi się w sobotę, prawdopodobnie późnym wieczorem. Jeżeli dam radę sprawdzić, to może tak jak dziś, czyli po południu.

Boże Narodzenie, czyli poniedziałek. Paczuszka pod choinką musi być, czyż nie? Choć ja sama pracuję, to dla was, Gwiazdeczki będzie świąteczny bonusik. 

Czekamy do Sylwestra...

31/12 - wpadam do was z lampką szampana, prawdopodobnie późnym wieczorem (pracuję, dacie wiarę?)

01/01/2024 - noworoczne spotkanie z Ashtonem i Leonią.


Z miłością, wasza Leonia

Szkocja, 17/12/23




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top