[_____]

Zapomnij.

Ona już nie wróci.

Musisz żyć dalej.

Nie możesz ciągle żyć przeszłością.

Pewne nie chciałaby, abyś się załamał.

Ale kto powiedział, że się załamałem?

Owszem:

Nie zapomniałem;

Mam nadzieję, że pewnego dnia ponownie stanie pod moimi drzwiami i przytuli mnie, a ciepło jej ciała spowoduje, że wszystkie komórki w moim ciele zaczną radośnie tańczyć;


Nie muszę, ale wiem, że ona by mi tego nie wybaczyła;

Wspominam ją - nikt  nie może mi tego zabronić.


Ciepła pierzyna chroniła nas przed zimnem świata zewnętrznego, a my, nie zwracając uwagi na nic, nawet na zawstydzone słońce, które starało się niezauważenie uciec zza okna drewnianego domku, leżeliśmy schowani przed wzrokiem wścibskich płatków śniegu, które potem szeptałyby między sobą, co robiliśmy, a czego nie. 

Nasze spragnione siebie usta bez skrępowania znajdowały siebie, a palce naszych dłoni rozmawiały cicho, szepcząc sobie nawzajem słodkie słówka, będąc tak blisko siebie.

Światło kolorowych lampek, zawieszonych nad łóżkiem, starało się wtargnąć do naszego świata, jednak bramy do niego zostały szczelnie zamknięte, a białe mury wypełnione pierzem skutecznie zabierały im możliwość spojrzenia na nas. 

To już kolejna sekunda, minuta, chwila, a może i nawet godzina, kiedy leżymy na miękkim łóżku tuląc się pod pretekstem ogrzania się nawzajem.

-Kochanie -ciepły oddech oplótł moją szyję, sprawiając, że wszystkie troski zostały gdzieś głęboko pod taflą grubego lodu, jeszcze grubszego, niż ten, po którym wczoraj nieostrożnie biegała para lisów.

-Tak? -powoli sunąłem dłonią po rozgrzanym ciele, w końcu zatrzymując się na delikatnym policzku.

-Wiem, że tak jest dobrze, ale, proszę, chodźmy na zewnątrz i obejrzyjmy lampiony -ponownie nasze usta spotkały się, łącząc w pełnym uczuć pocałunku.

Widzieliśmy się codziennie, ale każdy pocałunek, jakim siebie obdarowywaliśmy wyrażał tęsknotę, której nie byliśmy w stanie uzasadnić.

Ale miłość nie jest rzeczą czy terminem naukowym, aby ją wyjaśniać czy analizować. 

-Dla ciebie wszystko, aniołku -cmoknąłem cię w czoło.

Po (dłuższej) chwili byliśmy już ubrani, gotowi do wyjścia. Chwyciłem Twoją delikatną dłoń, a Ty ścisnęłaś ją tak, jakbyś bała się, że za chwilę mogę zniknąć i już nigdy nie wrócić. Zrobiłaś to ze strachem, ale pewnością siebie. Z dużą siłą, ale delikatnie. Zupełnie tak, jakbyś trzymała w swojej dłoni cały swój świat.

Już nigdy się o tym nie dowiesz, ale w tamtym momencie w swojej dłoni miałem cały mój świat.

-Widzisz to?! - radość, która tobą zawładnęła była taka sama (może nawet większa), jak pięcioletniego dziecka, kiedy rodzic kupi mu tego wielkiego lizaka, którego zawsze widział przechodząc obok sklepu ze słodyczami.

-To naprawdę piękny widok, gwiazdko -owinąłem dłonie wokół twojej talii, tym samym przyciągając cię bardziej do siebie.

Pomimo grubego ubrania czułem to wspaniałe ciepło, które ogrzewało moje serce, docierało do najzimniejszych zakątków mojego ciała, umysłu i duszy.

Staliśmy tak przez chwilę, delikatnie kołysząc się, trzymając za dłonie ubrane w ciepłe rękawice, tkwiąc po kostki w śniegu.

Ale to nie było ważne.

Liczyła się tylko nasza dwójka.

Ty i ja.

Razem.

Razem, oddaleni od jakiejkolwiek ludzkiej duszy.

Samotni.

Samotnie razem.

Zdezorientowany upadłem na warstwę miękkiego puchu, po tym, jak postanowiłaś odepchnąć mnie od siebie. Latarka wypadła mi z dłoni, wpadając w jakąś zaspę, tym samym ograniczając nasze źródło światła.

W górach tak szybko zapada zmrok.

-Złap mnie, jeśli potrafisz! -krzyknęłaś ze śmiechem, zaczynając biec w kierunku znanym tylko sobie.

Już wtedy miałem złe przeczucia.

-Kotku? Gdzie jesteś? -błądziłem po górskich ścieżkach przysypanych śniegiem, niczym dziecko zostawione samo sobie w wielkim mieście, w godzinach szczytu. -Myszko błagam... To nie jest śmieszne! -moje zmartwienie przybierało na sile.

Nagle coś mnie tknęło. Nie wiem dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej. 

Szybko zacząłem biec w stronę, z której najwięcej lampionów wypływało w bezkresne nocne niebo, chcąc dolecieć do swoich gwiezdnych przyjaciół.

Tej nocy było wyjątkowo cicho. Zdecydowani zbyt cicho.

-[]? Aniołku... Gdzie jesteś? -oczy zaczynały mi się szklić. Czarne scenariusze przepływały przez mój umysł jeden za drugim.

-[]...? Kochanie -westchnąłem z ulgą, podchodząc bliżej ciebie. Zmartwiłem się tylko, że możesz się przeziębić, przecież nie powinnaś leżeć na śniegu, nawet jeśli wtedy lepiej widać było te wszystkie małe punkciki. -Myszko wstań, jest już bardzo ciemno, a w dodatku robi się coraz zimniej. Wracajmy do domu, nie wiem ile tak sobie leżysz, ale to pewnie i tak za długo.

Czekałem chwilę, ale nie podniosłaś się.

Lekko zirytowany przykucnąłem przy tobie, jednak ty nadal nie reagowałaś. Myślałem, że robisz sobie żarty, ale...

Ale twoje oczy były zamknięte, a usta sine.

Dopiero wtedy zrozumiałe, jaki błąd popełniłem.

Już wtedy było za późno.

Jak się później okazało - przyniosłem na rękach Twoje martwe ciało.

Pomimo moich prób reanimowania ciebie, po mimo prób lekarzy... Nie otworzyłaś już oczu.

Powiedziano mi, że najprawdopodobniej zasłabłaś, po chwili przestałaś oddychać...

Gdybym tylko pomyślał wcześniej...

-Jak się czujesz? -zapytał brunet, wchodząc do mojego pokoju. Nie odpowiedziałem mu. Po prostu spojrzałem na niego, a ten doskonale wiedział co ma zrobić. -Powspominajmy ją razem, dobrze, hyung*? -ciemnooki usiadł obok mnie na łóżku, a swoją głowę położył na moim ramieniu.

Pomimo straty narzeczonej wiem, że nie zostałem sam. Wiem też, że na mnie patrzysz i dbasz, tylko w trochę inny sposób.

Nie czekam na dzień, w którym ponownie się spotkamy - wolę mieć niespodziankę.




* - kto nie chce, to niech tego słowa w ogóle nie czyta.

Mi osobiście pasuje tam, jak dwie części naszyjnika dla przyjaciółek, którego swoją drogą już nie posiadam.

(Pisząc to w mojej głowie znajdował się nie kto inny, jak Park Jimin :)).

Pozdrawiam

Natsuki.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top