[_____]
-Zauważyłeś? -zapytała, przeczesując dłońmi pasma ciemnych włosów.
-Co miałem zauważyć?
-Wszyscy teraz znikają, umierają, robią sobie przerwy, przeżywają... -mówiła spokojnie. -Odchodzą -dodała, ukrywając węglowe oczy pod bladymi, nawet lekko sinymi powiekami.
Nie dało się ukryć. Miała stuprocentową rację.
Ostatnio coraz więcej osób ubywa. Zaczynają traktować to miejsce, tak jakby przebywanie tu było wstydem. Mówią, że potrzebują przerwy, z powodu problemów, ale nadal są w stanie zrobić coś, co urazi innych.
Cisza między nami mieszała się z zapachem palonych kartek, a bukiety więdnących kwiatów powoli opadały na skrzącą się błękitem ziemię. Uczucie chłodu na nagich stopach stawało się coraz mocniejsze, a gwiazdy zawieszone na ciemnym, głębokim niebie powoli traciły swój blask.
I znów zaczyna się ciemność.
Tutaj już nigdy nie wschodzi słońce.
Owszem, kiedyś tu było, ale zniknęło razem z chciwością osób, które nieświadomie raniły je swoimi słowami, kiedy odchodzili.
-To znaczy, że my też znikniemy -spojrzałem w górę, a wtedy kilkanaście kolejnych tak pięknych punkcików na niebie zniknęło.
Już na zawsze.
-Nie znikniemy -wiatr zaczął muskać naszą skórę, jakby chciał udowodnić swoją obecnością nasz przymus zostania tu. -My już zaczęliśmy umierać. Powoli gnić, tak jak więdną kwiaty po tych wszystkich, którzy skrzywdzili słońce. Nie wydostaniemy się stąd. Zapuściliśmy korzenie.
I wtedy chłód pod stopami stał się bolesnym odczuciem. Na tyle bolesnym, że oboje znaleźliśmy się na kolanach, opierając się dłońmi o atakującą nas powierzchnię. Ból trwał kilkanaście sekund.
Tyle wystarczyło, aby reszta gwiazd została odcięta z nieba.
Tyle starczyło, aby księżyc, który wytrzymywał mnóstwo nieprzyjemnych słów na temat swojego wieku, uciekł do rozdartego słońca, zostawiając po sobie tylko krople kamiennych łez.
Jedyne co zostało tutaj z nami to skrząca się ziemia, powoli wychładzająca nasze i tak już zimne ciała oraz Samotność i jej przyjaciółka - Śmierć.
Usiadły po naszych prawych i przyglądały się, czekając.
Obydwie okryły nas kawałkiem swoich ciemnych, ciepłych i ciepłych, za dużych na nie płaszczy, dbając o to, aby żadna część naszego ciała nie została na chłodzie.
Ich ciche śmiechy i rozmowy dobijały się echem w mojej głowie.
Po chwili nie widziałem nic.
Czułem tylko delikatne, smukłe palce błądzące po moich powiekach i ustach, a słodki zapach był ostatnim, który zdołałem rozpoznać.
Nie wiem, czy ma to sens. Napisałam, bo chciałam.
Natsuki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top