15.

Otworzyjłem oczy i spojrzałem na zegarek 6:04. Nawet nie wiedziałem kiedy, a zasnąłem. Więc dzisiaj muszę iść do szkoły. Usiadłem na łóżku i ściągnąłem koszulkę. Rzuciłem nią na oślep w jakiś kąt. Po tarłem dłonią moją twarz i wyszedłem. Udałem się do łazienki. Przemyłem twarz wodą i zrobiłem kilka jeszcze innych łazienkowych spraw. Gotowy wróciłem do pokoju. Ubrałem się dzisiaj na czarno. Czarne jeansy, czarne tenisówki i gruba czarna bluza z kapturem. Co z tego, że na dworze upał.

Zbiegłem po schodach na parter. Wziąłem plecak i spakowałem kilka książek do szkoły. Plecak zarzuciłem na plecy. Kaptur bluzy załóżyłem na głowę i włożyłem słuchawki do ucha. Leciała jakaś przypadkowa piosenka. Sięgnąłem po jabłko, żeby po drodze zjeść. Gotów wyszedłem na dwór.

Ujrzałem Angelo wychylającego głowę zza płotu. Pewnie lepiej będzie kiedy będę go zostawiał na dworze na noc. W końcu był tak nauczony kiedy jeszcze biegał na wolności. Podszedłem do niego. Ugryzłem jabłko i podałem mu resztę.

- Reszta twoja - powiedziałem

Kiedy skończył jeść udałem się do szkoły. Przy Angelo uśmiechałem się, a teraz idąc drogą miałem kamienną twarz. Patrzyłem się bez celu przed siebie i wsłuchiwałem się w słowa piosenki. Po kilkunastu minutach zobaczyłem budynek szkoły, a przed nią chodzących nastolatków. Szedłem przez podwórko przed budynkiem szkoły. Już dochodziłem do drzwi kiedy usłyszałem Tommiego.

- Hej Alan! - szedł w moim kierunku

Odwróciłem się i pokazałem uniesiony w górze środkowy palec co tylko jedno mogło oznaczać. Po czym wszedłem do środka.

Przez cały czas trzymałem się z boku i nie odzywałem się do nikogo. Tommy próbował ze mną pogadać, ale ja na to nie miałem najmniejszej ochoty. Dwie pierwsze lekcje jakoś minęły. Teraz była trzecia.

Siedziałem przy samym oknie w trzeciej ławce i patrzałem przez okno. Była lekcja biologii. Nagle był komunikat.

Pan Alan Bąbrowski proszony do dyrektora. Natychmiast.

Byłem zdziwiony. Co ode mnie chciał dyrektor?

- Co zrobiłeś Alan? - spytała nauczycielka

- Nie wiem... - odparłem

- Leć, a my powracamy to tematu lekcji

Spakowałem swoje rzeczy do plecaka i wyszedłem z klasy. Powędrowałem do gabinetu dyrektora. Zapukałem cicho i wszedłem.

- Dzień dobry, wzywał mnie pan - zacząłem

- Tak Alan... Posłuchaj - westchnął - Twój wujek mnie zawiadomił o czymś... Stał się mały wypadek u was w domu... Nie chcę ci teraz mówić i denerwować ciebie. Dowiesz się kiedy wrócisz do domu. Na dzień dzisiejszy jesteś zwolniony ze szkoły. Wracaj do wujka pędem - mówił powoli

- Co się stało?! - zmartwiłem się i to ogromnie. Ręce zaczęły mi drżeć

- Spokojnie Alan dowiesz się, a teraz idź do domu wujka - zapewnił

Szybko wybiegłem z pokoju i pędem pognałem ku wyjściu. Nie mal przez całą drogę biegłem sprintem. Po głowie latały mi tysiące najgorszych scenariuszy.

Co się stało?!

Do cholery?!

Co się stało?!

Dobiegłem do domu. Nie było nic dziwnego. Przynajmniej jak na razie nic nie zauważyłem. Wejściem smoka wszedłem do domu.

- Co się stało?! - wrzeszczałem

Ręce dalej mi latały, a mój oddech był bardzo przyśpieszony.

Wpadłem do salonu. Siedzieli tam tata z kamienną twarzą i obok niego wujek.

- Co się stało?! - wrzeszczałem cały zły

- Spytaj se twojego dzikusa... - warknął wujek

- Co? - nie mal szepnąłem

- Alan! - wrzaskną tata i podszedł do mnie. Chwycił mnie objema rękami za ramiona. Ścianął je mocno. Wykrzywiłem twarz w wyrazie bólu, ale on dalej nie rozluźnił uścisku - On zabił twoją matkę! - pchnął mnie do tyłu

Uderzyłem głową i plecami o ścianę, ale nie zareagowałem na to.

- Co?! Angelo?! Ją zabił?! - krzyczałem

- Tak Alan znalazłem ją przy koniu... Martwą... Zostało potwierdzone przez lekarza, że to on ją zabił! - krzyczał wujek

- Nie możliwe! On by tego nie zrobił! - krzyczałem przez łzy

- Zabił twoją mamę! Ona nie żyje rozumiesz?! - powiedział spokojnie tata. Pewnie był na lekach uspokajających

- Nie wierzę! - krzyknąłem i wybiegłem wprost do mojego pokoju

Zamknąłem drzwi z hukiem i przekręciłem klucz. Znów zacząłem zacząłem walić piłką o ścianę. Kilka razy... Puki nie doszło do mnie to co się stało. Osunąłem się po drzwiach.

Moja mama nie żyje...

Jeszcze wczoraj krzyczałem na nią, że nie chcę jej widzieć.

A teraz...

Teraz to już nigdy nie będę jej widział...

Zaniosłem się wielkim płaczem. Wyłem aż. Chodziłem po pokoju tu i tam nie mal wyrywając sobie włosy z głowy. Wyłem jak nigdy. Ona nie żyje. Nie ma jej. Byłem w szkole jakby nigdy nic, a ona za ten czas umierała. Ból rozpierał mnie od środka. Nie mogłem sobie poradzić w żaden sposób.

Wtedy moje oczy napotkały szufladę... Tę, w której trzymałem żyletkę od nieznajomej cierpiącej. Otworzyłem szufladę i wyjąłem połyskujący z niej ostry przedmiot. Znów zjechałem po drzwiach. Na moment przestałem płakać. Patrzyłem na przedmiot, który mnie w jakiś sposób zachipnotyzował. Podciągnąłem rękaw lewej ręki. Zacząłem powoli zbliżać drżącą ręką do skóry. Gdy była blisko przełknąłem głośno ślinę i zatopiłem ostrze w skórze. Poczułem szczypanie i ból. Zacisnąłem zęby i dalej ciąłem się. Krew zaczęła co raz to mocniej napływać. Nim się obejrzałem cała ręka była ze krwi i podłoga i ściana i moje ubrania. Bolało to mocno, ale jakoś nie mogłem przestać.

Znów zacząłem płakać. Rzuciłem za krwawioną żyletkę na podłogę daleko ode mnie. Znów zacząłem szlochać.

Co ja robię?!

Nagle usłyszałem konia... Angelo... Wydawał paniczne odgłosy... Co się dzieje?!

Wstałem i podszedłem do okna. Ujrzałem jak wujek i tata zbliżają się do Angelo. Serce zaczęło mi łomotać. Co oni chcą od niego?! Ściągnąłem rękaw bluzy w dół i wybiegłem z domu. Nie zwracając uwagi na przeraźliwy ból w ręce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top