12...
Wydanie specjalne, gdyż to jest rozdział z perspektywy konia. Prosiła mnie o taki rozdział Pegazia, a ja dotrzymałem słowa. Mam nadzieję, że cię nie zawiodłem i jakoś ten rozdział się udał :) Przyznaję, że nie miałem nigdy okazji pisać z perspektywy zwierzęcia.
*Perspektywa konia - Angelo*
Stałem dalej w ponurym boksie gdzie nie dawno przyprowadził mnie chłopak. Było to ponure miejsce gdzie nie było nic innego do roboty jak gapienie się na sąsiadującą ścianę i rozmyślanie.
Nigdy wcześniej nie miałem okazji doświadczyć na moim ciele ludzkiego dotyku... Było to dosyć dziwne i nie spotykane... Pamiętam doskonale jeszcze ten dzień kiedy złapał mnie ten facet razem z drugim. Byłem wtedy z moim stadem to ja miałem nad nimi wszystkimi przewagę. To ja byłem jedynym samcem, który musiał bronić swojej rodziny/stada. Reszta koni uciekała ile sił było w ich kopytach. Tylko ja zostałem, żeby ich wszystkich obronić. Chciałem walczyć lecz tamci byli silniejsi. Wtedy z lufy wystrzelili jakby małą strzykawkę, która wbiła mi się w szyję. Już po kilku sekundach spowiła ciemność moje oczy i poczułem tylko jak walę o ziemię. Nic innego... Jakby niewinnie spał.
Później gdy się obudziłem byłem w jakimś pomieszczeniu. Ogarnęła mnie fala paniki. Wybiegłem stamtąd do jakiegoś innego pomieszczenia. Było to ogrodzone podwórko. Ci dwaj mężczyźni stali i śmiali się. Widać było dumni byli z czegoś. Tylko nie on - chłopiec, który wpatrywał się we mnie jak zachipnotyzowany. Widać było na jego twarzy podekscytowanie i radość. Nie śmiał się tylko patrzył na mnie. Wtedy zacząłem jeszcze bardziej panikować. Chciałem się wydostać, lecz nie mogłem nie było wyjścia.
Chłopak jest wspaniały i dobry. Zajął się mną kiedy upadłem wtedy w błocie... Fakt popełnił kilka wcześniej błędów. Na siłę chciał się do mnie zbliżyć. Ale pomimo wszystko ufam mu bezgranicznie. Wyczuwam bijące dobre serce chłopaka, który jak się okazało miał na imię Alan. Często ze mną rozmawiał i mnie uspokajał za co go jeszcze bardziej kochałem.
Wtedy było strasznie kiedy wparował do mnie jego wujek z papierosem. Chłopak wtedy krzyczał chciał mnie chronić. Domyśliłem się już wcześniej, że wujek znęca się nad nim. Ale wtedy zobaczyłem to na własnych oczach. Zgasił papierosa na jego ręce. Chłopak tłumaczył, że ja niczemu nie zawiniłem i to nie ja powinienem cierpieć tylko on sam. Ale przecież Alan też nic nie zrobił i nie powinien cierpieć on nie zasługuje na to, ale pewnie myśli, że zasługuje.
W nim jest coś takiego co pozwala mi się odprężyć i nie boję się przy nim być. Ufam mu, a on mi. To ciężkie do zrozumienia...
Wtedy zawrzało coś we mnie kiedy widziałem jak chłopak stęka z bólu wtedy w stajni. A ja mogłem jedynie patrzeć i walić kopytem o drzwi boksu. Kiedy męczarnia się skończyła chłopak uspokoił mnie i mówił tak jakby to było normalne i nic się nie stało. Jest on odważny i wytrwały. Umie stłumić ogromny ból i zachowywać się tak jakby wszystko było jak w najlepszym porządku. Dlatego ja dam z siebie wszystko i będę cały czas przy nim.
Jedyne co mnie dziwi to to, że gdy do mnie mówi nigdy nie narzeka jak to on ma ciężko, nigdy nie skarżył się... Coś w tym chłopaku jest...
Ale martwi mnie to ogromnie. Słońce już dawno zawisło na niebie, a go dalej nie ma... Nie przyszedł do mnie... Miałem złe przeczucia, a jeżeli ten wujek mu coś zrobił? W zasadzie mężczyzna też nie pojawił się w stajni... I nawet nie wypuścił innych koni, które błagały wręcz o wypuszczenie. Martwiłem się o niego...
Po jakimś czasie drzwi otworzyły się dość głośnym styknięciem. Odwróciłem głowę, a stał w nich Alan w jednym kawałku. Od razu poczułem ulgę widząc go. Od razu pobiegł w moim kierunku i zatrzymał się przy mnie głaszcząc mój łeb.
- Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej, ale byłem w szkole. Od teraz będę do niej chodził... - wyjaśnił - Mam nadzieję, że wujek nic ci nie zrobił. Martwię się o ciebie... Nie chcę cię zostawiać tutaj samego na chodź by kilka godzin, ale jak na razie nie mam chyba innego wyboru
To on też martwił się o mnie jak ja o niego...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top