9.
Gdy wróciłem do domu odsrawiłem deskorolkę tam gdzie ją wcześniej zostawiłem i wszedłem do domu. Od razu udałem się do kuchni. Byłem potwornie głodny. Wyciągnąłem chleb, masło i ser. Gdy przygotowałem sobie kanapkę zasiadłem do stołu i zacząłem konsumować. Lubię kanapkę z serem. Jedno z moich ulubionych rzeczy do jedzenia. Gdy skończyłem wstałem od stołu i już miałem zamiar ruszyć się w stronę umywalki, gdy usłyszałem pytanie, które sprawiło mnie o mdłości.
- Gdzie byłeś? - spytał grubym głosem
- Nigdzie... - próbowałem powiedzieć to jak najwiarygodniej. Przekręciłem lekko głowę w bok tak by kątem oka zobaczyć wujka. Stał on za mną z założonymi rękami i gniewną miną.
- Gadaj! - rozkazał
Nie chciałem by poznał mój strach, więc spokojnie podszedłem do zlewu. Trzymałem nad nim talerz. Już miałem odkręcić wodę, gdy nagle ktoś wtrącił mi go z rąk, a ten walnął z całej siły o umywalkę. Robiąc przy tym ogoromy huk, aż podskoczyłem.
- Gadaj! - powtórzył
- Nigdzie nie byłem! - podniosłem ton głosu. Patrzyłem w bok by uniknąć jego wzroku
- Ty gówniarzu! - zacisnął rękę w pięść i z całej siły przywalił mi w brzuch. Poczułem mdłości. Momentalnie jękłem i złapałem się za niego, uginając się w połowie.
Stałem oparty jedną ręką o blat kuchenny, a drugą ściskałem brzuch w celu uśmierzenia bólu, co wcale nie pomogło. Wujek odpalił papierosa i zaciągnął się.
- Muszę zgasić papierosa - uśmiechnął się i popatrzył się na mnie. W tej chwili wiem co mnie czeka. Ponowne zgaszenie go na mnie.
- Nie! - warknąłem
- Co? - zdziwił się
- Nie będziesz mnie podpalał! - wykrzywiłem twarz w grymasie
- Jeszcze będziesz mnie o to błagał - stwierdził
- Doprawdy? - szepnąłem. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć
On nie odpowiedział tylko pewny siebie wyszedł z domu. Zaniepokoiło mnie to, więc wybiegłem za nim, nie zwracając uwagi na potworny ból. Szedł w stronę stajni.
- Co robisz?! - krzyczałem
- Twój przyjaciel będzie płacił za twoje błędy - odrzekł
- Nie możesz - chwyciłem za jego ramię by odciągnąć go od stajni. Na próżno już wszedł do środka.
- Nie, nie błagam - w kacikach oczu pojawiły się łzy, a głos zaczął mi się drżeć
Ten nie słuchał. Szedł dalej zbliżając się do Angelo. Gdy w końcu doszedł stanął przed boksem i wpatrywał się we mnie, mierząc w konia papierosem.
- On nie powinien cierpieć... Nie zasługuje na to... Tylko ja... Ja... - wyciągnąłem rękę przed siebie zaciskając z całych sił oczy
- Grzeczny z ciebie chłopak - zbliżył się do mnie objął rękę. Zgasił na mnie ogień... Jęknąłem z bólu. Krzyczałem, aż wreszcie się to nie skączy. Tak potwornie to boli. Koń zaczął walić kopytem o drzwi i rżyć niespokojnie. Gdy w końcu skończył rzucił niedopałek na ziemię i odszedł wymijając mnie.
- Spokojnie to nic... Dobrze, że nie stało się tobie nic - powiedziałem kiedy krewnego nie było. Podszedłem do konia i zacząłem go głaskać po łbie - Kiedy już ciebie dosiądę uciekniemy stąd razem... Obiecuję...
Wyszedłem z tamtąd zamykając drzwi. Udałem się do pokoju i usiadłem na łóżku. Odciagając bluzkę. Spojrzałem na brzuch. Był tam ogromny, aż fioletowy siniak. Bolało nadal... Spojrzałem na rękę: kolejna dziura... Tak samo jak w przypadku brzucha... Dalej bolało... Miałem tego wszystkiego dość, ale nie chciałem się poddać bez walki. Byłbym tchórzem. Nie ucieknę, zrobię to dla Angelo...
Wyjąłem z kieszeni żyletkę i schowałem ją w jednej z szuflad biurka. Może nie najlepsze miejsce, ale zawsze jakieś było. Wyszykowałem się do spania. I położyłem się do łóżka dalej myśląc... O przetrwaniu kolejnego dnia z wujkiem. Miałem już plan. Kiedy dosiądę Angelo wtedy razem uciekniemy i zostawimy wszystkie smutne doświadczenia tutaj i zaczniemy nowe życie. Teraz moje motto życiowe brzmi: wytrzymaj, trenuj. Chciałem, żeby już się wszystko skończyło, ale musiałem czekać i wziąć się za konia.
Z nowym mottem i planem, który obiecywał lepsze życie, zasnąłem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top