8....
Zszedłem z deski i wziąłem ją jedną ręką. Stanąłem na przeciwko dziewczyny, która była na ławce.
- Czemu to robisz? - spytałem spokojnie
- Co? - spytała niewinnie
Spuściła rękawy swojej czarnej bluzy. Wbiłem wzrok w nią jakbym ją miał zaraz zabić. Bez słowa usiadłem koło niej. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
- Tego nie ukryjesz - powiedziałem głośniejszym szeptem
Popatrzyła mi się prosto w oczy. Poczułem się niekomfortowo i spuściłem wzrok na ziemię. Dziwne uczucie mną ogarnęło. Za razem zmieszanie, nieśmiałość jak i nie chęć patrzenia komuś w oczy.
- Nie rozumiesz - westchnęła
- Rozumiem
- Nie wyglądasz na chłopaka, który nie ma łatwo w życiu. Bardziej jesteś taki, który wszystko ma - spojrzała na mój dalej siny policzek i plaster na brwi. Skrzywiła się - co ci się stało?
- A kogo w tych czasach to obchodzi? - spytałem
- Posłuchaj to co robię zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Nikt nie powinien się w to wtrącać
- Wiem... - zamyśliłem się
- Nie wiem czy masz łatwo w życiu czy też nie, ale ja uświadamiam cię, że to co robię sprawia mi przyjemność. I warto to robić - mówia z przejęciem - Żyletka jest najlepszą przyjaciółką. Ona nie zadaje głupich pytań... Dlaczego? Jak? Gdzie? I kiedy? Ona... Ona po prostu tnie - wyciągnęła połyskujące coś z kieszeni spodni - Zawsze noszę ją w kieszeni... Jest dla mnie ważna. Bez względu na powody... Tnij się! A znajdziesz w niej ukojenie... - włożyła mi ją głęboko w dłonie - Mam w domu inne, na zapas. Także oddaję ją tobie...
Wstała i odeszła bez słowa pożegnalnego. Odpowiedział bym jej coś, ale zszokował mnie jej cały monolog. Mówia to tak z przejęciem. Trafiło mnie to mocno w serce. Ta dziewczyna dużo musiała przejść. Szkoda mi jej... Ona w jakiś sposób oddała mi cząstkę jej duszy... Jej tajemnicy... Jej bólu (?) Ja nigdy się nad sobą nie użalałem. Nie lubiłem nigdy takiego czegoś. Dobrze wiedziałem, że ktoś w tym świecie ma gorzej ode mnie. Może ona ma gorzej? W zasadzie na pewno. Dlatego nic nie mówiłem o moim "kochanym" wujku. Teraz tak pomyśleć ja nawet nie znam jej imienia.
Spojrzałem na żyletkę, którą schowała mi w dłoniach. Patrzyłem się na nią zastanawiając się czy ona "pomoże" naprawdę przetrwać te koszmarne dni. Przecież nie będę się ciął! Ale w głębi duszy nie mogłem tego przedmiotu tak wyrzucić. Nagle przybrał wartość sentymentalną. Patrzyłem się jeszcze na nią chwilę przygryzając wargę. Po chwili schowałem ją w kieszeni spodni. Dla tej dziewczyny była ona ważna dlatego dla mnie też stała się ważną.
Wstałem i wsiadłem na deskę. Pojechałem na niej nie daleko rampy. Jeździłem i próbowałem bez upadku z rampy na niej zjechać, lecz nie było mi to dane. Cały czas brązowo włosa chodziła mi po głowie. Tylko i wyłącznie z powodu tego iż było mi jej szkoda i chciałem jej pomóc. Nawet najprostsze tricki mi nie wychodziły. Cały czas albo deska mi odjechała, albo na niej równowagi nie utrzymałem lub źle się pochyliłem, no cóż co ja na to mogę? Nawet z rampy nie umiałem zjechać. Owszem zjechałem, ale na tyłku, a deska sama jechała z przodu.
Zdenerwowany tym, że nic innego nie zajmuje mojej głowy i tym, że nie mogę się skupić na sporcie, postanowiłem czym prędzej wrócić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top