5..

Po przeczytaniu kilku stron posiadłem jakąś wiedzę. Postanowiłem spróbować go oswoić, im szybciej tym lepiej.

Wyszedłem z domu i udałem się w stronę budynku gospodarskiego, który jest zaraz obok stajni. Gdy doszedłem otworzyłem z hukiem potężne, stare, drewniane drzwi. Wnętrze pomieszczenia nie było zbyt przytulne. Było stare, pełno pajęczyn, dziurawe ściany były "gołe", czyli sam beton. Nie narzekamy na to, bo przecież po co w pomieszczeniu, w którym trzymamy owies jest potrzebny jakiś super remoncik?

Otworzyłem klapę jednego z pięciu kubłów stojących przy ścianie. We wszystkich znajdowały się ziarna owsu. Nabrałem rękoma ziarna i wsypałem je do plastikowego, czarnego wiaderka. Tę czynność powtórzyłem kilka razy,  aż do momentu kiedy uznałem, że wystarczy.

Wyszedłem zamykając za sobą drzwi. Poszedłem do mini pastwiska mustanga. Powoli i spokojnie otworzyłem i zamknąłem za sobą drewniane drzwiczki. Koń stał na samym końcu pastwiska i bacznie mnie obserwował. Już wtedy mogłem stwierdzić chociażby po uszach iż koń jest mocno zaniepokojony moją obecnością.

- Hej, spokonie chcę ci tylko pomóc i się z tobą zaprzyjaźnić - mówiłem spokojnie. Potrząsnąłem wiaderkiem, także można było usłyszeć szelest jedzenia - Mam coś dla ciebie, jest to przysmak, chcesz? - próbowałem jakoś uspokoić go moim głosem

Powoli zbliżałem się w jego stronę bacznie go obserwując. Koń nawet nie drgnął, tylko cały czas patrzył się na mnie. Spokojnymi, małymi krokami podążałem w jego stronę. "Wolny anioł" nie zmieniał swojej dotychczasowej pozycji. Kiedy zbliżyłem się na odległość kilku metrów od niego, wyciągnąłem prawą rękę z wiaderkiem przed siebie. Koń niespodziewanie staną na tylnych nogach i zaczął głośno i panicznie rżyć. Od razu wycofałem się od niego. Koń zaczął galopować po pastwisku i panicznie wydawał odgłosy. Ja natomiast szybko podbiegłem do płotu i przeskoczyłem nad nim. Przy skoku wiaderko wyślizgnęło mi się z ręki i spadło na ziemię rozsypując cały owies. Serce zaczęło mi mocno walić oraz szybciej oddychałem. Wielkimi oczami patrzyłem na konia, który pędził po pastwisku.

Nagle usłyszałem śmiech. Odwróciłem głowę w prawo i zauważyłem stojącego krewnego przy płocie. Gdy zauważył, że patrzę na niego zaczął podążać w moją stronę. Nie powstrzymując się od śmiechu.

- Co jest takie zabawne? - spytałem

- Gdybyś widział siebie - zaczął ponownie się głośno śmiać jeszcze bardziej niż przed chwilą. Stanął zaraz obok mnie i położył ręce na ogrodzeniu. Przyglądał się "wolnemu aniołowi". Już przestał się śmiać.

- Czy ty tego nie widzisz? - spytał

- Czego? - byłem ciekaw

Lecz on tylko przyglądał się koniowi i nic nie mówił, za to ja ciągle patrzyłem na niego w oczekiwaniu na odpowiedź. W końcu po dłuższym czasie zaczął mówić:

- To jest dziki ko... - przerwałem mu

- To nie jest dziki koń! - krzyknąłem

- Pomyśleć ile ty masz jeszcze odwagi... - zamyślił się - Jeszcze ci mało ran?

Spuściłem wzrok na trawę.

- Na twoim miejscu bym na mnie tak nie krzyczał, - powiedział

- Ja tylko nie pozwolę pluć na niego... - powiedziałem już spokojniej

- Pluć na niego? Przecież ja tylko powiedziałem, że to dziki koń, bo taka jest prawda. Ja za to na siebie nie pozwolę pluć, żeby jakieś dziecko na mnie krzyczało. Widzę, że pewność siebie i odwaga nie opuszczają ciebie. Jeżeli krzywdy wywołane na tobie nic ci nie robią muszę zmienić podejście. Powiec mi co ty chcesz tym osiągnąć? Próbujesz być jakiś macho? Niestety muszę cię rozczarować, ale nigdy nim nie zostaniesz. Odwaga czasem to jest wada, tak jak w twoim przypadku. - skończył swój monolog westchnięciem

Ja nic na to nie powiedziałem tylko nadal patrzyłem w trawę. Wujek wolnym tempem odchodził. Patrzyłem za nim.

- Alan, ten koń to mustang one żyją na wolności, nigdy też nie miały styczności z człowiekiem! Nie ma szans, że podołarz! Nie rób sobie złudnej nadziei! - krzyczał bym usłyszał

- Wal się! - wykrzyknąłem głośno. Byłem potwornie wściekły na niego. Co on sobie wyobraża?!

Na odpowiedź dostałem unięśniony w górę środkowy palec.

Popatrzyłem na konia, który już się uspokoił i stał na środku pastwiska i wpatrywał się we mnie, a ja w niego. Zauważyłem m,  że jego oczy były przepełnione strachem i paniką. Moje oczy zrobiły się szklane. Szkoda mi go. Zawsze żył na wolności, a teraz żyje w zamknięciu. Nie wie co się dzieje. Pierwszy raz odizolowany od stada - swojej rodziny. Podobnie jak ja. Też nie mogę wychodzić, jestem w zamknięciu, bo widać moje rany, a o pójściu do rodziny mogę zapomnieć. Spłynęła mi pojedyńcza łza z oka.

- Nie bój się, bo jestem przy tobie. Musisz mi tylko zaufać - powiedziałem - Widzę, że oboje musimy popracować nad wybuchami gniewu - uniosłem lekko kącik ust, także zrobił się mało zauważalny uśmiech - Dobranoc Angelo - po moim policzku dotknęło kilka łez.

Odszedłem. Było już szarawo, w końcu to już było przed dziesiątą. Nie miałem ochoty jeść, ale mój brzuch mówił co innego,  dlatego chcąc nie chcąc musiałem przekąsić coś. Przed wejściem do domu otarłem palcami mokre oczy i wszedłem. Od razu udałem się do zielonej kuchni. Na ścianach do połowy było okafelkowane, kafelki były białe. Wyjąłem z jedej z brązowych szafek płatki oraz miseczkę, a z białej lodówki meleko. Płatki wyspałem do miski i zalałem białą cieczą. Usiadłem do brązowego, drewnianego stołu, stojącego na samym środku kuchni. Zacząłem jeść. Nie smakowało to jakoś nadzwyczajnie. Zwykłe czekoladowe płatki. Gdy kończyłem jeść wszedł do kuchni wujek i bez słowa od razu sięgnął po piwo w puszce z lodówki. Gdy je otworzył dosiadł się do stołu upijając przy tym łyk. Ja już skończyłem, więc wstałem, a on wtedy się odezwał:

- Jak tam mustang? Już spokojny? - spytał jakby go to obchodziło

- Nie mustang, ale Angelo - skarciłem

- Angelo? - zaczął się śmiać - Kto mądry nazywa tak konia?

- Mnie się tam podoba - wzruszyłem ramionami - po włosku zanczy to anioł

- Anioł? - ponownie się roześmiał - powinien się raczej nazywać Demone

- O widzę, że ktoś tu się uczył włoskiego - zauważyłem

- Nie teraz to mam lepsze imię Selvaggio - papatrzyłem na niego pytająco - O widzę, że ktoś tu się nie uczył włoskiego. Znaczy to dziki - uśmiechnął się

Nie miałem ochoty wchodzić z nim ponownie w kłótnię, dlatego tylko westchnąłem. W milczeniu posprzątałem po sobie i od razu udałem się do "swojego" pokoju. Gdy tam wszedłem otworzyłem moją torbę z moimi rzeczami i wyjąłem długie na gumie spodnie. Z ubraniem poszedłem do łazienki, a tam przebrałem się w same spodnie i załatwiłem kilka innych spraw, które przygotują mnie do snu, np. Wzięcie prysznica. Gdy byłem wyszykowany udałem się do pokoju. Położyłem się do łóżka i próbowałem zasnąć, ale cały czas moje myśli zajmował wspaniały koń - Angelo. Szkoda mi go, bo noc musi spędzić na dworze. Ale przecież kiedy był na wolności też spał na zewnątrz. Żadna różnica, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top