I want you to know but I don't want to tell you
Znów wchodził po schodach, prowadzących do dormitorium huncwotów, cały obolały po kolejnej ciężkiej do zniesienia pełni księżyca, przypominając sobie następną wymówkę, jakiej ostatniej użył, by nie wrócić na noc do sypialni.Z cichym westchnieniem popchnął drzwi do, otwieranego legendą przez hogwarckich uczniów pomieszczenia, zupełnie nie spodziewając się nagłej siły, która tuż po wejściu chłopca do dormitorium, naparła na niego, na skutek czego uderzył boleśnie o ścianę i tak już poobijanymi i posiniaczonymi plecami.
-Syriusz?- z jękiem bólu podniósł wzrok na pierworodnego Blacków. - Czy coś nie tak? -spytał ponownie, niezbyt rozumiejąc sytuację,w której się znalazł. Ze strony Syriusza spodziewał się raczej ciepłego uścisku i zapewnienia, że tęsknił oraz ewentualnego pytania o ciotkę, która rzekomo była chora.
-Czy nie tak? Nie tak?! Zobacz, James! Jaszcze się pyta!-warknął ciemnowłosy z wściekłością, a Remus naprawdę starał się nie zwracać uwagi na fakt, że spojrzenie błękitnych tęczówek nabrało szaleńczych błysków, ale zaczynał się już niepokoić.
-Spokojnie, stary. Nie możemy tego w ten sposób rozegrać. - próbował go uspokoić Potter, jednak zdawało się, że wybuchowy charakter Blacków wziął górę i nawet okularnik nie był w stanie teraz nad nim zapanować.
-Nie możemy? Nie możemy?! Ty nie możesz. Ja załatwię to w taki sposób, jaki uważam za najbardziej słuszny! Kiedy zamierzałeś nam powiedzieć?!- zwrócił się wciąż wściekły do Lupina, ponownie uderzając mocno o ścianę, jego drobnym, wyczerpanym ciałem.
-Ale.. Skarbie.. O czym ty mówisz? - spytał najdelikatniej, jak potrafił, marszcząc lekko brwi i skupiając wzrok na swojej ukochanej twarzy, która teraz była dziwnie zniekształcona furią, jaka targała większym chłopakiem.
-O CZYM?!-ryknął rozsierdzony Black - KIEDY ZAMIERZAŁEŚ NAM POWIEDZIEĆ, ŻE JESTEŚ WILKOŁAKIEM, TY SKOŃCZONY KRETYNIE?! - wydarł się Syriusz, wciąż mocno napierając na chłopca. W tej chwili to było, jakby cały świat się zatrzymał. Gdzieś w oddali Remus usłyszał huk obracających się w gruz marzeń, jednak był zbyt przerażony, by o tym myśleć. Czuł, jak zaczyna ogarniać go panika. Oni wiedzą. Wiedzą już o wszystkim. Zaraz spakuje rzeczy i wróci do domu. Do ojczyma-pijaka i wiecznie zabieganej matki. Niczego się w życiu nie nauczy. Żadnej magii, żadnych egzaminów, potrzebnych do zdobycia pracy, by móc godnie żyć. Żadnych przyjaciół. Bo jest potworem. I ludzie, na których najbardziej mu zależało, dowiedzieli się o tym. -Pytałem o coś! -kolejny krzyk Syriusza przewrócił go do rzeczywistości. Spojrzał na chłopaka nieobecnym wzrokiem. -Pytałem właśnie jaśnie księżniczki, jak długo zamierzałeś to jeszcze przed nami ukrywać. - warknął, potrząsając mocno wyczerpanym ciałem chłopca. Lupin rozejrzał się bezradnie po pokoju. Potter najwyraźniej postanowił się już nie wtrącać. Stał jedynie, oparty o ścianę z założonymi na piersi rękoma i spuszczoną głową. A Peter, jak zawsze, przyglądał się w ciszy całemu zdarzeniu. Westchnął cicho, powoli przymykając powieki.
- Tak długo, jak tylko by się dało. - szepnął, czując, jak łzy napływają mu do oczu. Czarnowłosy rykną z wściekłością i rąbnął pięścią w ścianę, tuż obok głowy Lupina, drugą ręką nadal przytrzymując chłopaka.
-Ty egoistyczny dupku. Jak możesz? - tym razem z ust Blacka wydobył się jedynie pełen żalu i zawodu szept i było to chyba gorsze, niż krzyk i furia. Chłopiec nie odpowiedział, usilnie starając się powstrzymać łzy.
-Dziś wieczór już mnie tu nie będzie. Pozwólcie, że się spakuję. - mruknął delikatnie wyswobadzając się z uścisku oniemiałego Syriusza i podchodząc do swojego kufra.
-Tak! Pewnie! Zostaw nas! Uciekaj, tchórzu! Nie chcemy Cię tu! Ja Cię nie chcę! Nie potrzebuję Cię! - wrzasnął błękitnooki, ukrywając najlepiej, jak umiał drżenie głosu, po czym wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami.
-Black!- krzyknął za nim James, ale chłopaka już nie było. Tego było dla Remusa za wiele. Osunął się na podłogę, zalewając się łzami, zwijając się w kłębek. Potter spojrzał na chłopca z mieszaniną współczucia i żalu. Po chwili uklęknął przy miodowookim, biorąc go delikatnie w ramiona i kołysząc nim, dopóki nie zaczął się uspokajać.
-Dlaczego nam nie powiedziałeś? - spytał po dłuższej chwili Peter, po raz pierwszy zabierając głos od czasu pojawienia się Lupina w dormitorium.
-Na gacie Merlina, Peter.. Ty lepiej idź poszukać Blacka, bo oboje jesteście siebie warci. - warknął okularnik, wywracając oczami na chłopaka, który wyraźnie zirytowany wyszedł, wypełnić polecenie współlokatora.
-Ty nic nie rozumiesz.. Co miałem wam powiedzieć? - wyszlochał w pomiętą koszulkę Rogacza Lupin, gdy zostali już sami. Chłopak trzymał go w ramionach, nie martwiąc się, że ten moczy mu ubranie łzami i krwią, która na skutek gwałtownych ruchów z powrotem wypłynęła ze świeżo zasklepionych ran i przesiąknęła chroniące je bandaże. Remus nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to już ostatni raz, kiedy James trzyma go w ten sposób. Kiedy nie brzydzi się go dotykać. Kiedy nie spogląda na niego z pogardą. Ostatni raz, kiedy widzi w nim przyjaciela. Nie mógł się z tym pogodzić. Tak bardzo kochał każdego z nich. Już na początku obiecał sobie, że do nikogo nie będzie się przywiązywać. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może ukrywać swojego wilkołactwa przez całe życie. Ale teraz.. teraz siedział zwinięty na kolanach Pottera i wypłakiwał sobie oczy, rozpaczliwie chwytając się ostatnich uścisków jedynej przyjaźni, jakiej zaznał w życiu. Przyjaźni, której nie zapomni im do końca życia, nie mogąc pogodzić się z faktem, że mija tak szybko, jak się zaczęła. Mimo, że o wiele bardziej oczekiwany był jej koniec, niż rozpoczęcie. - Jak miałem Twoim zdaniem postąpić? Myślisz, że nie wiem, jak samolubnym gnojkiem jestem? Ale... tak bardzo... bardzo zależało mi na was. Na waszej przyjaźni. Choćby zbudowanej na kłamstwach. Jakiejkolwiek! Nie mogłem się zmusić, żeby na własne życzenie, pozwolić wam odwrócić się ode mnie. Wiec po prostu... po prostu postanowiłem ciągnąć to tak długo, jak tylko się dało. - czuł, jak z każdą chwilą uświadamia sobie, że to już koniec. Z każdą sekundą docierała do niego świadomość straty, przed którą jego ciało wzbraniało się głośnym szlochem. Gorzkie łzy pokrywały całe jego policzki, czuł, jak wszystko go piecze. Nie chciał... nie potrafił się z tym pogodzić. Obiecywali mu wielkie plany. Podbicie świata. A Remus tak bardzo, bardzo chciał im wierzyć. Jako jedyni sprawiali, że przez chwilę przestawał być potworem. Przeglądał się w ich oczach i widział dobrego chłopaka. Który zasługuje na zaufanie, miłość, przyjaźń. Widział człowieka. Nigdy nie był tak szczęśliwy, jak z nimi.
-Głupku... Ty myślałeś... myślisz, że Cię już nie zechcemy. - szepnął po długiej chwili James, którego w końcu olśniło, jaki Remus miał motyw w ukrywaniu swojej przypadłości przed przyjaciółmi tak długo. - Jesteś takim idiotą, Lupin. - zaśmiał się cicho, czując, że kamień spadł mu z serca.
Remus nie do końca rozumiał sens tych słów, owładnięty rozpaczą i poczuciem odrzucenia. Spojrzał zapłakany na uśmiechniętą twarz Pottera. Przez szklaną osłonę łez patrzył w orzechowe tęczówki, które spoglądały na niego z rozczuleniem. Nie pojmował wyrazu twarzy okularnika.
-To przecież niczego nie zmienia, głąbie. Twoja... er... przypadłość musi być bardzo uciążliwa. Chociaż więcej na pewno ma na ten temat do powiedzenia Black. To on poświęcił się na tyle, by wejść do biblioteki i trochę poszperać na ten temat. Ale to tylko każe nam się jeszcze bardziej tobą zaopiekować, a nie Cię porzucać, kretynie. Jesteśmy Twoimi przyjaciółmi, a nie debilami, którzy zostawiają kumpli w potrzebie! - zakończył swój wywód dumnie rozczochraniec, z uśmiechem ścierając mniejszemu łzy z policzków. Remus słuchał go z otwartymi ustami. Nie docierało do niego to, co mówił Potter. Rozumiał każde pojedyncze słowo, jednak nie potrafił złożyć ich w spójną całość według niego nie miało to najmniejszego sensu.
-Jestem potworem. - szepnął cicho Remus, za co dostał niezbyt silne pacnięcie w głowę.
-Nie waż się tak o sobie mówić! Jesteś wspaniały. - warknął Potter. Spojrzał na Lupina i roześmiał się cicho. Nie mógł pojąć, jak coś tak absurdalnego mogło wpłynąć z ust tego drobnego, zapłakanego chłopca, który sprawiał wrażenie, że nawet mucha mogłaby wygrać z nim zawody w siłowaniu się na rękę. Połączenie to bardziej nadawałoby się do kabaretu, niż rzeczywistości. W tej chwili drzwi od dormitorium otworzyły się ponownie z hukiem. Syriusz nie do końca jeszcze ochłonął, co można było dostrzec po szaleńczych błyskach w oczach.
- O. A jednak jaśnie pan zdecydował się wrócić. -mruknął James, pozwalając Remusowi wysunąć się z jego ramion i stanąć naprzeciw Blacka, odważnie spoglądając mu w oczy. Przez moment wydawało się, że błękitnooki chce coś powiedzieć, jednak zamiast tego chwycił mocno Lupina, na powrót przygważdżając go do ściany. Remus był pewien, że Black zaraz zacznie swoją tyradę od początku, jednak zamiast tego, chłopak naparł na jego usta swoimi wargami. Miodowooki zamarł na ten nieoczekiwany gest, otwierając szeroko oczy. Gdzieś za plecami Syriusza widział, jak James zbiera szczękę z podłogi, a Peter, który wszedł za Blackiem wytrzeszcza oczy, nie potrafiąc zamaskować zdziwienia. Wargi młodego arystokraty były delikatne i chłodne. Pewnie nadawały rytm pocałunkom, które po pewnym czasie przerodziły się w dziką walkę języków o dominację. Remus zawzięcie starał się dotrzymać tempa Syriuszowi, próbując oddać każdy z jego pocałunków z równą pasją i natarczywością, jednak Black był tak przerażająco pewny i świadomy tego, co robił i Remusowi powoli zaczynało kręcić się w głowie od nadmiaru wrażeń. Powoli pocałunki traciły na sile, a ramiona Blacka owinęły się łagodnie wokół jego bioder, przytrzymując go w miejscu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nadal płacze. Wielkie, gorzkie łzy spływały po jego policzkach, szkląc się perliście, nadając słonawy posmak ich pocałunkom.
-Nigdy więcej tego nie rób. Ufaj nam, proszę. - szepnął błagalnie Syriusz w jego wargi. I dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że poprosił. Po raz pierwszy w życiu o coś kogoś poprosił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top