rozdział 8
- Mój pierwszy kontakt ze sztuką przez duże S. Rok 1968. Planeta małp. Siedziałem w kinie obok mamy, podziwiałem kunszt, który miałem przed oczami. Po filmie spytałem mamę: "Jak to jest, że te Naomi tak potrafią?". A ona pogłaskała mnie po głowie i powiedziała: "Nie potrafią. To aktorstwo". I już wiedziałem. Że skoro małpy nauczyły się grać tak genialnie, to ja rzucę świat na kolana.
- Zostałeś aktorem, bo pomyślałeś, że małpy... - zaczął Shang-Chi, patrząc na mężczyznę ze zmarszczonymi brwiami.
- Jeździły konno? No tak. Tak. - potwierdził Trevor od razu, ożywiając się nagle. - A one jedynie grały, że jeżdżą konno. - dodał, ponownie wracając wzrokiem do Christabel, która uśmiechała się pod nosem, nie mogąc wyjść z podziwu, jak dziwny był tamten człowiek. Mimo wszystko, polubiła go. - Nadal mnie to zdumiewa.
- No i ekstra. - powiedziała Katy, kiwając głową na znak zrozumienia. - Odkryłeś pasję, rozwinąłeś ją. Sparaliżowałeś dzięki niej rząd USA, ale to detal.
- Tak. Racja. Dzięki.
- Miło się gada i w ogóle, ale ile mamy czekać? - odezwał się ponownie Shang-Chi, zniecierpliwiony tym wszystkim. Christabel spojrzała na niego przez ramię, po czym odwróciła się do siedzącego obok mężczyzny.
- Morris podkreślał. Tutaj główną rolę gra czas.
- Ale ile tego czasu? - dopytywał dalej chłopak. Nie chciał zwlekać, bo w każdej chwili mogli się tam pojawić sojusznicy jego ojca, a to nie skończyłoby się dla nich za dobrze. - Kilka godzin? Dni?
- Kolego, ja jestem tylko przekaźnikiem nieograniczonej mądrości firmy życia, której nigdy do końca nie rozumiemy. To jak widzi, jak postrzega ten niezbadany wszechświat, nie daje się ogarnąć głową...
Trevor nie dokończył, bo Morris wydał z siebie odgłos i zaczął się niespokojnie ruszać. Christabel od razu zrozumiała, o co chodziło, dlatego natychmiast ruszyła, wjeżdżając w las, zanim mężczyzna zdążył coś powiedzieć. Każdy z nich spojrzał z otwartą buzią na drogę przed sobą, której dotychczas tam nie było.
Każdego nagle wbiło w siedzenie, gdy dziewczyna przyspieszyła, widząc, że las powoli się "zamykał", o ile można było to tak nazwać. Cała trójka siedząca z tyłu obejrzała się za siebie, po czym Shang-Chi zaczął krzyczeć, żeby Chrissy przyspieszyła, co też posłusznie zrobiła.
- Ostro w prawo na trzy. - powiadomił Trevor, więc dziewczyna wykonała jego polecenie, ku zdziwieniu pozostałych. - Tu w lewo. - dodał z delikatnym uśmiechem, nie przejmując się kompletnie niczym. - Cały czas jedź korytarzem.
- No wiem. Nie pierwszy raz tu jestem. - mruknęła, przyspieszając, o ile było to jeszcze wtedy możliwe. Nie chciała się wymądrzać, szczególnie że wielokrotnie o mało nie zginęła w drodze do Ta Lo.
- A jeśli z niego wypadnie? - spytał Shang-Chi, trochę obawiając się tamtych konsekwencji, które mogły na nich spaść. Z jednej strony chciał wiedzieć, co mogłoby się stać, a z drugiej...
- Las nas pożre. - odpowiedział od razu mężczyzna, jak gdyby nigdy nic. Zdawać by się mogło, że to wszystko nie robiło nawet na nim wrażenia.
- Pożre? W sensie?
- Mówi, że pożre. - powiedział Trevor, po czym zerknął na Christabel. - W lewo.
- Uważaj na tył!
- Wiem, co robię. Nie martwcie się. - powiedziała Christabel, nieustannie patrząc przed siebie. Czuła tamtą odpowiedzialność za nich wszystkich, ale w tamtym momencie nie dało się nic zrobić, niż tylko zawieźć ich bezpiecznie do Ta Lo.
A to wcale nie było takie proste.
Wreszcie, po jakże długich minutach pełnego napięcia i walki o życie, wylądowali autem w wodzie, ale na szczęście cali. Każdy z nich oddychał głośno, czując, jakby serce miało im zaraz wyskoczyć z piersi.
- Morris mówi: "Świetna robota, kochani". - odezwał się nagle Trevor, patrząc na Christabel, której palce zaciskały się na kierownicy, przez co pobielały jej knykcie. - Teraz tylko przejazd przez wodospad i jesteśmy na miejscu.
- Ostatnia prosta, no tak. - mruknęła Chrissy, odruchowo ruszając, prosto w stronę wodospadu.
Domyślili się, kiedy znaleźli się w Ta Lo, bo było tam czuć magią na kilometr. Obserwowali krople wody, które poruszały się jak w zwolnionym tempie, aż wreszcie wydostali się z wodnego portalu i wyjechali z jaskini. Już na starcie zobaczyli, jak pięknie tam było, jak wiele stworzeń tam żyło...
- Cholercia. Te ptaki się palą. - powiedział mężczyzna zdumiony, na co Morris wydał z siebie dźwięk. - Naprawdę? Morris mówi, że one tak mają. To jego starzy kumple.
Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Christabel, kiedy mijali różne stworzenia. Jiu Wei Hu - Dziewięcioogoniaste Lisy, które miały cztery nogi i dziewięć ogonów oraz białe futro. Dijiangi, czyli stworzenia, którym był Morris. Zatrzymali się jednak gwałtownie, gdy na ich drodze stanął Quilin - stworzenie, które przypominało ziemskie konie, a które miały twarz smoka, do tego turkusowe łuski, długi łuskowaty ogon, pióra oraz blond grzywę i brodę z rogami na czubku głowy.
- Kawał dziwnego konia. - skomentował Trevor, przyglądając się zwierzęciu ze zdumieniem. Po raz pierwszy widział coś takiego i było to dość dziwnym doświadczeniem..
- To Quilin. - wyjaśniła Christabel z uśmiechem, ciesząc się, że widziała tamte stworzenia. Zawsze dobrze się jej kojarzyły.
- Co się tak na mnie patrzy?
Nikt mu nie odpowiedział, obserwując całe stado tamtych dziwnych koni, które przeszło im przez drogę. Christabel zaraz znów ruszyła, już bez pomocy Morrisa, doskonale wiedząc, gdzie jechać.
- Te stworzenia po lewej to Shishi. Lwy, wielkości małych słoni. - odezwała się dziewczyna, doskonale zdając sobie sprawę, na co wszyscy patrzyli. - Jak widzicie, mają dwa ostre kły na górnych szczękach. Potrafią też biegać z dużą prędkością i skakać na duże odległości. Posiadają ogromną siłę i trwałość, a także są w stanie ranić i zabijać Pożeraczy Dusz swoimi zębami u pazurami. - wytłumaczyła z uśmiechem. - Pomimo swojego wyglądu, Shishi to naprawdę zabawne, lojalne zwierzęta, które chronią siebie nawzajem i swoich bliskich.
Przejechali kawałek dalej, słuchając pisków Morrisa. Ale nie on zwrócił ich uwagę najbardziej... To mieszkańcy Ta Lo, patrzący w ich stronę, uformowani jak do boju, zwrócili ich uwagę.
Christabel zatrzymała się nieopodal nich, po czym wysiadła z pojazdu i ostrożnie podeszła do zgromadzonych. Tuż za nią skierowali się Xialing i Shang-Chi, dołączając do dziewczyny po obu jej stronach.
- Dzień dobry! - przywitał się chłopak po chińsku, machając im na przywitanie. - Jestem Xu Shang-Chi. To moja siostra, Xu Xialing. Jesteśmy dziećmi Ying Li. - dodał, po czym odwrócił się do Katy, która też postanowiła do niego dołączyć. - To moja przyjaciółka, Katy.
- Wsiadajcie do auta i jazda do domu! - powiedział ostro jeden z mężczyzn, któremu nie podobała się ich wizyta.
- Zanim to... Mogłabym porozmawiać z ojcem? Charlie Caligo. - odezwała się Christabel, również po chińsku, podchodząc do niego o krok. Znała go i miała nadzieję, że ich wpuszczą.
- Chris?
Z tłumu prędko wyłonił się pewien mężczyzna, wychodząc naprzeciw swojej córce. Ta uśmiechnęła się szeroko na jego widok, ciesząc się, że znów go widziała. Charlie powiedział coś do starszego mężczyzny, uspokajając go, po czym podszedł do swojej córki, zamykając ją w uścisku.
- Tak się cieszę, że znów tu jesteś, Chris. I jak widzę, nie sama, a z przyjaciółmi. Co was tutaj sprowadza?
Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, gdy tuż koło nich pojawiła się pewna kobieta, którą oboje znali. Ying Nan uśmiechnęła się na widok Christabel, przytulając ją delikatnie, po czym podeszła do pozostałej trójki, by i z nimi się przywitać.
- Shang-Chi. - powiedziała, patrząc na chłopaka przed sobą, by już po chwili odwrócić się do jego siostry. - Xialing. Jestem wasza ciotką. Nan. - dodała, po czym jak gdyby nigdy nic przytuliła dziewczynę do siebie, na co ta westchnęła zaskoczona, kompletnie się tego nie spodziewając. - Od dawna czekam na to spotkanie. - przyznała, podchodząc do Shang-Chi. Dotknęła jego twarzy dłonią, uśmiechając się. - Skóra zdjęta z matki.
- Jesteście ze sobą? - zagadnął Charlie, szturchając swoją córkę w bok. Ta spojrzała na niego zaskoczona, marszcząc brwi.
- Co? Nie! Oszalałeś? - odpowiedziała, kompletnie skołowana domysłami ojca. Gdzieś w środku jednak się mu nie dziwiła, bo zdawała sobie sprawę, że mężczyzna wiedział, jak dużo Shang-Chi znaczył dla jego ciało.
- Widzę, jak na niego patrzysz, skarbie. A on na ciebie.
- Daj spokój.
Mężczyzna w odpowiedzi tylko się zaśmiał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top