rozdział 6

- Jesteś cała? Nic ci nie zrobił? - spytała Xialing, kucając przy przyjaciółce. Martwiła się o nią, bo widziała, z jaką siłą ta uderzyła całym ciałem o filar.

- Nic mi nie będzie. - mruknęła Christabel, podnosząc się pomału do pionu. Czuła każdy skrawek swojego ciała, swoje żebra, ból psychiczny...

- Trochę się w tym gubię. - powiedziała nagle Katy. - Pierwsza myśl była taka, że waszego ojca należałoby wysłać do terapeuty, ale potem to smoczysko wypluło wodną mapę i teraz już nic nie wiem. - dodała, po czym zerknęła na pozostałych. - Te opowieści o wiosce to prawda?

Shang-Chi westchnął ciężko, kręcąc głową sam do siebie i wzruszając ramionami... Ciężko było mu o tym mówić.

- Mama opowiadała o Ta Lo, jak byliśmy mali. Że to wioska w równoległym wymiarze, kraina czarodziejskich stworzeń. Myślałem, że to bajki, dopóki nie poznałem Chrissy.

Cała trójka odwróciła się nagle do wspomnianej dziewczyny, która przełknęła głośno ślinę. Przejechała dłonią po swoich włosach, siadając na ziemi i patrząc na swoje dłonie.

- A jak ojciec ma rację? - spytała nagle Xialing, choć sama w to nie wierzyła. To było zbyt absurdalne, by było prawdziwe.

- Że ludzie z wioski uwięzili mamę za wrotami? - spytał Shang-Chi, zerkając na nią.

- Wasz ojciec ma rację, po części. - odezwała się nagle Christabel, ponownie zwracając tym uwagę ich wszystkich. - Ta Lo istnieje, jeżdżę tam, co roku od śmierci mamy. Ale ani ona, ani wasza matka nie są tam uwięzione. To bzdura.

- Ja naprawdę w to wierzę, ale jeśli nie wyprzedzimy ojca, nic nie zostanie z wioski ani z rodziny. - powiedział chłopak, patrząc na swoją siostrę. Kochał ją, ale działała mu już na nerwy.

- My od lat nie jesteśmy rodziną. - powiedziała spokojnie Xialing, trafiając w czuły punkt ich oboje.

- Wszyscy doskonale to wiemy. Proszę, nie wracajmy do tego. Było minęło. - poprosiła Christabel, która miała już dość ich ciągłego oskarżania o wszystko. Ona sama, choć wciąż czuła żal, odpuściła, wiedząc, że to i tak nic nie da.

Jej słowa nie były jednak jedynym przerywnikiem tamtej wymiany zdań między rodzeństwem, bo każdy z nich usłyszał nagle czyjeś jęki.

- A to co? - spytał chłopak, zerkając ukradkiem na swoją dawną przyjaciółkę.

- Nie wiem, ale sprawdźmy. - odparła, podnosząc się na równe nogi z lekkim bólem. To ona skierowała się w odpowiednią stronę, rozglądając się na boki.

Już po chwili całą grupą znaleźli jakieś wejście i weszli do pomieszczenia, skąd dochodziły tamten jęki i inne odgłosy. Christabel otworzyła szerzej drzwi, patrząc w głąb. Prędko dostrzegli jakiegoś mężczyznę - dziwnie ubranego mężczyznę.

- "Zbudźże Duncana kołataniem. Gdybyś tak mógł. Wiedzieć, com zrobił...". - powiedział mężczyzna, odwracając się nagle za siebie i dopiero wtedy ich dostrzegając. - Uszanowanie. Który mamy rok?

- A ty to kto? - spytała Katy, marszcząc brwi. Cała tamta sytuacja była dla niej kompletnie absurdalna.

- Trevor? Slattery? Aktor z Liverpoolu? - odparł mężczyzna, na co zmarszczyli brwi. - Zaraz. Dzieciaki szefa? - spytał nagle, wskazując na nich palcem. - Szlifowałem monolog na kolację powitalną. A ona dokąd?

Shang-Chi spojrzał na swoją siostrę, która znudzona tamtą sytuacją, odeszła na bok, by coś sprawdzić. Zaraz wyszła z pomieszczenia, zostawiając ich tam samych.

- Za co cię zamknęli? - dopytywała dalej Katy, próbując to wszystko jakoś zrozumieć. I wytłumaczyć sobie zaistniałą sytuację.

- Jakiś czas temu zaproponowano mi rolę terrorysty. Łatwizna, sztampa. Mam świadomość. Ale czasy były chude, wiecie? Pan producent powiedział, że zatrudnia do BBC. Ale, tutaj zwrot akcji, okazało się, że to on był terrorystą i że nie stworzyłem postaci, a raczej niekorzystny portret waszego ojca. Obaj za to beknęliśmy. Bo producenta rozwalił Iron Man, a ja trafiłem do federalnego pudła. Ale wyszło mi to na zdrowie. Odtrułem się, odkryłem na nowo swoją pasję.

- Ojciec cię stamtąd wyrwał? - spytał Shang-Chi, marszcząc brwi. Tamtą sytuację też trudno było mu zrozumieć, choć raczej nic nie było w stanie go zaskoczyć.

- Tak właśnie. - potwierdził od razu mężczyzna, kiwając głową na potwierdzenie tamtych słów.

- Żeby cię zabić.

- Tak właśnie. - potwierdził ponownie z jakimś dziwnym entuzjazmem. - Ale kiedy jego ludzie wiązali mnie na czas egzekucji, zaskoczyłem ich rolą Makbeta. "A któż to kołacze? Zbudźże Duncana kołataniem". Byli zachwyceni. Od tamtej pory co tydzień coś wystawiam.

- Czyli robisz za błazna? - spytała Katy prosto z mostu, nie zamierzając nawet owijać w bawełnę.

- Odegram coś, jeśli chcecie.

Shang-Chi dalej nie słuchał, tylko odwrócił się do Christabel, która stała tam, milcząc. Spojrzała w jego stronę, unosząc brew, jednak on tylko złapał ją za nadgarstek i wyciągnął na zewnątrz, chcąc najzwyczajniej w świecie pogadać z nią na osobności, bo dotychczas nie mieli na to okazji.

- W końcu możemy choć chwilę porozmawiać sam na sam.

- Stęskniłeś się, co? - zagadnęła, uśmiechając się pod nosem. Zaraz oparła się plecami o pobliską ścianę. - Więc co chciałbyś wiedzieć? Wiesz, minęło sporo czasu, odkąd rozmawialiśmy dłużej, niż zaledwie kilka minut.

- Chcesz do tego wracać? - spytał zmarnowany, nie chcąc dalej drążyć tematu swojej ucieczki. Wiedział, że nie dało się cofnąć czasu i liczył na to, że dziewczyna zacznie tamtego niewygodnego tematu.

- Wiesz, zostawiłeś nie tylko Xialing, ale też mnie. To był dla mnie cios, szczególnie że spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, trenowaliśmy razem, bawiliśmy się. Całowaliśmy raz. - przypomniała, uparcie patrząc na jego twarz. Nie unikała jego wzroku, jak dotychczas. - Uciekłeś bez pożegnania i gdzie? Do San Francisco. Na drugi koniec świata.

- Chrissy, ja nie... O matko! Nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Wcale nie chciałem was zostawiać. - powiedział trochę głośniej niż powinien, ale nie potrafił nad tym panować. Nie, jeśli ona była tak blisko.

- To powiedz, co się stało tamtego dnia? Chcę wiedzieć, dlaczego chłopak, za którym szalałam, uciekł bez pożegnania się ze mną?

Shang-Chi cofnął się nagle, uświadamiając sobie, co powiedziała. Ona jednak nie zareagowała na to w żaden sposób, choć serce zaczęło jej nagle walić w piersi. Sama była zdziwiona, że w ogóle to powiedziała, ale nie zamierzała tego ukrywać.

- Nie mów mi, że nie wiedziałeś. - mruknęła, zakładając kosmyk włosów za ucho. Wciąż nie odrywała od niego wzroku, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że nie kłamała.

- Nie no, wiedziałem, ale nie sądziłem... - zaczął, po czym westchnął, nie dokończając swojego zdania. Przetarł twarz rękoma, próbując się uspokoić. - Ja za tobą też i dlatego uciekłem. Znaczy, to był jeden z powodów, dlaczego wyjechałem. Nie potrafiłem ci po tym wszystkim spojrzeć w oczy. - dodał już ciszej, patrząc jej w oczy.

- Cały czas mi tego nie powiedziałeś.

- Mój ojciec wysłał mnie, bym zabił przywódcę Iron Gangu. I to zrobiłem. I dlatego wyjechałem, bo bałem się twojej reakcji. - powiedział na jednym tchu, bojąc się jej reakcji. Spuścił wzrok na swoje dłonie, tak cholernie się bojąc, jak mogła na to zareagować. - Bałem się, że mnie za to znienawidzisz.

- Może by tak było. A może bym zrozumiała. Nie wiesz tego. - stwierdziła, wzruszając ramionami. Fakt, nie spodziewała się takiego obrotu spraw, ale wtedy, kiedy znała już prawdę... Jakoś nie potrafiła się na niego gniewać. - Z resztą, widziałeś, co potrafię. Wenwu to akurat nie jest mój popisowy numer, ale byłam wściekła, że zaatakował was. Myślałam, że coś wam zrobią.

Christabel nie zdążyła zareagować, gdy złapał jej twarz w swoje dłonie i spojrzał jej w oczy, tak bardzo pragnąc ją wtedy pocałować. Nie zrobił jednak tego, najzwyczajniej w świecie bojąc się jej reakcji, po raz kolejny z resztą. Fakt, była niesamowita, świetnie walczyła, ale widział tą kruchość, którą miała i jakoś trudno było mu zrobić cokolwiek, co mogło ją wystraszyć.

- Wróćmy do nich. Bo jeszcze pomyślą, że niewiadomo co robimy. Nie chcę, żeby o tym gadali. - powiedziała Christabel cicho, zerkając na niego.

Shang-Chi od razu pokiwał głową, zgadzając się z nią w stu procentach.

- Taak, to... To dobry pomysł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top