rozdział 11
- Chrissy?
Wystarczyło jedno spojrzenie, by złamać jej serce na pół. Uważała, że Shang-Chi zawsze był silny, czy to psychicznie, czy fizycznie, ale kiedy go wtedy widziała, zaczynała rozumieć, że wcale tak nie było. Prędko do niego podeszła i zamknęła w uścisku, wiedząc, że tego wtedy potrzebował. Chłopak wtulił się w jej ciało, czując się tak źle, jak gdyby dotąd.
- Już jest dobrze, słońce. Nic się nie dzieje. Jesteś bezpieczny. - wyszeptała, głaszcząc go uspokajająco po plecach. Wiedziała, że to zawsze pomagało. - Co się stało? - spytała, odsuwając się od niego nieznacznie, by spojrzeć na jego twarz.
- Powiedziałem Katy prawdę. - przyznał Shang-Chi, wycierając oczy. Nigdy nie chciał pokazywać swojej słabości, ale przy niej czuł, że mógł się nawet rozpłakać jak dziecko, a ona i tak nie wzięłaby go za mięczaka.
- Ale przypuszczam, że to ty gorzej to przeżywasz, prawda?
- Muszę zabić ojca. - powiedział, spodziewając się po niej podobnej reakcji, co ta Katy. Ona jednak patrzyła mu prosto w oczy, które wyrażały wtedy smutek.
- Wiem. Wiedziałam od początku. - powiedziała wyjątkowo cicho, na co westchnął ciężko, próbując uspokoić swoje szybko bijące serce. - Odpocznij, prześpij się z tym, a jutro będzie lepiej. Obiecuję.
- Nie wiem, czy w ogóle będę w stanie zasnąć. - przyznał zgodnie z prawdą, sam nie wiedząc, jak postąpić, by zapomnieć. W jej głowie jednak pojawił się pewien plan.
- Chyba wiem, jak temu zaradzić.
Christabel wystawiła przed siebie dłoń, za którą od razu złapał. Pociągnęła go za sobą, ciągnąc w odpowiednim kierunku. Zaraz oboje znaleźli się w niewielkim domku ojca dziewczyny i skierowali się do jej pokoju. Tam Chrissy zaprowadziła Shang-Chi do swojego łóżka, na którym od razu się położył.
- Zaraz do ciebie wrócę. Leż spokojnie. - powiedziała, kierując się w stronę wyjścia, by załatwić jeszcze jedną rzecz.
- Dziękuję.
- Dziękować będziesz mi kiedy indziej.
~*~
Shang-Chi przespał tamtą noc wyjątkowo spokojnie i to tylko dzięki Christabel, która zaopiekowała się nim najlepiej, jak się dało. Chłopak dziękował jej za to niezmiernie, bo dzięki niej czuł się o wiele lepiej, niż na początku. W dodatku, jej obecność wynagradzała mu wszystkie te lata, wszystkie te krzywdy...
Ludzie od samego rana zaczęli przygotowywać się do zbliżającego się pojedynku. Wszędzie panował dość uporządkowany chaos, o ile można było to tak nazwać. Każdy sobie pomagał, przygotowywał różnego rodzaju bronie, szykował nawet zwierzęta do tamtego pojedynku.
- Już tu jest. - powiedziała Xialing, widząc na horyzoncie swoich bliskich, którzy prędko się koło niej znaleźli w trochę większym składzie.
- Josh, zaopiekuj się Katy, jasne? - odezwała się Christabel, odwracając się do jednego ze swoich przyjaciół. Ten od razu pokiwał głową, nie zamierzając się nawet sprzeciwiać.
- Oczywiście. - przytaknął od razu, po czym przytulił przyjaciółkę do piersi. Nie chciał, by coś się jej stało, bo była jedną z nielicznych osób, którym ufał najbardziej. - Powodzenia.
Kiedy Christabel odwróciła się do pozostałych, prędko dostrzegła na sobie wzrok Shang-Chi. Uśmiechnęła się pod nosem, wracając wzrokiem do Xialing. Kiwnęła w jej kierunku głową, po czym wszyscy zgodnie udali się za resztą, gdzie "przywitać" mieli Wenwu i jego żołnierzy.
Ów mężczyzna prędko wyszedł im naprzeciw, na co jego dzieci zmierzyły go wzrokiem.
- Pomożesz ludziom, którzy uwięzili ci rodzoną matkę? - spytał Wenwu, patrząc na swojego syna z pewnego rodzaju zdradą. Nie wierzył, że ten stanął przeciwko niemu.
- Jej tam nie ma. - powiedziała spokojnie Nan, zwracając tym na siebie swoją uwagę. - Dałeś się oszukać istocie, która chce nas wykończyć.
- To ci powiedzieli? - zagadnął Wenwu, ponownie odwracając się do Shang-Chi. Nie zamierzał rozmawiać z innymi, a tylko ze swoimi dziećmi. - Dobrze znam głos żony.
- Mnie też jej brakuje. - ciągnęła dalej Nan, mierząc mężczyznę wzrokiem. Znała go, głównie z opowieści siostry i wiedziała, jakim typem faceta był. - Ale tak nie okażesz jej szacunku.
- Wy go okazaliście, mówiąc, że jej tu nie chcecie?
- Głupcze. To ciebie tutaj nie chcieliśmy. - powiedział jeden z mężczyzn, ten sam, który przywitał i ich, kiedy zjawili się w wiosce kilka dni wcześniej. - Twoje grzechy ściągnęły na nas klęskę.
- Radzę ci ważyć słowa, młodzieńcze. - warknął Wenwu po chińsku, wskazując w jego kierunku palcem. - Żyję dziesięć razy dłużej niż ty. - dodał, po czym znów przestawił się na angielski. - Dajcie mi przejść.
- Nie możemy. - powiedziała Nan, mierząc Wenwu spojrzeniem.
Wystarczył jeden ruch dłoni Razora Fista, mężczyzny ze stalowym ostrzem zamiast ręki, by żołnierze ustawili się do boju. To samo zrobili i ludzie z wioski, przygotowując się na odparcie ataku. Wenwu spojrzał jeszcze raz na swojego syna, westchnął cicho i odwrócił się do swoich ludzi.
- Spalić wioskę. - powiedział tylko, wskazując na mieszkańców Ta Lo.
Razor dał znak, a żołnierze zaatakowali. Kiedy jeden z ludzi padł, wszyscy mieszkańcy ruszyli na wroga, zaczynając z nimi walczyć.
Christabel odpierała atak, powalając i zabijając tamtych ludzi, gdy nagle dostrzegła Wenwu kierującego się w jakimś kierunku. Zaraz odwróciła się w pewną stronę, dostrzegając Shang-Chi, który również patrzył tam gdzie ona. Dziewczyna kiwnęła mu głową, żeby szedł, co też posłusznie zrobił, mijając po drodze kilku żołnierzy ojca.
- Niezła z ciebie wojowniczka, Chris. - odezwał się nagle męski głos, na co dziewczyna zerknęła w odpowiednią stronę, uśmiechając się delikatnie. Zaraz przekręciła swoim mieczem, rozglądając się wokoło, by w razie czego odeprzeć atak.
- Się wie, tato.
Charlie uśmiechnął się pod nosem, po czym zaczął walczyć ramię w ramię z córką. Oboje w tamtym momencie byli o wiele silniejsi, niż osobno.
~*~
Christabel obserwowała z daleka walkę Shang-Chi i jego ojca. Widziała, choć z daleka, te wszystkie emocje na ich twarzach.
A chwilę później, ku jej totalnemu zdezorientowaniu, Shang-Chi został zaatakowany przez własnego ojca i wylądował w jeziorze. Prędko zakryła usta dłonią, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
Woda uspokoiła się, Wenwu ostatecznie odszedł, a ona czym prędzej pobiegła do jeziora, wskakując do niego, jak gdyby nigdy nic. Musiała uratować chłopaka za wszelką cenę, nie mogła pozwolić mu zginąć.
Wyjątkowo szybko go dostrzegła i od razu zaczęła płynąć w jego kierunku. Zaraz złapała go za dłoń, ściskając mocno. Była jednak bezradna, powoli też kończył się jej tlen, a bezwładnie opadali w dół. Zetknęła jego czoło z tym swoim, po czym złączyła ich usta, sama nie wiedząc czemu. Już po chwili pęcherzyki powietrza zaczęły otaczać ich z każdej strony, dzięki czemu mogli zaczerpnąć choć trochę oddechu.
- Shang-Chi, proszę. - wyszeptała, ponownie stykając swoje czoło z tym jego. Miała nadzieję, że wreszcie się wybudzi, że oboje wyjdą z tego cało, że im się uda.
Chłopak zaczerpnął nagle powietrza, a dziewczynie aż ulżyło. Nie powstrzymywała się wtedy, tylko bez oporów przywarła swoimi ustami do tych jego. Shang-Chi dopiero po chwili zorientował się, co się działo i oddał jej pocałunek, ciesząc się niezmiernie, że w końcu mógł to zrobić.
Nie minęła chwila, gdy otoczył ich wielki smok - Wielki Obrońca, po czym odwrócił się w ich stronę, zdając sobie sprawę, że musiał im pomóc. Christabel wyswobodziła się z uścisku Shang-Chi i podpłynęła do zwierzęcia, dotykając delikatnie dłonią jego łba. Zaraz wyciągnęła do chłopaka dłoń, dając mu tym znak, żeby podpłynął. Oboje prędko znaleźli się na grzbiecie smoka, gnając ku górze, by pomóc mieszkańcom Ta Lo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top