Rozdział 17
Jasnoruda kocica leżała w żłobku z dwoma kociakami, obok niej leżała ciemnoruda. Nie miała przy sobie kociąt.
-Co z twoim synem? - zapytała jasnoruda.
-Rozżarzona Skóra kazała mi wyjść, kiedy zaczął kaszleć... nie wiem. - kotka była wystraszona, jednak a jednej chwili wyszła ze żłobka kierując się na polankę medyczki. Po jakimś czasie ciemnoruda wróciła z eskortą Rozżarzonej Skóry.
-Mówiłam ci, dam znać, jak jego stan się poprawi. - mówiła ciemnoszara starając się uspokoić karmicielkę. W kącie leżała jeszcze jedna królowa, złocista kotka, najmłodsza z całej trójki. Przy brzuchu leżały jej dwa kociaki.
-Dobrze, ale zrozum, że się o niego martwię! - protestowała królowa. - Jego stan się poprawia?
-Nie ujęłabym tego w ten sposób... wydaje się być odrobinę lepiej niż było. - wyjaśniła Rozżarzona Skóra. Wtem jasnoruda karmicielka niespodziewanie zaczęła kaszleć.
-Co się stało? - spytała medyczka przykuśtykając do niej. Stopniowo przejrzała jak wygląda sytuacja. - Złoty Kwiecie, wydaje mi się, że masz biały kaszel...
Jasnoruda otworzyła szerzej oczy, a potem przeniosła wzrok na swoje kocięta.
-Muszę cię zabrać do siebie. - nalegała Rozżarzona Skóra.
-No a co... - jasnorudej przerwała Płomienny Kwiat.
-Mogę się nimi zając... i tak nie mam nic do roboty. - karmicielka zwiesiła smutno wzrok, a Złoty Kwiat kiwnęła głową na znak zgody. Obie kotki ruszyły w stronę tunelu w paprociach, a ciemnoruda ułożyła się obok kociąt.
***
-
Za jakiś czas mogę zachorować na zielony kaszel, a wtedy umrę. - tłumaczyła Złoty Kwiat.
-Nie przesadzaj, pewnie Rozża... - ciemnoruda próbowała dojść do słowa, ale bez skutku.
-Jestem stara, teraz do tego jeszcze schorowana. Wiem, że nie dasz rady zajmować się swoim synem, do tego nimi dwiema. - mówiła dalej jasnoruda.
-Więc co zamierzasz? Wiesz, że mogę opiekować się trzema... - kocica znowu przerwała Płomiennemu Kwiatowi.
-Mam pomysł... - Złoty Kwiat wróciła na polankę medyczki.
***
Nadeszła późna noc. Było ciemno, a księżyc odbijał swe światło na śnieżnym poszyciu. Chmury przesuwały się powoli przysłaniając go co chwila. W głębi lasu dostrzec można było ciemną smugę idącą wolno przez śnieżny puch z kociakiem w pysku. Kilka metrów dalej rozciągała się tafla zamarzniętej wody. Gdy kocica zbiliżyła się, prześlizgnęła się na drugi brzeg po czym łapą odgarnęła trochę śniegu odkrywając przy tym źdźbła trawy. Położyła tam kociaka liżąc go jeszcze przez krótki czas, by nie stracił ciepła zbyt szybko. W tym samym czasie modliła się do Klanu Gwiazd o to, by przeżyła, i żeby dobrze czuła się w nowym klanie. Prosiła też, by gwiezdni mieli ją w opiece. Rozglądnęła się po czym wróciła na swoje terytorium, spoglądając na małą. Jednak po chwili usłyszała czyjeś kroki na drugim brzegu. Po chwili zza drzew wyłonił się cały patrol Klanu Rzeki. Rozmawiali między sobą. W końcu znaleźli kociaka. Gdy jeden z kotów wziął go do pyska, kocica postanowiła wrócić do swojego obozu.
***
-Co z nią zrobiłaś? - zapytała rozwścieczona Płomienny Kwiat.
-Zapytaj lisa! Nie widzisz tej dziury? - jasnoruda nie dawała za wygraną. Chciała odrzucić od siebie jakiekolwiej podejrzenia robiąc dziurę w ścianie żłobka. Wtem podbiegła do nich Rozżarzona Skóra.
-Po pierwsze, Złoty Kwiecie miałaś być u mnie, po drugie, Płomienny Kwiecie, mam złe wieści... - powiedziała medyczka. Ciemnoruda przerażona wbiegła przez tunel w paprociach. - Płomienny Kwiecie! - medyczka pobiegła, a raczej pokuśtykała za karmicielką w towarzystwie Złotego Kwiatu. - Twój syn nie żyje...
Płomienny Kwiat usiadła przed małym, srebrzystym kociakiem. W kącikach jej oczu pojawiły się małe łezki.
-Przykro mi... - wyszeptała Rozżarzona Skóra. - Nie byłam w stanie mu pomóc.
-Rozumiem... - ciemnoruda skierowała się do wyjścia.
-Zaczekaj. - Złoty Kwiat podbiegła do karmicielki. - Moja córka wciąż potrzebuje matki.
-Zajmę się nią jak moim własnym kociakiem. - Płomienny Kwiat uśmiechnęła się smutno po czym wyszła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top