« Rozdział 23 « Przestrach, zagrożenie i zdziwienie

Od autorki: Lubię ten rozdział. Po prostu. Mogę go czytać codziennie i mi się nie znudzi. Miłego czytania.


Nie mogę oceniać jego lojalności, myślał Wilk, rozpaczliwie próbując tłumaczyć zachowanie kocura. - Byłem taki sam jak on, tak samo łamałem zasady Kodeksu Wojownika i wcale mi to nie przeszkadzało. Nie mam prawa go sądzić.

A jednak Wilcza Łapa nie potrafił przestać myśleć o tej zdradzie. 

Gdzie ciągnie go serce?, główkował, patrząc na znikający w trawie ogon. 


Wilcza Łapa zniesmaczony obserwował Sowie Skrzydło, która zamiast czuwać całą noc nad Obozem po swojej wojowniczej ceremonii, od razu ruszyła w stronę szykujących się do snu klanowiczów. Wilk chciał jej przypomnieć nakazy Kodeksu Wojownika, lecz upomniał się w porę, że kocica była do nich zawsze sceptycznie nastawiona. 

Burzowa i Deszczowa Łapa pogratulowali kotce zdobycia nowej pozycji w Klanie. Przyłączyła się do nich po chwili także Dreszczowa Łapa, jak zawsze niebywale entuzjastyczna. Wilk nie potrafił podejść i odezwać się, bowiem wciąż bolało go odrzucenie. Sowie Skrzydło całkiem zignorowała jego starania i uczucia, postanowił więc, że nie zamierza gonić za jej ogromnym cieniem. Przewyższała go w umiejętnościach, w determinacji i bronieniu swego światopoglądu. Musiał po prostu przerosnąć jej wszelkie oczekiwania i koniec końców - stać się lepszym.

Jako uczeń mógł zdziałać niewiele. Pozostało mu czekać na wojowniczą ceremonię, a zanim ona nastąpi, dawać z siebie wszystko na polowaniach i ćwiczeniach bitewnych. 

Jastrzębi Krzyk przeszedł obok Wilka, by po chwili obdarzyć Sowie Skrzydło szczerym, szerokim uśmiechem i pogratulować jej zostania wojownikiem. Wilcza Łapa nie chciał odbierać tego gestu, jako niepokojącego, wolał wmówić sobie, że to normalne. Jego ojciec jest przecież sympatycznym kotem, który na powitanie zawsze się w ten sposób uśmiecha i daje znaki, że mu zależy. Pozdrawia swoich klanowiczów, pyta o samopoczucia... Dba o innych...

Wilcza Łapa czuł pochłaniającą go ziemię. Podłoże dotychczas twarde i bezpieczne zaczęło rozpływać się pod jego stopami, grzebiąc go żywcem w więzieniu zmartwienia odbierającym dech w piersi. 

Kogo ja próbuję oszukać? Jastrzębi Krzyk się nie uśmiecha! Czy coś się zmieniło?, główkował, w popłochu starając się odnaleźć najmądrzejszego kota w klanie. Rada, potrzebował rady. Zapewnienia, że zdecydowanie niepotrzebnie dopatruje się problemów w błahostkach. Sekundę zajęło mu zlokalizowanie Świetlistej Skóry. Już w drugiej sekundzie cały jego spokój runął i roztrzaskał się o ziemię niczym zestrzelony ptak. 

Świetlista Skóra, jak zawsze w trakcie ceremonii, siedziała pod Wysoką Górą, wyglądając niczym posąg z kamienia. Jej bystre oczy oraz uszy rejestrowały każdy ruch i, zdawało się, każde słowo, a nawet myśli zgromadzonych. Zwykle szybko pracujące uszy teraz znieruchomiały ustawione w konkretnym kierunku. Oczy, na co dzień w nieustannym ruchu, kotka wbiła w jeden punkt. Wilcza Łapa miał wrażenie, że słyszy jej przyśpieszony oddech, zszokowane westchnienie i zgrzyt zgniatanej ziemi pod pazurami. 

Świetlista Skóra zawsze wiedziała więcej, niż inni. Służyła Wilkowi jako personalna wyrocznia i prowadzące go przez ciemność światełko. Teraz, gdy znalazł się pod ziemią, otoczony uczuciem zdrady i przegranej, przewodzące mu światło utknęło w pułapce razem z nim i oboje nie mogli znaleźć drogi na powierzchnię. 

Nie wiedział, czy ktoś oprócz nich zwrócił uwagę na ten na pierwszy rzut oka błahy gest. Uśmiech - przecież zwyczajna codzienna czynność. Wilk musiał być jednak szczery ze swoim instynktem. Jastrzębiemu Krzykowi ciężko przychodziło wyrażanie dumy, radości czy po prostu dobrego samopoczucia. Klan Ostrokrzewu uważał go za gbura. Ten kot się nie uśmiechał.

Nic dziwnego, Wilk otrzepał się, odpędzając od siebie wszelkie przygnębiające uczucia. Wyczuł, że podziemne więzienia osuwa się i pojawia się szansa na ujrzenie nieba. Zastąpienie zmartwienia złością przyszło uczniowi zaskakująco szybko. - Jastrzębi Krzyk ma tak beznadziejnego syna w jego mniemaniu, że tylko inny Klan zdoła przynieść mu szczęście.

Wilcza Łapa odszedł od Sowiego Skrzydła i jej wielbicieli, by przysiąść się do Świetlistej Skóry. Wiedziała, że on wie. On wiedział, że ona również wie. Usiadło dwóch wiedzących, by uporządkować tę zgubną wiedzę. 

Wilk znów posiadł informacje, z których nie potrafił skorzystać. I ponownie miał wiele nierozwiązywalnych pytań. Istniały na wyciągnięcie łapy, wystarczyłaby zwykła rozmowa, szczere wyjawienie tajemnic między ojcem a synem. Gnębiące poczucie, że coś Wilkowi umyka, mogłoby zostać unicestwione, ale brakowało środków. Odwaga nie wchodziła w grę, gdy przychodziła chwila rozmowy. Impuls napędzający Wilka do działania nadchodził rzadko. Bez niego, bez poczucia adrenaliny we krwi, Wilcza Łapa mógł tylko przyglądać się lśniącym oczom Jastrzębiego Krzyka. Jego wysoka sylwetka zdawała się górować nad Wilkiem, stawała się wyższa, przytłaczająco potężna, a jej najważniejszy punkt - serce - dołująco niedostępne. 

- Szary kot... - westchnęła Świetlista Skóra i zanim Wilk się odezwał, zniknęła w legowisku Spadającej Gwiazdy. Pozostał sam na niedługo, bo po chwili zawołał go Żmijowy Kieł.

- Jastrzębi Krzyk zarządził polowanie Leśnych z Mokrymi Łapami nad ranem. Twoje ulubione - miauknął do Wilka, jakby próbując poprawić mu humor. - Idź spać, bo zanim wzejdzie słońce, wyruszamy. 

Wilcza Łapa potrzebował porządnego wypoczynku, który odkładał z nocy na noc, zawsze znajdując coś ważniejszego od snu. Ratunek, czuwanie nad Obozem, a to bezsenność albo nocne polowanie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz przespał bez pobudki czas od zachodu słońca do jego wschodu.

Usłyszawszy więc o nakazie regeneracji, nie mógł więcej odmawiać. Legowisko, gdy je ujrzał, jeszcze nigdy nie wyglądało równie kusząco.

/// 

- Dlaczego wybrałeś go na zastępcę? - zapytała Świetlista Skóra, rzucając nie tylko ogonem, ale całą sobą po norze lidera. Nie ustałaby w jednym miejscu, nawet gdyby zagrożono jej śmiercią. Skumulowany chłód złości oraz przerażenia targał jej mięśniami, potrząsał skórą i sierścią, wywoływał ból żołądka, który kocica zawsze odczuwała w chwilach stresu. 

- Uważam, że jest wartościowym wojownikiem. 

- Jest także dużo młodszy i mniej ostrożny od, powiedzmy, Tygrysiego Ogona. Mniej doświadczony od niego. Za to bardziej porywczy, gburowaty, arogancki - syczała, maszerując od jednej ściany do drugiej. - Wybrałeś na zastępce najgorszy materiał w tym Klanie. 

Spadająca Gwiazda siedział ze zmrużonymi oczami, kontemplując. Niewiele robił sobie ze słów Świetlistej Skóry, uważając je za gdakanie starej, przewrażliwionej kocicy z urojeniami. Jej monolog wpadał jednym uchem, zahaczał o mózg lidera, a następnie wylatywał drugim uchem i ulatniał się w powietrzu. 

- Decyzji nie zmienię. Zastępca pozostanie na swoim miejscu. 

- Nie uważasz, że każdy inny kot byłby lepszym przywódcą od niego? Pamiętaj, że pewnego dnia on zajmie twoje miejsce. 

- Pozwól, że przypomnę ci, iż nie jestem sklerotykiem. Mam tego świadomość i wiem, że Jastrzębi Krzyk sobie poradzi. Przeżyje was wszystkich. 

- Nie wątpię w jego żywotność. Wątpię w jego intencje! Co jeśli doprowadzi Klan do ruiny? - sapnęła, zmuszając się do przystanięcia i zmierzenia lidera wzrokiem.

- Ciebie wtedy już tu nie będzie. Mnie też nie. Nie będziemy musieli się więc o to martwić. 

Świetlista Skóra nie wierzyła w to, co słyszy. Spadająca Gwiazda, mądry i opanowany, zachowywał się jak totalny ignorant. Dla kocicy dbanie o dobro Klanu nie oznaczało tylko chwil, w których chodzi się po ziemi, a serce bije, lecz także to, w jakim stanie ten Klan się zostawia, odchodząc ze świata. 

- Pamiętasz, jak interpretowałeś mój sen o ataku z nieba? Jak bałeś się Klanu Ognia.

- Znowu o tym? To było tak dawno! - miauknął, przeciągając każde słowo. - Daj odpocząć. Nie jestem typem, który wierzy w przepowiednie.

- A powinieneś! Mieliśmy strzec się szarego kota. Ile jest takowych w Klanach? Kilkanaście, licząc z naszymi klanowiczami. Tak - zaczęła, widząc zdezorientowane spojrzenie lidera - nasz Klan również musimy brać pod uwagę. 

- Sugerujesz, że karmimy kota, który doprowadzi nas do zagłady? To absurd! Klan Ostrokrzewu ma najwierniejszych wojowników wśród wszystkich Klanów.

- Zakładam, że liderzy z innych Klanów też tak mówią o swoich kotach - parsknęła. - Posłuchaj. Nie wiadomo, o kogo chodzi i nie wiadomo, co oznacza atak z nieba. Powinniśmy rozpatrywać każdą możliwość.

- Kiedy ja nie uważam tej przepowiedni za coś istotnego. Na dodatek jako jedyna insynuujesz złe intencje własnego klanowicza bez żadnych dowodów. Nikt inny się nie skarży. Wiesz dlaczego? Bo to wszystko jest niedorzeczne!

Świetlista Skóra postanowiła wytoczyć ciężki atak przeciwko zatwardziałemu umysłowi Spadającej Gwiazdy. Musiała wzbudzić w nim minimalne wątpliwości. Pogodziłaby się z brakiem reakcji, chciała chociaż zachwiać fundamentami nietykalności, by lider poczuł się osaczony. Uczucie niebezpieczeństwa sprawi, że będzie się miał na baczności.

- Wydaje mi się, że szary kot oznaczać może naszego zastępcę. Kolor sierści się zgadza.

- Jastrzębi Krzyk jest czarny.

- Ciemnoszary - poprawiła. - Jest gibki, szybki, zwinny. Widziałam go w koronach drzew. Wyglądał niczym wiewiórka, a może był nawet lepszy we wspinaczce niż one. 

Zwolniła potok słów, wkraczając na grząski dla siebie grunt.

- Poza tym widziałam jego relację z Klanem Trawy. Zbratali się, spędza z nimi więcej czasu niż z własną rodziną. Ma wśród nich lepszy humor - poczuła ukłucie w potylicy. To był znak, że musiała uważać na słowa. Nie mogła powiedzieć nic więcej bez zaryzykowania własnym zdrowiem, a nie chciała się aż tak poświęcać.

- Co mam zrobić? - spytał skołowany lider. - Wierzę w twój osąd, rzadko się myliłaś, ale nie mogę zrzucić go z pozycji zastępcy uzasadniając to jakimiś snami. Poza tym nadal nie chce mi się wierzyć, że mógłby nas zdradzić.

Świetlista Skóra rozumiała lidera po części. Oskarżanie klanowicza o nielojalność to najgorszy cios dla całego Klanu. Szanowała Jastrzębiego Krzyka jako wojownika, wiedziała bowiem, że jest bystry, odważny i waleczny. Charakter jednak całkiem odbierał mu urok.

Przejrzyste Oko, naucz mnie widzieć w nim dobrego kota, pomyślała, wysyłając cichą modlitwę ku wyjściu z nory. Napłynęło stamtąd chłodne, nocne powietrze, rześkie, choć zapowiadające przygnębiający deszcz.

- Po prostu miejmy oczy szeroko otwarte. Przegapimy coś o mysi wąs i stanie się tragedia.

- Obyś nie miała racji. Do tej pory był spokój w Klanach. Rzeczna Matka dawała dobrobyt, Siostry Rzeki ani nie wylewały, ani nie wysychały. Zwierzyny było pod dostatkiem. Wojny między Klanami zdarzały się rzadko i kończyły szczęśliwie. Tak powinno pozostać.

- Nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy. Sytuacja może się popsuć w każdej chwili.

Spadająca Gwiazda westchnął głośno.

- Miejmy więc nadzieję, że pozostaniemy nietykalni.

/// 

Wilcza Łapa został wywleczony z legowiska na zimną, nieprzyjemną ziemię. Poranek jeszcze nie nastał, słońce wciąż chowało się za horyzontem. Chłodnawy wiatr porywał w powietrze pyłki rosnących dojrzewających roślin. Wilcza Łapa kichnął kilkakrotnie, gdy drobiny pyłku dostały mu się do nosa. Żmijowy Kieł skarcił go wzrokiem, każąc od tej pory zachować ciszę. Wszyscy klanowicze wciąż głęboko spali, pochowani w norach i pod krzewami, za którymi Wilk tęsknie patrzył. Nastroszył się, by zimne powietrze nie dotykało jego przemarzniętej skóry. 

Burzowa Łapa wyszedł spod uczniowskiego krzewu tuż za Wilkiem i wspólnie ruszyli ku wyjściu z Obozu. Za ciernistą barierą czekały już dwie Mokre Łapy: Chmurowe Futro i Mrówkowa Noga. Żmijowy Kieł szybko zadecydował o przebiegu polowania i skierowali się ku granicy z Klanem Ognia, by zaatakować niedawno widziane w tamtej okolicy dzikie gęsi.

Wilcza Łapa nie miał tego ranka siły na polowanie. Nie spał z powodu szczególnych snów, które szarpały jego umysł na strzępy. Koszmary nękały go od dłuższego czasu, a ostatnimi razy nabrały wyjątkowej brutalności i realności zarazem. Wilk próbował sobie przypomnieć, co tak bardzo nim wstrząsnęło, że po przebudzeniu chciał zaatakować Żmijowego Kła, myśląc, iż jest on niebezpieczeństwem ze snu. Bezskutecznie. Senne obrazy zdążyły wyblaknąć i stały się niezrozumiałe.

Szedł otępiały, rozmyślając nad jedynym elementem snu, który zapamiętał doskonale. Wściekłe, zielone oczy spoglądające na niego spośród traw. Nie widział ciała stworzenia, tylko mordercze spojrzenie. Nie czuł zapachów, oprócz woni własnego strachu. Ogromny cień pochłaniał jego ciało synchronicznie ze zbliżającymi się w jego stronę oczami. Wilk sam nie był pewien, czy utopił się w mroku, czy w tych dwóch zimnych lustrach trawiastej barwy, które odbijały przerażony wyraz jego pyska. 

Zamyślenie sprawiło, że nie mógł skupić się na polowaniu, stając się w ten sposób kulą u nogi. Żmijowy Kieł kazał mu usiąść pod Martwym Dębem i czekać, aż po niego przyjdą. Nie zamierzał protestować. Potrzebował tej krótkiej chwili wyciszenia. 

Dotarłszy na miejsce, przysiadł przy największym z korzeni, aby schronić się przed hulającym wiatrem. Nagle usłyszał szelest za plecami. Odwrócił się szybko, ale ostrożnie, by nie spłoszyć potencjalnej zdobyczy. Ujrzawszy dużego, puszystego kota węszącego wśród poszycia lasu poczuł zdezorientowanie. Skrył się za pniem Martwego Dębu, aby lepiej przyjrzeć się postępowaniu kocura. Jego szaro-biała długa sierść ociekała wodą, a woń Siostry Rzeki otaczała go niczym chmara komarów. Był jeszcze inny zapach - Klanu Ognia.

- Intruz! - Wilcza Łapa sapnął pod nosem, rzucając się do przodu na nieznajomego. Kocur Klanu Ognia najeżył się natychmiast i syknął wściekle na ucznia, zadając kilka ciosów, które ze świstem przecinały powietrze. Wilk uniknął każdego z nich, starając przypomnieć sobie kim owy kot był. 

- Rybia Stopo! - zawył ktoś za plecami Wilczej Łapy. Uczeń poznał zapach swoich klanowiczów i uspokoił się, choć nie spuszczał intruza z oczu. Odstąpił o kilka kroków, dając miejsce wojownikom. Żmijowy Kieł podbiegł do swojego podopiecznego, zajmując jego miejsce naprzeciwko kota. - Dlaczego tu jesteś?

- Nie wasz zapchlony interes.

- Nasz, bo jesteś na NASZYM terytorium. - Wtrąciła Mrówkowa Noga, przyskakując do Rybiej Stopy. - A teraz jesteś NASZYM więźniem i przeżyjesz na NASZYCH warunkach. 

Kocur miał jednak inne plany, bo natychmiast zaatakował Mrówkową Nogę, raniąc jej nos i uszy. Krew prysnęła na ziemię. Żmijowy Kieł rzucił się na Rybią Stopę, spychając go z wojowniczki. Spróbował przygwoździć intruza do ziemi, ten był jednak zbyt szybki i wystrzelił spod jego łap w kierunku granicy, którą przekroczył w błyskawicznym tempie. Zniknął pomiędzy pniami drzew Klanu Ognia, a las znów ucichł. 

- Samotny medyk na terenie innego Klanu? Klan Ognia albo ma poważne problemy i Rybia Stopa trzyma to w tajemnicy, albo jest to znak, że coś knują - miauknął Żmijowy Kieł, patrząc na miejsce, w którym zniknął medyk. - Wysłanie na wrogie terytorium kota, który nie potrafi walczyć, jest dość sprytne. Nie zabilibyśmy go, bo to byłoby paskudne zachowanie. 

- Ja bym zabiła. Intruz to intruz - wtrąciła Mrówkowa Noga. - Tak czy owak musimy zgłosić to Spadającej Gwieździe. Trzeba częściej patrolować tę okolicę. Wilcza Łapo, widziałeś czy zerwał już jakieś rośliny? 

- Wydaje mi się, że przerwałem mu w pierwszych poszukiwaniach, bo nie widzę tu żadnych ziół.

- Nie możemy pozwolić, by zabrakło nam lekarstw na rzecz innego Klanu - syknęła, machając wściekle ogonem. Obróciła się w stronę Obozu i pomaszerowała przez gęstwinę, a Chmurowe Futro niosący młodą gęś dreptał za nią. Żmijowy Kieł zaproponował swoim uczniom szybki trening bojowy, powtórkę i sprawdzian czy aby na pewno pamiętają wszystkie ruchy.

Wilcza Łapa siłując się z Burzową Łapą zapomniał o koszmarach, o podejrzeniach z czasu ceremonii i o wszelkich innych nieprzyjemnościach. Trening przewietrzył umysł ucznia, sprawiając, że ogromny głaz zaniepokojenia zsunął się z jego przemęczonych barków.

/// 

Wróciwszy do Obozu, Burzowa Łapa natychmiast skierował się legowiska. Żmijowy Kieł poszedł do Spadającej Gwiazdy, który planował późniejsze patrole. 

Zbliżał się czas szczytowania słońca, więc wszystkie koty pracowały zawzięcie nad swoimi obowiązkami. Część wyruszyła już na teren Klanu Trawy, by kontynuować budowę ich Obozu. Pozostali zajmowali się wymianą gałęzi w ciernistej barierze, łataniem dziur w ścianach legowisk i zmianą mchu. Wilcza Łapa próbował odnaleźć swoje miejsce w tym harmonijnym planie. 

Nagle kątem oka spostrzegł iskrzącą się postać. Patrzył za Wilczym Liściem długą chwilę, zanim Wojownik przywołał go ruchem uszu. Wyprowadził go na łąki, a Wilk nie mógł zaprotestować, choć czuł silne zmęczenie i łapy odmawiały mu posłuszeństwa. 

- Gdzie mnie prowadzisz? - zapytał, nie otrzymując odpowiedzi, czego poniekąd mógł się spodziewać.

Szli w ciszy. Wilczy Liść pozostawiał za sobą szlak srebrnych iskier, które przenikały Wilczą Łapę. Czuł dzięki nim przyjemne ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Czy tak właśnie żyli Gwiezdni Wojownicy? Odczuwali te błogie uczucia cały czas?

Wilczy Liść znieruchomiał, wisząc kilka mysich długości nam ziemią. Zwykle Wilk spotykał Wojownika jako prawie idealnie materialną postać, która stąpała twardo po podłożu jak każdy żywy kot. Tym razem coś się zmieniło, jak gdyby Wilczy Liść był tylko halucynacją. 

Uczeń stanął obok Wojownika. Spojrzał na stopniowo opadający łąkowy teren. W niewielkiej odległości od nich stał Młyn, trochę dalej szalała Siostra Rzeka, omywając Czyste Skały. Z początku sytuacja wydawała się zwyczajna, a łąki wręcz zbyt ciche i spokojne.

Brązowa sierść Wilka zaczęła stawać na końcach, gdy spostrzegł on dwie postaci wychodzące z Młyna. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. 

- A więc... to prawda! - syknął, kuląc się wśród gęstej trawy. Obserwował koty uważniej niż zdobycz, która wyżywiłaby cały Klan. 

Wilczy Liść nie skomentował. Machnął tylko ogonem kilka razy, jakby szykując się do ataku. Wtem po prostu rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając Wilka samego sobie z rozterkami i zdeptanym sercem. Nie było złamane... Było zmiażdżone i wyrzucone tak, jak wyrzuca się padlinę. 

Jastrzębi Krzyk wydawał się szczęśliwy, podążając za Sowim Skrzydłem. Kotka skoczyła do przodu i biegła, nie zatrzymując się. Roześmiany czarny wojownik ruszył za nią.

Gdzie ciągnie go serce?, główkował Wilcza Łapa, patrząc na znikający w trawie ogon. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top