« Rozdział 1 « Opowieść Świetlistej Skóry

Świetlista Skóra pędziła z jednej strony swojej podziemnej nory, gdzie w ścianie idealnie ułożone zostały różne zioła, na drugą stronę, by wyleczyć męczące się z zielonym kaszlem koty. Wycieńczone chorobą osobniki, wychudzone i oddychające bardzo płytko, Świetlista Skóra odizolowała od tych silniejszych, w większości młodych wojowników, którzy mieli bardzo duże szanse, by wyjść z nory medyka po dwóch lub trzech wschodach słońca. Kocięta oraz starszyzna zwykle spędzali z medyczką nawet ćwierć księżyca, dając jej możliwość obserwowania, czy wracają do zdrowia. Czasami jednak zostawali z nią aż do śmierci. Niektórzy okazywali się zbyt słabi i nie udawało im się pokonać zielonego kaszlu.

Świetlista Skóra nie mogła jednak pozwolić na śmierć żadnego z chorych. Nie wtedy, gdy po śmierci na niewierzące w Klan Gwiazd koty czekała niepewna przyszłość. Czy nad takimi wojownikami zlitują się gwiezdne koty i wezmą je pod swoje łapy, pomimo brakującej wiary? A może po prostu pozwolą im zniknąć? Tego Świetlista Skóra bała się najbardziej. Zniknięcia swoich najbliższych. Rozpłynięcia się w czerni nocnego nieba.

Świetlista Skóra zacisnęła zęby na patyku, na którym umocowała liść wypełniony kocim ziołem. Kotka z niepokojem stwierdziła, że zapasy się kończą. Zastanawiała się od dłuższego czasu nad poproszeniem Rybiej Stopy, medyka Klanu Ognia, o przysługę w postaci podzielenia się zapasami roślin. Nie była jednak pewna, czy kot, który nie podąża ścieżką Gwiezdnego Klanu, będzie wiedział, że medyków nie obowiązują te same reguły co wojowników. Medyków wciąż ograniczały granice terytoriów jeśli chodziło o polowanie terenie innego klanu, jednak jeżeli potrzebna była pomoc od strony medycznej, zwykle mogli dzielić się zapasami. Świetlistej Skórze nie chciało się jednak wierzyć, że Rybia Stopa, w przeciwieństwie do swojego mentora - Wilczego Liścia - w ogóle wie o istnieniu Gwiezdnego Klanu. Była pewna, że Wilczy Liść tłumaczył swojemu uczniowi zasady działania medyków, jednak młody umysł ukształtowała prawdopodobnie opinia większości. A większość nie wierzyła. Większość wybrała zgubną ścieżkę.

- Gwiezdny Klanie, co ja mam zrobić? - szepnęła do siebie, widząc niknące w oczach liście kociego zioła, które podawała właśnie Utraconemu Oku, pochylając się nad starą kotką i obwąchując jej chudnące ciało. Nie oczekiwała odpowiedzi na trudne pytanie, jakie zadawała sobie każdego poranka. Nie tylko czuła się sama, ale wręcz wierzyła, że nie ma już dla niej pomocy na tej ziemi pozbawionej ochrony gwiazd.

- A ty, Świetlista Skóro, znowu miauczysz o Gwiezdnym Klanie? To bajki dla dzieci!

Obróciła głowę w kierunku wejścia do nory, choć wcale nie musiała tego robić. Wiedziała doskonale, kto ją odwiedził. Żmijowy Kieł, olbrzymi czarny potwór, jak medyczka zwykła na niego mówić, stał niedaleko młodej kotki, Cętkowanego Futerka, jednej z chorych w lepszym stanie, i wyraźnie był niezadowolony z przebiegu uzdrawiania młodej wojowniczki.

- Żmijowy Kle, prosiłam, żebyś tu nie wchodził! - Świetlista Skóra poderwała się na równe nogi i podeszła gwałtownie do wojownika, który, zaskoczony agresją medyczki, wycofał się o dwa kroki. - Nie zamierzam spędzać z tobą choćby jednego wschodu słońca, jeśli zachorujesz, ani wysłuchiwać żalów na ten temat, bo zarazisz się z własnej winy. Dlatego odwróć się i zniknij mi z oczu. Cętkowane Futerko jest już wojownikiem, nie potrzebuje mentora, który będzie ją stresował, bo trening czeka! Wynocha!

Świetlista Skóra, machając wściekle ogonem, wypchnęła czarnego wojownika na zewnątrz jednym pewnym ruchem i nie oglądając się, czy wykonał rozkaz, podeszła ponownie do zwitku z kocim ziołem i zaczęła podawać przygotowaną z nich papkę chorym starszym. Następnie zajęła się kociętami, a na koniec wojownikami, oszczędzając rośliny na tyle, na ile pozwalał jej stan zdrowia chorych.

Gdy podawała lekarstwo ostatniemu kotowi, którym była puszysta kotka calico imieniem Mrówkowa Noga, do nory weszła średniej wielkości złota pręgowana samica. Atmosfera w legowisku medyka stała się nagle gęsta, niczym Kocia Ścieżka po deszczu. Świetlista Skóra zerknęła na Lśniącą Gwiazdę, po chwili jednak odwróciła wzrok. Wiedziała, czego chce od niej liderka, ale nie mogła jej dać odpowiedzi.

- Świetlista Skóro, możesz odwiedzić mnie w moim legowisku? - zaproponowała ciepło, ale każdy kot obecny w norze medyczki wiedział, że nie była to prośba, a nieznający sprzeciwu rozkaz.

Świetlista Skóra skinęła głową, nie mówiąc ani słowa, i wróciła do pakowania kociego zioła. Chwilę później szła przez śnieg w stronę krzewu, pod którym wykopany został tunel i nora przeznaczona dla lidera klanu. Nieopodal legowiska lidera znajdował się stos świeżej zdobyczy - żałośnie mały tej Pory Nagich Drzew - a obok niego siedzieli trzej Biegacze - czyli ci błyskawiczni zabójczy, którzy polowali na otwartej przestrzeni - obmyślając plan dzisiejszych łowów. Ujrzawszy medyczkę, skinęli głowami z szacunkiem, ale ich oczy zdradzały rosnącą niechęć do kotki. Wielu wojowników nie zgadzało się z jej wizją nawracania kotów na ścieżkę Gwiezdnego Klanu. Część zarzucała jej nawet osłabianie członków klanu tymi "nieprawdziwymi" historyjkami.

Medyczka szybko przeszła przez płytkie wgłębienie w ziemi, w którym klan urządził swój obóz, a następnie wślizgnęła się pod krzak do tunelu prowadzącego do nory liderki. Zatrzymała się na jego końcu.

- Lśniąca Gwiazdo? - miauknęła, by obwieścić swoje przybycie.

- Wejdź - medyczka dostała odpowiedź i szybko wykonała polecenie, wskakując do przestronnej podziemnej nory wyłożonej mchem oraz piórami. Choć tunel nie był długi, a z dna nory widać było prześwitujące przez liście krzewu niebo, w środku panowała dosyć głęboka ciemność. Świetlista Skóra nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak Lśniąca Gwiazda może spędzać czas w takim nieprzyjemnym legowisku. Jedyny plus takiej odizolowanej nory to fakt, że zawsze panowała w niej odpowiednia temperatura. Chłodno Porą Zielonych Liści, a Porą Nagich Drzew rozkosznie ciepło.

- Lśniąca Gwiazdo, wiem czemu chcesz ze mną rozmawiać, ale nadal nie mam pojęcia, co znaczyło ostrzeżenie Gwiezdnego Klanu - medyczka nie dała po sobie poznać, że jest zaniepokojona i zła. Stała przed czyszczącą się liderką z niewzruszonym wyrazem pyska.

- Nie starasz się zrozumieć, prawda? - spytała Lśniąca Gwiazda, kończąc poranne czyszczenie i wreszcie spojrzała na medyczkę. Wzrok liderki nie sposób było rozszyfrować, Lśniąca Gwiazda była równie dobra w maskowaniu swoich uczuć, co Świetlista Skóra. - Musisz jednak poświęcić temu trochę czasu. Sama trajkoczesz dzień i noc o Gwiezdnym Klanie, ale nie chcesz interpretować ich przepowiedni! Co z ciebie za przewodnik?

Świetlista Skóra pohamowała ostry komentarz, który cisnął się jej na język. Nie mogła kłócić się z własną liderką, prawda?

Czy może powinna?

- Zachowujecie się, jakbyście wiedzieli wszystko, a wiecie tyle samo, co ja. Siedzenie i myślenie nad czymś, do czego rozwiązania potrzeba informacji, nie przyniesie skutku. - Świetlista Skóra warknęła, choć w jej głosie dalej nie słychać było szczególnej złości, jedynie zniecierpliwienie. - Szary kot jest dla nas zagrożeniem. Jest to kot lotny, co może oznaczać skoczność lub zwinność...

Zanim zdążyła kontynuować głośną interpretację, usłyszała za plecami kroki i ustąpiła miejsca dużemu szaremu kocurowi, który właśnie przeciskał się przez tunel.

- Albo może to oznaczać atak z powietrza, co w przypadku kota możliwe jest tylko po wejściu na skałę... lub drzewo - mruknął Spadające Pióro beznamiętnie, jakby rozwiązanie ostrzeżenia Gwiezdnego Klanu to była dla niego misja równa złapaniu martwego zająca. - Jeżeli już musimy wierzyć w przepowiednię od martwych kotów o wątpliwej wiarygodności, to bądźmy chociaż racjonalni.

Na krótką chwilę zapadła cisza, którą przerwało jedynie zamyślone westchnienie liderki.

- Więc co proponujesz? - zapytała w końcu swojego zastępcę, ignorując Świetlistą Skórę, która właśnie otwierała usta, by zaprotestować.

- Trzeba zaatakować Klan Ognia - miauknął z nakładem emocji równym zero, tak jakby atak na inną grupę był codziennością. - Na ich terenie jest najwięcej drzew. A jeśli wygramy, być może zagarniemy część ich terytorium. Pora Nagich Drzew jest ciężka na naszym terenie i wyjątkowo chłodna z powodu braku ochrony. Drzew mamy ograniczoną ilość, więc las Klanu Ognia byłby dla nas wybawieniem.

Świetlista Skóra z przerażeniem spojrzała na opanowanego samca i nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Jak można było z takim absolutnym spokojem mówić o bitwie, która nie tylko nie miała sensu, ale mogła doprowadzić do śmierci wielu kotów?!

Medyczka pokręciła gwałtownie głową, zwracając tym uwagę liderki.

- Przecież to całkowicie bezpodstawne oskarżenie! - Krzyknęła, tym razem dając upust całej swojej frustracji. - Klan Ognia to jedyna grupa, która zawsze była do wszystkich pokojowo nastawiona! Jak możecie sądzić, że w jakikolwiek sposób nam zagrażają? - Spojrzała wściekle na zastępcę, który wciąż zdawał się popierać swój pomysł. Jego zimne, nieczułe spojrzenie doprowadzało Świetlistą Skórę do szaleństwa, nie zamierzała jednak okazać słabości tylko dlatego, bo ten kot, napuszony jak paw podczas godów, jest zastępcą.

- Masz inną propozycję? - skonfrontowała Lśniąca Gwiazda.

- Poczekać, aż zbierzemy więcej informacji, to chyba oczywiste! W bitwie, która być może nie jest nawet potrzebna, mogą zginąć niewinne koty.

Świetlista Skóra dostrzegła w oczach liderki niechęć, wiedziała jednak, że Lśniąca Gwiazda potrafi ocenić sens oraz ważność czynów, a doprowadzenie do walki z niewinnym klanem nie było zbyt rozsądnym działaniem. Świetlista Skóra bała się nawet, czy Spadające Pióro nie ma pszczół w mózgu, skoro wpadł na tak absurdalny pomysł.

- W takim razie... - Lśniąca Gwiazda szepnęła, kierując się w stronę wyjścia z nory. Świetlista Skóra podążyła za liderką, a Spadające Pióro kroczył tuż za nimi. Lśniąca Gwiazda podeszła do stosu kamieni ułożonego wiele sezonów temu obok nory liderki i wskoczyła na sam jego czubek. - Zbierzcie się pod Wysoką Górą na klanowe zebranie! - Zawołała, a chwilę później z podziemnych nor zaczęły wychodzić koty, nieco zdezorientowane, z powodu zebrania o bardzo wczesnej porze, ale wyraźnie zainteresowane. Kiedy wszystkie koty znalazły się na zewnątrz przed Wysoką Górą, Lśniąca Gwiazda przemówiła:

- Zebrałam was tutaj, by poinformować o możliwym zagrożeniu ze strony Klanu Ognia. - Po tych słowach członkowie klanu zaczęli szeptać między sobą; niektórzy otwarcie protestowali, a znaczna większość była po prostu zdziwiona i nieszczególnie przekonana do tego pomysłu. Świetlista Skóra ucieszyła się, że klan zdaje się mieć więcej rozumu, niż jego nieszczęśni przywódcy. - Wiecie już o wizji Świetlistej Skóry i ostrzeżeniu. Spadające Pióro zaproponował atak na Klan Ognia, ponieważ zagrożenie z powietrza może oznaczać atak z drzew. Nie możemy jednak ryzykować potyczki, zwłaszcza zimą. Dlatego na razie nie dojdzie do żadnej bitwy, należy jednak mieć się na baczności, dlatego patrole graniczne będą wyruszać nie dwa razy dziennie, ale trzy. Wszystko ma być meldowane do mnie, nieważne czy znajdziecie pojedyncze piórko noszące zapach Klanu Ognia, czy złamaną gałązkę. Każdy dowódca patroli ma mnie o WSZYSTKIM informować. Czy to jasne? - Miauknęła Lśniąca Gwiazda niezwykle twardo. Trzeba było przyznać, że potrafiła przekonać wszystkich do swoich racji, nieważne czy były one sensowne, czy nie. Nie była popularną kotką, ale potrafiła przemówić. Może dlatego klanowicze zgodzili się bez protestów, więc zebranie szybko dobiegło końca. Lśniąca Gwiazda, zeskoczywszy z Wysokiej Góry, odeszła nieco na bok, by ze Spadającym Piórem uzgodnić harmonogram dnia. Świetlista Skóra nie zamierzała tracić czasu na przyglądanie się liderce, a już szczególnie nie szaremu wojownikowi. Wróciła więc do swojej nory, upewniła się, że chore koty nie potrzebują niczego i czują się chociaż odrobinę lepiej, a następnie skierowała się w kierunku żłobka. Lubiła spędzać czas z kociakami, opowiadając im historie z czasów, gdy klany mieszkały na terenie wokół Jeziora.

Podeszła do obalonego pnia pustego w środku, w którym klan urządził przytulny żłobek dla kociąt i ich matek. Jeden koniec pnia, skierowany w stronę lasu, zarósł bluszczem i jeżynami, drugi zasłaniała wysoka trawa. Świetlista Skóra przeskoczyła nad nią ostrożnie i cicho wylądowała w żłobku. Ujrzawszy ją, kociaki natychmiast wyskoczyły ze swoich gniazd i, radośnie piszcząc, podbiegły do kotki, by się z nią przywitać.

- To co, chcecie usłyszeć historię, żeby dobrze zacząć dzień? - zaproponowała medyczka, kiedy kocięta uspokoiły się i usiadły wokół niej. Wszystkie zgodnie pokiwały głowami.

- Możemy usłyszeć historię o Lodowym Sercu? - miauknęła Dreszczowe Kocię, biało-ruda puszysta kotka.

- Oj, no weź! Słyszeliśmy ją już chyba milion razy! - zaprotestowała Białe Kocię, przewracając oczami. - Historia Dymnej Gwiazdy jest znacznie lepsza.

- Może coś o Przejściu? - odezwał się brązowy kociak, któremu Przejrzyste Oko, jego matka, jeszcze imienia nie nadała, choć wszyscy wołali na niego Wilk. Bardzo lubił wpatrywać się w nocne niebo, a szczególnie w księżyc w pełni, stąd pomysł na imię zastępcze. Świetlista Skóra wierzyła jednak, że Przejrzyste Oko je zatrzyma. Jej samej z przyzwyczajenia zdarzało się wołać na syna po tym nieoficjalnym imieniu.

Kociaki spojrzały po sobie, rozpatrując pomysł Wilka, który widocznie im się spodobał. Niestety nie rozumiały powagi sytuacji. O Przejściu od dawna nie wspominano w żadnym klanie, skąd te kocięta mogłyby o nim wiedzieć w takim razie?

- Tak! Opowiedz nam o Przejściu! - zapiszczał Burzowe Kocię, jego oczy rozjaśnione płomykiem ekscytacji. Wkrótce wszystkie kocięta zaczęły piszczeć ponaglająco, bo Świetlista Skóra zdumiona pomysłem Wilka nie wiedziała, od czego zacząć. Tak dawno nie odpowiadała tej historii. Sądziła nawet, że wszyscy zapomnieli. Więc... skąd ten młodzik wie, czym jest Przejście?

Kwitnące Serce, jasnobrązowa oczekująca kociąt kotka, widząc konsternację medyczki, chciała ogonem przyciągnąć podekscytowane kocięta do siebie. Na niewiele się to jednak zdało, bo Wilk był niezwykle zdeterminowanym przypadkiem i jeśli czegoś bardzo chciał, musiał to dostać. Wyślizgnął się więc spod ogona Kwitnącego Serca, by chwilę później usiąść tuż przed łapami Świetlistej Skóry.

- No opowiesz, czy nie? - miauknął odrobinę zdenerwowany. Patrzył na medyczkę spode łba, tak jak często robił to jego ojciec. Byli zbyt do siebie podobni i to martwiło Świetlistą Skórę. Nie zamierzała jednak porównywać Wilka do nikogo, wydawał jej się inny od reszty klanowiczów, a to sprawiało, że chciała się nim zająć jak matka synem. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Czuła skrywającą się w nim potęgę i nie mogła pozbyć się przeczucia, iż wkrótce zmieni się w potężnego wojownika, co oznaczało oddalenie się od siebie.

- Tak. Przepraszam, trochę mnie zaskoczyłeś. Skąd wiesz o Przejściu? - zapytała, starając się brzmieć spokojnie. Kwitnące Serce lustrowała uważnie medyczkę, która wiedziała, że młoda królowa podziela jej zaskoczenie. Świetlista Skóra nie była jednak pewna, czy dlatego, bo Wilk wie o rzeczach, o których większość kotów zapomniała, czy może sama nie ma pojęcia, czym jest Przejście.

- Nie wiem. Po prostu znam tę nazwę i jakoś tak wpadło mi do głowy - wzruszył barkami, jakby znanie rzeczy z niczego było najnormalniejsze na świecie. Świetlista Skóra, wciąż lekko oszołomiona, westchnęła cicho i zastanowiła się, jak rozpocząć opowieść. Odchrząknąwszy, przywołała wszystkie kocięta z powrotem do siebie.

- Przejście to, można powiedzieć, duży krok. Tylko w stronę czego? Nowego domu? Prawdopodobnie większość kotów właśnie tak by to nazwała, ale ja mam inne zdanie. Przejście było oddzielną historią klanów, czymś, co w pewien sposób nas zmieniło. - Zamilkła, przypominając sobie początki brutalnej podróży. - Niegdyś klany mieszkały wokół ogromnego Jeziora, w którego tafli odbijały się wszystkie gwiazdy nieba. Jezioro to było znacznie większe od Rzecznej Matki, ogromne i głębokie. Ciemne jak noce podczas nowiu. Wokół niego cztery klany żyły w spokoju, zagrażały im te same drobiazgi, co nam teraz, lecz przyszedł gorszy czas. Potworna choroba, która zabijała koty bezlitośnie. Musieliśmy stamtąd uciekać. Niestety nie wszyscy się z tym zgadzali...

- A twoje zioła?! - zawołała Białe Kocię, wyraźnie oburzona. - Przecież one potrafią zdziałać wszystko! Mogłaś wyleczyć chore koty!

Świetlista Skóra uśmiechnęła się ciepło do młodej kotki, nie mogąc powstrzymać ukłucia bólu w sercu. Niegdyś sama myślała, iż medycy z pomocą Gwiezdnego Klanu i odpowiednich ziół potrafią wyleczyć wszystko i wszystkich. Gdyby wiedziała, jak bardzo się myli, nigdy nie pozwoliłaby sobie na wybranie drogi medyka.

- W leczeniu kotów jest coś więcej, niż duża ilość silnych ziół. Trzeba zrozumieć, że nie jesteśmy wszechmogący. Nieważne, ile się staramy, czasami trzeba po prostu odpuścić - wyjaśniła, próbując bardziej przekonać samą siebie, niż młodą kotkę. Wiedziała, że Białe Kocię ani trochę jej nie wierzy i było to zrozumiałe. - Jesteś mądrym młodzikiem. To się ceni.

- I tak nie jest to ważniejsze od zęba i pazura! - zawołał Burzowe Kocię, sycząc cicho na swoją siostrę. Białe Kocię odsunęła się odrobinę od większego brata, na jej pysku malował się nie strach, czy niepokój, a czysta odraza.

- Bez medyków wojownicy byliby nikim, Burzowe Kocię! - warknęła, nie zamierzała jednak prowadzić dalszej dyskusji. Chcąc to pokazać, zignorowała zdenerwowanego brata i wpatrzyła się w Świetlistą Skórę.

- Kontynuować, czy wolicie się pobawić?

- Kontynuuj, Świetlista Skóro - miauknął Burzowe Kocię, uspokajając się, choć wciąż obserwował siostrę kątem oka.

- Tak jak mówiłam, nie było wyjścia, choroba była śmiertelna i nieuleczalna - miauknęła, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Wspomnienia umierających w męczarniach kotów wciąż były wyraźne. Świetlista Skóra wiedziała, że nigdy ich nie zapomni.

- A co się działo z chorymi kotami? Choroba ta przypominała czarny kaszel? - zapytała Białe Kocię, chwilę później uciszył ją jednak Burzowe Kocię wściekłym spojrzeniem.

- Nie chcemy słuchać o chorobie, tylko o tym, co się później stało, ty ziołowy móżdżku! - prychnął szary kociak, ukazując swoje drobne ząbki. Świetlista Skóra łapą odsunęła go od białej kotki, która tym razem nie patrzyła na brata z odrazą, a zwykłą furią.

- Białe Kocię, jeśli chcesz się dowiedzieć, odwiedź mnie w moim legowisku, gdy wszystkie koty wyzdrowieją. Wtedy możemy spokojnie porozmawiać - medyczka liznęła młodą kotkę w ucho, próbując ją uspokoić. - Wracajmy do historii. Trzeba zauważyć, że nie wszystkie koty podzielały pomysł o odejściu i znalezieniu nowego domu. Ci, którzy wymyślili tę koncepcję, zasłaniali się Klanem Gwiazd, że to przodkowie rozkazują im odnaleźć bezpieczne miejsce. Klany jednak dalej się zapierały. Przede wszystkim Klan Wiatru, który jest przodkiem Klanu Trawy. Większość z nich pragnęła zostać, ale ci uważający inaczej bez wahania opuścili jeziorne terytorium. Następnie odeszła znaczna część Klanu Cienia, czyli przodkowie Klanu Piasku. Wkrótce Jezioro opuściła również część Klanu Rzeki - dziś nasz Klan Ostrokrzewu - i Klanu Pioruna, czyli Klan Ognia. Od momentu złączenia się tych kotów, podróż do nowego domu nazywa się Przejściem. A dlaczego? Ktoś z was wie?

Kocięta wyglądały na zafascynowane, dlatego zaczęły myśleć gorączkowo. Dreszczowe Kocię wyskoczyła z kilkoma niemającymi sensu propozycjami, co wywołało falę śmiechu ze strony Burzowego Kocięcia.

- Przejście, bo koty musiały przejść przez góry - odezwał się Wilk. Świetlista Skóra spojrzała na niego rozszerzającymi się ze zdziwienia oczami. Znów wiedział coś, o czym nie powinien wiedzieć.

- T... tak, owszem. Koty czekała ciężka wspinaczka po górach. Opowiadałam już wam o Klanie Gwiazd, prawda? - kocięta skinęły głowami. - Właśnie. Podczas Przejścia wiele kotów zginęło lub zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Do tamtej pory nowe klany dalej wierzyły w przodków, jednak gdy podróż przyniosła wiele strat, a Gwiezdni Wojownicy zdali się zapomnieć o potrzebujących ich pomocy kotach, odwrócili się plecami od gwiazd. Większość przestała spoglądać w górę. Gwiazdy i dziedzictwo dla nich zniknęło. Kilka księżyców później znaleźliśmy Rzeczną Matkę, czyli wspaniałe jezioro wokół którego się osiedliliśmy, i Siostry Rzeki. Było to miejsce zbyt idealne i zbyt podobne do poprzedniego domu, by je zignorować, więc zostaliśmy. Co prawda bez przewodnictwa gwiazd, ale tak musiało być.

Zapadła krótka cisza. Kocięta wpatrywały się w Świetlistą Skórę z wielkimi oczami, tylko Wilk zdawał się nie być niczym zaskoczony. Przyglądał się medyczce uważnie, jakby próbował wyciągnąć z niej więcej informacji, które zamaskowała. Nie powiedziała przecież o tym, że śmierci podczas Przejścia wcale nie były niewyjaśnione, że odejścia miały swoje logiczne, choć brutalne przyczyny. Że Klan Gwiazd nigdy nie skierował kotów do nowego domu.

- Cudowna historia - miauknął ktoś suchym jak piasek Porą Zielonych Liści głosem. Świetlista Skóra obróciła się, by ujrzeć przeciskającego się do wnętrza pnia czarnego wysokiego wojownika. Jastrzębi Krzyk. Z każdym krokiem jego potężne mięśnie nóg napinały się do tego stopnia, że medyczka martwiła się o ich zerwanie. Nie miałaby jednak odwagi dogryźć temu szanowanemu we wszystkich klanach samcowi. - Nie powinnaś jednak marnować czasu, by je opowiadać. Masz koty do leczenia! - Warknął wściekle. Świetlista Skóra mogłaby nawet uwierzyć, że faktycznie martwi się o wszystkie koty znajdujące się w jej legowisku, gdyby nie to, że znali się od zawsze, a w medycznej norze leżała jedna konkretna kotka.

- Przejrzyste Oko czuła się w porządku ostatni raz, gdy do niej zajrzałam - miauknęła na swoje usprawiedliwienie, co jedynie bardziej rozzłościło wojownika.

- Ostatni raz, gdy do niej zajrzałaś? I kiedy to było? - fuknął, podchodząc do niej gwałtownie. Spojrzenie jego zielonych oczu wypalało w czole Świetlistej Skóry dużą dziurę. - Masz szczęście, że jesteś siostrą liderki. Na jej miejscu rozszarpałbym cię od razu po dotarciu do Rzecznej Matki. Jesteś bezużyteczna.

Tak, Świetlistą Skórę nazywano starszą siostrą Lśniącej Gwiazdy, medyczka stawała się jednak coraz bardziej sceptyczna co do tego. Przecież całkowicie się różniły, niekoniecznie z wyglądu, ale charakteru jak najbardziej. Ponadto nigdy nie miały ze sobą najlepszych kontaktów, a Przejście całkowicie je zniszczyło. Mimo to wszyscy traktowali Świetlistą Skórę ulgowo, nie śmialiby jej obrazić lub podważyć jej autorytetu. Jedynie Jastrzębi Krzyk uważał się za wystarczająco ważnego w klanie, by to robić i zwykle się nie hamował.

- W porządku, może nie powinnam tu przebywać - zgodziła się, choć słowa wyszły z niej z trudem. Nie znosiła przystosowywać się do rozkazów Jastrzębiego Krzyku, postanowiła jednak to zrobić dla dobra kociąt, które tak samo jak ona nie przepadały za wybuchami gniewu wojownika. - Białe Kocię, pamiętaj o mojej propozycji. - Zwróciła się do kotki, która żwawo skinęła głową.

Świetlista Skóra, obróciwszy się w kierunku wyjścia z pnia, przeszła obok Jastrzębiego Krzyku, posyłając mu nieprzychylne spojrzenie.

- Ale Świetlista Skóro! - usłyszała krzyk Wilka za sobą. Kociak przebiegł pomiędzy jej nogami równie szybko co latająca mucha i zablokował jej drogę. Zanim jednak miał szansę coś powiedzieć, Jastrzębi Krzyk rzucił się na niego z zębami, złapał za kark i rzucił w kierunku Kwitnącego Serca oraz pozostałych kociąt.

- Jastrzębi Krzyku! - Świetlista Skóra nie pozostała dłużna i spróbowała zrobić to samo z wojownikiem, co on zrobił z kocięciem, łapiąc go za skórę na karku i próbując wytrącić go z równowagi. Samiec niestety był zbyt silny, szczególnie dla niej - starej chudej kocicy bez odpowiedniego wojowniczego treningu. Zadał jej potężny cios w bok, wprawdzie ze schowanymi pazurami, ale wciąż wystarczająco bolesny, by zwalić kotkę z nóg. Poczuła, jak tylne łapy uginają się pod nią z powodu bólu klatki piersiowej.

- Znaj swoje miejsce! - warknął wściekle, ukazując kły. - Nieposłuszeństwo powinno się karać wypędzeniem. - Tutaj zwrócił się do Wilka, który, ku zdziwieniu wszystkich, stał zdeterminowany przed ojcem i warczał gardłowo.

- Postaram się, byś dostał nauczkę - Jastrzębi Krzyk machnął ogonem raz czy dwa, po czym odwrócił się i zniknął za trawą zasłaniającą wejście do pnia.

Świetlista Skóra zmusiła się do wstania na wszystkie cztery łapy. Nie była pewna, czy oczy łzawią jej z niewyobrażalnego bólu żeber, czy ze smutku na myśl, z jaką furią Jastrzębi Krzyk potraktował własnego SYNA, tylko dlatego, że chciał zadać jej dodatkowe pytanie. Nienawidziła Jastrzębiego Krzyku całym sercem i często zastanawiała się, co takiego widziała w nim Przejrzyste Oko, by zdecydować się na bycie jego partnerką.

Zerknęła na przestraszone kocięta i dopiero teraz zobaczyła szok w oczach Wilka. Jego tylna część ciała opadała nad ziemię jakby wyczerpana długim biegiem. Widać było napływającego do jego oczu łzy. Znano go jednak z tego, że doskonale hamował je i nie pozwalał, by ktokolwiek widział go w momentach słabości.

- Czy to z powodu śmierci Lwiego Kocięcia Jastrzębi Krzyk tak mnie... nienawidzi? - szepnął, przybliżając się powoli do Świetlistej Skóry. - To przez to, prawda?

- To smutne, że zdążyliśmy nazwać te wszystkie okropne uczucia - miauknęła nad jego uchem. - Ale nie, Jastrzębi Krzyk cię kocha. Jego jedyną wadą jest to, że nie potrafi tych uczuć okazywać. Jest wspaniałym wojownikiem, choć może nie idealnym ojcem.

Świetlista Skóra położyła swój ogon na grzbiecie Wilka, by dodać mu otuchy.

- Nie martw się, będzie lepiej.

Miała jednak świadomość, że obiecywanie tego kociakowi może okazać się błędem.

* ~ *
Witam ponownie! Nareszcie wzięłam się za edytowanie i skończyłam poprawiać błędy [choć niektóre mogły mi umknąć, za co przepraszam!] więc oto kolejny rozdział. Przedstawienie kilku głównych bohaterów. Niektóre nazwy mogą być niezrozumiałe, ale w dalszych rozdziałach wszystko się wyjaśni. To jest problem właśnie - gdy tworzy się nowy świat, trzeba go przedstawić, a zrobienie tego w jednym rozdziale jest nie tyle co niemożliwe, a NUDNE. Dlatego proszę o cierpliwość. Nie tylko do nazw, ale i do bohaterów opowiadania [*kaszel* Jastrzębi Krzyk *kaszel*]. Trochę mi Was szkoda, bo będziecie musieli się przyzwyczaić do jego okropnego charakteru :')

Pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top