Rozdział XXII

Zaczęło się w pewnym rodzaju piekło.

Rzeczna Gwiazda wraz z Ciernistą Gwiazdą przeturlali się po skale, wściekle sycząc. Irysowa Dusza jako pierwsza, niemal ułamek sekundy po tym jak skończył się okrzyk Ciernistej Gwiazdy, rzuciła się do walki. Zaraz po niej Wędrowna Łapa i Płomienna Łapa również. Skały Potoku pokryły kocie wrzaski oraz pierwsze krople krwi.

Nie, nie, nie... to się nie dzieje naprawdę...

No cóż, działo się naprawdę.

Stres spowodował, że czułam własną krew szumiącą w uszach. Serce waliło jak młotem, omal nie wyskakując z piersi. Tygrysi Skok krzyknął bojowo, wyskakując z krzewów, w stronę Skał Potoku. Napięłam mięśnie, strosząc futro. Oddychałam nie regularnie, płytko, a w uszach wciąż brzmiały słowa Jaskółczej Woli.

Musisz wrócić!

Potrząsnęłam głową. Teraz nie czas na rozmyślania. Zaczął się czas wojny. I bezwzględnie od sytuacji, muszę się postawić po stronie Klanu Podniebnych Strumieni.

Skoczyłam w wir walki jako ostatnia. Ocknęłam się dopiero, gdy ostrokrzew zaszeleścił i Srebrzysta Łapa zerwał się do biegu. Nie myśląc zbyt wiele, pobiegłam zaraz za nim.

Zmrużyłam oczy. On nie jest twoim przyjacielem! Powtarzałam w myślach. Na chwilę zamarłam w miejscu. Skoro nie jest twoim przyjacielem, to dlaczego czujesz, że mogłabyś za nim wskoczyć ogień? To twój wróg!

Syknęłam rozdrażniona i wskoczyłam na jedną ze skał. Koty wszędzie się atakowały, niektórzy walczyli nawet przy samej rzece i na brzegu potoku. Wszystkie futra kotów zmieszały się w jedną, różnokolorową plamę, która majaczyła nad Skałami Potoku. Na początku nie rozpoznałam w tłumie swojego Klanu, lecz po chwili dostrzegłam białe futro Zachmurzonej Łapy. Kocur walczył z trochę większym od niego szylkretowym kotem, lecz uczeń Klanu Podniebnych Strumieni bardziej unikał ciosów przeciwnika, niż sam je zadawał. Mrużąc oczy, pobiegłam w tamtą stronę, zeskakując ze skał, a gdy byłam wystarczająco blisko, ostatnie długości ogona pokonałam skokiem.

Uderzyłam łapami w bark szylkretowego kota, po czym odskoczyłam, by nie dostać pazurami. Zachmurzona Łapa, z błyskiem w oku rzucił się na wroga, drapiąc go wściekle pazurami po brzuchu. Szylkret jednak szybko odrzucił białego ucznia, z sykiem wstając i patrząc na mnie. Zaczęłam oddychać szybciej, patrząc na prawie dwa razy większego kota ode mnie, który zmierzał w moją stronę. Próbowałam przypomnieć sobie ruchy bitewne których uczyła mnie Wędrowna Łapa i sztuczki umysłowe, które wymyśliłam podczas jednej z nie przespanych nocy, jednak w mojej głowie była tylko pustka.

Więc postanowiłam improwizować. Wysunęłam pazury, skacząc najwyżej jak potrafię, celując w kark kocura. Jednak poczułam ból i zauważyłam, że szylkret przejechał mi czubkami pazurów bo brzuchu. Syknęłam coś niezrozumiale, czepiając się pazurami skóry na karku przeciwnika, lecz on odwrócił głowę i zacisnął szczęki na moim ogonie. Pociągnął za niego. zwalając mnie na ziemię.

Pisnęłam, wstając, lecz kolejna próba zaatakowania skończyła się zadrapaniem na boku, z którego pociekła strużka krwi.

Dopiero uderzeń serca potem, gdy znikomo próbowałam unikać ciosów wroga, nasunęła mi się jedna myśl.

Używaj słuchu. Nie skupiaj się na ruchach przeciwnika, a na pewno nie w pełni. To zmysł słuchu nasz wyostrzony, nie wzroku. Uśmiechnęłam się nieco, przypominając sobie coraz więcej. Próbując oddychać w miarę miarowo, wsłuchałam się w odgłosy walki, a najbardziej te, które były jak najbliżej mnie. Wysuwając pazury najbardziej jak mogłam, usłyszałam, że ktoś nadbiega i rzuca się na szylkretowego kota. Zobaczyłam ze zdumieniem, że to Zachmurzona Łapa, którego futro było gdzie nie gdzie szkarłatne od krwi. Zdeterminowana, rzuciłam się na wojownika z drugiej strony, drapiąc go po boku.

Używaj słuchu.

Usłyszałam świst pazurów od ślepego oka, szybko zmierzający w moją stronę więc zwinnie odskoczyłam, unikając ciosu w uszy. Przypomniał mi się również ruch, który wykorzystałam na Srebrzystej Łapie, w trakcie treningu bitewnego. Pokazałam więc szybko Zachmurzonej Łapie ogonem, by odsunął się na chwilę, a on widząc moją determinację w oczach, ustąpił. Wskoczyłam znów na plecy młodego wojownika, wplatając pazury w jego długie futro i czubki pazurów zanurzając w jego skórze. Gdy próby zrzucenia mnie się nie powiodły, gdyż bardzo zaciekle walczyłam, przeciwnik zdecydował się na przygniecenie mnie swoim ciężarem, zwalając się na plecy. Uśmiechnęłam się, napierając tylnym łapami na kark kocura, a przednimi wbijając pazury w bark.

Wróg już przewracał się do tyłu, gdy ja odbiłam się tylnymi łapami i już dość opanowanym ruchem zeskoczyłam z barku szylkretowego kota. Gdy on uderzył z głuchym odgłosem na ziemię, wraz z Zachmurzoną Łapą rzuciliśmy się na niego.

Pod wpływem impulsu przyłożyłam łapę z wyciągniętymi pazurami do gardła kota, dysząc ciężko. Zachmurzona Łapa przytrzymywał go przy ziemi. Przeciwnik wyglądał na zszokowanego, w jego oczach czaiło się przerażenie.

Zachmurzona Łapa parę uderzeń serca później go puścił, lecz ja jedynie mocniej przycisnęłam pazury do jego gardła; gdy spróbuje się poderwać, po prostu zginie. Biały uczeń podszedł do mnie, kładąc lekko ogon na moim barku.

— Puść go. — miauknął łagodnie, lecz w jego głosie czaiła się stanowczość. — Widać, że nie chce już walczyć, a my mamy jeszcze wiele do wywalczenia.

Z oporem zabrałam łapę z gardła przeciwnika. On poderwał się natychmiast i zniknął w paprociach. Z furią patrzyłam, jak się oddala. Dopiero, gdy usłyszałam plusk wody trochę oprzytomniałam i poczułam ból.

Mój ogon jak i bok krwawili, jednak nie przejęłam się tym jakoś specjalnie. Skoro muszę walczyć, to to zrobię.

Odpłynęłam na chwilę myślami. Czy ja naprawdę chciałam zabić tego wojownika? To przecież nie podobne! Podczas walki czułam się, jakbym nie była sobą. Ja nie chcę zabijać...

Z myśli wyrwał mnie Zachmurzona Łapa, który zabrał ogon z mojego barku i ponownie skoczył w wir walki. Stałam jeszcze chwilę w miejscu, wbijając pazury w ziemię. Znajdowałam się na obrzeżach pola bitwy, gdzie nikt już nie walczył. Zamrugałam szybko, ocknąwszy się. Strzepnęłam ogonem. Muszę pomóc mojemu Klanowi. I zrobię to. Muszę.

Westchnęłam i pobiegłam bardziej w stronę skał. Przystanęłam na chwilę, próbując wypatrzeć kogoś, kto potrzebuje pomocy; Rzeczna Gwiazda zwinnie walczył z Ciernistą Gwiazdą, a zaraz dalej, Irysowa Dusza i Wędrowna Łapa walczyły wspólnie przeciwko czarnemu wojownikowi. Obie radziły sobie z odpieraniem i zadawaniem ataków.

Nie byłam w stanie więcej zobaczyć, bo usłyszałam świst pazurów niebezpiecznie blisko mnie. Starałam się uniknąć ciosu schyleniem, jednak było za późno. Cios pazurów w bark sprawił, że się zatoczyłam, lecz wbijając pazury w ziemię, uniknęłam całkowitego stracenia równowagi. Odwróciłam prędko głowę, cofając się o parę kroków do tyłu. Ujrzałam przed sobą ciemnobrązową, tym razem kotkę, o złotych oczach, żarzących się furią. Syknęłam w jej stronę, wysuwając pazury.

— Chciałaś zabić Poplamiony Rytm! — wykrzyknęła, zmrużając oczy. Domyśliłam się, że chodziło o szylkretowego kota, którego zaatakowaliśmy wraz z Zachmurzoną Łapą.

Nie myśląc wiele, skoczyłam na kotkę. Przejechałam jej pazurami po uchu i niezgrabnie uniknęłam ataku na tylną łapę. Wbiłam jej pazury w jeden z boków, robiąc małe rozcięcie. Odskoczyłam, jednak przeciwniczka złapała mnie zębami za jedną z tylnych łap i zacisnęła szczęki. Warknęłam, kładąc uszy po sobie, gdy pociągnęła mnie za kończynę. Zwaliłam się na ziemię i zanim zdążyłam otrząsnąć się z pulsującego bólu w łapie, kotka z Klanu Wysokich Traw rzuciła się na mnie, przygwożdżając do ziemi łapami.

Zaczęłam się w panice rozglądać dookoła, szukając kogoś, kto mógłby mi pomóc. Po chwili, z ulgą zauważyłam Górski Szczyt, przebiegającego nieopodal. Próbowałam chciwie dosięgnąć brzucha napastniczki, jednak na marne. Zmierzyłam mentora błagalnym wzrokiem i niemal odetchnęłam w ulgą, gdy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.

Już myślałam, że kocur podbiegnie i mi pomoże, jednak on tylko przystanął, i...

Uśmiechnął się.

Po prostu uśmiechnął się lekko szaleńczo i pobiegł dalej, między innych. Wiedział, że potrzebuje pomocy, jednak zostawił mnie. On...

Chciał, żebym została zamordowana.

Moje ciało przeszedł gwałtowny dreszcz. Musisz wrócić! Słowa Jaskółczej Woli znów rozbrzmiały mi w uszach. Górski Szczyt nie może pozwolić, bym umarła! Ogarnął mnie momentalny chłód. Zadrżałam lekko z syknięciem, gdy ostre pazury kotki przejechały mi po jednym z boków. Zacisnęłam powieki, gotowa na śmierć. Wręcz czułam, z jaką łatwością zęby ciemnobrązowej kotki wbijają się w moją krtań... Nie mogłam już nic zrobić. Nie uratuję się przed tym, co ma nastać.

Usłyszałam urywany warkot i poczułam, że ciężar na moim barkach zmalał, nie poczułam również bólu. Gwałtownie otworzyłam oczy, tym zdrowym skanując otoczenie. Gdy się poderwałam, zauważyłam ciemnobrązową kotkę, z kimś walczącą. Na początku nie rozpoznałam srebrzystej smugi futra i błysku złotych oczu, jednak potem...

Srebrzysta Łapa!

Serce zabiło mi, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Srebrzysta Łapa... może on nie chciał, bym umarła? Zjeżyłam się, czując krew spływającą z ran. Oddychałam ciężko, utrzymując się na drżących z wysiłku łapach. Wzrok bardzo lekko zaczynał mi się rozmazywać, jednak zignorowałam to. Pobiegłam w stronę Srebrzystej Łapy, wysuwając i chowając pazury. Odbiłam się tylnymi łapami, drapiąc pazurami bok wrogiej kotki. Napotkałam wzrok Srebrzystej Łapy, jednak po chwili powrócił do zaciekłej walki. Słysząc pazury przedzierające powietrze, schyliłam się, unikając ciosu, a potem odskoczyłam, by cios nie sięgnął mnie z drugiej strony. Walka mnie wykańczała, jednak wymierzyłam przeciwniczce jeszcze cios w uszy, zanim rozległ się krzyk Ciernistej Gwiazdy.

— Klanie Wysokich Traw! Odwrót! — ryknął Ciernista Gwiazda, zatrzymując się już przy brzegu rzeki, cały poraniony.

Puściłam ciemnobrązową kotkę, Srebrzysta Łapa również. Koty Klanu Wysokich Traw wycofywały się z sykiem, wskakując do rzeki. Na skałach nastała cisza. Ciernista Gwiazda przepuszczał swoich pobratymców, by jako pierwsi wskoczyli w rozległą rzekę, z powodu zbliżającej się odwilży. Odwróciłam wzrok na Rzeczną Gwiazdę. Błękitne futro przywódcy było przesiąknięte szkarłatną krwią. Przywódca zakaszlał, drżąc na łapach.

Patrzyłam jeszcze przez chwilę na koty Klanu Wysokich Traw, przepływających przez rzekę.

Dopiero po chwili przeniosłam wzrok na Srebrzystą Łapę, a potem znów na przywódcę.

— Wygraliśmy — szepnął cicho Rzeczna Gwiazda, nieobecnym wzrokiem patrząc w gasnące gwiazdy na niebie, które zostawało przebarwiane przez wschodzące słońce. — Jeleni Bryku, wygraliśmy... — nie wiedziałam, do kogo mówi.

Zamilkł, oddychając płytko. Otrzepałam futro z wody, którą utworzyła wzmacniająca się odwilż. Odwróciłam wzrok znów ku przywódcy, gdy usłyszałam kaszel. Rzeczna Gwiazda zaczął słabo kaszleć, z trudem biorąc oddech. Osunął się na łapach i upadł z łoskotem na ziemię. Zastygłam w bezruchu, gdy wokół przywódcy wytworzyła się kałuża krwi. Zjeżyłam się, patrząc w szoku na zaistniałą sytuację. Czy... Rzeczna Gwiazda stracił życie? Tak prędko po zostaniu przywódcą? Irysowa Dusza pisnęła, patrząc zjeżona na przywódcę. Inne koty również zaczęły podchodzić do przywódcy, jednak ja nie drgnęłam nawet ogonem. Nowo narodzony stres usztywnił kości i stawy, ściskając serce. Nie mogłam się poruszyć.

— Jedna z wielu katastrof... — wyszeptałam cicho. Położyłam uszy po sobie, cofając się o krok.

— Wszystko w porządku? — zapytał się Srebrzysta Łapa, przechodząc obok mnie. Zamrugałam szybko, wyrywając się z myśli. — Chodź, dowiemy się co z Rzeczną Gwiazdą.

Przytaknęłam lekko, zmuszając mięśnie do ruchu. Posklejane i sztywne od krwi futro trochę mi przeszkadzało, jednak powiedziałam sobie, że później je wyczyszczę. Poszłam za Srebrzystą Łapą w stronę zbiorowiska kotów, stając na uboczu. Rzeczna Gwiazda leżał na środku, z oczami zamglonymi z bólu.

Niewiele trzeba było czekać, a z paproci wypadła Jaskółcza Wola, z ziołami w pysku. Zaraz za nią w kuśtykała na polanę Poziomkowa Łapa, niosąc resztę ziół; kotka dyszała ciężko, wyraźnie zmęczona, jednak nie chciała dać tego po sobie poznać.

— Odsunąć się! Zrobić przejście! — zarządziła Jaskółcza Wola, przeciskając się między pobratymcami. Koty z oporem cofnęły się o kilka kroków, robiąc więcej miejsca medyczkom.

Kotki szybko podbiegły do przywódcy, kładąc obok zioła. Poziomkowa Łapa zaczęła dokładnie obwąchiwać przywódcę, a Jaskółcza Wola tamowała te największe rany mchem i pajęczyną. W pewnej chwili medyczka otrzepała łapy z krwi, uciskając jedną z ran na szyi. Rozejrzała się po kotach Klanu Podniebnych Strumieni, zatrzymując na chwilę wzrok na mnie. Po chwili jednak spojrzała na Srebrzystą Łapę.

— Ślepa Łapo, Srebrzysta Łapo — zaczęła mówić pośpiesznie, ze zmartwieniem w oczach. — Przynieście dużo mchu nasączonego wodą.

Zmrużyłam oczy, przytakując głową. Spojrzałam szybko na Srebrzystą Łapę. Najeżyłam lekko futro, ruszając z miejsca. Wręcz czułam palące spojrzenia Rozżarzonej Łapy i Płonącej Łapy na sobie. Machnęłam ogonem, omijając skały i gnając w stronę rzeki. Poczułam, że Srebrzysta Łapa pędzi tuż obok mnie.

— Pośpieszcie się! — usłyszałam za sobą wołanie Jaskółczej Woli.

Zbiegliśmy po zboczu, opadającego łagodnie w stronę rzeki. Przy brzegu rosło parę drzew, miałam nadzieję, że znajdę tam mech. Wbiegłam w paprocie, schylając głowę. Rozejrzałam się dookoła, zatrzymując wzrok na trzech drzewach, osadzonych w kupie, jakieś trzy lub cztery długości lisa od brzegu. Z iskrą nadziei w oczach, pobiegłam w stronę niewielkich konarów.

Wymieniając spojrzenia ze Srebrzystą Łapą, zgodnie rozdzieliliśmy się. Podbiegłam do tego pierwszego drzewa, patrząc na jego korzenie. Odetchnęłam z ulgą, gdy znalazłam parę kęp mchu.

— Srebrzysta Łapo! — zawołałam do kocura, zaczynając zbierać roślinę. — Chodź tutaj! Wystarczy mchu dla Jaskółczej Woli.

Srebrzysty kocur już po chwili przysiadł obok mnie, sprawnie zbierając mech. Gdy zebrały się dwie dość duże kupki, zwinęliśmy je w kulki. Biorąc swój mech w zęby, popędziłam do rzeki. Zanurzając zwitek w zimnej wodzie, wzdrygnęłam się. Położyłam uszy po sobie, zaciskając szczęki. Szybko wyprostowałam się i, nie zważając na Srebrzystą Łapę, który został nieco z tyłu, pobiegłam znów w stronę skał.

Wspinając się po zboczu, usłyszałam pełne niepokoju miauknięcia, więc przyśpieszyłam na tyle, ile mogłam, uważając by woda z mchu całkowicie się nie wychlapała. Przecisnęłam się przez krąg kotów, utworzony wokół medyczek i przywódcy. Zdyszana, położyłam mech ociekający wodą obok Jaskółczej Woli, a zaraz potem przyszedł również Srebrzysta Łapa. Złota medyczka zmierzyła nas wdzięcznym spojrzeniem, biorąc mech w zęby. Razem z Srebrzystą Łapą cofnęliśmy się znów do kręgu kotów, w ciszy patrząc na zaciekła pracę medyczek.

Nie wiem ile to trwało, lecz w końcu Jaskółcza Wola puściła powoli nakładające bandaże, spuszczając głowę w dół. Położyła uszy po sobie, a ja z Wędrowną Łapą wymieniliśmy zdezorientowane spojrzenia.

Nastała chwilowa cicha. Po chwili jednak Jaskółcza Wola westchnęła i odważyła się odezwać.

— Rzeczna Gwiazda stracił życie z powodu ran bitewnych... — powiedziała cicho, drżącym głosem.

Zastrzygłam uszami, wbijając pazury w ziemię. Po Skałach Potoku poniosły się szepty i ciche zawodzenia. Kilka kotów schyliło głowę z szacunkiem.

Spojrzałam na Srebrzystą Łapę, nasze spojrzenia wyrażały prawie to samo.

Klanie Gwiazd, to nie jest koniec, tylko początek... Prawda?...

Początek końca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top