Rozdział XXI
Otworzyłam oczy, mrugając, by wyostrzył mi się wzrok. Dopiero po chwili zorientowałam, że nie znajduję się w moim legowisku, czyli bardziej tam, gdzie powinnam, tylko w... tym samym mrocznym lesie, gdzie zazwyczaj spotykałam tą tajemniczą kotkę. Gdy sobie zdałam z tego sprawę, mimo woli się najeżyłam.
Gdy powróciły wszystkie patrole, klan usiadł, dzieląc się zwierzyną. Tak jakoś wyszło, że musiałam zjeść sama. Nie będąc zmęczona, lecz przytłoczona tym wszystkim, poszłam prawie zaraz spać.
— Wiem, że gdzieś tutaj jesteś — mruknęłam przeciągle, patrząc na drzewa, powoli przestępując z łapy na łapę.
Krążyłam jeszcze przez chwilę tak bez celu, rozglądając się. Dopiero po chwili w kącie zdrowego oka mignęło mi to już nawet zbyt dobrze znane czarne futro. Zjeżyłam się, przystając.
— Co tym razem chcesz? — syknęłam, gdy czarna kotka pojawiła się przede mną. — Czego oczekujesz? Co tym razem chcesz mi zabrać?
Gdybym się nie pohamowała, zadawane pytania ciągnęły by się jeszcze długo. Więc zamilkłam, patrząc jedynie w bursztynowe oczy kotki.
Ona również milczała, patrząc na mnie przenikliwym oraz zimnym wzrokiem. Przekręciłam lekko głowę, mrużąc podejrzliwie oczy. W każdej chwili kotka mogła na mnie skoczyć. Zabić, zranić, oślepić, lub zrobić cokolwiek innego.
Wpatrując się w oczy kotki, nagle zaczęło się wszystko rozmywać. Już myślałam, że się obudzę, jednak gdy spowiło mnie nagłe światło, nadal nie byłam w swoim posłaniu. Znajdowałam się na jakiejś skalnej ścieżce, a strzelając, uznałam, że to zapewne ścieżka do Gwiezdnego Wodospadu.
Gdy spojrzałam dalej, zauważyłam... tajemniczą kotkę ze snów? Tak, to na pewno była ona. Zdążyłam przypatrzeć się jej wizerunkowi dość razy, by ją rozpoznać. Przyszpilała do ziemi jakiegoś białego kocura; oba koty miały najeżone futra i furię w oczach, a białe futro drugiego kota barwiły już drobne czerwone plamy.
Nastroszyłam futro, w obawie że mnie dostrzegą, jednak, nawet jeśli byłam widoczna, to walczące koty nie zwracały na mnie uwagi. Wydawało mi się, że byłam we... wspomnieniu.
A jeśli tak, to...
Moją myśl przerwał głos mrocznej kotki z moich snów.
— Nie jestem Burzliwe Niebo, zabieraj to wstrętne, Klanowe imię ode mnie! Już nigdy nie będę Burzliwym Niebem. Jestem Burza i nic tego nie zmieni — syknęła kotka, półszeptem. Podeszłam trochę bliżej, by lepiej słyszeć.
Burzliwe Niebo. Burza. Ta tajemnicza kotka nazywa się Burza? Nazywała się Burzliwe Niebo, czyli była w klanie. Była.
Milczałam, czekając, jak potoczy się konwersacja.
— Ten znak... od Klanu Gwiazd to tak naprawdę kłamstwo, prawda? — syknęła z głosem przebarwionym odrazą taje- nie, teraz to jest... Burza.
Medyk syknął w odpowiedzi, próbując się poderwać. Bezskutecznie.
— Ależ skąd! Jestem medykiem, nie zatajam znaków od Klanu Gwiazd, nigdy bym tego nie zrobił! — warkną, kładąc uszy po sobie.
Próbując szybko połączyć fakty, patrzyłam na to z tyłu. Burza walczyła z medykiem, o jakiś znak, który był ponoć sfałszowany. Trochę – a nawet bardzo... – to skomplikowane.
— Mówisz tak, ponieważ stoisz przed Klanem Gwiazd, prawda? Gwiezdny Wodospad oraz ta ścieżka to święte miejsca, chyba nie zamierzasz kłamać wprost w oczy swoich przodków? — szepnęła Burza medykowi do ucha, a ja musiałam je nadstawić w tamtym kierunku, by dobrze ją usłyszeć. Po chwili zauważyłam, że czarna kotka wbija boleśnie pazury w barki kocura.
Nagle zerwał się wiatr, tak mocny, że, gdy spojrzałam w dół, ujrzałam niektóre wirujące zielone liście w tą i z powrotem. Wzdrygnęłam się, gdy zauważyłam, jaka odległość dzieli mnie stąd od bezpiecznego gruntu. Wiatr targał moim futrem, lecz starałam się skupić jedynie na scenie rozgrywającej się przede mną.
— No właśnie, Burzo! Stoisz przed swoimi przodkami, oni Ciebie widzą, nie chcą żebyś czyniła takie rzeczy — mrukną medyk, patrząc Burzy prosto w oczy. — Prawda?
Ostatnie słowo przytłumiło się. Znowu spowiła mnie ciemność.
Widziałam jeszcze parę obrazów, jednak nie byłam pewna, co widziałam. Na pewno było dużo krwi, a reszta... po prostu zlewała się w jedną, nie jasną całość. Wszystko było... takie mroczne, pozbawione życia.
Rozlew krwi niedługo nadejdzie. Katastrofa za katastrofą, aż finałowa burza się spełni. Słowa "przepowiedni" rozbrzmiały mi w myślach i miałam wrażenie, jakby odbiły się echem w mojej głowie. Zaczęłam niemo powtarzać sobie te słowa. Rozlew krwi. Chodzi o próbę odzyskania Skały Potoku? Czyli nie rozegramy tego pokojowo, tylko dojdzie do bitwy? Rozlew krwi. Ktoś może zginąć. Katastrofa za katastrofą... Ciąg katastrof zaczynają Skały Potoku. Czy będą jakieś jeszcze? Jeśli tak, to ile i czy doprowadzą do rozpadu Klanów? Finałowa burza. Brzmi to... bardzo złowrogo. Co to może oznaczać?
Zbyt wiele pytań wirowało w mojej głowie, niczym zagubiony liść na wietrze. Ale dopiero teraz do głowy wpadło mi pewne pytanie, nad którym będę rozmyślać pewnie jeszcze długo.
Bo gdyby nie Burza, to te całe przepowiednie, katastrofy i finałowa burza w ogóle by kiedykolwiek istniały?
Otrząsnęłam się z dziwnego transu, znów znajdując się w mrocznym lesie, dysząc ciężko, jak po długim biegu.
— Burza... — szepnęłam cicho, jakby do siebie.
Kotka o czarnej sierści spojrzała na mnie. W jej oczach migotał triumf i zaduma.
— Nie bez powodu pokazałam ci te wspomnienia — miauknęła ochryple Burza, wysuwając pazury.
Spojrzałam na nią pytająco. Lęk co do tej kotki nawracał, nawet po chwili słabości i zbyt dużego natłoku myśli. Cofnęłam się o krok, kładąc uszy po sobie. Burza wstała, a jej wzrok nabrał ostrości takiej, że zapewne – gdyby to było możliwe – mógł zabijać. Zjeżyłam się, cofając się jeszcze o krok.
— Pokazując ci te wspomnienia, wiedząc, że znasz niewielki skrawek mej historii, mam teraz możliwość żyć tymi wspomnieniami, właśnie dzięki tobie. — syknęła, podchodząc parę kroków do przodu. — Oraz kiedyś... kiedyś spotkamy się na jawie. Finałowa burza blisko będzie, gdy ty mi pomożesz wypełnić przeznaczenie.
Syknęłam w stronę kotki. Już otworzyłam pysk, by jej odpowiedzieć, jednak ogarnęła mnie... ciemność.
* * * *
Obudziłam się, dysząc ciężko, cała najeżona. Poderwałam się na drżące łapy, rozglądając się dookoła. Reszta uczniów jeszcze spała, jednak słońce przytłumione przez chmury już wschodziło, więc wiedziałam, że zaraz wyruszamy. Rzeczna Gwiazda poprowadzi nas już zaraz na początek ciągu katastrof, które doprowadzą do finałowej burzy. Mimo woli z mojego pyska wyrwał się urywany szloch, jednak szybko się uciszyłam. Odetchnęłam kilka razy głębokim, urywanym oddechem, a słowa Burzy brzmiały mi coraz głośniej w głowie. Czy to możliwie, że kotka naprawdę mnie wykorzysta? Albo mnie zabije? Próbowałam odgonić te myśli od siebie, potrząsając głową, jednak one zaczęły mnie tylko jeszcze bardziej męczyć.
Fuknęłam jedynie i patrząc gdzie stawiam łapy, by nikogo nie nadepnąć, wyszłam z Legowiska Uczniów na Polanę Główną. Niewiele po tym, ze swojego legowiska wyślizgnął się Rzeczna Gwiazda, wraz z Tygrysim Skokiem u boku.
Przeciągnęłam się wokół powoli roztapiającego się śniegu. Gołym okiem było widać, że zaczyna się odwilż. Pora Nagich Drzew minęła bardzo szybko, a z tego co słyszałam, to niesamowite że nikt w Klanie, w tamtym okresie nie zachorował na Zielony Kaszel. Z tego co widać, ta pora Nagich Drzew nie była tak sroga jak inne.
Z legowisk powoli zaczynały wychodzić inne koty, aż w końcu niewiele zostało kotów w legowiskach. Poziomkowa Łapa wyszła na chwilę z Polany Medyka; od kotki było czuć ostrzejszy i mocniejszy zapach ziół niż zwykle. Zaraz podbiegł do niej Zachmurzona Łapa, który chwilę temu wyszedł z Legowiska Uczniów i koty nawiązały cichą konwersację. Obok mnie przeszedł bez słowa Srebrzysta Łapa z Wędrowną Łapą, jednak w oczach srebrnego ucznia widziałam wahanie. Wędrowna Łapa spojrzała na mnie przelotnie, uśmiechając się lekko.
Niewiele minęło, a koty zaczęły się tłoczyć po polanie, czekając na wezwanie przywódcy. Nie wiedziałam zbytnio co ze sobą zrobić, więc usiadłam w cieniu obozu, nieopodal Legowiska Starszych, patrząc na innych. Irysowa Dusza razem z Tygrysim Skokiem szybko podbiegła do Srebrzystej Łapy i Wędrownej Łapy. Irysowa Dusza polizała czule po głowie potomstwo, mówiąc do nich coś po cichu, a mi się ścisnęło serce. Dlaczego ja nigdy więcej nie doświadczę tej matczynej opieki i poczucia bezpieczeństwa?
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę, to nie mam przy sobie nikogo bliskiego. Pluskający Potok została zamordowana przez Górski Szczyt, a mój ojciec, Milczący Nos... Nie zdążyłam go nawet poznać, gdyż zginął przy napadzie borsuka na jeden z patroli granicznych. Tak mówiono. Słyszałam o nim jedynie w opowieściach Irysowej Duszy, gdyż Pluskający Potok nigdy mi o nim nie mówiła. Przywołując nieprzyjemne wspomnienia, przypomniałam sobie, jak Pluskający Potok wypominała mi, że to przeze mnie zginął Milczący Nos, jednak nigdy nie wiedziałam, dlaczego tak mówiła. Irysowa Dusza czasem mnie pocieszała, gdy widziała, że chodziłam smutna, za co jej skrycie zawsze dziękuje.
Powracając do rzeczywistości, znów rozejrzałam się po polanie. Rzeczna Gwiazda wraz z Jaskółczą Wolą i Tygrysim Skokiem omawiali coś jeszcze przy Wielkim Dębie, a Poziomkowa Łapa nosiła jeszcze Zachmurzonej Łapie jakieś ziele, w postaci niewielkiego liścia. To samo dostała Wędrowna Łapa, Srebrzysta Łapa, Płomienna Łapa, Rozżarzona Łapa i... ja?
Poziomkowa Łapa podeszła do mnie z liściem w pysku i upuściła go przy moich łapach.
— Proszę, zjedz to. Doda ci sił. Każdy uczeń dostaje coś takiego, ponieważ razem z Jaskółczą Wolą mamy tego dość dużo — miauknęła pośpiesznie Poziomkowa Łapa, mierząc mnie łagodnym wzrokiem.
Przytaknęłam jedynie, pochylając się, by zebrać liść językiem. Już gdy go przełknęłam, poczułam przyjemne ciepło w łapach. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że bardzo dużo roboty z tymi przygotowaniami, zaraz przed całym planem na atak. Wszyscy krzątali się po obozie bez sensu, lecz ja dopiero teraz poczułam niepokój, ściskający płuca i żołądek. Co jeśli stanie się coś naprawdę strasznego, gdy będziemy chcieli zagarnąć Skały Potoku dla siebie?
Wstałam, chcąc pozbyć się natrętnych myśli. Postąpiłam parę kroków przez polanę, szukając wzrokiem Wędrownej Łapy. Chociaż jedna kotka nie przepada za mną nie tak bardzo, jak inni. Wypatrując ciemnobrązowej kotki, przeszedł obok mnie Płomienna Łapa wraz z Rozżarzoną Łapą. Kocur, przechodząc długość ogona obok, wykorzystując szansę, zbliżył się i popchnął mnie barkiem, czego w wyniku wpadłam na brązowego wojownika, którym okazał się Bursztynowe Jezioro. Syknęłam, a uczniowie odeszli z chichotem. Podniosłam się szybko, otrzepując delikatnie futro z wody, którą powoli zostawia odwilż. Spojrzałam przepraszająco na wojownika.
— Ślepota! — powiedziała jeszcze Rozżarzona Łapa, oglądając się na mnie przez bark.
Nastąpiła chwila ciszy, gdy wraz z Bursztynowym Jeziorem spoglądaliśmy na siebie w milczeniu. Gdy ono zaczęło się przedłużać, postanowiłam odezwać się pierwsza.
— Bardzo cię przepraszam, Bursztynowe Jezioro — miauknęłam pośpiesznie, patrząc na niego z wyrzutem, za co wojownik zmierzył mnie wzrokiem.
Skuliłam się lekko, wręcz niewidocznie.
— Następnym razem patrz, jak chodzisz — warkną cicho Bursztynowe Jezioro, omijając mnie. — Gdybym tylko miał na to czas, to bym powiedział coś jeszcze. Jednak uszło ci to na sucho — dodał jeszcze, oddalając się w stronę Polany Medyka.
Położyłam uszy po sobie, czując się lekko zagubiona. Teraz byłam zdana na siebie, nie miałam nikogo innego. Nie miałam tego kogoś, kto był by przy mnie przy tych dobrych, jak i najgorszych chwilach. Ostatniego kota, którego takiego miałam i jest o dziwo żywy to Srebrzysta Łapa. Tyle, że... nawet on za mną nie przepada. Być może Burza coś mu mówiła w snach? To dlatego się ode mnie odwrócił? Niemożliwe... Burza by chyba tego nie zrobiła? Chociaż, o czym ja myślę? To na pewno jej sprawka, musiała się w to mieszać. Przecież w żłobku razem z Srebrzystą Łapą byliśmy takimi dobrymi przyjaciółmi, dziwne by było, gdyby tak bez powodu stał się jak inni. To mnie najbardziej zabolało. Że stał się trochę jak Płomienna Łapa i Rozżarzona Łapa, szydząc ze mnie. Na samą myśl o tym, po całym ciele przeszły mnie ciarki.
Z zamyślenia wyrwał mnie Rzeczna Gwiazda, który z szelestem wskoczył na najniższą gałąź Wielkiego Dębu, uważnie przyglądając się pobratymcom.
— Niech wszystkie koty, zdolne łowić zwierzynę, przyjdą na zebranie Klanu, pod Wielki Dąb! — mocny głos Rzecznej Gwiazdy odbił się echem po obozie.
Koty zaczęły więc się zbierać pod Wielkim Dębem, wymachując ogonami. Niektórzy czuli podekscytowanie, a inni wręcz przeciwnie, czuli stres. Chwilę zajęło, by wszystkie koty usadowiły się pod Wielkim Dębem, a przywódca patrzył na każdego z osobna, ale i również na wszystkich. Znów przysiadłam nieopodal Legowiska Starszych, patrząc tym razem na przywódcę Klanu, a potem na jego zastępcę, koty siedział dumnie u korzeni wielkiego drzewa. Później, odnalazłam wzrokiem wśród zgromadzonych Bursztynowe Jezioro, który siedział nieopodal Wiśniowej Ścieżki, a niewiele za nim przysiadał Górski Szczyt, wbijając pazury w ziemię. Na chwilę odwrócił się, kierując zimny wzrok na mnie. Wytrzymałam jego spojrzenie i mam nadzieję, że nie wyglądałam na zlęknioną. Gdy mentor odwrócił wzrok, odetchnęłam głęboko. Nie zorientowałam się, kiedy ze swojego Legowiska wyszli starsi, jednak usiedli oni na nikłej plamie słońca i tam, gdzie było jak najbardziej sucho, choć nie zaprzeczam, że sama usiadłam na śniegu, bo trudno w czasie odwilży znaleźć jakieś suche miejsce. Po chwili jednak odwróciłam wzrok znów ku przywódcy Klanu.
— Klanie Podniebnych Strumieni — zaczął, patrząc na swój Klan. — Dziś, wyruszamy by odbić Skały Potoku — przerwał, gdy pojawiły się okrzyki poparcia. Ja jednak do nich nie dołączałam. Już po chwili znów zaczął kontynuować. — Pamiętajcie, że nie chcemy walki. Najpierw postaramy się rozegrać to pokojowo, po prostu przesuniemy granicę, czekając, aż natkniemy się na patrol. Jednak — zamilkł na chwilę, trzymając innych w napięciu. — I tak musimy się na wszelki wypadek dobrze przygotować.
Westchnęłam cicho, patrząc ma zgromadzonych. Mój stres jedynie się nasilił. To wszystko... jedynie przybliża nas do zniszczenia Klanów. To my to zaczniemy i najprawdopodobniej Burza skończy. Ogarnął mnie jedynie chłód, lecz nie od śniegu. Wiedziałam, że nadchodzi coś złego. A może pierwszą z katastrof były moje narodziny? Lub narodziny Burzy?
Gdy popatrzyłam się w cienie, znów zamajaczyła mi zwinna sylwetka Burzy. Widziałam, jak wpatruje się we mnie swymi bursztynowymi oczami i tym zimnym wzrokiem. Jak najszybciej odwróciłam od tamtego miejsca wzrok i starałam się już tam nie patrzeć. W mojej głowie znów rozbrzmiały słowa tak realnie, że brzmiały, jakby kotka wyszeptała mi je wprost do ucha. Aż finałowa burza się spełni.
Wypuściłam urywany oddech, przymrużając oczy.
— Będą trzy patrole. Pierwszy, główny, poprowadzę ja. To my przesuniemy granicę i będziemy czekać na patrol. Pójdzie razem ze mną Płomienna Łapa, Bursztynowe Jezioro, Wędrowna Łapa, Piaskowy Ogon i Irysowa Dusza — przerwał, czekając, aż wyznaczone koty z powagą stanął przed Wielkim Dębem. Płomienna Łapa posłał siostrze triumfalne spojrzenie i dołączył do pozostałych z pierwszego patrolu, zaś Irysowa Dusza polizała córkę uspokajająco po głowie. Przywódca już po chwili kontynuował. — Drugi patrol, poprowadzi Tygrysi Skok. Oni będąc czekać w poszyciu i zaatakują, gdy dojdzie do bitwy. Z Tygrysim Skokiem pójdą Górski Szczyt, Mysi Nos, Zachmurzona Łapa, Srebrzysta Łapa, Sójczy Wzrok, Malinowa Pieśń i Ślepa Łapa — na dźwięk mojego imienia serce zabiło mi szybciej, jednak bez słowa podeszłam tam, gdzie zbierały się koty do drugiego patrolu. — Patrol trzeci, pilnuje obozu. Dowodzić niemu będzie Mleczna Przysięga. Razem z nią zostają Lwi Instynkt i Nocne Pióro.
Gdy wszyscy już byli gotowy, nastał chór krzyków aprobaty. Spojrzałam w stronę Żłobka; siedziała przed nim Jesionowa Polana, z brzuchem nabrzmiałym od kociąt. Jej oczy błyskały wielkim zmartwieniem i stresem.
— No więc do dzieła, Klanie Podniebnych Strumieni! — krzyknął Rzeczna Gwiazda, zeskakując z gałęzi i zaczynając prowadzić pierwszy patrol. Koty, które zostały w obozie, skinęły Rzecznej Gwieździe głowami z szacunkiem. — Odzyskajmy w końcu to, co nasze.
Poniosły się ponownie okrzyki aprobaty. Gdy patrol, w którym ja się znajdowałam ruszał, podbiegła do mnie Jaskółcza Wola, odciągając mnie na chwilę na bok. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, mrużąc oczy.
— Ślepa Łapo, posłuchaj mnie, proszę — miauknęła medyczka szybko, patrząc mi w oczy. Jedynie słabo przytaknęłam, odwzajemniając spojrzenie.
Usłyszałam ze Żłobka głosy.
— Szafirku, to po prostu nie walka dla ciebie. Jesteś za młody na takie wydarzenia. — dosłyszałam Złote Skrzydło, która niecierpliwym głosem tłumaczyła coś Szafirkowi. Po chwili jednak całą uwagę poświęciłam Jaskółczej Woli.
— Posłuchaj, Ślepa Łapo. Nie ważne, co się tam stanie, musisz wrócić — powiedziała złota kotka, z naciskiem na ostatnie słowa.
— Dlaczego? — zapytałam, jednak ruszałam już z miejsca, by dołączyć do patrolu, który już znikał w wyjściu.
— Musisz wrócić! — ostatnie co usłyszałam, gdy wychodziłam z obozu, to lekko zrozpaczony głos Jaskółczej Woli, wołający za mną.
Patrol Tygrysiego Skoku trzymał się parę długości ogona dalej za patrolem Rzecznej Gwiazdy, bezszelestnie skradając się po lesie. Słaby wschód słońca przytłumiały chmury, zbierające się na niebie, jednak pomimo nadal utrzymującego się śniegu w lesie, robiło się coraz cieplej. Widać było na horyzoncie już odwilż, co dobrze zwiastowało. Liście paproci i innych zarośli ociekały wodą, przez roztapiający się śnieg, więc już po chwili miałam całe przemoczone futro, jednak nie przejmowałam się tym. To stres ciążył mi jak kamień na żołądku, ściskał serce i płuca, utrudniając mi oddychanie.
Skradałam się nieopodal Mysiego Nosa, a zaraz za mną szedł Sójczy Wzrok, zamykając pochód. Za Tygrysim Skokiem podążał Górski Szczyt, a obok Srebrzysta Łapa. Wezbrały mi się łzy w oczach, gdy przypomniałam sobie czasy, gdzie w Żłobku byliśmy przyjaciółmi. Srebrzysta Łapa, wtedy Sreberko, próbował mnie pocieszać, kiedy na przykład Pluskający Potok obwiniała mnie o śmierć mojego ojca, lub gdy Rozżarzona Łapa i Płomienna Łapa, niegdyś Żarka i Płomyczek, mi dokuczali i się ze mnie śmieli. Z bólem stwierdziłam, że jego obecność zawsze mi pomagała.
Zamrugałam szybko parę razy, obwiniając siebie w duchu za to że to nieodpowiedni czas i miejsce na wspominanie czasów Żłobka, a tym bardziej na rozklejanie się. Gdy łzy zniknęły, zorientowałam się, że patrol przystanął, więc ja też to zrobiłam. Gdy się lekko wychyliłam, zauważyłam, że patrol Rzecznej Gwiazdy już stoi przed Skałami Potoku.
— Do zarośli! — sykną pośpiesznie Tygrysi Skok do swojego patrolu, wskazując ogonem dość gęste poszycie, niedaleko Skał Potoku, gdzie będziemy mieli dobry widok na wszystko, co się będzie działo na skałach.
Wszyscy wyznaczeni, szybko przemknęli w krzewy, więc i ja sprawnie wślizgnęłam się pod rozłożysty, luźny krzew ostrokrzewu. Ktoś fuknął obok mnie, a gdy spojrzałam w tamtą stronę, zauważyłam, że Srebrzysta Łapa wślizgną się tuż obok mnie do tego samego krzewu; bliskość, jaką dzieliliśmy, gdyż stykaliśmy się futrami, trochę mnie zaskoczyła. Skrzywiłam się, średnio zadowolona z tego zbiegu okoliczności.
Na serio, Klanie Gwiazd?
Na szczęście zauważyłam, że Srebrzysta Łapa również nie jest zbyt zadowolony z sytuacji, w której oboje się znaleźliśmy. Odetchnęłam cicho, wbijając pazury w ziemię. w milczeniu patrzyłam, jak Rzeczna Gwiazda i inni z jego patrolu przesuwają granicę i po cichu siadają na Skałach Potoku, czekając na patrol.
Tym razem pozwoliłam sobie na chwilę odpłynąć, zamyślając się i na szybko wszystko zaczęłam analizować. To wszystko się za szybko dzieje. Mogłam spróbować przekonać Rzeczną Gwiazdę, by tego nie robił. By nie zaczynał ciągu katastrof, które finalnie doprowadzą do rozpadu Klanów. Jednak teraz już nic nie mogłam zrobić. W głowie nadal rozbrzmiewały mi echem słowa Jaskółczej Woli. Musisz wrócić. Dlaczego muszę wracać? Z niezadowoleniem stwierdziłam, że teraz będę się nad tym głowić parę dni i nocy, no chyba że to się wyjaśni.
Nie wiem kiedy, lecz znalazłam się znów w tej pustce. Nieznane podłoże i czarne tło ciągnęło się daleko, daleko poza horyzont, co mnie dość zaniepokoiło. Postąpiłam parę kroków do przodu, rozglądając się dookoła. Wszędzie panowała cisza.
Mogłam spacerować po tej pustce zaledwie parę uderzeń serca, lub całe księżyce, zanim rozległ się niespodziewanie piorun, przecinając ciemne tło jasną smugą. Podskoczyłam i najeżyłam się, a przed oczami staną mi widok lasu, który pochłaniały chciwe i zdradzieckie języki ognia. Przestraszona zaczęłam uciekać, jak najdalej od żaru panującego w lesie, jednak byłam otoczona ogniem z każdej strony.
— Aż finałowa burza się spełni... — gdy już myślałam, że nie ma ucieczki, te słowa zabrzmiały głośniej niż burza szalejąca wokoło.
Uderzenie serca potem znów znalazłam się pod krzewem ostrokrzewu, zaraz obok Srebrzystej Łapy. Położenie żadnego kota się nie zmieniło. Czyli moja ,,wizja" trwała tak naprawdę sekundy, albo nawet mniej? Fuknęłam cicho, patrząc na Rzeczną Gwiazdę. Po chwili, usłyszałam po drugiej stronie rzeki donośny bieg; odgłosy przedzierania się przez trzcinę brzmiały dziś głośniej, niż zazwyczaj. To za sprawą tego, że rzeka dzisiaj jest wyjątkowo spokojna, czy ze względu na to, że wytężałam wszystkie zmysły najmocniej jak potrafiłam? Serce waliło mi jak młotem, a stres oplatający jak bluszcz moje płuca wcale nie ustawał.
— Nadchodzą... — miauknęłam cicho, tym razem przypatrując się brzegowi rzeki; widać było tylko skrawek tego od strony Klanu Wysokich Traw, bo Skały Potoku przysłaniały mi widok na nasz brzeg rzeki.
Po chwili usłyszeliśmy kilka plusków wody naraz. Zacisnęłam szczęki, wbijając pazury w zmarzniętą ziemię. Ile jeszcze czasu i szans zostało, by na stałe przypieczętować przyszłość Klanów?
Nie mogłam zbyt bardzo się zamyślić, bo te myśli przerwał ponowny plusk wody i pojawienie się czterech kotów z Klanu Wysokich Traw na Skałach Potoku. Cała czwórka ociekała wodą, jednak zaciekłość i determinacja w oczach dodawała im waleczności.
— Poznajesz kogoś? — wzdrygnęłam się na szept Srebrzystej Łapy tuż obok mojego ucha. Spojrzałam na nowo przybyłych i sięgnęłam wspomnieniami tam, gdzie zbytnio nie chciałam. Porwanie mnie przez Klan Wysokich Traw.
Jeszcze przez chwilę siedziałam w cichy, przyglądając się sylwetkom kotom obcego Klanu.
— Tak — odpowiedziałam po chwili namysłu. Wskazałam nosem na srebrzystą kotkę o niebieskich oczach, a zaraz potem na czarną kotkę ze złotymi oczami. — Ta srebrzysta kotka to Zimny Poranek, zastępczyni przywódcy. Drobna, czarna kotka, która obok niej stoi, to... Północka? Choć teraz to zapewne Północna Łapa — zamilkłam na chwilę, mrużąc oczy. — Reszty nie znam.
Srebrzysta Łapa nie odpowiedział, jedynie przytaknął, mrużąc oczy.
— Co wy tu robicie? — zapytała z odrazą Zimny Poranek, kładąc uszy po sobie. Irysowa Dusza się najeżyła, a Płomienna Łapa sykną, jednak Rzeczna Gwiazda nakazał ruchem ogona ciszę. — Przesunęliście granicę! — syknęła z furią zastępczyni Klanu Wysokich Traw.
— Przyszliśmy odzyskać to, co nasze. — miauknął powoli Rzeczna Gwiazda, uważając na słowa. — Nie chcemy rozlewu krwi, po prostu oddajcie nam Skały Potoku bez większych sporów.
Nastała chwilowa cisza, a ja zamarłam w bezruchu, oczekując na rozwinięcie się sytuacji.
— Rzeczna Gwiazdo, to się nie uda — kolejny głos dołączył do rozmowy, a już po chwili Ciernista Gwiazda stanął nieco przed Zimnym Porankiem. Po chwili zauważyłam, że wraz z przywódcą przyszło jeszcze parę innych wojowników i dwoje uczniów. — Nie oddamy Skał Potoku tak łatwo.
Rzeczna Gwiazda zjeżył się nieco, a w jego oczach zalśniła determinacja.
— Oddali kociaka za garść skał! — usłyszałam za plecami Ciernistej Gwiazdy, gdy któryś z wojowników Klanu Wysokich Traw się odezwał. Irysowa Dusza, Wędrowna Łapa i Piaskowy Ogon się poderwali, strosząc futro i wymachując ogonami. Rzeczna Gwiazda zmierzył ich ostrzegawczym spojrzeniem.
— Nie chcemy rozlewu krwi — powtórzył z naciskiem Rzeczna Gwiazda, wbijając wzrok w Ciernistą Gwiazdę.
— Ale my chcemy — odparł prześmiewczym tonem przywódca Klanów Wysokich Traw, po czym uśmiechnął się szyderczo. — Niech więc zacznie się bitwa! — krzyknął donośnie, z sykiem rzucając się na błękitnego przywódcę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top