Rozdział XX

Oprzytomniałam dopiero, gdy ktoś szturchną mnie w żebra. Łapiąc ciężko oddech, gdy wzrok mi się wyostrzył, zauważyłam Wędrowną Łapę.

—  Twoja kolej — syknęła cicho.

Wstałam szybko, ignorując to, że zakręciło mi się w głowie. Wyszłam na piasek, starając się ukryć drżenie łap. Gdy stałam już na środku, z szeregu wyszedł również... Srebrzysta Łapa.

Zamarłam.

To żart, prawda?

Przeleciałam wzrokiem po innych, a Płomienna Łapa parsknął śmiechem.

Zjeżyłam się, lekko wyciągając czubki pazurów. O panującemu między nami napięciu raczej nie wiedział nikt, poza mną i Srebrzystą Łapą. No i może Wędrowna Łapa. Ale poza tym nikt. A jeśli Srebrzysta Łapa komuś powiedział? Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.

Dzieliłam odrazę do Srebrzystej Łapy, to prawda. Jednak... bardzo mnie bolało to, że tak poprostu zrezygnował z przyjaźni ze mną. A może to on chciał by mnie po prostu bolało i tak się stało? Sama już nie wiem. Narastający mętlik w mojej głowie coraz bardziej utrudniał mi codzienne funkcjonowanie.

Czasem czuję, że im bardziej staram się o tym zapomnieć, tym rana, związana z tamtą kłótnią coraz bardziej się powiększa i rozdrapuje. I chyba to tak bardzo bolało.

Przełykając ślinę, cofnęłam się o krok. Srebrzysta Łapa wyglądał na pewnego siebie, a najbardziej na to wskazywała jego prosta postawa oraz zaciekłość w oczach. Czyżby zapomniał, o naszej kłótni? A może nie zapomniał, i to dlatego tak szyderczo wyglądał? Że to właśnie w tedy wygrał ze mną? Okazałam tym słabość, czy próbowałam zachować resztki i tak już podrapanej, zdeptanej dumy? Gdy wpatrywałam się w jego złote oczy, chciałam znaleźć odpowiedzi na te pytania, jednak bezskutecznie. Jakby czerpał ironię z tego, że jestem tak... zakłopotana i zagubiona.

Odetchnęłam parę razy głęboko, próbując uspokoić myśli. Nic to nie dało, jednak nie dałam po sobie tego poznać.

Srebrzysta Łapa zbliżał się do mnie, a z każdym krokiem moje serce biło odrobinę szybciej. W końcu przystanął, gdy był o długość lisa przede mną. Spojrzałam na niego, czując wyczekujący wzrok innych na sobie. Nie na mnie i Srebrzystej Łapie. Tylko na mnie.

Mimo woli zjeżyłam się, zaciskając szczękę.

Nie przyglądałam się innym treningom, więc nie wiem zbytnio jak to wygląda. Nie to, że nie wiem jak wygląda trening, lecz nie wiem, jak mam się zachować. Teraz.

Pomimo, iż każdy czekał z niecierpliwością, wszyscy milczeli. W ciszy czekali, aż któreś z nas zrobi pierwszy ruch. Ktoś musiał zaatakować pierwszy.

Obniżyłam się lekko na łapach, gdy Srebrzysta Łapa zaczął krążyć wokół mnie. Podążałam cicho za nim wzrokiem, mrużąc oczy. Obserwowałam, jak kocur patrzy na mnie, planując, z której strony zaatakować.

Przymknęłam na chwilę oczy, z zamiarem uspokojenia szaleńczo bijącego serca, jednak szybko je otworzyłam.

Najpierw go nie zauważyłam. Po chwili poczułam, jak ktoś od strony ślepego oka na mnie skacze i uderza w bok. Przeturlałam się po piasku, a gdy Srebrzysta Łapa przyszpilił mnie do ziemi, jedną z tylnych łap kopnęłam go w brzuch. Przychylając głowę w stronę ślepego oka, szybko wstałam i odskoczyłam, gdy Srebrzysta Łapa chciał mnie trafić łapą. Syknęłam, kładąc uszy przy sobie.

Stanęłam na tylne łapy, jednak srebrzysty uczeń jedynie zanurkował pode mną i pociągnął za ogon. Warknęłam, wyrywając się i cofając o krok.

— Czym ty się stałeś? — miauknęłam z odrazą, gdy schyleniem uniknęłam ciosu w uszy.

Srebrzysta Łapa jedynie się uśmiechnął, nic nie odpowiedział.

Syknęłam, gdy udało mi się wskoczyć na kocura. Wysunęłam pazury, wplatając je w jego średniej długości futro, by mnie nie zrzucił; a nawet jeśli, to bym mu wyrwała parę kępek tego srebrno-białego futra. Kocur czując, jak czubki moich pazurów dotykają jego skóry, stanął na tylne łapy, z zamiarem zwalenia się na plecy i przygniecenia mnie.

Nagle do głowy wpadł mi ruch, którego uczyłam się wraz z Wędrowną Łapą. Może i nie do perfekcji, ale jakoś mi wychodził. Uśmiechnęłam się i gdy kocur już się przechylał do tyłu, poluzowałam uścisk pazurów. Przednie łapy oparłam na jednym z barków kocura, by zaraz odbić się tylnymi łapami i przeskoczyć z karku, do przodu. Zdezorientowany Srebrzysta Łapa upadł plecami o ziemię z głuchym łoskotem. Stałam teraz nad kocurem, przyszpilając go łapami z całej siły. Traciłam nieco równowagę przez brak obrazu po jednej ze stron, lecz w miarę się orientowałam co i jak.

Zdyszana nachyliłam się nad pyskiem kocura, wbijając pazury w jego barki i brzuch, na co się spiął.

— Tym razem to ja wygrałam. — syknęłam, czując łzy zbierające się w moich oczach.

Kocur westchnął, kładąc uszy po sobie.

— Tym razem dam ci wygrać. — odparł, choć średnio zgodnie z tym, co chciał zrobić lub powiedzieć, zanim nie zobaczył moich łez.

* * * *

Szczerze, to nie wiedziałam, dlaczego tak postąpiłam ze Srebrzystą Łapą. W tedy, podczas treningu poczułam dziwną pewność siebie i... moc? Jakbym nie była sobą. A na pewno nie tak do końca sobą. Może zbyt dużo o tym myślę? Przecież było, minęło, prawda? Wmawiałam to sobie cały czas. Jednak, pomimo myśli i zdań, które cały czas tak uporczywie sobie powtarzałam, nie potrafiłam o tym zapomnieć. Wydawało mi się, jakby to było coś ważnego. Coś, co po prostu trzeba zapamiętać.

Westchnęłam. Z treningu wszyscy wrócili blisko zachodu słońca, lecz Rzeczna Gwiazda kazał wysłać jeszcze dwa patrole graniczne i dwa łowieckie, by mieć siłę na jutro. Ponieważ jutro idziemy odbić Skały Potoku. Czyżby o ten rozlew krwi chodziło tej tajemniczej kotce? Lecz finałowa burza... to nie to. Finałowa burza dopiero nadejdzie, gdy katastrof będzie coraz więcej.

A bitwa o Skały Potoku będzie pierwszą z nich.

* * * *

Ja znajdowałam się w jednym z patroli łowieckich. Byli razem ze mną Mleczna Przysięga, Mysi Nos, Nocne Pióro i Zachmurzona Łapa. Mysi Nos, która prowadziła patrol, postanowiła, żebyśmy się rozdzielili i gdy coś upolujemy, spotkać się przy najwyższej wierzbie w Zagajniku Wysokich Wierzb.

Mleczna Przysięga polowała blisko samego zagajnika, Nocne Pióro bliżej Starej Polany Lisów, a Zachmurzona Łapa na jednej z polan. Za to mi nieszczęśliwie wypadło, że mam polować blisko granicy z Klanem Wysokich Traw, a tak szczególnie to nieopodal Skał Potoku.

Westchnęłam cicho, węsząc w powietrzu. Już po chwili wyczułam w śniegu lekko piżmową woń, gdzie rozpoznałam mysz. Przyjęłam pozę łowiecką. Ostatnio zauważyłam, że wchodzę w wprawę na polowaniu i coraz łatwiej przychodzi mi polowanie z coraz to mniej przechyloną głową.

Po chwili tropienia zwierzęcia, zauważyłam gryzonia obok niewielkiego krzewu jeżyn. Jakieś trzy długości lisa ode mnie znajdowały się Skały potoku, a długość lisa przed skałami, biegła granica. Skupiłam się na upolowaniu zwierzęcia, więc gdy wymierzyłam długość i odległość skoku, napięłam mięśnie tylnych łap i skoczyłam. Wylądowałam idealnie na zwierzątku, zabijając je szybko.

— Widziałeś, Lisia Stopo? Ten ślepy uczeń potrafi polować! — usłyszałam za sobą, na co się zjeżyłam. Odwróciłam się na pięcie i zauważyłam dwoje kotów na jednej ze Skał Potoku. Jakiś brązowy kocur o zielonych oczach i wcześniej wspomniany Lisia Stopa.

Zmrużyłam gniewnie oczy.

— Nie jestem ślepa! — syknęłam z odrazą, przedtem odkładając upolowaną wcześniej zwierzynę obok na śniegu.

Koty z Klanu Wysokich Traw spojrzeli po sobie.

— Ja jakoś widzę inaczej — odparł prześmiewczo Lisia Stopa.

Syknęłam w ich stronę.

— Mysie móżdżki — dodał po chwili rudy kocur. — Oddali kociaka za Skały Potoku. Jakby nie mogli bardziej się wykazać.

Nie mogąc dłużej tego wytrzymać, odwróciłam się od nich, trzymając zdobycz w zębach.

— Cieszcie się Skałami Potoku. — mruknęłam na tyle wyraźnie, by mogli mnie zrozumieć. — Póki jeszcze możecie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top