Rozdział XVI
— Widziałaś, jak Górski Szczyt zabija Pluskający Potok? — zapytał przywódca, mierząc mnie zimnym wzrokiem.
Zmrużyłam oczy. No oczywiście, że widziałam! Chciałam wykrzyknąć, że tak, no bo przecież gdybym nie widziała, nie mówiła bym tego. Nie jestem taka. Choć względem Górskiego Szczytu... mogłabym zagiąć niektóre zasady.
— Tak. — miauknęłam cicho, siląc się na spokojny i opanowany ton głosu, gdy wspominałam ciało matki. Popatrzyłam się na Rzeczną Gwiazdę. — Mówiłam, przecież.
Rzeczna Gwiazda westchnął.
Wysunęłam pazury. Cały Klan uwierzył Górskiemu Szczytowi, że to lis zabił Pluskający Potok. Sprytnie to wymyślił. Polana Lisów, gdzie nadal "mógłby" być lis, sam zapach na polanie jeszcze bardziej sprawia, że ta wymówka jest wiarygodna. Bo przecież, kto uwierzy młodej uczennicy, a kto doświadczonemu, dorosłemu wojownikowi?
— Nie ma żadnych dowodów na wiarę twoich słów, to też Górski Szczyt to wierny wojownik. Przeprowadziłem z nim poważną rozmowę i wiem, że nie złamał by kodeksu wojownika. — zamikł na chwilę, lecz potem jego głos zabrzmiał z zdwojoną siłą. — Niestety, a może i stety, jestem zdany na odstąpienie od twoich słów i uwierzeniu Górskiemu Szczytowi. W związku z tym, wojownik zostaje uniewinniony i na ciebie spada waga kary. Przez następny księżyc będziesz zajmować się starszymi. Na razie to najlżejsza kara.
Otworzyłam szerzej oczy, gdy dotarły do mnie słowa Rzecznej Gwiazdy. Mam zajmować się starszymi, bo mówię prawdę? Zachciało mi się płakać. Dlaczego to ja ponoszę konsekwencje, podczas gdy to on, Górski Szczyt, łamie kodeks wojownika i kłamie? To wszystko jest takie... niesprawiedliwe. Ci, co są dobrzy, są odbierani jako ci źli. A koty, które są naprawdę złe i wystarczająco chytre, są brani za tych dobrych, gdy przedstawią wiarygodne kłamstwo. Bo wzrok mylić może. Każdy zmysł jest przebiegły i potrafi wprowadzić w ślepe zaułki życia, skąd potem trudno wybrnąć. I nieważne, czy to złe demony Mrocznej Puszczy nasłały zmylenia czy sam Klan Gwiazd, wychodzi na jedno.
— No już, zmykaj. — warkną Rzeczna Gwiazda, pośpieszając mnie ruchem ogona.
Przełknęłam ślinę i wyszłam z Legowiska Przywódcy. Starałam się pewnie kroczyć przez polanę, jednak drżenie łap pojawiało się co pare kroków. Zamrugałam, gdy ze żłobka wyszła Jesionowa Polana; kotka usiadła ociężale na plamie słońca wolnej od śniegu, przed żłobkiem. Brzuch karmicielki był nabrzmiały od kociaków, które znajdowały się w środku. Westchnęłam cicho i ruszyłam dalej. Rozejrzałam się po obozie, który niezbyt tętnił życiem. Większąść kotów była na patrolach, a w obozie na Polanie Głównej zostali Tygrysi Skok, Irysowa Dusza, Lewek, Złote Skrzydło, Wędrowna Łapa, Błyszącza Melodia, Mysi Nos i Sójcze Spojrzenie. Ostatni wymieniony kocur podszedł do siostry i otarł jej policzek o swój. Najwyraźniej był dumny z kotki, że doczekała się własnych kociąt.
Podeszłam cicho do skraju obozu i przysiadłam w cieniu. Nawet nie zauważyłam, gdy przyszła do mnie Wędrowna Łapa i usiadła cicho obok mnie. Nie zaszciciłam kotkę wzrokiem.
— Przykro mi. — powiedziała cicho Wędrowna Łapa.
Położyłam uszy po sobie.
— Z jakiego niby powodu? — warknęłam poirytowana. Najpierw mnie ignorują, a potem przychodzi z "przykro mi". No przepraszam, ale mi nie.
Stłumiłam westchnienie i syk irytacji. Jak wcześniej mnie nienawidziła i ignorowała, to teraz do mnie normalnie podchodzi i rozmawia.
Poczułam na sobie wzrok kotki, jednak ja, ze złością odwróciłam spojrzenie.
— Z powodu Srebrzystej Łapy. — miauknęła cicho ciemnobrązowa kotka; jej złote oczy błysnęły w półmroku cienia. — I Pluskskącego Potoku.
Odwróciłam głowę, a moje oczy pociemniały. Ona nie wie, jak to jest. Zresztą, nawet Srebrzysta Łapa, Lewek czy Szafirek nie wiedzą jak to jest. Ich matka żyje. Mają kochanych rodziców. Rodzeństwo. Oni nadal są otaczani miłością i zrozumieniem, a nie rozdzażnieniem i kłamstwem.
— Wiem, co czujesz. — rzekła Wędrowna Łapa.
Zmrużyłam oczy. Nie! Nie wiesz jak to jest! Chciałam krzyczeć na kotkę, jednak przez moje gardło nie przechodziły żadne słowa. Przełknęłam rosnącą w gardle gulę niepokoju.
— Znam powód. — mruknęła cicho Wędrowna Łapa. — Ku Srebrzystej Łapie.
Nadstawiłam uszu i spojrzałam kątem oka na Wędrowną Łapę. Odpowiedź jest chyba oczywista. Poprostu byłam zbyt naiwna i tyle. Co tu dużo gadać. Myślę, że to już dla mnie normalne. Nie mam nikogo bliskiego, ale no cóż...
— Wiem, że nie taką odpowiedź chciałabyś usłyszeć. — kontynuowała ciemnobrązowa uczennica. — Ale myślę, że to ty powinnaś z nim porozmawiać.
Nadal milczałam. Wędrowna Łapa też zaczęła milczeć, więc siedzieliśmy w ciszy, która była przerywana gwarem obozu, jednak nawet on stał się odległy. Nagle powróciły do mnie wspomnienia; gra w zwierzynę, którą uwielbiała Wędrowna Łapa, wtedy jeszcze Wędrówka. Napad Klanu Wysokich Traw, bitwa, po której rany już się zbliźniły, śmierć Obłocznej Gwiazdy i Pluskającego Potoku...
Zebrały mi się łzy w oczach.
Z zamyślenia wyrwała mnie Mysi Nos, która najwyraźniej po napadzie psa z Zachmurzoną Łapą bardzo szybko doszła do siebie i otrząsnęła się z szoku.
— Wędrowna Łapo! Idziemy na polowanie z Sójczym Spojrzeniem i Błyszczącą Melodią! — miauknęła z przed wyjścia z obozu.
Wędrowna Łapa skinęła ogłową i wstała. Gdy odchodziła, powiedziała szybko:
— Pamiętaj o tym, co ci mówiłam. Może jest szansa jeszcze wszystko naprawić.
* * * *
Wyczułam nornicę, gdy zawęszyłam w powietrzu. Od razu przypadłam do pozycji łowieckiej, gdzie opanowałam niemal do perfekcji ruch z przechyloną głową. Wieczorny patrol graniczny właśnie oznaczał granicę za Skałami Potoku, z tęsknotą i determinacją w oczach spoglądali w stronę skał; między skałami kryły się różnorodne małe ssaki, gdzie Klan Wysokich Traw ma zbyt umięśnione łapy przystosowane do łowienia ryb, by dosięgnąć zwierzyny, w porównaniu do drobnych kotów Klanu Podniebnych Strumieni. Więc skoro Skały Potoku nie dają im zwierzyny, to po co je zabierają? Odpędziłam od siebie te myśli i skupiłam się na zwierzątku, które wywęszyłam. Pomimo, iż to jest patrol graniczny, każda złowiona zwierzyna dla Klanu się przyda.
Patrol graniczny składał się z Płomiennej Łapy, Tygrysiego Skoku, Piaskowego Ogona, Nocnego Pióra i Sójczego Spojrzenia. Nie minęło wiele, odkąd porozmawiałam z Wędrowną Łapą, ale nadal nie mogę przestać myśleć o jej słowach. Może jest szansa jeszcze wszystko naprawić.
Zamrugałam, patrząc na nornicę i powoli się do niej skradając. Gdy miałam już skoczyć na zwierzynę, rozległ się za mną bardzo mi znany, pogardliwy głos.
— Mieliśmy chyba patrolować granicę, nie uważasz? — miaukną Płomienna Łapa, na tyle głośno, by zwierzyna się spłoszyła i zniknęła w trawach.
Sierść na karku mi się zjeżyła, gdy się podniosłam i odwróciłam, mierząc dymnego kocura wzrokiem; widziałam, jak jego szkarłatne oczy błysnęły pogardliwie.
Już miałam odpowiedzieć uczniowi, gdy za patrolem rozległ się nieznany mi głos.
— Mysie móżdżki!
Patrol odwrócił się w stronę Skał Potoku i zauważyliśmy troje wojowników Klanu Wysokich Traw, którzy skoczyli na skały i przysiedli na plamie słońca. Tygrysi Skok, który prowadził patrol najeżył futro, a zielone oczy Sójczego Spojrzenia błysnęły groźnie. Jeden z wojowników Klanu Wysokich Traw miał czarne futro i niebieskie oczy, drugi był drobny, z nakrapianym futrem i złotymi oczami, a trzecią wojowniczkę rozpoznałam – była to Jasny Świt, którą pamiętam gdy Klan Wysokich Traw mnie porwał. Zmrużyłam oczy.
— Oddali kociaka za Skały Potoku! — rzekł nakrapiany kocur, kierując swoje spojrzenie na mnie. Poczułam jak i moje oczy zaczynają rzażyć się gniewem i determinacją.
Tygrysi Skok zmierzył wzrokiem koty Klanu Wysokich Traw.
— Idziemy dalej oznaczać granicę. — oznajmił krótko do das, po czym znikną w poszyciu leśnym, a reszta patrolu podążyła posłusznie za nim.
* * * *
Odetchnęłam z ulgą, gdy po skończeniu patrolu wyszłam do lasu. Pora Nagich Drzew nadal powoli trwała, jednak nie była ona jakoś bardzo sroga. Śnieg osiadający na zaroślach nadal się utrzymywał. Las był przyjemnie spowity ciszą, która zostawała przerywana jedynie przez słabe melodie ptaków na drzewach. Cicho stąpałam po rzadkim poszyciu leśnym, gdy nagle usłyszałam szelest.
I kolejny.
Rozejrzałam się i nagle zauważyłam Srebrzystą Łapę, który chodził po lesie ze spuszczonym ogonem.
Wciągnęłam ze świstem powietrze. Czyżby to była moja szansa? Może jest szansa jeszcze wszystko naprawić.
Nie zastanawiając się dłużej, wyszłam z poszycia leśnego i poszłam w stronę srebrzystego kocura.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top