Rozdział IV

Nastał dzień. Otworzyłam oczy, biorąc głęboki, gwałtowny oddech. Zdezorientowana, wstałam na łapy, rozprostowując je. Otoczona przez inne, dość "obce" zapachy wyszłam ze żłobka, wypatrując... kogokolwiek. Kogokolwiek kogo chociaż widziałam, z kim rozmawiałam.

Co może okazać się trudnym zadaniem.

Gdy zauważyłam - o dziwo - Północkę bawiącą się parę długości ogona dalej z jasno brązowym kocurkiem, bez większego zastanowienia podeszłam do nich.

— Cześć... Północko. Ile spałam? — rzekłam, przypominając sobie imię kociaka. Wzrok jasno brązowego kocurka wyglądał na rozbawiony oraz ironiczny, gdy spojrzał się na mnie.

A żebyś sie udławił tym swoim spojrzeniem.

— Witaj um... Sosenko! — miauknęła Północka lekko zmieszana, zerkając kątem oka na jasno brązowego kocurka. — Ile spałaś? Ee... nie wiem. Około... dwóch... dni, nie mam pojęcia.

Jasno brązowy kocurek spojrzał wymownie na Północkę po czym, zapewnie mimowolnie, cicho się zaśmiał.

Mimo woli, w moich oczach pojawił się smutek. No nic. Muszę przywyknąć do takiego życia jeśli chce zostać... kimś. Chociażby uczniem. Lub kimś wielkim. Może... teraz oni gardzą mną, lecz kiedyś ja będzie gardzić nimi. To dobra myśl. Chodź bezsensowna, to dobra. Przynajmniej dla mnie. Tsaa... chyba tak...

— Brzózku! Przestań! — miauknęła Północka po czym przyjacielsko pacnęła kocurka łapą.

Zaczęłam się czuć... dziwnie obserwowana.

Spojrzałam w niebo. Gdy nagle moje ciało przeszedł zimny dreszcz, jakbym zapadła w jakiś trans. Słyszałam jeszcze jakieś stłumione krzyki, a potem była tylko ciemność.

Co jest na Klan Gwiazd...

Po chwili zauważyłam obóz Klanu Wysokich Traw. Ale coś było nie tak. Jak dotąd niebo, które osłaniały jasne chmury, zaczęły na ich miejsce pojawiać się te ciemne, burzowe. Rozejrzałam się dookoła, zrezygnowana wzdychając.

Nikogo nie było w pobliżu.

Tylko...

Gdy spojrzałam na miejsce gdzie przed chwilą była Północka... zamarłam. Zauważyłam tam leżące niemal u moich łap ciało Brzózka, jego jasne futerko było poplamione szkarłatną krwią.

Szybko się cofnęłam, przerażona.

— Sosenko, twoja przyszłość jest bardzo trudna... — sykną tajemniczy głos, po czym przed moimi oczami błysnęło czarne futro.

Cofnęłam się o krok, rozglądając się dookoła.

Z cienia wyłoniła się czarna kotka; jej ciało było naznaczane bliznami, a w jej bursztynowych oczach tkwiło coś... złego.

— Kim jesteś? — zapytałam drżącym głosem, przyglądając się tajemniczej kotce podejrzanym wzrokiem. — Jesteś z Mrocznej Puszczy?

Nieznajoma kotka wydawała się nieprzyjazna, ale zauważyłam, że raczej nie chce skrzywdzić kociaka. Raczej.

— Oczywiście, że... nie — miauknęła aż trochę zbyt przekonująco — Wiesz... różnie mnie nazywano. Czasem mogę być zjawą śmierci, lecz to bardzo zadziwiające jak szybko o mnie zapomniano. — warknęła czarna kotka. — Twoja przyszłość, będzie pełna cierpienia, Sosenko.

O czym ona mówi?...

— Co masz na myśli? — miauknęłam niepewnie, mierząc tajemniczą kotkę nieufnym wzrokiem.

— Koty z twojego Klanu, wyrządziły nam wiele krzywdy. To będzie czas na zemstę! Będą na was spadać katastrofy, kolejna za kolejną, aż w końcu znikniecie z tego świata! To jest dopiero początek burzy! — warknęła tajemnicza kotka z gorzkim posmakiem zemsty w głosie, wymachując przede mną łapą, a jej pazury błysnęły mi przed oczami.

Poderwałam się na łapy, rozglądając się dookoła. Przestąpiłam z łapy na łapę, a z cienia obozu dochodziły ją niezrozumiałe szepty.

— ,,Nam"? Co masz na myśli mówiąc ,,Nam"! — krzyknęłam przestraszona, a mój głos rozniósł się po pustym obozie.

Z cienia zaczęły się wyłaniać kolejne sylwetki tajemniczych kotów, a po chwili w panice otworzyłam oczy i chwiejnie poderwałam się na łapy.

— C-co jest... — miauknęłam, rozglądając się dookoła.

Wokół było pełno ziół, niektóre równo poukładane, a zaś inne porozrzucane po całym legowisku.

— Zemdlałaś. — miaukną Białe Skrzydło, układając na równa kupkę ciemne liście. — Ale to ja powinienem Ci zadać to pytanie. Co się stało?

Nie odpowiedziałam, jedynie spojrzałam na medyka zmieszanym wzrokiem.

* * * *

Wróciłam do Żłobka i położyłam się na małej kupce mchu, a po chwili sen mnie pochłoną niczym fala wzburzonej rzeki.

— Witaj Lisia Gwiazdo! — wymruczała nakrapiana kotka o mieniących się, złotych oczach.

— Witaj Liściasta Mgło. J-ja...

Obie kotki znajdowały się na płaskiej polanie pokrytej trawą, najwidoczniej panowała pora Zielonych Liści, słońce świeciło, rzucając lekkie cienie.

Wszystko zaczęło się rozmywać, po czym znalazłam się w głuchej ciemności, nie mogąc się odezwać, gdyż każda próba kończyła się niepowodzeniem, jakbym straciła głos. Zaczęłam - o dziwo zachowując spokój - przedzierać się przez ciemność, niczym przez czarną, mroczną mgłę wiszącą tuż nad powierzchnią ziemi, tak gęstą, że nie dało się nic przez nią zauważyć.

Przede mną ukazał się kolejny obraz. Znajdowałam się teraz... w Legowisku Medyka. Ale nie w tym co znałam, za to to miejsce było mi zupełnie obce, choć widniał na nim zapach Klanu Podniebnych Strumieni.

Zioła były porozrzucane po całym legowisku, pomieszane. W jego rogu przykucnęła srebrna kotka o białych łatach na sierści oraz o bursztynowych, w tym momencie zaszklonych oczach. Choć wyglądała na młodą, jej sierść była bardzo zmierzwiona, a sama w sobie kotka wyglądała na zmęczoną.

Srebrnej barwy kotka przeszła parę kroków po legowisku, przy czym nadepnęła na jagodę jałowca która pod jej ciężarem się zmiażdżyła, ale ona nie zareagowała na to, tylko przykucnęła przy gałązkach świerku oraz sosny które leżały przy wyjściu z legowiska.

Po chwili srebrnej kotce zwężyły się źrenice, jakby zauważyła borsuka, a jej futro się nastroszyło.

Przyglądałam się całej sytuacji, po czym cicho westchnęłam.

Do legowiska wkuśtykała zapewne medyczka, gdyż miała zioła w pysku, a gdy zauważyła uczennicę od razu do niej podeszła i kucnęła obok niej. O dziwo, wyglądała jak Poziomkowa Łapa!

— [...] ... co się stało? — miauknęła łagodnie medyczka, patrząc na uczennice. Nie usłyszałam imienia młodej kotki.

— J-ja... te wizje... mnie prześladują... — miauknęła drżącym głosem kotka.

— Jakie tym razem miałaś..? — szepnęła ciepło medyczka.

— B-bo, ja myślę, że... ja myślę że Świerkowy Nurt to...

I nagle...

Ciemność. Znów ta ciemność oraz znów światło.

Już po chwili, wyszłam na dość dużą polanę, znajdował się na niej mały strumyczek oraz lekko na uboczu "jaskinia" a sama w sobie polana była dookoła pokryta paprociami.

Idealne miejsce na Polanę Medyka...

Oceniłam mniej-więcej polanę, mierząc ją wzrokiem.

Powoli przeszłam parę kroków, po czym zbliżając się do "jaskini" usłyszałam... szloch. Niewiele potem, dźwięk się nasilał oraz można było usłyszeć pojedyncze słowa i zdania, a między innymi "Nie zostawiaj mnie", "Proszę..", "Gdzie poszłaś?...".

Lekko zaciekawiona podeszła do miejsca skąd było słychać szloch, po czym zauważyłam... Sreberko? Niee, to nie mógł być Sreberko, ten kot był dużo większy od Sreberka, lecz umaszczenie było wręcz takie same...

Dziwne...

Kot podobny do Sreberka pochylił się nad... zakrwawionym ciałem jakiejś brązowo-białej kotki. Obok niego przykucnęła brązowa kotka, kulawa na tylną łapę. Ta znów przypominała Poziomkową Łapę! Lekko się cofnęłam, po czym strzepnęłam ogonem. Cóż, był to dość niecodzienny widok.

— Co się tutaj właściwie dzieje?... — szepnęłam sama do siebie, mrużąc oczy. Najwyraźniej nikt mnie nie widział, może w sumie to i lepiej.

Zauważyłam, że koty wymieniły ze sobą parę słów, lecz nawet gdy najlepiej jak mogłam wytężyłam słuch, nie mogłam ich usłyszeć. Zerwał się lekki wiatr oraz słońce mocno przygasło, jakby zapowiadało się na deszcz.

Na polanę weszła srebrna kotka z ziołami w pysku. Pobiegła w stronę jaskini, po czym w biegu, przytłumionym głosem zapytała.

— Mamo! Jak się czujesz?

Gdy srebrna kotka zauważyła martwe ciało, zamarła.

* * * *

— Hej, wstawał niedołężny kociaku, idziemy. — obudziło mnie warknięcie niskiego głosu.

Gdy uchyliłam oczy i mruknęłam coś niezrozumiale, zauważyłam brązowego, pręgowanego kota. Otworzyłam oczy; słońce leniwie wstawało oraz dopiero robiło się jasno. Wstałam chwiejnie na łapy, znów mruknęłam coś niezrozumiale, po czym pręgowany kocur złapał mnie za skórę na karku i podniósł, wychodząc ze Żłobka.

Gdy byliśmy na polanie, zatrzymała nas srebrna kotka o błękitnych oczach, wraz z dwoma innymi wojownikami.

— Motyla Stopo, musimy się pośpieszyć. To zadziwiające jak koty Klanu Podniebnych Strumieni mogą być głupie. — syknęła wrednie kotka, po czym wyszła z obozu, a zaraz za ną wyszedł Motyla Stopa wraz ze mną w zębach w zębach.

Bezczelne lisie serce!

Zmrużyłam oczy z urazą.

— Jasne Zimny Poranku. — mrukną Motyla Stopa stłumionym głosem.

Cały "patrol" wojowników mkną między drzewami, zmierzając ku granicy, którą stanowił potok, oraz miejsce nazywane Skałami Potoku.

Ciernie lekko targały moje futro, które i tak już było zmierzwione. Nagle patrol zatrzymał się.

— Huh... — mrukną Motyla Stopa, rozglądając się dookoła.

Zimny Poranek spojrzała na mnie.

— Ha! Nie ma ich! Nie przyszli! — syknęła lekko szaleńczo zastępczyni przywódcy. — To co z nią zrobimy?

Ale jak to...

Cisza.

Po chwili odezwał się Ciernista Gwiazda.

— Zatrzymamy. — mrukną, nasłuchując.

Przez następne uderzenia serca siedzieliśmy w ciszy, nasłuchując, czy nie zbliża się patrol, ale z każdą sekundą moja nadzieja słabła.

Naprawdę nie przyszli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top