Rozdział II
— A ty, Żarko, od dziś będziesz znana jako Rozżarzona Łapa, a twoim mentorem będzie Wiśniowa Ścieżka! — miauknęła donośnie Obłoczna Gwiazda ogłaszając imiona nowych uczniów.
Siedziałam obok kociaków i karmicielek niezadowolona, gdyż nie chciałam iść na to zgromadzenie. Lecz, no cóż, mając bardzo upartą matkę, musiałam iść.
— Płomienna Łapa! Rozżarzona Łapa! — wykrzykiwali imiona nowych uczniów prawie wszystkie koty zebrane na zgromadzeniu, a najgłośniej wykrzykiwały Pluskający Potok, oraz Sokole Gardło. Spojrzałam na Płomienną Łapę, który siedział obok swojego mentora, jak i obok zastępcy klanu – Rzecznego Susa – i przewróciłam oczami.
— A więc ogłaszam, koniec zebrania! — miauknęła Obłoczna Gwiazda, schodząc z gałęzi Wielkiego Dębu, by po chwili zniknąć w swoim legowisku.
Koty powoli rozchodziły się do legowisk, a Rzeczny Sus podszedł do Tygrysiego Skoku, najwyraźniej wyznaczać poranne patrole na przyszły dzień.
Zamyślona, wpatrywałam się w rozgwieżdżone niebo, dopóki z zamyślenia nie wyrwała mnie Złote Skrzydło.
— No chodź! — warknęła złota karmicielka, gdy wraz z kociakami i innymi karmicielkami zmierzały do Żłobka.
— Hm? A, tak, już idę — miauknęłam i poczłapałam za Złotym Skrzydłem do Żłobka.
Szłam za grupką kociaków, słysząc z tyłu śmiechy Rozżarzonej Łapy, oraz Płomiennej Łapy.
— Założę się o dwie myszy, że imię tej ślepoty jako uczennica będzie brzmieć "Ślepa Łapa"! — usłyszałam za plecami roześmiane miauknięcie Płomiennej Łapy.
* * * *
Obudziłam się w żłobku o świcie. Rozejrzałam się dookoła, gdyż było słyszeć odgłosy walki oraz gwar, dochodzący z Głównej Polany Obozu.
Lekko spanikowana wyjrzałam zza wyjścia ze Żłobka i zauważyłam na polanie obozu koty, nie tylko z Klanu Podniebnych Strumieni, ale i wyczułam zapach Klanu Wysokich Traw. Spojrzałam na inne kociaki, siedzących w rogu żłobka i do niech podbiegłam.
— Co się dzieje? Czemu na polanie jest tyle kotów z obcego klanu i tyle... krwi... — miauknęłam spanikowana, choć podejrzewałam, co się dzieje.
— Klan Wysokich Traw zaatakował nasz obóz! Chcą zabrać nam terytoria i je sobie przywłaszczyć! Grożą, że nas powybijają! — odpowiedział szybko spanikowany Lewek, lecz starał się zachować spokój.
Wiedziałam... Klanie Gwiazd, nie pozwól nam umrzeć...
Zerknęłam na wyjście ze Żłobka, a przed żłobkiem zauważyłam Pluskający Potok, która walczyła z jakimś kruczo–czarnym wojownikiem, w obronie Żłobka jak i kociaków. Podreptałam szybko w stronę wyjścia ze Żłobka i stanęłam przy nim, tak bym byłam niewidoczna. W Żłobku nie było żadnej karmicielki, gdyż walczyły w obronie wcześniej wspomnianego legowiska. Spojrzałam na swoją matkę. Pluskający Potok upadła na ziemię, jednak dalej próbowała walczyć, przemawiając do wrogiego wojownika.
— Krucze Pióro! Zostaw Żłobek, jak i kociaki! Nie tego chce wasz przywódca, nie tego chce Ciernista Gwiazda, prawda? Prawda?! — miauknęła ochryple Pluskający Potok, gdy Krucze Pióro zmierzał w stronę żłobka.
Przyglądałam się całej tej sytuacji i chciałam wybiec ze Żłobka, pomóc matce, jednak wiedziałam, że Krucze Pióro zabije mnie bez problemu.
Spanikowana rozejrzałam się po żłobku.
Ja nie chce jeszcze umierać! Klanie Gwiazd, zrób coś!
Krucze Pióro zmierzał w stronę żłobka, machając ogonem na boki. Szybko się cofnęłam i spojrzałam na Wędrówkę, która chodziła w kółko w żłobku.
— Ja też chce walczyć! — miauknęła Wędrówka i spróbowała wyczołgać się ze żłobka. Spanikowana skoczyłam na kotkę, popychając ją z powrotem w kąt żłobka.
— Nie! — krzyknęłam. — Zabiją cię!
Wyjrzałam zza wyjścia ze Żłobka i zauważyłam Irysową Duszę, która rzuca się na Krucze Pióro.
Nagle, pojawiła się nakrapiana kotka, która skoczyła na Irysową Duszę z sykiem, zrzucając ją z kruczo-czarnego wojownika.
Krucze Pióro szybko poszedł w stronę Żłobka, machając ogonem na boki, zdenerwowany.
Spanikowana cofnęłam się o parę kroków i wrogo syknęłam. Szybko odskoczyłam i nastroszyłam sierść z ponownym syknięciem, gdy zauważyłam, że Krucze Pióro zagląda do żłobka i po chwili sięga do niego kruczo–czarną łapą.
Kruczy wojownik przedzierał powietrze swoją kończyną w żłobku na ślepo, próbując trafić któreś z kociaków.
— Wędrówko, nie ruszaj się! — miauknęłam, patrząc na Wędrówkę, która zafascynowana światem wojny, chciała zacząć zmierzać znów ku wyjściu ze żłobka.
Ja, stojąca na środku Żłobka, patrząc na Wędrówkę ostrzegawczym wzrokiem, nie zauważyłam czarnej łapy Kruczego Pióra, która zmierzała ku mnie.
— Sosenko, uważaj! — zdążyłam usłyszeć jedynie piskliwy krzyk Sreberka, zanim zostałam odrzucona przez łapę wrogiego wojownika.
Odrzucona z duża siłą, uderzyłam w ściankę żłobka, tracąc przytomność.
Potem była już tylko ciemność.
* * * *
Gdy się ocknęłam, czułam, że ktoś – lub coś – mnie gdzieś niesie.
— M-mama? — wyjąkałam niepewnie, lecz nie dostałam odpowiedzi.
Milczeli. Wszyscy.
Byłam wykończona. Wszystko mnie bolało i czułam, że z mojego boku skapuje coś ciepłego. Nie miałam siły chociażby uchylić powiek, lecz do moich nozdrzy dolatywał ostry zapach.
Dość znajomy zapach.
Po chwili poczułam, że moje szare futro targają ciernie.
Gdzie ja jestem?
Nagle odezwał się jakiś głos, a oszałamiający gwar który przed chwilą zastałam, zamienił się w grobową ciszę.
— I co? Masz kogoś? — odezwał się jakiś głos.
— No tak, nie widać? — warkną niski głos, trzymając mnie za skórę na karku w zębach.
— Żyje? — spytał inny, wysoki głos.
— Nie, wiesz co Poranna Mżawko, przyprowadziłem martwego kociaka do obozu! — odpowiedział z ironią ten sam głos co wcześniej.
Lekko uchyliłam powieki i zauważyłam koty, które przepychały się między sobą do kotów, którzy stali przy wejściu do obozu. To były koty Klanu Wysokich Traw.
Nie wierzę w to, co widzę.
— Spokojnie, Krucze Pióro. — odezwał się ciepły i uspokajający głos. Kątem oka zauważyłam, że to piękna, biała kotka o zielonych oczach. Czyżby jego partnerka?
— Jasne... przepraszam Jasny Świcie. — miaukną Krucze Pióro, ocierając się futrami o kotkę.
Z tłumu wyszedł ciemno-brązowy kocur o złocistych oczach, po czym zbadał mnie lodowatym wzrokiem. Spojrzałam z determinacją i odwagą na kocura, a on wtedy dostrzegł moją wadę.
Trudno.
— Co jej jest? — zapytał kocur, po czym Krucze Pióro odłożył mnie na zimny śnieg.
— Em... Ciernista Gwiazdo, ona jest po prostu... inna. — miaukną Krucze Pióro, patrząc z powątpieniem na mnie.
Inna. Jestem inna. No rzeczywiście, co ty nie powiesz.
Kichnęłam, po czym spojrzałam po wszystkich zgromadzonych.
— Ktoś chce ją przyjąć? — mrukną Ciernista Gwiazda, przeszywając swoich pobratymców zimnym wzrokiem.
— Ja... ja chyba mogę. — miauknięcie czarnej kotki wyrwało mnie z myśli. Kotka, zapewne karmicielka wystąpiła lekko naprzód, a za nią podążała czarna koteczka o przenikliwych, złotych oczach.
— Dobrze, Rozbrzmiewająca Noco. A, jeszcze jedno. Jak masz na imię? — zapytał przywódca klanu, zwracając się do mnie.
Choć ogarniał mnie strach, nie zamierzałam mu odpowiadać.
Dopiero, gdy wysunął pazury, mierząc mnie wzrokiem, zrozumiałam.
— Sosenka. — mruknęłam cicho.
— Dobrze... — mrukną Ciernista Gwiazda po czym zwrócił się do reszty Klanu. — A wy co tak stoicie? Przywitajcie się z nowym członkiem naszego klanu!
Te słowa zabrzmiały bolesnym echem w moich uszach.
Jak to "naszego klanu"? Przecież ja mam w moim klanie rodzinę i przyjaciół, i ...wszystko ...chyba.
Zaniemówiłam.
Nie mogłam się ruszyć, czy wydusić jakiekolwiek słowo. Trudno było mi złapać oddech.
Po chwili ockną mnie ponowny gwar, a ja wręcz zgubiłam się w tłumie kotów. Niektórzy rozchodzili się do legowisk, a inni kierowali się na patrol. Nie wiedziałam, gdzie się udać. W końcu, to był dla mnie zupełnie obcy obóz.
— Chodź za mną, Sosenko — miaukną jakiś ciepły głos do mojego ucha.
Szybko odskoczyłam, strosząc futerko i zauważyłam, Rozbrzmiewającą Noc, a obok niej szła czarna koteczka – zapewne jej kociak.
— No chodź eeee... Sosenko! Będzie fajnie! — miauknęła czarna koteczka podbiegając do mnie. Cofnęłam się o krok, gdy zaczęła się mi przyglądać.
— Spokojnie, Północko. Za chwile się pobawicie. — powiedziała czarna karmicielka, lekko szturchając Północkę nosem w stronę żłobka.
Przez chwilę stanęłam jak wryta w ziemię.
Czemu tu jestem? To oni są winni wielu zniszczeń w naszym klanie!
Gdy usłyszałam tajemniczy, lodowaty głos, który coś szeptał mi do ucha, momentalnie ruszyłam zaniepokojona za Północką.
Nagle, kątem oka zauważyłam, że do mnie zmierza jakiś biały kocur o zielonych oczach, wraz z trzymaną w pysku wiązką ziół. Po chwili kocur zatrzymał się obok mnie i rzekł:
— Mogę na chwilę zatrzymać Sosenkę? Chce jej opatrzeć ranę, Rozbrzmiewająca Noco. — miaukną medyk Klanu Wysokich Traw w stronę karmicielki, po czym ona zatrzymała Północkę i skinęła głową.
— Jasne Białe Skrzydło — miauknęła czarna karmicielka, przykucając o długość ogona dalej od medyka.
Białe Skrzydło rozwiną zawiniątko z ziół po czym wtarł coś w ranę, bez ostrzeżenia. Strasznie to piekło, lecz nie chciałam okazywać "słabości" swoim wrogom. Po chwili medyk opatrzył ranę pajęczyną i podsuną mi pod nos trzy, drobne, czarne ziarenka.
— Zjedz to. Ukoi to twój ból. — miaukną ciepło medyk z błyskiem w oczach.
Trapiły mnie wątpliwości. A co jeśli po tym umrę? Nie myśląc zbyt wiele, zagarnęłam językiem czarne ziarenka po czym je połknęłam. Białe Skrzydło przytakną głową, po czym odszedł w przeciwną stronę. Poczułam, jak zostałam podniesiona, po czym ktoś zaczął mnie nieść w – jak przypuszczałam – stronę żłobka. Gdy weszłam do żłobka, powoli ogarniał mnie sen.
Może nie powinnam tego brać? Może to było coś trującego?
Mroczne myśli ogarnęły mój umysł, gdy ja wbrew własnej woli zaczynałam pogrążać się we śnie.
Już po chwili spałam, pogrążona w porządnym śnie. Widziałam tylko ciemność, ciemność i ciemność. Słyszałam tylko cichy głos w swojej głowie który szeptał niezrozumiale. Obym się tylko obudziła ponownie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top