Epilog
Stąpałam cicho po lesie, rozglądając się dookoła. Wieść o straceniu jednego z żyć Rzecznej Gwiazdy to fatalna wiadomość dla Klanu, jednak teraz, zaledwie trzy wschody słońca po bitwie o Skały Potoku, przywódca znów jest pełni sił. Z tego co mi się wydaje, najbardziej martwiła się Złote Skrzydło, pomimo zapewnień przywódcy, że wszystko już dobrze, bo przecież to było tylko jedno życie z wszystkich dziewięciu.
Odetchnęłam cicho, siadając nieopodal grobu Pluskającego Potoku. Kopiec ziemi nadal był aż zbyt boleśnie widoczny. Przysiadłam na tylnych łapach, zmrużając oczy w szparki. Wyciągnęłam pazury, wbijając je w ziemię. Nie mogę pozwolić, by tęsknota zadomowiła się w moim sercu na zawsze. Westchnęłam, skłaniając głowę ku grobowi kotki.
Po części nieświadomie, jednak sięgnęłam pamięcią to tych najwcześniejszych wspomnień. Pamiętam, jak Pluskający Potok mnie obwiniała o wszystko i na mnie krzyczała. Jednak... Może to nie była do końca jej wina? Być może po prostu bardzo przeżywała stratę partnera? Potem narodziło się wspomnienie, gdzie Żarka i Płomyczek zaczęli mnie wyzywać. Na początku ich nie rozumiałam i chciałam ignorować, ale z czasem robiło się to coraz trudniejsze do zniesienia. Jeszcze jedno wspomnienie nasunęło mi się na myśl. Pamiętam je jak przez mgłę, wiem, że działo się to zaraz po tym jak otworzyłam oczy.
Rozejrzałam się zdezorientowana dookoła, podziwiając to wszystko, co było dla mnie obce. Słabe promienie wschodzącego słońca mnie raziły, więc wtedy szybko odwróciłam od nich wzrok. Widziałam jeszcze wiele w tamtym momencie nieznanych kotów, jednak teraz rozpoznałam rozmazaną smugę złotego futra Jaskółczej Woli. Po zapachu rozpoznałam Pluskający Potok, a zaraz obok kotki... Milczącego Nosa. Gdy, nadal rozmazanym wzrokiem spojrzałam na kocura, ten wydał urywany krzyk. Natychmiast się poderwał, wysuwając pazury.
Wtedy nie rozumiałam ich rozmowy, jednak teraz słowa gładko układały się w całość.
— Pluskający Potoku! — warkną Milczący Nos, strosząc swoje brunatne futro. Jego zielone oczy stały się cienkimi szparkami, patrzącymi na mnie z odrazą. — Ona jest ślepa! — wykrzyknął, wymachując ogonem.
Położyłam małe uszy po sobie, wrażliwa na temat hałasu. Popatrzyłam się na Pluskający Potok i Milczącego Nosa, nie pojmując, o czym mowa. Przykucnęłam na posłaniu z mchu, tak drobna w porównaniu do masywnej sylwetki ojca. Teraz, uświadomiłam sobie jedną rzecz. Czy Milczący Nos mnie nie lubił, z powodu mojego ślepego oka? Gdyby mój ojciec przeżył, to czy i tak bym go nie miała?
— Wiem to, Milczący Nosie. Ale... — odpowiedziała Pluskający Potok partnerowi, patrząc na mnie z ciepłą czułością. Chciała dokończyć zdanie, lecz brązowy kocur przerwał w połowie zdania.
— Tutaj nie ma żadnego "ale", Pluskający Potoku — warknął, wzrokiem przebarwionym odrazą patrząc na mnie. — Ona jest ślepa na jedno oko, nie rozumiesz? Nie zostanie wojowniczką, nie nauczy się polować ani walczyć! Nie przyda się do niczego! — krzyknął, podkreślając ostanie słowo. Nie wierzyłam temu, co widzę i słyszę. Milczący Nos naprawdę tak uważał? Coś mnie zabolało w sercu, wyobrażając sobie, co by było, gdyby mój ojciec żył. Czy on też by ze mnie szydził? Tak jak Płomienna Łapa i Rozżarzona Łapa...
Jaskółcza Wola patrzyła zdezorientowana na sytuację odgrywającą się w Żłobku. W wejściu do legowiska, do środka zaglądali mali Płomyczek i Żarka, chichocząc. Nastroszyłam drobne futro, jeszcze bardziej zapadając się w posłaniu. Za dużo hałasu. Za głośno.
— Nie może nawet urodzić kociaków, bo tylko osłabi Klan ślepymi kalekami! — warknął rozemocjonowany, zmierzając do wyjścia ze Żłobka. — Idę na patrol. A ty, zastanów się, co robisz, Pluskający Potoku. Bo tym jednym kociakiem właśnie osłabiasz cały Klan. — syknął przez ramię, po czym zniknął za wyjściem ze Żłobka.
Z tego, co mi powiadała Irysowa Dusza, Pluskający Potok strasznie przeżywała stratę partnera.
Wtedy wszystko się rozmazało, zapachy i dźwięki przytłumiły, a ja znów znalazłam się przed grobem Pluskającego Potoku. Spojrzałam na wyraźnie odznaczony kopiec ziemi, a łapy zaczęły pode mną drżeć. Położyłam się obok grobu matki, wbijając lekko pazury w ziemię. Rany po bitwie nadal bolały, jednak nie był to ból nie do zniesienia. Położyłam głowę na przednich łapach, przymykając oczy.
Myślę, że odwilż zdecydowanie nadeszła. Wszystko dookoła prawie stopniało, wszędzie było pełno wody, a rzeka wezbrała.
Pomimo, iż woda moczyła mi futro na brzuchu, nie przejęłam się tym zbytnio. Może to dobrze, że nie pamiętam Milczącego Nosa?
Zamknęłam oczy, a mnie spowiła ciemność. Chwilę mi zajęło, zanim zdałam sobie sprawę, że po chwili czarna mgła rozeszła się i znalazłam się na polanie skąpanej w świetle księżyca. Stąpając cicho po trawie, zauważyłam na środku połaci trawy, samotną sosnę. Zmrużyłam oczy, podchodząc do drzewa.
To raczej dziwne, że wokół samych liściastych drzew, na środku polany znajduje się osamotniona sosna. Nasunęła mi się pewna myśl. Ta sosna przypomina w pewnym sensie mnie. Samotna, zupełnie inna od innych. Odmienna. Uśmiechnęłam się smutno, zdając sobie z tego sprawę.
Tak właściwie, gdzie ja jestem? Nie przypominam sobie tego terenu z Klanu Podniebnych Strumieni, a dookoła nie było żadnej żywej istoty, oprócz mnie. Panowała nieskazitelna cisza.
Gdy spojrzałam w niebo, widniało na nim setki gwiazd, duszy naszych przodków. Może jednak nie jestem tutaj sama? Księżyc świecił jasno, widocznie panowała pełnia. Po miejscu, w którym znajdował się księżyc, mogłam ocenić, że obecnie jest północ.
Wzdrygnęłam się, gdy kątem oka zauważyłam gwiezdną smugę. Sylwetka srebrnego światła mknęła między drzewami, a ja podążałam za nią powolnym wzrokiem. Postać nagle zwolniła, poruszając świstem powietrza miękkie źdźbła trawy.
Skupiłam na gwiezdnym kocie wzrok. Blask gwiazd osłabiał inne barwy w futrze istoty, jednak rozpoznałam gdzie nie gdzie smugi szarego i białego. Zastygłam w bezruchu, rozpoznając, kto idzie w moją stronę.
Tym razem nie zakrwawiona, bez życia, z oczami wypełnionymi śmiercią kotka. Tylko... piękna, w pełni zdrowa Pluskający Potok. Wypuściłam powietrze z pyska, lekko się uśmiechając.
Połyskujące futro kotki lekko falowało, wraz z rytmem jej kroków. Na jej ciele nie widniały rany. Wyglądała na zupełnie inną kotkę od tej, którą widziałam martwą na Starej Polanie Lisów. Moje oczy nabrały małych iskier nadziei i lekkiej radości.
Szara kotka, połyskująca poświatą gwiazd, stanęła przede mną. W jej oczach również była szczypta nadziei. Dopiero wtedy zauważyłam, że trzyma coś w pysku. Zmrużyłam oczy, patrząc na matkę. Ma mi coś do przekazania?
— Pluskający Potoku! — miauknęłam radośnie, wymachując ogonem. — Ja...
Kotka puszystym ogonem przejechała mi po pysku, więc zamilkłam. Spojrzałam jedynie w ciszy, jak kładzie obok mnie to, co trzymała w pysku. Dostrzegłam, że było to wronie pióro; poświata księżyca oświetlając go, nadawała mu srebrzystej barwy.
— Ślepa Łapo. — zaczęła Pluskający Potok, patrząc mi w oczy. — Ja... przepraszam. Nie mamy zbyt wiele czasu. — przerwała na chwilę, wzdychając smutno. — Masz w sobie wielką moc, czego nie dostrzegłam wcześniej. To wy uratujecie Klany.
Nie wiedziałam, czy mam się odezwać, więc milczałam. "Wy"? To... ja mam uratować Klany? Ja i ktoś inny?
— Góry to niebezpieczne i zdradzieckie zbocza. Strzeż się ich, przeważnie, gdy zaczyna władać nimi cień. — miauknęła Pluskający Potok, kierując wzrok na czarne wronie pióro
Zmrużyłam oczy. Czy... to jakaś przepowiednia? Góry? Cień? To musi coś oznaczać...
Sosna, północ i wrona. Góry i cień.
Kotka, jak i wszystko dookoła zaczęło się rozmazywać. Niewiele potem, nie widziałam już nic. Minęło parę uderzeń serca, a ja otworzyłam oczy i znów znalazłam się w lesie, obok grobu Pluskającego Potoku.
— Ślepa Łapo? — na dźwięk mojego imienia gwałtownie się poderwałam. Otrzepując niezdarnie sierść z ziemi, zauważyłam, jak Srebrzysta Łapa wychodzi z poszycia, patrząc na mnie. Lecz nie z pogardą. Tylko z czymś... innym.
Spojrzałam na kocura pytającym wzrokiem. O co znów chodzi? Nadal miałam do niego pewien dystans. Bo przecież on nie chce być moim... przyjacielem.
— Ślepa Łapo... — zaczął Srebrzysta Łapa, podchodząc do mnie. Zmierzyłam go ostrym wzrokiem, jednak gdy zobaczyłam, że jego oczy wyrażając coś nie do odczytania, potępiłam trochę sztylety spojrzenia. Przekręciłam lekko głowę w bok, nadstawiając uszu.
Zapadła chwilowa cisza, a mimowolnie, przed oczami stanął mi obraz z chwilowego widzenia. Północ, sosna i wrona.
— Ja... przepraszam. — wydusił po chwili srebrny kocur, za to łzy pojawiły mi się w oczach.
Spojrzałam błyszczącymi oczami na kocura.
Na kocura, który był moim przyjacielem oraz wrogiem jednocześnie.
Uśmiechnęłam się smutno, przestępując z łapy na łapę.
— Również przepraszam, Srebrzysta Łapo. — miauknęłam cicho, siadając przed grobem matki. Srebrzysta Łapa usiadł obok mnie. Tak blisko, że nasze futra się stykały.
Siedzieliśmy tak w ciszy, przypatrując się kopcu ziemi, gdzie spoczywa Pluskający Potok i słuchając spokojnego szumu wiatru między drzewami. Łagodne światło słońca ogrzewało nasze futra.
Mogłabym tan zastygnąć na wieki, jednak niespełna parę uderzeń serca oczy Srebrzystej Łapy błysnęły czymś ciepłym.
— Sosnowa Łapa. — wymruczał cicho, kierując wzrok na mnie.
Zastygłam na chwilę, analizując, co powiedział. Po chwili, mrugając kilka razy, spojrzałam kocurowi w oczy.
— Śle- — już chciałam poprawić kocura, jednak przerwał mi wpół zdania.
— Dla mnie zawsze będziesz Sosnową Łapą. — odrzekł, otulając mnie ogonem. — Zawsze
Uśmiechnęłam się, wtulając się w miękkie, srebrno-białe futro ucznia.
Lecz nie mogłam się długo nacieszyć tą wspaniałą chwilą.
Północ, sosna i wrona. Góry i cień. To musi coś oznaczać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top