1. Polowanie
Bursztynka stała samotnie wśród leśnych paproci. Jej serce boleśnie obijało się o pierś, gdy szarpała pazurami ziemię. Srebrna Skóra migotała na niebie, a księżyc w nowiu rzucał słabe światło na rosnące wokół rośliny. W najbliższym otoczeniu dało się dostrzec tylko trochę drzew i krzewów - wszystko dalej było pogrążone w niemalże całkowitej ciemności, której nie był w stanie przebić nawet koci wzrok.
Kotka wiedziała, że nie powinna się niczego obawiać. Znajdowała się na swoim terytorium, a lęk przed ciemnością był dla niej obcy. Nie wyczuwała też żadnych nieznanych zapachów i nawet nie miała wrażenia, że ktoś ją obserwował. Mimo to gardło kotki ściskał nieuzasadniony lęk, przeszywający każdy mięsień jej ciała, wprawiając go w nerwowe drżenie.
Właśnie wtedy ciemność rozjaśniła para żarzących się ognistych oczu.
- Bursztynko! Wstawaj w końcu!
Mała kotka zamrugała sennie, zbudzona znajomym głosem wołającym jej imię. Przeciągnęła się na posłaniu, czując, jak sztywne od snu łapy lekko drżą. Kolejny dziwny sen. Po księżycu przeżywania go co nocy w końcu przestała budzić się ze zjeżonym futrem i lękiem w oczach.
- Ile mam jeszcze czekać, aż się obudzisz, mysi móżdżku?! - nad twarzą Bursztynki zawisł długi czarny pysk. Rażąco pomarańczowe oczy kocura zwęziły się w szparki, wyrażając dezaprobatę. Kotka zbytnio się tym nie przejęła, gdyż w przypadku tego osobnika marudzenie było normą.
- Kto tu jest mysim móżdżkiem? Skoro tak bardzo ci zależało, żebym się teraz obudziła, to mogłeś się bardziej postarać - parsknęła. Próbowała mówić pewnym głosem, ale wciąż jedynie była w stanie sennie mamrotać.
Powoli podźwignęła się na łapy i przeciągnęła. W końcu otworzyła szeroko swoje pomarańczowe oczy, czując, jak zaczyna wypełniać ją energia. Cofnęła się lekko, ale w tej samej chwili pod łapami poczuła coś miękkiego, a z tyłu rozległo się poirytowane syknięcie. Natychmiast odwróciła głowę.
- Przepraszam, Jeżynowy Cierniu - powiedziała szybko. Jasnoruda kocica spojrzała na nią widocznie podminowanym wzrokiem, przerywając wylizywanie głowy córki.
- Nie wytrzymam dłużej w tym ciasnym żłobku! - fuknęła. - Od wielu sezonów nie było tutaj tak wiele kociaków na raz... I to wszystkich w tym samym wieku!
Bursztynka musiała przyznać jej rację. W końcu kto by się spodziewał, że w żłobku nagle znajdzie się siedem młodych w dokładnie tym samym wieku? W dodatku coraz bardziej przypominali uczniów, a nie kocięta - największe kocury dorównywały wzrostem swoim matkom.
- Mamo, nie bądź zła - miauknęła jasnoruda kotka z białym brzuchem, której wylizywanie przerwała przed chwilą Jeżynowy Cierń. - To nie wina Bursztynki, że jest tutaj tak ciasno.
- Masz rację, Świtajko - westchnęła jej matka. - Ale myślałam, że rozbudowa żłobka trochę pomoże.
- Żłobek się powiększył - wtrącił czarny kocur, Iskierek - ale my też urośliśmy.
Iskierek zawsze lubił zwracać uwagę na swój wzrost, gdyż od jakiegoś czasu był największym z kociaków. Przerósł już mniejszych wojowników, a dzięki wyjątkowo dużym uszom i smukłej budowie ciała sprawiał wrażenie jeszcze wyższego, co dawało mu powód do przechwałek.
Jeżynowy Cierń wróciła do wylizywania córki. Bursztynka odruchowo sama zaczęła myć swoje pręgowane futro o brązowozłotej barwie, od której otrzymała imię. Zaraz potem poczuła na swojej głowie ciepłe pociągnięcie języka.
- Może ja się tym zajmę - wymruczała jasnobrązowa kotka, której futro pokrywały charakterystyczne czarne pręgi. Jak zawsze podeszła tak niezauważalnie, jakby pojawiła się znikąd.
- Dzień dobry, Pszczeli Locie! - odpowiedziała szybko jej córka, przyjaźnie mrużąc oczy.
Bursztynka szybko poddała się rytmicznym liźniąciom matki. Mruczenie samo wydobyło się z jej gardła. Większość kociaków z jakiegoś powodu wciąż chciała podkreślać swą niezależność, jednak Bursztynka nie czuła parcia, by jak najszybciej uwolnić się od matczynego ciepła. Może i miała już sześć księżyców, ale to nie oznaczało, że musi zrywać więź z rodziną.
- Gdzie Leszczynek i reszta? - spytała się Świtajki.
- Razem z Jarzębinkiem i Koniczynką poszedł już na zewnątrz. Barwny Zmierch na chwilę wyszła z obozu - odparła kotka. - A Kruczek...
- Tutaj jestem - przerwał jej nieco ponury głos.
Bursztynka odwróciła głowę. W kącie legowiska leżał drobny ciemnoszary kocurek. Jego puszyste futro pokrywały pręgi, co było dość nietypowe jak na taką barwę sierści. Jego lodowato błękitne oczy jak zawsze były lekko zmrużone, rzucając krytyczne spojrzenie na resztę kotów w legowisku.
No oczywiście - pomyślała kotka. Kruczek niemal zawsze siedział w odosobnieniu, chociaż wiele razy zapraszali go do zabawy. Od dłuższego czasu nie przepadał za spędzaniem czasu z resztą kociaków. Nikt poza nimi nie odzywał się do niego zbyt wiele, gdyż każda próba rozmowy kończyła się sarkastycznymi uwagami ze strony kocura. Samo ponure usposobienie Kruczka skutecznie zniechęcało potencjalnych znajomych. Zapewne jako wojownik byłby typem wzbudzającego lęk wśród kociaków i uczniów samotnika, jednak teraz sprawiał raczej wrażenie nadąsanego kociaka. Mimo tego Bursztynka musiała przyznać, że czasami w spojrzeniu kocura można było dostrzec coś niepokojącego.
Iskierek zaczął kręcić się z niezadowoleniem, rzucając kotkom sugestywne spojrzenia. W końcu mruknął:
- Ile jeszcze? Bo już chyba prędzej zostanę wojownikiem, niż skończycie się miziać.
Jeżynowy Cierń pokręciła głową, a Pszczeli Lot westchnęła. Świtajka potrząsnęła głową i wstała.
- Już wystarczy - miauknęła, kładąc po sobie uszy z zakłopotania.
- Może lepiej już pójdą - wymruczała Pszczeli Lot. - Słońce wkrótce wzejdzie wysoko.
- No dobrze. - Jeżynowy Cierń ułożyła się na posłaniu. - Byle by nam nie przeszkadzały.
Chociaż Bursztynkę nieco irytował fakt, że kocica traktuje ich jak szkodniki, nieco współczuła karmicielce. Świtajka i Jarzębinek bywali nadpobudliwi, a do tego pozostałe pięć kociąt wciąż kręciło się po legowisku. Nawet nocą trudno było się ułożyć, by przypadkowo nie szturchać innego kota. Gdyby chociaż część kociaków była młodsza, w legowisku znalazłoby się więcej miejsca, jednak wszystkie dorosły już do wieku - i rozmiarów uczniów. Na szczęście wszyscy wiedzieli, że wkrótce powinien nadejść dzień ich mianowania.
Razem ze Świtajką ruszyły w kierunku wyjścia. Iskierek już tam stał, nerwowo machając ogonem. Kruczek tylko im się przypatrywał.
- Nie idziesz z nami? Pobawimy się w polowanie! - Świtajka zawołała radośnie do ciemnoszarego kota.
- Nie widzę takiej potrzeby - odburknął.
- No weź! - Iskierek spojrzał na Kruczka błagalnym wzrokiem. - Przecież wiesz, że z tobą zabawa w polowanie zawsze jest lepsza. A możemy być mianowani z dnia na dzień i już nie będziemy mieli czasu, by się bawić!
Kocur westchnął, ale po chwili wstał, przeciągnął się i rzekł:
- No dobrze. Ale tylko jedną rundę.
***
Reszta kociaków siedziała koło sterty zdobyczy. Czarno-biała długowłosa kotka - Koniczynka przyglądała się ciemnorudemu kocurkowi, który opowiadał o czymś z przejęciem. Obok stał drugi kocur, mniejszy, do złudzenia przypominający Bursztynkę. Jedynie jego oczy miały nieco bardziej żółty odcień, a w dodatku wyglądał na nieco drobniejszego, niż kotka. Trudno się dziwić temu podobieństwu - był to brat Bursztynki, Leszczynek. Kiedy kociak zauważył zbliżającą się siostrę, od razu wybiegł jej naprzeciw.
- Nareszcie jesteście! - w jego głosie można było wyczuć pewną ulgę. - Jarzębinek nie może przestać gadać o swoich umiejętnościach łowieckich. Raz udało mu się ze mną wygrać i już myśli, że jest najlepszym wojownikiem w klanie.
- Poprawka, we wszystkich klanach - mruknęła Świtajka, która wraz z resztą właśnie dogoniła Bursztynkę.
- A może i w samym Klanie Gwiazdy! - zaśmiał się Iskierek.
- Chyba nie jest aż tak źle... - Koniczynka próbowała załagodzić sytuację.
- Ej! - Ciemnorudy kocur odwrócił się do nich z nadąsaną miną. - Rozumiem, że możecie zazdrościć mi moich niebywałych umiejętności, ale...
- Przecież to ja zawsze z tobą wygrywam - parsknęła Bursztynka z błyskiem w oku. Przechwałki Jarzębinka zawsze były czymś budzącym ogólne rozbawienie, jednak potrafiły rozbudzić chęć rywalizacji.
- Tylko dlatego, że nie mieszczę się do dziur! - Kocur z dumą wyprostował się, by podkreślić swój wzrost.
- Nie moja wina, że jesteś taki gruby! - Świtajka parsknęła śmiechem. Jarzębinek był jej bratem, a ich rodzeństwo miało to do siebie, że wciąż sobie dogryzało.
Zabawa w polowanie była niemal ich codziennością. Jej zasady były proste: cztery kociaki były łowcami, a pozostała dwójka zwierzyną. Nie musieli ze sobą współpracować, ale kocięta najczęściej trzymały się razem. Łowcy musieli złapać swoją "zwierzynę" w określonym czasie, który wyznaczał jeden pozostały kot. Mogli ganiać się po całym obozie, ale chowanie się w legowiskach było zabronione - jedyną możliwością było szybkie przebiegnięcie przez nie. Oszukiwanie oznaczało wygraną przeciwnej strony. Łowcy zwyciężali po złapaniu zwierzyny, zwierzyna - po pozostaniu niezchwyconym do końca wyznaczonego czasu.
Tym, co znacznie ułatwiało i zarazem urozmaicało rozgrywkę były dziury, o których wspominał Jarzębinek. Cały obóz Klanu Płomienia był otoczony murem z kolcolistu. Zbudowane z niego były również legowiska kotów - każda ranga klanowa miała swoje własne. Od jakiegoś czasu jednak w liściastej barierze zaczęły pojawiać się dziury przy ziemi. Były one jednak niewielkie, dlatego żaden z wojowników nie byłby w stanie się przez nie przecisnąć. Z tego powodu żaden ze starszych klanowiczów nie zwracał na nie większej uwagi. Co innego kociaki - one mogły przeciskać się przez nie bez trudu. No, może poza Iskierkiem i Jarzębinkiem.
- Ja jestem gruby? To ty ciągle się napychasz myszami! - Jarzębinek szturchnął siostrę. - U mnie to same mięśnie!
- Przestań zachowywać się, jakbyś już był uczniem - niespodziewanie odezwał się Kruczek. - Nie masz żadnych umiejętności. Każdy wojownik powaliłby cię machnięciem łapy. - Jego wzrok zdawał się wypalać dziurę w rudym futrze kocura. - Gdybyś był taki wspaniały, jak twierdzisz, nie przeceniałbyś swoich zdolności.
Bursztynka spojrzała na niego zaskoczona. Szary kot zawsze zachowywał się ekscentrycznie, rzadko się odzywał i kiedy już to robił, często jego słowa brzmiały conajmniej dziwnie. Wypowiedzi kocura wciąż zaskakiwały, bo choć można było uznać, że tylko się wymądrza, zazwyczaj trafiał w samo sedno, uderzając w najgłębsze wady innych kotów. Tym razem jednak tylko popsuł atmosferę, w czym był równie uzdolniony.
Po chwili milczenia Leszczynek odezwał się cicho:
- Może ja będę odliczać?
***
Bursztynka siedziała skulona za legowiskiem wojowników. Wiedziała, że ma jeszcze szansę na wygraną, choć Koniczynka już została złapana. Do końca rozgrywki zostało mało czasu. Tym razem trafiła się jej rola zwierzyny, co oznaczało, że musi mierzyć się z aż czterema przeciwnikami. Nie przeszkadzało jej to zbytnio, gdyż na ogół wolała działać sama. Zresztą mimo przewagi liczebnej przeciwników miała szansę na wygraną - Iskierek nie mieścił się w dziurach, a Świtajkę i Jarzębinka zawsze mogła łatwo przechytrzyć. Jedyny problem stanowił Kruczek. Był on najmniejszym z kociaków, przez co szybciej biegał i z łatwością przeciskał się przez dziury, a w dodatku nie można było mu odjąć inteligencji.
Obóz Klanu Płomienia leżał w niezbyt głębokiej piaszczystej kotlinie, przez co nawet wychodząc za mur z kolcolistu byli bezpieczni i nie wchodzili do lasu, co dla kociąt było zakazane. Często podczas zabawy w polowanie chowali się za legowiskami, gdzie łatwo można było ukryć się przed resztą kociaków. Bursztynka zdecydowała, by na razie właśnie tak zrobić. Na szczęście legowisko wojowników, za którym siedziała miało sporo miejsca na ucieczkę, gdyby ktoś jednak ją tam znalazł.
Nagle do uszu kotki dobiegło szuranie łap niedaleko niej. Było powolne i ciężkie, więc domyśliła się, że to pewnie Jarzębinek próbuje się na nią zaczaić. Kocur nigdy nie był dobry w skradaniu się, a wzrost wcale mu w tym nie pomagał. Bursztynka napięła mięśnie, przygotowana na szybką ucieczkę.
Właśnie wtedy zza kolcolistu wyskoczył ciemnorudy kocurek, wydając z siebie okrzyk pełen satysfakcji. Bursztynka była jednak szybsza. Schyliła się, skacząc w to samo miejsce, z którego wyskoczył Jarzębinek i pobiegła dalej. Nagle wyhamowała. Przed nią stała Świtajka z triumfem w zielonych oczach. Bursztynka próbowała się cofnąć, jednak tuż za sobą ujrzała zbliżającego się do niej Jarzębinka. Oba koty podchodziły do niej z dwóch stron, przyciskając ją do piaszczystej ściany kotliny.
- I co teraz? - Świtajka wyglądała na pewną swojej wygranej. Jej ogon miotał się we wszystkie strony z podekscytowania.
- Nie ekscytuj się tak. To tylko gra - mruknęła lekko zirytowana Bursztynka, zupełnie, jakby sama nie walczyła o wygraną, jakby od tego zależało jej życie.
Świtajka zawsze pragnęła z nią wygrać i traktowała zabawę bardzo poważnie. Bursztynka mimo wszystko miała do tego więcej dystansu, jednak wciąż nie chciała przegrać z najgłupszym kociakiem w żłobku i jego nadpobudliwą siostrą, która najwyraźniej uznała wygraną za swój cel życiowy. Tym bardziej, że ich plan nie był zbyt skomplikowany, co dodatkowo uraziłoby dumę Bursztynki.
Rozejrzała się. Wyglądało na to, że nie ma już żadnej drogi ucieczki - znajdowała się w wyjątkowo wąskim miejscu między ścianą kotliny a kolcolistem. Nagle coś dojrzała. Tuż przed nią widziała słabo załatana dziura, która wyglądała na taką, jaką mogłaby przebić z łatwością. Luka była słabo widoczna, dlatego Jarzębinek i Świtajka, którzy nigdy nie przywiązywali wagi do szczegółów, nie wzięli jej pod uwagę jako możliwość ucieczki dla przeciwniczki.
Właśnie wtedy oba koty skoczyły wprost na Bursztynkę. Kotka była jednak szybsza. Wskoczyła do dziury, czując, jak na jej pysku rozbijają się gałązki, a kolce szarpią futro. Wypadła po drugiej stronie liściastego muru, niedaleko wejścia do legowiska uczniów. Zamrugała i potrząsnęła głową, by pozbyć się z niej liści. Za dziurą słyszała narzekania Jarzębinka, marudzącego, że Świtajka uderzyła go w głowę.
Teraz miała szansę im uciec.
Podźwignęła się na łapy i pomimo lekkiego bólu spowodowanego upadkiem zaczęła biec. Czuła satysfakcję, gdyż wszystko wskazywało na to, że znów odzyskała szansę na wygraną.
Właśnie przebiegała koło pustego legowiska uczniów, jednak nagle poczuła, jak coś ciężkiego uderza ją w bok. Bursztynka przeturlała się, czując, jak ktoś wczepia się w nią pazurami. Kiedy wylądowała na plecach, podjęła próby obrócenia się w bok, by wstać, jednak czyjeś łapy blokowały jej ruchy. Jej oddech przyśpieszył, jednak oczy kotki piekły od kurzu, zniechęcając ją do ich otwierania. Zakaszlała. Łapa napastnika naciskała na jej piersi, przez co każdy oddech był coraz trudniejszy do zaczerpnięcia. W końcu zamrugała, zmuszając się, by otworzyć oczy szerzej.
Lodowato błękitne oczy stojącego nad Bursztynką kota przeszywały ją aroganckim spojrzeniem. Kotka z trudem westchnęła. Mogła się spodziewać, że tylko Kruczek byłby tak gwałtowny, nawet w zwykłej zabawie. Niby jaki inny kociak by próbował ją w tej sytuacji udusić i używałby pazurów w zwykłej zabawie?
- Zabieraj tą łapę - wycharczała. - Duszę się!
Kruczek niechętnie puścił kotkę, która w końcu mogła zaczerpnąć oddechu. Spojrzała na kocura z pretensją. Ciemnoszary kociak starał się zachować tyle godności, na ile tylko pozwalał mu piach brudzący jego przydługie futro.
- Jak myślisz, dlaczego przegrałaś?
Bursztynka wstała, otrzepując się z kurzu. Zauważyła, że musiała wpaść do legowiska uczniów. Ponownie westchnęła. Ostatnie, co chciała teraz usłyszeć, to wywód na temat jej potknięć.
- Jesteś zbyt pewna siebie. - Kruczek wciąż przypatrywał się zdenerwowanej Bursztynce, zachowując ten sam wyraz pyska. - Myślisz, że jesteś lepsza, niż inni, bo ponoć przewyższasz tą dwójkę mysich móżdzków inteligencją. Jesteś zbyt dumna i tracisz czujność, a wtedy inni mogą to wykorzystać.
- Ja jestem zbyt dumna? - parsknęła. - To ty zachowujesz się, jakbyś wiedział wszystko! Nawet nie wystawiłeś jeszcze nosa poza obóz, a zachowujesz się, jakbyś był jakimś przywódcą!
Kruczek nie odpowiedział. Nie przypatrywał się już Bursztynce, tylko czemuś znajdującego się z tyłu legowiska. Bursztynka podążyła za jego wzrokiem.
- Myślisz, że powinniśmy komuś o tym powiedzieć?
Wpatrywali się w wyjątkowo dużą dziurę, przez którą bez trudu mógłby przecisnąć się wojownik.
- Może lepiej nie - miauknął niepewnie szary kocurek. - Mogą być na nas źli, że tu weszliśmy.
Podszedł do dziury, po czym za pomocą łapy przesunął lekko liście kolcolistu tak, by w miarę zakrywały dziurę.
- Lepiej już stąd chodźmy.
***
Bursztynka kończyła właśnie wylizywanie sierści, chociaż futro wciąż jeżyło jej się z podekscytowania. Po zakończeniu rozgrywki Leszczynek udał się do przywódcy, by spytać się go, czy może szkolić się na medyka. Po powrocie podzielił się nagłą, a jednak od dłuższego czasu oczekiwaną wieścią - dzisiaj odbędzie się mianowanie całej siódemki na uczniów.
- Wybacz, że przeze mnie przegrałyśmy - mruknęła Bursztynka do Koniczynki.
- To nie twoja wina - odparła zakłopotana kotka. - To mi nie udało się wytrzymać nawet do połowy rozgrywki. Poza tym wiesz, jak dobry w takich zabawach jest Kruczek. Trudno go przechytrzyć, a i tak prawie ci się udało.
- Prawie... - Bursztynka spojrzała w bok, z irytacją machając ogonem.
Leszczynek niecierpliwie wiercił się na swoim posłaniu, gdy Pszczeli Lot wylizywała jego futro.
- Mam nadzieję, że Zachmurzona Myśl zgodzi się, bym został jej uczniem - miauknął cicho, wpatrując się w swoje łapy z wahaniem.
- Na pewno - odrzekła jego matka. - Trudno nie dostrzec twojego potencjału.
- Potencjał jak potencjał - burknęła Jeżynowy Cierń, wylizująca Jarzębinka wykrzywiającego pysk, jakby połknął mysią żółć. - Nareszcie będzie spokój.
- Obawiam się, że nie do końca - wtrąciła Barwny Zmierzch, czarna kotka pokryta rudymi plamami, myjąca właśnie Koniczynkę. - Będziemy musiały przenieść się do legowiska wojowników, a tam też jest wiele kotów.
- Ale przynajmniej jest o wiele większe!
— Przynajmniej w końcu zrobi się tu miejsce dla Motylej Pręgi.
Kruczek jak zawsze siedział w najgłębszym rogu legowiska, sam wylizując futro. Świtajka i Iskierek, już czyści, szeptali między sobą z podekscytowaniem.
- Szkoda, że Sroczy Ogon tego nie zobaczy - oczy Barwnego Zachodu zamgliły się.
Sroczy Ogon była matką Kruczka i Koniczynki, jednak zmarła zaraz po porodzie. Była bliską przyjaciółką Barwnego Zachodu, matki Iskierka, dlatego kotka zaopiekowała się dwójką nowonarodzonych kociąt.
Karmicielki przez chwilę milczały. Noc, w którą zmarła Sroczy Ogon trudno zapomnieć. W dosłownie tym samym czasie cztery kotki zaczęły nagle rodzić. W obozie Klanu Płomienia zapanował chaos, a medyczka nawet nie miała ucznia, który mógłby jej pomóc. Tuż po tym, jak urodził się ostatni kociak, w obozie odbyło się czuwanie nad zmarłą kotką. Żłobek był cały we krwi, a pozostałe cztery kocięta, które już wcześniej tam mieszkały, musiały wraz z matką tymczasowo przenieść się do legowiska starszyzny.
Iskierek wywrócił oczami. Zniecierpliwiony wyjrzał na zewnątrz żłobka.
- Już prawie cały klan się zebrał! - syknął. - Szybko!
- Właśnie, już chyba wystarczy. - Jarzębinek wstał, zanim Jeżynowy Cierń zdążyła wygładzić odstające futro na jego głowie.
Świtajka rzuciła Iskierkowi krytyczne spojrzenie.
- Potrafisz zepsuć każdy moment, mysi móżdżku - szepnęła do niego. Kocur w ogóle się tym nie przejął i od razu wybiegł z legowiska.
Pszczeli Lot wstała i wyszła z legowiska, a reszta za nią podążyła. Bursztynka poczuła, jak jej pysk oblewają promienie zachodzącego już słońca.
Na polanie pośrodku obozu zgromadziło się już mnóstwo kotów. Wszystkie szeptały między sobą, wpatrując się w Wysoki Dąb na środku polany. Drzewo istotnie było potężne, a u jego korzeni znajdowała się spora dziura zasłonięta bluszczem. To właśnie tam znajdowało się legowisko przywódcy, który najwidoczniej jeszcze nie stamtąd nie wyszedł.
Koty na polanie stały w różnych grupach, jednak było widać, że dzieli je wiek. Grupę najbliżej żłobka stanowiła starszyzna, czyli koty, którym wiek i kondycja fizyczna nie pozwalały już pełnić obowiązków wojownika. Starsze koty rzucały pozornie krytyczne spojrzenia kociakom, jednak większość z nich ukradkiem uśmiechała się ciepło, wspominając własną ceremonię mianowania.
- Jakoś nie przypominam sobie, żeby którykolwiek z nas miał tak potarganą sierść przed spotkaniem z przywódcą - zaśmiała się szylkretowa kocica, rzucając niby krytyczne spojrzenie dreptającemu na przodzie Iskierkowi. Kocurek przysunął się bliżej matki.
Kolejną grupę kotów stanowili starsi wojownicy. Wyglądali dostojnie, ich ciała gdzieniegdzie znaczyły blizny, a pod ich sierścią rysowaly się wyrobione mięśnie. Największy z nich był jednak długowłosy brązowy kocur, spoglądający niemalże wrogo na resztę zgromadzonych. Bursztynka miała nadzieję, że nie zostanie on jej mentorem, bo choć wyglądał na doświadczonego, sprawiał wrażenie surowego typa straszącego małe kocięta. Najmłodsza z nich była biała kotka w brązowe pręgi, będąca zastępczynią przywódcy. Bursztynka pamiętała, że kocica ta miała na imię Orzechowy Upadek. Kiedyś słyszała opowieść o tym, jak jej partner spadł z urwiska, ale wciąż nie mogła zapamiętać jej do końca.
Grupa młodszych wojowników nie wzbudzała takiego autorytetu, co ich starsi pobratymcy, jednak była zdecydowanie bardziej przyjazna. Koty żartowały, śmiały się i entuzjastycznie rozmawiały. Wyglądały bardziej jak uczniowie, których to właśnie tutaj brakowało. W końcu trójka najmłodszych wojowników dopiero została mianowana.
Zamiast grupy uczniów stał samotnie tylko jeden kocur. Wyglądał na dobrze zbudowanego, czego nie ukrywało jego białe, pokryte rudymi plamami futro. Jego pysk wyrażał czyste poirytowanie. Do tej chwili był jedynym uczniem i miał całe legowisko dla siebie, a teraz miało się tam wprowadzić sześć czy siedem kociaków. Z tego, co Bursztynka słyszała, był on bratem trójki najmłodszych wojowników, ale niedługo przed mianowaniem został lekko potrącony przez potwora podczas polowania przy drodze grzmotu i dopiero wznowił szkolenie.
Ostatnim kotem była medyczka, Zachmurzona Myśl. Była ona słusznie uważana za piękność, nie tylko w Klanie Płomienia, jednak według kodeksu medyka nie mogła mieć partnera. Wszystko wskazywało na to, że zbytnio nad tym nie ubolewa, w przeciwieństwie do niektórych jej adoratorów. Futro kotki było kremowobiałe, pokryte rudymi i ciemnobrązowymi plamami, a jej oczy miały kolor nieba. Zdawała się być lekko zdenerwowana - a może nawet podekscytowana.
Bursztynka i reszta kociaków ze swoimi matkami usiedli naprzeciw legowiska przywódcy. Emocje szarpały kotką od środka, gdy ujrzała ruch wśród bluszczu zasłaniającego dziurę w drzewie.
Najpierw wynurzyła się jego głowa - szeroka, o długim pysku i przeszywających pomarańczowych oczach, potem reszta ciała - silna, giętka i pokryta bliznami. Długie futro kocura było koloru ciemnoszarego, a przez jego objętość kot sprawiał wrażenie jeszcze większego. Bursztynka zapamiętała imię przywódcy z opowieści starszyzny - zwał się on Wronia Gwiazda.
Kocur wskoczył na jedną z wyższych gałęzi dębu, spoglądając na klan. Wszystkie oczy wpatrywały się w niego z ciekawością i szacunkiem. W końcu Wronia Gwiazda przemówił:
- Zapewne pamiętacie noc, kiedy to jednocześnie przyszło na świat aż siedem kociąt. - Głos przywódcy był donośny, jednak miał w sobie coś hipnotyzującego. Choć wypowiedział dopiero pierwsze zdanie, wszystkie koty już wsłuchiwały się w jego słowa. - Właśnie minął szósty księżyc od tego zdarzenia. Zwołałem was tutaj, by mianować wspomnianą siódemkę na uczniów.
Bursztynka poczuła, jakby ekscytacja ściskała jej płuca, pozbawiając ją oddechu. Oczy kotki otwierały się coraz szerzej, gdy w jej uszach rozbrzmiewały słowa Wroniej Gwiazdy.
Mimo ekscytacji czuła ciążący w jej żołądku niepokój. Od decyzji przywódcy zależało całe życie jej brata, a z głosu ogromnego kota nie dało się nic wyczytać. Leszczynkowi zależało na zostaniu medykiem jak na niczym innym, więc gdyby Wronia Gwiazda się na to nie zgodził, mógłby złamać mu serce.
Jeśli nie pozwoli mu zostać uczniem Zachmurzonej Myśli, zniszczy całe jego życie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top