Rozdział 1

Brązowa Łapa wstał. Podniósł głowę, i przeciągnął się. Obok niego spali jego bracia: Biała Łapa i Jasna Łapa. Pozostała dwójka najwyraźniej wcześniej wstała. Kociak stanął na łapy i wyszedł z krzaka, który służył im za łóżko i kryjówkę. Rozejrzał się. Dobrze pamiętał kamienne mury, mały kamienny domek z dwunożnym, mnóstwo innych domków, których przeznaczenia nie znał, oraz kilka śpiących, jak je jego mama nazywała, potworów. Brązowa łapa poszedł w lewo i do tyłu. Mijał stosik kłód, gdy wyczuł zapach Czarnej Łapy i Gorącej Łapy. Ta dwójka z jego rodzeństwa najbardziej oddalała się od ich legowiska, czasami zapraszali także jego na te "wyprawy". Brązowa Łapa podszedł bliżej do kłód. Nagle, z jednej z większych dziur wyskoczyła głowa Gorącej Łapy.

-Brązowa Łapa! Spójrz co znaleźliśmy! To idealne miejsce do zabaw!- Powiedział z wrodzonym entuzjazmem, po czym znowu zniknął w kłodach. Brązowa Łapa wskoczył do środka. Był tam istny labirynt, tunele prowadziły w lewo i w prawo, w górę i w dół. Ganiali się przez dobre pół godziny. Gdy wyszli zaczęli się tarzać z radości. Nagle Czarna Łapa wstał.

-Mysie móżdżki! Zapomnieliśmy co dzisiaj za dzień!- Miauknął. Brązowa Łapa i Gorąca Łapa spojrzeli po sobie, po czym przypomnieli sobie.

-No przecież!- Powiedział z podnieceniem Gorąca Łapa.- Dzisiaj wszyscy obchodzimy piąty księżyc!- Cała trójka prawie jednocześnie zerwała się i pobiegła obudzić resztę rodzeństwa. Gorąca Łapa dobiegł do nich jako pierwszy i szturchnął ich nosami. Biała Łapa ze strachem od razu się zerwał, natomiast Jasna Łapa tylko przekręcił się na bok, ignorując brata.

-Jasna Łapo! Wiedziałem, że jesteś leniwy, ale że aż tak, by przespać...- Gorąca Łapa schylił się do leżącego brata i szepnął- Piąty księżyc. Jasna Łapa, wcześniej udający śpiącego, gwałtownie wstał.

-Teraz mi to mówisz!?- Syknął na brata z wyrzutami.- Gdzie mama?!

-Jak wstaliśmy to już jej nie było.- Powiedział Czarna stopa, wchodząc do krzaka wraz z Brązową Łapą.

-A co jeśli coś jej się stało?- miauknął jak zwykle przerażony Biała Łapa. -Przecież zawsze była na naszym święcie!

-Nie jesteśmy małymi kociakami!- oburzył się Jasna Łapa- Pewnie poszła przygotować coś specjalnego na tę okazję.- Wszyscy poza Białą Łapą się rozluźnili. Przez następne godziny próbowali jakoś zabić czas, w oczekiwaniu na zachód słońca. Urodzili się w momencie, gdy słońce dotykało horyzontu. Dokładnie w tym momencie, na płot wskoczyła ich matka. Gdy podeszła do nich, Brązowa Łapa zobaczył, że trzyma w pysku pięć myszy. Położyła je na ziemi.

-Dobra kociaki, nie jesteście już maluchami, pora abyście skosztowały prawdziwego jedzenia.- Miauknęła uroczyście. Rodzeństwu nie trzeba było powtarzać, od razu zabrały się do jedzenia. Nagle, gdy byli w połowie jedzenia, Gorąca Łapa podniósł głowę, i zobaczył na płocie czarnego kocura.

-Łatana Skóro.-Powiedział nieznajomy.- Koniec świętowania! Pora abym odzyskał kociaki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top