Rozdział trzydziesty
Napisałam rozdział. I może wam się spodoba oby.
POV. Ognista Gwiazda (czy jak to się tam pisze)
Dwunożni zanieśli mnie do swojego domu. Był prostokątny, a po bokach okna z kamiennymi deskami. W legowisku prócz samca Dwunożnych, który zabrał tu mnie, była jeszcze mała, trajkocząca Dwunożna i jej matka. W domu jeszcze był pies. Mały, ale głośny. Uszy aż pękają. Wskoczyłam na jedną z desek i spróbowałam zniknąć Dwunożnym z oczu, ale zaraz podbiegła do mnie mała Dwunożna i jej pies u nogi.
- Jaki śliczny koteczek! Jaki kociaczek! - nie rozumiałam co gada, ale wiedziałam, że chce mnie przytulić. Czmychnęłam jej spod łapek.
- On mi ucieka! Tatusiu!!! - mała zawyła. Ała. Kolejny hałaś. Pies zaczął szczekać. Przybiegł ten wielki Dwunożny i zaczął głaskać małą. Potem do mnie podszedł i złapał za kark.
- Masz nie uciekać mojej córeczce. - nie wiem oczywiście co powiedział, ale mówił to groźnym tonem. Prychnęłam mu w nos. To ja jestem przywódcą, a nie ten łysielec. On podał mnie małej, a ona znowu zaczęła trajkotać. Drapnęłam delikatnie, ale ona znowu zawyła i wypuściła mnie z rąk. Dobrze, że sporo skakałam z drzew, bo inaczej złamałabym sobie kark. Czy ta beksa wie, że mnie prawie zabiła? Znowu przyszedł Dwunożny i chciał mnie złapać. Mam dość. Podrapałam go po łapie wyciągniętej po mnie i wskoczyłam znowu na deskę. Z deski na coś dziwnego, ale ciepłego i usiadłam tam.
- Złapię cię *(nie będę pisać co powiedział, bo nie jestem aż tak niekulturalna). - znowu prychnęłam w jego stronę. Nie mam zamiaru podporządkowywać się takiemu gburowi. Zwinęłam się w kłębek i obserwowałam dom. Widziałam go całego i bardzo mi się to podobało. Całego, prócz górnej części. Ale na razie nie będę tam wchodzić. Jeszcze nie teraz. Samiec Dwunożny, dostał ochrzan od swojej partnerki, co mnie bardzo ucieszyło. Już ją lubię, a jeszcze bardziej, gdy dała mi mięso w trakcie gotowania obiadu. Niestety mięsa zjadłam tylko połowę, bo przyszedł pies i mi zeżarł. Muszę go ustawić i pokazać kto tu rządzi. Po pewnym czasie zeszłam z tego czegoś (Dwunożni nazywają to kominkiem) i weszłam znowu na deskę. I to był błąd. Mała podbiegła do mnie i zaczęła mnie miziać. Może i kotom domowym się to podoba, ale nie mnie. Ugniata mi futro i przez to w mroźne dni będzie mi zimno. A ona powinna o tym wiedzieć, bo wcale nie ma futra. Tylko takie zdejmowane, ale ono nie jest prawdziwe. Syknęłam w jej stronę, a mój ogon zaczął nerwowo się bujać. A ona trajkotała dalej. Fuknęła głośniej i wysunęła pazury. Ona za to zaczęła mnie gładzić po łapkach i mruczeć coś pod nosem.
- No weź! Nie jestem pieszczoszkiem! - warknęłam, ale ona tylko zaczęła mnie gładzić po brzuchu. O nie. Tego nie zniosę. Podrapałam pazurami jej łapę i wskoczyłam na następną deskę (zrzucając przy okazji jakąś kolczastą roślinę w pudełku), a potem na następną i wskoczyłam na deską, która wisiała na ścianie. Wspaniale. Moje własne miejsce. Duży Dwunożny zaczął się wściekać i i tupać, a potem zaczął zbierać swoją kolczastą roślinę. Fuknęłam zadowolona. Pies zaczął na mnie szczekać. On chyba lubi tego wielkiego. Zignorowałam. Partnerka Wielkiego zaczęła go uspokajać i mówić coś miło. Ja przestałam się tym interesować i rozejrzałam się po mojej desce. Była długa, a na niej stała inna roślina w pudełku. Podeszłam i zaczęłam ją obwąchiwać i sprawdzać co to jest.
- Tylko na to nie sikaj! - wrzasnął Wielki, cały czerwony ze złości. - To bardzo drogi kwiatek, prosto z Amazonii! - nie wiem co powiedział. Ale był zły. W pudełku prócz rośliny, był też mech. Jak go dotknęłam, zapadł się.
- Mięciutki i jest go dużo. - uśmiechnęłam się. - Pora zrobić sobie legowisko, bo niedługo zajdzie słońce. Zaczęłam wyjmować mech, tak jak mnie uczono gdy byłam uczniem. Rozłożyłam go starannie na desce. Wielki na dole zgrzytał zębami i gryzł pazury. Zęby mu się połamią. Kiedy posłanie było już odpowiednio duże, oderwałam kilka liści tej rośliny i położyłam na mchu, żeby było wygodniej. Liście były takie miękkie! Wielki krzyczał, a pies szczekał. Głupcy. Na koniec zrzuciłam pudełko z rośliną, bo nie było miejsca na posłaniu dla mnie i dla niej. Na dole Wielki zaczął pokazywać jakieś inne pudełko, wyłożone poduszkami i miękkim kocem. Prychnęłam. Tylko pieszczochy śpią w czymś takim. Wielki załamał się i poszedł do partnerki, która nakładała chyba zioła na miejsce gdzie podrapałam Małą. Zeskoczyłam z legowiska. Wielki wie gdzie jego miejsce, Mała i Średnia też. Pora zająć się psem. Kiedy do niego podeszłam zaczął warczeć. Prychnęłam. Zmierzyłam go wzrokiem. Był niewiele większy ode mnie, ale warczał za dziesięciu. Miał rudawe futro i długą grzywkę. Ogólnie miał długie futro. Nie wyciągając pazurów trzepnąłem go w ucho. On pisnął i czmychnął w bok. Uciekł.
- Tchórz. - wzruszyłam ramionami i wskoczyłam na moje legowisko. Nie zniosę. Kiedyś muszą otworzyć drzwi, albo okno. A ja jestem cierpliwa.
Mam pomysła, żeby pisać dalej w pierwszej osobie do jakiejś postaci. A wy jak myślicie? Proszę powiedzcie, bo to wam ma się podobać opowiadanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top