Prolog
Nad morzem szalała burza, a wiatr szarpał wodą, tworząc fale, które uderzały o klify rozpryskując się na wszystkie strony. Samotna kocica, o futrze czarnym, niczym najciemniejsza z nocy, siedziała na jednym z urwisk. W jej stronę z wielką prędkością pędziła kolejna, większa od innych, fala. Po chwili rozbiła się o skałę, na której stała owa kotka. Woda całkowicie zalała samotniczkę, ale ta chyba nie zwróciła na to uwagi. Patrzyła tylko na sztorm, rozgrywający się na morzu. Pioruny uderzały w wodę, rozrywając ją na strzępy, a wiatr porywał ptaki, które całymi siłami próbowały wyrwać się z sideł powietrza. Kocica obserwowała taflę ze spokojem. No bynajmniej tak mogło się wydawać w pierwszej chwili. Przy dłuższym przyglądaniu się, można było zauważyć, iż kotka jest niewidoma. Co prawda, jej zamglone oczy wpatrywały się w wodę, ale ona sama patrzyła w pustkę.
Kotka jednak obróciła po chwili wzrok, w kierunku zczerniałej ziemi, którą kiedyś porastała bujna roślinność. Jednak wyprostowane stworzenia, o różowej skórze, zwane Dwunożnymi, podpaliły bór. Nie dało się go w żaden sposób uratować. Jednak Klan Gwiazdy zdołał zareagować, zanim pożar dotarł do obozu Klanu Klifu. Ciężko było sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby pożoga dotarła do kotliny. Woń strachu, spalenizny, dźwięk pisków kociąt... Na samą myśl, czarną kocicę przybierało o dreszcze. Roślinność zaczęła powoli odrastać, a Spalona Ziema robiła się coraz bardziej zielona. Jednak i tak w większości miejsc jej barwa przybrała odcień brudnej czerni lub bardzo ciemnego brązu. Gleba, popiół, uschnięte krzewy i zawalone drzewa. To wszytko co zostało po puszczy.
Kocica zdała sobie sprawę, że ktoś siedzi obok niej. Obróciła łeb w stronę nieznajomej postaci, której futro było upstrzone gwiazdami. Dotykał bokiem swego ciała kotkę. Jego skóra była zimna w dotyku, a wyraz pyska oziębły.
— Witaj, Mogocie. — rzekła kocica. Jej głos przypominał trochę skrzeczącego kruka.
— Kuesto. — kocur ukłonił się. — Mam nadzieję, że ci w niczym nie przeszkadzam.
— Skądże. Siedzę tu. Hulający sztorm na morzu obserwuję. W ciemne, burzowe, błękitne niebo zasłaniające, chmury patrzę.
— Myślałem, że nie widzisz świata żywych.
— A kto o widzeniu cokolwiek powiedział? Węch dobry mam, a słuch lepszy jeszcze, więc nie zapominaj. Kropkę z kropką także połączyć potrafię. — zaoponowała.
— Oczywiście. Przecież to logiczne. — odparł z sarkazmem kocur. — Zmieniając temat: przybyłem tu, jako wysłannik Klanu Gwiazdy. Mam cię poinformować o nadchodzącej szybkimi krokami przyszłości. — w jego głosie dało się usłyszeć cień grozy, jednak Kuesta zignorowała to.
— O co chodzi, mów natychmiast. — odparła wprost.
— Burza, która kiedyś została wygnana, dalej skrywa w swoim sercu rządzę zemsty. Zrobi wszystko, by dokonać obietnicy złożonej wiele księżycy temu. — Mogot wyrecytował chłodnym głosem przepowiednię, po czym spojrzał Kueście prosto w niewidzące oczy. — Dzisiejszy sztorm jest tylko zapowiedzią zbliżającego się niebezpieczeństwa. Burza zrobi wszystko, by dokonać tego, czego nie udało mu się osiągnąć ostatnim razem. Będzie chciał skłócić klany, by móc dopiąć swego. Strzeż się zagrożenia. Ostrzeż tych, którym ufasz. Jednak wybierz mądrze, bo ci, którym zaufałaś, mogą ci wbić pazur prosto w serce.
— O Lisiej Gwieździe mówisz, nieprawdaż? — odwróciła wzrok w stronę morza. — Ten sam ton przybierasz zawsze, gdy mówisz o nim.
— Może i mówię o nim. Jednakże zawsze możesz się spodziewać, iż znajdzie sojusznika.
— I tu zagwostkę dałeś mi.
— Taką właśnie miałem nadzieję. Miłego rozgryzania. Klan Gwiazdy mnie wzywa. Do zobaczenia niedługo, Kuesto. — głos kocura jakby trochę się ocieplił, ale i tak nadal było słychać w nim chłód, który tym razem uderzył w czarną kotkę niczym zimny powiew wiatru.
Kuesta nie odpowiedziała. Jej ślepe oczy, wpatrzone w wodę, zamgliły się jeszcze bardziej.
— Pytanie muszę zadać sama sobie... Zaufać komu mogę... Leśna Gwiazda najlepszym wyborem będzie... Na niebie widzę jednak nową gwiazdę, której przeznaczenie wskazane przez gwiazdy zostało już dawno. Mroczną przyszłość słyszę z oddali, a jednak iskra światła ją uspokaja. — spojrzała w stronę gwiezdnego kocura. — A może się mylę?
Kocur spojrzał przelotnie na kotkę, po czym jego wzrok wylądował na szarym niebie.
— Niestety, nie mogę ci pomóc. Sama musisz dojść do tego, komu powierzysz tą informację. Powiedzieć ci mogę jeszcze tyle, że los gwiazd leży w twoich łapach. — odpowiedział kocur. Krople deszczu coraz szybciej zaczęły opadać na jego futro. Jednak każda kropelka, która uderzyła w jego sierść zmieniała się w parę. Po chwili kocur ulotnił się w chmurze.
— Taki sam jak zwykle. Dziecinność w twoim charakterze widziałam od zawsze. — mruknęła pod nosem.
Podniosła się z pozycji siedzącej i skierowała się do zejścia z klifu. Powolnymi krokami poczęła iść w tamtą stronę. Gdy jej łapy dotknęły zimnego kamienia, zlękła się. Otuchy dodał jej jednak smak słonej bryzy. Wpełzła w cień i zniknęła w odmętach ciemności.
Do jej nozdrzy dostał się silny zapach ziół. Wpełzła do swojej jaskini, jak kret do swej nory. Czasami myślała nad zmianą imienia na Kret, czy na coś podobnego. Była bardzo podobna do owych zwierząt. Czarne futro, różowy nos i ślepota. Po prostu jak dwie krople wody. Jednak nie chciała być jak one. Chciała być sobą. Dalej mieszkać wśród klifów, codziennie o świcie budzić się z echem szumiących fal w uszach, a wychodząc na powierzchnię czuć ciepłą bryzę.
Podeszła do jednej ze ścian jaskini, na której umieszczonych było kilka skalnych półek. Łapą sięgnęła po kilka czarnych nasion. Włożyła je sobie do pyszczka, po czym skierowała się na swoje posłanie, wykonane z trzcin i mchu. Poczuła, że niektóre z łodyg wbijają jej się w wychudzone ciało, gdy rzuciła się do gniazda. Nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Zamknęła niewidzące ślepia, po czym powoli odpłynęła w sen.
***
Otuliła swe kocięta ogonem, gdy te zaczęły piszczeć głośniej. Trzęsły się z zimna, a z ich przemoczonych ciałek dobiegała woń strachu. Nie dziwiła się im. Sama też drżała, gdy czuła jak łódź zostaje wrzucana pod wodę i na wodę raz po raz. Nagle usłyszała głośny huk, a potem pudło, w którym siedziała, zaczęło się obracać. Przytuliła kocięta do siebie jeszcze mocniej, by mieć pewność, że nic im się nie stanie.
Po chwili zrozumiała, że pudełko zatrzymało się. Popchnęła tekturę z całych sił i wydostała się na zewnątrz. Krople deszczu przenikały jej skórę aż do kości. Gwałtownie obróciła się do tyłu, spostrzegając, iż łódka, którą płynęła razem ze swoimi właścicielami już nie istnieje. Kawałki drewna powbijane były w, przyklejający się do łap, piach. Nieduża pozostałość po środku transportu usadowiona była w wodzie, między skałami. Wszytko jasne. Sztorm był tak silny, że jej właściciel nie poradził sobie na wodzie, a jego łódź rozbiła się o owe skały.
Usłyszała głośne pisknięcie, dlatego też odruchowo zajrzała do pudła. Wyciągnęła swoje kocięta z miejsca, w którym przed chwilą sama się chowała, na mokry piasek. Od jednego z nich oddech był ledwie wyczuwalny. Złapała go więc za kark, a drugiego, silniejszego, owinęła ogonem. Poszli tak w stronę wysokich skał.
Przed jej oczami ukazała się żwirowa ścieżka, prowadząca w górę. Stawiając łapy na twardym, ostrym podłożu, udało jej się wejść prawie na sam szczyt. Zatrzymała się jednak w miejscu, w którym szlak rozdzielał się na dwie części. W tamtej chwili musiała podjąć decyzję, która miała zadecydować o jej losie. Iść dalej pod górę, czy wejść do ciemnej jaskini. Wybrała to drugie. Wyczuła silny, świeży zapach innego kota, więc nawet się nie zawahała. Kocię idące obok niej zapiszczało.
— Spokojnie, kochanie — powiedziała do niego cichym, ciepłym, pełnym miłości głosem. — Zaraz znajdziemy schronienie. Jestem o tym przekonana.
Razem z kociętami zniknęła w ciemnościach groty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top