-Rozdział 4-
Obiecany rozdział
Uwaga! Nieco chaotyczny
Klonowa Łapa siedziała jeszcze przez kilka dni skulona na swoim legowisku. Do treningu powróci gdy wszystkie rany już się zagoją. Tak naprawdę to nie chciała do niego wracać. Bała się, że skończy się tak samo jak wcześniej.
Zachody mijały prędko, lecz nic się nie działo. Tylko od czasu do czasu dowiedziała ją jej matka - Deszczowa Chmura. Choć nie tylko ona. Zdarzało się, że przyszła Lawendowa Łapa, a nawet Skalista Łapa. Skalistej Łapy nikt nie lubił. Prawie nikt. Podobno był zbyt cichy, ale silny.
——
Minęły kolejne trzy dni. Klonowa Łapa przeleżała je w legowisku znudzona. Rany prawie się już zagoiły. Mogłaby już teraz iść biegać i polować, a polowanie by się przydało.
Z dnia na dzień pogoda robiła się coraz zimniejsza.
Wtedy poczuła specyficzny zapach. Ogarniał ją przez te kilkanaście dni gdy tutaj leży, ale teraz był silniejszy. Tymiankowa Pręga. Nie był sam. Obok niego ciężkim krokiem i sapiąc szedł Szpacze Futro. Jego czarne futro było teraz zmatowiałe i potargane. Poczuła zapach okrutnej choroby. Kaszlnął.
- Klonowa Łapo, nie możesz tutaj dłużej zostać. To niebezpieczne - spojrzał na starszego i położył go na posłaniu - ma bardzo rozwinięty biały kaszel. Nie chcę, byś się zaraziła.
Jasnoruda kotka kiwnęła głową. Powoli wstała i wyszła z legowiska. W jej nozdrza uderzył zapach świeżego powietrza. O ile świeże powietrze ma jakiś zapach. Orzeźwiło ją to.
Pod futrem, które wcale nie było takie gęste, czuła zimno. Było całkiem przyjemne, ale za kolejne kilkanaście, a bardzo możliwe, że kilka dni, chłód będzie nieprzyjemny.
Spojrzała na obóz. Trochę się zmieniło. Podłoże, zwykle miękkie, upstrzone trawą i czerwonymi liśćmi, teraz było twarde i bardziej jednolite. Mniej kotów kręciło się w obozie. Kilka z nich naprawiało legowiska wojowników i żłobek. Najwyraźniej wiatr uszkodził je nieco.
Stos zwierzyny był trochę mniejszy niż zazwyczaj. Smutne. Dlatego właśnie polowanie było teraz priorytetem. Poszła do legowiska uczniów. Siedział tam jedynie Skalista Łapa. Oboje się uśmiechnęli.
- Wiedziałem, że przyjdziesz - powiedział wyjątkowym, delikatnym głosem.
Klonową Łapę zamurowało. Dlaczego się jej tu spodziewał?
- Spokojnie, wiem, że to nie były lisy - rzekł tajemniczo - znam twoją historię.
O czym on mówił? Skąd dowiedział się, że to nie lisy? Te i wiele innych pytań toczyły krwawy bój w młodym umyśle kotki. Czemu nie mogła być jak inni normalną uczennicą? Na co jej były tajemnice, skoro ich nie znała.
- Idź, Miodowa Gwiazda z chęcią cię zobaczy - polecił szary kocur. Klonowa Łapa bezmyślnie wyszła z legowiska, potykając się o gałązkę.
Co ją obchodziła gałązka, gdy właśnie ma na głowie zupełnie inną, wiele ważniejszą sprawę.
Skierowała się do małej jaskini w Wysokim Głazie. Przywódczyni wyczuła jej obecność.
- Wejdź.
Przeszła kilka kroków do Miodowej Gwiazdy. Jej zazwyczaj złote futro było teraz zmatowiałe i lekko zmierzwione. Choć przywódczyni uśmiechała się, jej stan zasmucił. Pewnie od dawna nie jadła, by klan mógł się najeść.
Nie. To złe określenie. Miał więcej jedzenia.
- Żmijowy Kieł okropnie się załamał po tym ataku - powiedziała złota kotka. Klonowa Łapa wiedziała, że to nieprawda. Ten kot próbował ją zabić. Jak niby miał się załamać? Najwyraźniej po prostu snuł plany jak ponownie ją zaatakować.
Klonowa Łapa westchnęła. Chętnie powiedziałaby przywódczyni jak było naprawdę, ale Żmijowy Kieł groził jej, że jeżeli to wyjawi to tym razem nie pozostawi jej przy życiu. Choć gdyby Miodowa Gwiazda się dowiedziała... Wygnała by go. Nieco ją to uspokoiło, ale potem pomyślała jak byłoby naprawdę. Żmijowemu Kłowi zupełnie by to nie przeszkadzało. Nadal by próbował, aż jego działania nie dadzą pożądanych skutków. A gdy już tak się stanie, odejdzie, jakby nic się nie wydarzyło...
Ta wizja ją przerażała. Wolała nie ryzykować.
Nie miała pojęcia jak odpowiedzieć na to przywódczyni. Wyraziła swoje emocje prostym westchnięciem.
- Przykro mi - głos przywódczyni był przygnębiający.
- Nic się nie stało - odrzekła uczennica. Obie uśmiechnęły się delikatnie. Starsza dała znak ogonem, że Klonowa Łapa może już wyjść. Tak też zrobiła. Tym razem jednak poszła do żłobka, odwiedzić matkę.
Zawiał zimny podmuch wiatru. Strzepnął z drzew ostatnie liście. Klany powoli wchodziły w nową porę. Porę Nagich Drzew. Najtrudniejszą ze wszystkich. Zimno i brak pożywienia. Choroby. Klan Cienia czasami nawet tak desperacko potrzebował zwierzyny, że był gotów zawalczyć o dodatkowe terytorium od Klanu Pioruna. Wojownicy modlili się, by tym razem tak się nie stało.
- Deszczo... - powietrze w jej piersiach zupełnie uleciało. Krzyknęła. Jej oddech był płytki. Dyszała. Okropny widok przyprawiał ją o dreszcze. Tuż przed nią leżało ciało jej matki. Deszczowej Chmury. Kotki, która się nią opiekowała. Nigdy jej nie zostawiła. Teraz ktoś odebrał jej życie. Za co? Tego nie wiedziała. Krew była jeszcze płynna i ciepła. Jej metaliczny i wyraźny zapach wypełniał nozdrza Klonowej Łapy. Oczy Karmicielki były zamglone.
Chwilę potem, przy żłobku pojawił się Chłodny Wiatr. Zastępca również był zaskoczony, ale później znowu wrócił do codziennej powagi.
- Niech Klan Gwiazdy trzyma ją w opiece* - pomodlił się cicho. Za swoim mentorem przyszła jeszcze Lodowa Łapa.
Po kilku minutach prawie cały Klan zebrał się przed żłobkiem. Każdy na swój sposób przeżywał jej śmierć. Niektórzy - tak jak Klonowa Łapa - byli ogarnięci żałobą i roztrzęsieni, a niektórzy zachowali zimną krew, jak Chłodny Wiatr.
Ostatni zjawił się Żmijowy Kieł. Stał z tylu, przypatrywał się kotom. Zastanawiało go jedno:
Czy ona musiała tracić życie, by mógł się zemścić?
Odpowiedź znał tylko jedną.
Tak.
Do dupy jest ten rozdział, wiem.
Pozdrawiam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top