◾Rozdział II◾
Brązowe futro śmignęło w poszyciu leśnym na terenie Klanu Pioruna. Po chwili kocurek zatrzymał się i powąchał świeże powietrze. Miło było je poczuć, tym bardziej zważając na to, że w obozie pachniało zgnilizną i śmiercią.
Minęło kilka wschodów słońca od czasu, gdy kociak obudził się sam w obozie. Był głodny i nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Zbadał cały obóz i wszędzie znalazł tylko martwe koty. Owszem, przeraził się. W końcu był tylko małym, bezbronnym i strachliwym kociakiem, który nagle został sam.
Nie miał odwagi, by zapuścić się dalej w las bądź do innych klanów. Tak naprawdę przez swój wiek nigdy nie był poza obozem.
Aż do tego czasu.
Miał dość patrzenia na martwe ciała pobratymców. Jedzenie na stercie zwierzyny zaczynało się już kończyć i było nieświeże - i tak zjadł cały upolowany pokarm, który dotychczas tam leżał. Postanowił w końcu opuścić teren Klanu Pioruna i z żalem już tam nie wrócić.
Nie miał pojęcia, co sprawiło, że tyle kotów nagle umarło w ciągu nocy. I czemu jedynie on ocalał. Właściwie to nawet o tym nie myślał - napawało go to jeszcze większym strachem.
Był tylko kociakiem. Osamotnionym kociakiem, który obudził się w obozie pełnym martwych pobratymców. Nie potrafił wyrzucić z głowy obrazu nieruszającej się matki leżącej z Szyszkiem i Złotkiem w tym samym stanie.
Najgorsze było to, że kocurek nie przeszedł nawet podstawowego szkolenia ucznia ani wojownika. Nie umiał nawet samodzielnie złapać zwierzyny - bo jak? Był za mały i za cały las nie wiedział, jak się to robi. Szanse na przeżycie miał naprawdę marne. Dopiero księżyc temu pierwszy raz wyszedł ze żłobka, by zjeść zwykłą zwierzynę i na zawsze pożegnać się z mlekiem matki.
Westchnął świeżym powietrzem i zrobił kolejny krok wprzód. Łapy bolały go już po przebytym dystansie, wiedział jednak, że musi stamtąd odejść. Obóz Klanu Pioruna to już nie miejsce dla chcących przeżyć kotów, tym bardziej niedoświadczonych życiem kociaków.
W górze krzyknął jakiś ptak - najprawdopodobniej jastrząb. Kociak nigdy nie widział ich na żywo, ale karmicielki często opowiadały o tych krwiożerczych ptakach swoim pociechom.
Młodziak poczuł tylko ostre uszczypnięcie na grzbiecie po czym stracił grunt pod nogami - dosłownie. Jastrząb uniósł go do góry, jego brązowy kark trzymając w strasznych szponach.
- Aaaa! Puść mnie! - kociak próbował się wyrywać ale nic z tego.
Musiał działać szybko. Zaraz wzniosą się tak wysoko, że gdy jakimś cudem uda mu się oswobodzic z objęcia łap ptaka, spadnie i złamię sobie kark.
Wziął głęboki oddech i spróbował się uspokoić, co nie było łatwe, tym bardziej na takiej wysokości. Zaraz będą wyżej od koron Czterech Drzew.
Właśnie... Cztery Drzewa! Byli już niedaleko nich. Gdyby tylko udało mu się zahaczyć łapą o jakąś gałązkę, udałoby mu się wyślizgnąć ptakowi?
Druga możliwość tego planu była też taka, że łapa zostałaby w gałęziach a jastrząb poleciałby z nim dalej, tylko że bez tylnej bądź przedniej kończyny, ale młody kot nawet nie wziął to pod uwagę.
Już zbliżali się do celu. Poczuł coś ciepłego spływającego mu po karku, dokładnie z miejsca, gdzie jastrząb zaczepił w nim swoje szpony. Było oczywiste, że była to strużka krwi, która polała się przez uszkodzenie pazurami delikatnego, kocięce go ciałka.
Ale to się teraz nie liczyło. Musiał się skupić - a to akurat nie było łatwe, t bardziej w tej sytuacji. Ale inaczej zginie, więc... Musiał spróbować.
Jastrząb powoli zbliżał się już do Czterech Dębów, ale...
- Nieee! - zapiszczał, gdy ptak uniósł się prawie pionowo do góry, tuż przed drzewami. Nie było szans, by zaczepił się o jakąkolwiek gałązkę.
Teraz pozostało mu czekać na rychłą śmierć... Ale nie! To nie może się tak skończyć!
Moi pobratymcy umarli, ale ja jeszcze nie. I nie mam zamiaru tego zmieniać - pomyślał.
Napiął mięśnie, bo wiedział, że jego nowy, wymyślony na szybko plan będzie wymagał od niego dużo wysiłku.
Skulił się, tym samym napinając całe ciało. Mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa, napór powietrza od strony, w którą lecieli, był zbyt silny. Ale jednak... Musi dalej próbować.
- Aaaaaa! - wyjęczał z determinacją. Udało mu się, dał radę przechylić się w tył. Świetnie. Teraz szybko musi zrobić to samo, ale w przeciwnym kierunku... Właśnie tak!
Stopniowo, gdy coraz bardziej się rozhuśtywał w tył i przód, jastrząb zamiast lecieć w górę - był ciągnięty ku ziemi. Masa powietrza że strony kociaka stawała się coraz większa.
Jeszcze trochę i będziemy przy drzewach! - ucieszył się. Ale dalsze huśtanie nie musiało mieć miejsca - brązowa kulka futra wyślizgnęła się że sliskich od krwi pazurów ptaka, ktory zaskrzeczał że zdziwieniem, a może z zawodem. Kociak z krzykiem leciał teraz ku swoim koronom drzew.
______________________________________
Hej! Oto kolejny rozdział. Przepraszam, że taki krótki, ale po prostu tak łatwiej mi było zacząć kolejny rozdział, którego część już mam gotową.
Jakby co to nie sprawdzałam wszystkiego dokładnie przed publikacją tak więc mogą pojawić się jakieś literówki.
W III rozdziale pojawią się już jakieś dialogi ( ͡° ͜ʖ ͡°) ale nic, nie będę wam już nic zdradzać na temat dalszego przebiegu akcji.
Mam nadzieję, że zostaniecie dłużej, by poznać ciąg dalszy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top