2. Wymiana
Spałam smacznie na moim posłaniu z mchu i paproci w żłobku, dopóki nie obudziła mnie czyjaś łapa uderzająca we mnie. Od razu przypomniały mi się ostatnie wydarzenia i to straszne uczucie pazurów Skałki przy moim oku. Wyprostowałam się jak poparzona i rozejrzałam się wokół siebie.
— Ej! — Syknęłam i spojrzałam na Różyczkę stojącą obok mnie — Obudziłaś mnie!
— Ojej! Przepraszam, Ostrokrzewinko. To było przypadkowo! Po prostu bawię się ze Skałką i Marcheweczką... — Tłumaczyła się z poczuciem winy w głosie
Znowu poczułam to okropne ukłucie zazdrości. Przecież zawsze bawiła się ze mną! Czemu teraz woli ich? Toć jestem od nich o wiele lepsza!
— Co? Zawsze bawiłaś się ze mną, dlaczego nawet się mnie nie zapytałaś czy chcę? — Przerwałam jej.
— No... Bo spałaś i nie chciałam cię budzić. Poza tym to oni pierwsi mi zaproponowali, żebym się z nimi bawiła.
— Och, okej. Rozumiem. W takim razie miłej zabawy — Prychnęłam z ironią, trzepnęłam ogonem i wyszłam ze żłobka.
Wymieniła mnie, i to jeszcze na kocura, który mnie zaatakował i jego durną siostrę! Jak ona śmiała?! Trudno, nie potrzebuję jej, równie i dobrze mogę bawić się sama ze sobą! Poszłam do legowiska medyków, które, o dziwo, było wyjątkowo puste, więc podeszłam do kupki mchu, zabrałam jeden. Już miałam wychodzić dopóki nie odezwał się głos za mną
— A co ty, przepraszam bardzo, myślisz, że robisz? — Miauknął chłodnym, jak zawsze, tonem Zatruta Łapa — To już szósty mech w tym księżycu! Nie zbieram go po to, żebyś mi go zabierała i niszczyła za chwilę, tylko żeby pomóc chorym i rannym kotom. Oddawaj go i zbierz sobie sama!
Nastroszyłam futro zaskoczona, jeszcze jego mi do szczęścia brakowało! Zatruta Łapa zawsze był taki poważny i surowy. Mógłby chociaż raz wyluzować! Świat się nie zawali jak zabiorę mu trochę mchu
— No, ale skąd ja mam wziąć mech? Nie mogę wychodzić z obozu— Zauważyłam
— To już nie mój problem — Syknął — Jeśli nic ci nie dolega, to możesz sobie stąd iść.
Trzepnął mnie ogonem i skierował go w stronę wyjścia, sygnalizując, że mam stąd wyjść. Prychnęłam obrażona i wyszłam.
Usiadłam przy wejściu do obozu i zaczęłam turlać kamyczki. Jeny, jak mi się nudzi bez Różyczki! Mogłabym się zapytać, czy mogę bawić się z nimi, ale po tym co zrobił wczoraj Skałka, wolę nie. Jak Różyczka może go w ogóle lubić?
Zostawiłam kamyczki w spokoju i rozglądałam się po obozie. Był on głębokim wąwozem z wieloma jaskiniami i wnękami służącymi jako legowiska. Na środku była skalna półka, która nazywała się Półką Przemówień. Przywódczyni zawsze tam wskakuje, gdy chce coś ogłosić. Kiedyś też będę tam stać! Wejście do obozu jest tunelem wydrążonym w skale. Gdy tak na niego patrzę, to boje się, że kiedyś gdy będę nim iść, to zapadnie się prosto na mnie.
Wróciłam do żłobka, ale nie wchodziłam do środka. Różyczka i kociaki Dyniowej Kity wyszły ze żłobka i zaczęły bawić się przed nim. Pewnie któraś z karmicielek ich wygoniła. Niedaleko ich bawili się Ciska, Burzek i Niezwyciężek. Nie rozmawiałam z nimi zbyt dużo. Jedyne co o nim wiem to, to, że ich mamą jest Błękitny Kamień, a ich tatą umarł broniąc żłobka.
A ciekawe kim był mój tata? Chciałabym go kiedyś poznać, ale to raczej niemożliwe, bo mama mówiła, że on nie żyje. Może on też umarł taką heroiczną śmiercią?
— Hej, Ostrokrzewinko! — Z zamyśleń wyrwał mnie czyiś głos. Miałam cichą nadzieję, że to Różyczka, ale głos był zbyt kocurzy, żeby to była ona.
Okazało się, że był to głos Niezwyciężka. Zauważył, że siedzę taka samotna i chciał, żebym pobawiła się z nimi, żeby nie było mi przykro. To całkiem miłe z jego strony, przy okazji trafił w punkt. Bardzo mi się nudziło bez Różyczki więc pobiegłam do nich w trybie natychmiastowym.
— Zabawa polega na tym, że jedna osoba pokazuje jakiś ruch, a reszta musi go powtórzyć. Co ty na to, Ostrokrzewinko? — Spytała mnie Ciska, siostra Niezwyciężka i Burzka.
— Nigdy się w to nie bawiłam, ale brzmi fajnie! — Miauknęłam zadowolona, że poznam nową zabawę. Będę musiała powiedzieć o niej Różyczce, może jej się spodoba i zachce zagrać w to ze mną i w końcu zostawi tamte rodzeństwo!
— Najpierw pokażę ja, potem Niezwyciężek, Burzek, a na końcu ty, żebyś zdążyła załapać — Kontynuowała brązowa kotka i wyszła przed nas.
🌹
— Niech wszystkie koty na tyle dorosłe by samodzielnie polować zbiorą się pod Półką Przemówień! — Krzyknęła z góry Migdałowa Gwiazda. Jej brązowo-białe futro było idealnie gładkie. Na pewno poświęciła chwilę na doprowadzenie go do tego stanu.
Usiadłam przy wejściu do żłobka razem z Różyczką. Obydwie milczałyśmy i nawet nie próbowałyśmy wspomnieć o naszej porannej małej sprzeczce. Niedaleko zauważyłam szare cętkowane futro Skałki, a obok rude futro Marcheweczki. Ich mama i nasza, Dyniowa Kita i Pstrokaty Kwiat, zostały w żłobku i intensywnie o czymś rozmawiały. Ciekawe, co jest takie ważniejsze od wezwania przywódczyni?
Bluszczowa Łapa i Wilcza Łapa podeszli bliżej Półki wraz ze swoimi mentorami; chyba dzisiaj zostaną wojownikami. Wyobraziłam sobie starszą mnie stojącą dumnie pod Półką Przemówień na moim mianowaniu i cały klan skandujący moje wojownicze imię. Już nie mogę doczekać się tej chwili! Chociaż najpierw powinnam w ogóle zostać uczennicą.
— Bluszczowa Łapo, podejdź do mnie — Zaczęła Migdałowa Gwiazda — Ja, Migdałowa Gwiazda, przywódczyni klanu aromatycznej lawendy, wzywam naszych wojowniczych przodków, by spojrzeli na tą uczennice. Ciężko pracowała, by zrozumieć wasz szlachetny kodeks, więc polecam ją wam jako wojowniczkę. Bluszczowa Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić i bronić go nawet za cenę życia?
Ogon Bluszczowej Łapy latał na boki, a na jej pysku widniał szeroki uśmiech, który próbowała opanować.
— Przysięgam.
— A zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojowniczki. Bluszczowa Łapo, od dziś będziesz znana jako Bluszczowy Język. Klan Gwiazdy honoruje twój zapał i siłę, a my witamy cię jako pełnoprawną wojowniczkę klanu aromatycznej lawendy.
Przywódczyni oparła pysk na głowie świeżo mianowanej wojowniczki, a ta polizała ją po barku i odeszła w tłum z wciąż szalejącym ogonem. Zamiast niej wszedł teraz Wilcza Łapa.
— Wilcza Łapo. Ja, Migdałowa Gwiazda, przywódczyni klanu aromatycznej lawendy, wzywam naszych wojowniczych przodków, by spojrzeli na tego ucznia. Ciężko pracował, by zrozumieć wasz szlachetny kodeks, więc polecam go wam jako wojownika. Wilcza Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić i bronić go nawet za cenę życia?
— Obiecuję.
Ogon Wilczej Łapy nie latał tak mocno, jak jego koleżanki, lecz na jego pysku również widniał uśmiech. Co prawda mniejszy niż u Bluszczowego Języka, ale był.
— Zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Wilcza Łapo, od dziś będziesz znany jako Wilczy Skowyt. Klan Gwiazdy honoruje twoją odwagę i lojalność, a my witamy cię jako pełnoprawnego wojownika klanu aromatycznej lawendy.
— Bluszczowy Język! Wilczy Skowyt! — Zaczął skandować jeden z wojowników i od razu przyłączyła się do niego reszta klanu, w tym ja i moja siostra.
Przez cały ten czas Dyniowa Kita i Pstrokaty Kwiat nie wyszły ze żłobka i nie zakończyły swojej rozmowy. Przestały dopiero kiedy weszłyśmy do środka razem z Różyczką.
Położyłam się w rogu jaskini pełniącej rolę żłobka i zwinęłam się z zamiarem pójścia spać, lecz przeszkodziła mi w tym Różyczka, która właśnie do mnie podeszła. Najwidoczniej stwierdziła, że nie możemy być cicho w stosunku do siebie w nieskończoność.
— Hej, Ostrokrzewinko — Zniżyła się do mojego poziomu i oplotła mnie ogonem — Nie miej mi za złe tego, że spędzam teraz więcej czasu z kociakami Dyniowej Kity, proszę.
— Nie jestem na ciebie zła za to, że znalazłaś sobie nowych znajomych. Jestem na ciebie zła za to, że zadajesz się z kocurem, który mnie zaatakował bez powodu i jego siostrą, która nic z tym nie zrobiła, właściwie tak samo jak ty! — Warknęłam na nią
— Nie byłam w stanie niczego z tym zrobić! To wszystko działo się tak szybko...
— To mogłaś chociaż nie zaczynać z nim przyjaźni! Poza tym, odkąd się z nimi zadajesz to zachowujesz się jakbym nie istniała! Nasze ostatnie interakcje ograniczają się do samego przywitania rano. Nie zwracasz na mnie żadnej uwagi! — Wygarnęłam jej i zanurzyłam pysk w moim futrze. Miałam dosyć tego dnia i kilku poprzednich. Odkąd tylko tamto rodzeństwo do nas zagadało wszystko się psuje!
— Nie rozumiesz!... — Podeszła do nas nasza mama i przerwała mojej siostrze.
— Różyczko, Ostrokrzewinka musi trochę odpocząć. Wytłumaczycie sobie wszystko jutro. A teraz ty mi wytłumaczysz, o co chodziło twojej siostrze z tym atakiem.
Widziałam jak Pstrokaty Kwiat idzie ze swoją córką przed żłobek trzymając ją od tyłu ogonem.
Nie słyszałam co dokładnie mówią, ale udało mi się wyłapać jak Różyczka mówi mamie co zrobił Skałka. Proszę, niech Pstrokaty Kwiat nie mówi tego jego mamie! Boję się, że Skałka znowu mi coś zrobi.
————
1398 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top