Prolog
Witam Wattpadowiczów! :D
Trochę dużo ostatnio się u mnie dzieje, porównując wcześniejsze zamarcie konta, no nie? :P A no dlatego, że chciałem się trochę wypromować xD Ekhem... To znaczy chciałem Was zachęcić do lektury mojej pierwszej książki ^^ Powiedzieć Wam co o niej myślę?
Teraz, pisząc Protektorów, WPO wydaje mi się mdłe, słabe, dziecinne i bez polotu. Może to ze względu na to, że pomysł ma już ponad rok, a wydanie do roczku się zbliża. Mój poziom niejako się podniósł i po prostu wracając czasami do WPO czuję lekki wstyd. Ale od czegoś trzeba było zacząć! Dzięki wspaniałej krytyce mogłem dostrzec elementy, nad którymi powinienem się skupić i to też uczyniłem! :D
Także... Udostępniam teraz Prolog WPO, dwa Prologi Protektorów już udostępniłem ;) Na dniach udostępnię pierwsze rozdziały obu historii :D Tak trochę dla porównania, a trochę... jak już wspomniałem, dla promocji xD
Mam nadzieję, że mimo wszystko będziecie chcieli zapoznać się z historią, która jest moim początkiem ^^
Pozdrawiam!
***
Max, od kiedy pamiętał, zawsze postępował zgodnie z poleceniami innych. Nigdy nie miał własnego zdania. Całe jego dzieciństwo polegało na rozmaitych treningach, do których był zmuszany przez swoją rodzinę. Nigdy mu nie powiedziano, dlaczego ma to robić, w jakim celu, ale zawsze był posłuszny. Do piętnastego roku życia podróżował, był prawie w każdym zakątku świata i poznawał coraz to inne sztuki walki, aż opanował wszystkie do perfekcji. Jak tego dokonał? Ćwiczył dzień i noc przez dziesięć lat. Tak, to niemal niemożliwe, a jednak... Zwykłe dziecko załamałoby się, ale nie Max. Wiedział, że nie może zawieść ojca.
Max zwiedził cały świat, jednakże nadal za dużo o nim nie wiedział.
Jego ojciec był surowy. Zawsze mu powtarzał: „Te treningi nie są dla zabawy. Pewnego dnia naukę, którą ci przekazano, wykorzystasz w bardzo ważnym celu. Postaraj się, synu". Te słowa zakorzeniły się głęboko w sercu Maxa. Zawsze, gdy brakowało mu sił, gdy już miał się poddać, te budziły w nim nowe pokłady energii. To właśnie dlatego wytrwał długie dziesięć lat.
A co z matką Maxa? Według jego ojca zmarła, gdy był jeszcze za mały, by cokolwiek zapamiętać. Max nie wiedział o niej za dużo. Rodzina nie była zbyt rozmowna, jeśli chodziło o jego matkę. Mowa o niej była pewnego rodzaju tematem tabu. Taka rozmowa albo musiała być za bolesna, albo... mama zrobiła coś, czego nie powinna była zrobić.
Max miał rodzeństwo − młodszą o dwa lata siostrę Emily, która urodziła się na krótko przed śmiercią ich matki. Miał także dwie „pseudosiostry". Tak zawsze o nich mówił. Dlaczego? Były to córki drugiej żony jego ojca, Abigail. Starsza – Francisca – miała tyle lat co Emily, natomiast młodsza – Mia – urodziła się, gdy Max skończył siedem lat. Bardzo trudno było mu się zaaklimatyzować w takiej rodzinie. W ogóle nie znał swojej biologicznej matki, jednak nigdy nie pozwolił, by Abigail ją zastąpiła. Chociaż się starała, by ją polubił, on był oporny. Chciał być fair w stosunku do prawdziwej mamy. „Ty dałaś mi życie, nie zapomnę o tobie. Ty jesteś moją jedyną mamą" − mówił do niej w myślach. Jeśli jego matka naprawdę odeszła z tego świata, chciał, by nie umarła po raz drugi... w jego pamięci.
***
Tak naprawdę Max nie znał świata. Od małego był pilnie strzeżony przez ojca. Gdy wyjeżdżali, odwiedzając różne zakątki świata, ojciec ani na moment go nie odstępował. Podróżowali samotnie. Ojciec tłumaczył to rodzinie tym, że chce zapoznać pierworodnego syna ze światem, jednak Max wiedział, że tak nie jest. Domyślał się, że jego nauka musi pozostać w tajemnicy, że to tradycja rodzinna, od genów ojca i prawdziwej matki.
Max nie miał oporów co do tych podróży, pragnął wyrwać się ze swojego domostwa. Nie czuł się tam dobrze, chciał podróżować. Jednak coś go zatrzymywało. Emily. Martwił się o nią. Podczas jego podróży zostawała sama z nową rodziną. Nie czuł się dobrze z tą myślą. Wiedział, że nie są tacy źli, jednak Emily ufała tylko jemu. Nie miał wyboru, musiał zostawić ją pod opieką Abigail. Jak się okazało, Emily dogadała się z rodziną i z czasem im również zaufała.
Był jeden moment, gdy ojciec nie zachował ostrożności... A wtedy Max pierwszy raz poczuł się szczęśliwy.
Gdy miał dziesięć lat, przybyli do Japonii uczyć się kenjutsu. Trzy miesiące spędzili w Tokio u pewnego doświadczonego mistrza. Miał już swoje lata, jednak podczas walki nie miał sobie równych. Max skupiał się jedynie na treningach, nie chciał marnować zarówno swojego czasu, jak i czasu mistrza. Codziennie ciężko trenował, czasem nawet do nieprzytomności.
***
Pewnego wieczoru, jakiś miesiąc od przybycia do Tokio, spotkało go coś niewiarygodnego. Właśnie kończyła się wiosna. Był to jeden z tych dni, kiedy Max nie mógł zasnąć, myśląc o wszystkim, czego nie mógł zrozumieć. Spoglądając przez okno na lśniący w pełnej okazałości księżyc, myślał, po co właściwie to wszystko, jaki sens mają treningi. Wiedział, że i tak nie znajdzie odpowiedzi i że nikt mu jej nie udzieli. Nagle usłyszał dźwięk przypominający tłuczenie szkła. Zanim zdążył odsunąć pościel i podejść do okna, do jego pokoju wleciała jakaś postać. Wystraszony, odsunął się od niej najdalej, jak tylko mógł, a zatrzymała go dopiero niewielka półka na końcu pokoju. Wyciągnął rękę ponad głowę, by sięgnąć po stojącą na półce lampę ze świecą. Gdy trzymał ją już pewnie w dłoni, zapalił ją. Ciepło płomienia rozpędziło większość lęku, który w nim nabrzmiał, a także rozgrzało jego ręce, które ze strachu stały się niewiarygodnie zimne. Rozświetlając pokój, zobaczył coś, czego nie spodziewał się nigdy ujrzeć. W kącie siedziała skulona dziewczynka, która (najprawdopodobniej) była w jego wieku. Przełamując strach chęcią pomocy, podszedł do niej bliżej i zapytał:
− Kim jesteś? Co tutaj robisz?
Dziewczynka nie odpowiedziała. Max przełknął głośno ślinę. Pierwszy raz od dawna miał rozmawiać z kimś obcym. Przez głowę przeszła mu myśl, że źle się zachował, więc speszony odsunął się trochę.
Postanowił dokładniej przyjrzeć się swojemu gościowi, co zawdzięczał jasnemu światłu świecy. Dziewczynka była ubrana w białą sukieneczkę z koronkami. Stópki opinały czarne buciki na rzepy. Miała długie, czarne, lśniące włosy. Jej biała niczym porcelana skóra odbijała światło lampy. Z tego też powodu Max nadzwyczaj często mrużył oczy, przyglądając się dziewczynce, która mocno ściskała swoją prawą rękę i ciężko oddychała. Nie patrząc w jego stronę, przygryzała mocno wargi, niemal do krwi. Max zrozumiał, że była ranna, dopiero gdy zobaczył plamy czerwonej cieczy na sukience. Prędko przeszukał półki w poszukiwaniu bandaży. W końcu oprócz sztuk walki rodzina uczyła go także innych rzeczy, a jedną z nich była nauka przetrwania. Opatrywanie ran miał w jednym palcu.
Nie znał jej, jednak wiedział, że nie może jej tak zostawić. Ona zaś uważnie go obserwowała, gdy przeskakiwał od jednej szuflady do drugiej w poszukiwaniu apteczki. Gdy ją w końcu odnalazł, podszedł do dziewczynki, a ona znowu odwróciła wzrok. Wystawił do niej rękę i powiedział:
− Opatrzę tę ranę. Obiecuję, że będę delikatny. – Mimo to nie chciała jego pomocy. Przez chwilę tylko drgnęła, jakby przestraszona. – Jeśli tego nie opatrzę, wda się zakażenie, a tego raczej nie chcesz, prawda?
W końcu nieznajoma uległa namowom i położyła swoją prawą dłoń na jego dłoni. Podczas całego zabiegu wciąż się wierciła i powtarzała, że ją boli. Max starał się robić to jak najdelikatniej, jednak nic nie mógł poradzić, że woda oczyszczona szczypała oraz że otwartą ranę trzeba było zaszyć. Zrobił tylko to, co trzeba, aby nie przysparzać dodatkowego bólu. Gdy było już po wszystkim, klęcząc przy niej, powtórzył swoje pytanie:
− Powiesz mi teraz, kim jesteś i co tu robisz? – starał się mówić najmilej, jak potrafił, jednak nie wychodziło mu to za dobrze. Głos miał bardzo zachrypnięty, co nie brzmiało zbyt przyjaźnie.
− Jestem Megan – odpowiedziała ściszonym głosem, nadal ze spuszczonym wzrokiem. Jej głos też brzmiał lekko zachrypnięty. – A ty kim jesteś? – zapytała po chwili, podnosząc na niego wzrok.
Max nieznacznie się speszył. To był pierwszy raz, kiedy rozmawiał z dziewczyną w swoim wieku. Nie wiedział, jak to jest i jak powinien się zachować.
− Nazywam się Max. – Uśmiechnął się do niej szczerze. Jak wyszło, tak wyszło, przynajmniej się starał. – Co tutaj robisz?
− Powinnam cię zapytać o to samo – odpowiedziała już odważniej, patrząc mu prosto w oczy. Miała piękne, błyszcząco-bursztynowe oczy. Było widać, że wrócił jej wigor. – Gdy ostatnio tutaj byłam, nikt nie korzystał z tego pokoju. − Zrobiła buzię w ciup.
− Jestem tu od miesiąca – wyjaśnił. − Dlaczego się tu ukrywasz i co ci się stało w rękę? – Uparcie chciał się dowiedzieć.
Megan spochmurniała.
− To... To przez tatę... − odezwała się ciszej, patrząc na zabandażowaną ranę. – Ale... ale nie martw się! Nie pierwszy raz uciekam z domu. Umiem sobie radzić. Poza tym przyzwyczaiłam się już.
Starała się pokazać, jak bardzo jest dzielna, jednak Max czuł, że w środku bardzo cierpiała. Posłała mu smutny uśmiech, ale raczej nie miała go w planach. Chciała go zapewnić, że nic wielkiego się nie wydarzyło, mimo to Max zareagował: − Tak przecież nie może być! – krzyknął, niezamierzenie strasząc tym dziewczynę. – Rodzic nie może tak traktować swojego dziecka!
Max w ogóle jej nie znał, lecz nie mógł przyjąć do wiadomości, że dziewczynce dzieje się krzywda. Jego dobroć zaskoczyła Megan.
− Uspokój się! Nie musisz się martwić, nawet się nie znamy... – odparła. W tej chwili poczuła jednak, że Max stanie się dla niej kimś ważnym. Delikatnie chwyciła jego rękę. – Mogłabym ci coś pokazać?
− Co takiego? – zapytał, w jednej chwili cały się czerwieniąc i patrząc na jej dłoń trzymającą jego rękę.
− Takie miejsce niedaleko, gdzie jest pięknie o tej porze... – Pociągnęła go w stronę okna.
Max gwałtownie się zatrzymał. Spuszczając głowę, skrył swoje zielone oczy w przydługiej grzywce, by Megan nie mogła w nie spojrzeć.
− Nie mogę stąd wyjść. Mój ojciec mi zakazał. Ja... ja muszę być mu posłuszny.
− Walić naszych rodziców. – Zaśmiała się. Max był zaskoczony, usłyszawszy jej wulgarny język. – No chodź, co ci szkodzi?
Wystawiła do niego rękę i posłała mu szczery uśmiech. Max bardzo się wahał, czy pójść z dopiero poznaną dziewczyną, czy może lepiej zostać w domu, nie narażając się na gniew ojca. „Taka sytuacja może się już więcej nie wydarzyć. Nie mogę jej odrzucić!". Postanowił zaryzykować.
***
− No więc... Co robisz u tego starego pryka? − zapytała ze śmiechem Megan.
Siedzieli w parku, który był niedaleko. Z góry oświecał ich rogal przypominający księżyc. Nie, na odwrót! Księżyc przypominający rogal. Za nimi już kwitło drzewo wiśni. Jej różowe płatki z powodu wiatru czasem spadały na ich głowy czy ramiona. Max, przyglądając się gwiazdom, odpowiedział:
− Sam nie wiem, co ja właściwie robię... Nie wiem nawet, w jakim celu. Trenuję te głupie kenjutsu i wszystkie inne sztuki walki, by być do czegoś gotów. Wciąż zastanawiam się, po jakie licho...
− Ja też się do czegoś przygotowuję... − zwierzyła się Megan. − To dlatego mam tyle ran zadanych przez tatę. On podchodzi do tego bardzo poważnie...
Pokazała mu kilka swoich blizn na nogach i ramionach.
− To coś jest aż tak ważne? – Max się zdziwił.
− A żebyś wiedział! Tata mówił, że jeśli wygram, to nasza rodzina już zawsze będzie szczęśliwa. Nikt nie zachoruje, nikt nie umrze... Po prostu bajka!
− Takie coś jest w ogóle możliwe w naszym świecie...? − zapytał Max. Nie wiadomo, czy pytanie było skierowane do niej, czy do siebie samego.
***
Od tego czasu Max spotykał się z Megan regularnie raz w tygodniu. Pokazała mu wiele pięknych miejsc. Max jeszcze nie doświadczył niczego podobnego. Podczas swoich podróży nigdy nie mógł zwiedzać. Wtedy liczył się tylko trening.
Ostatniego tygodnia pobytu w Tokio poszli do parku, który pierwszy raz odwiedzili w dniu swojego poznania. Od tamtego czasu co tydzień poświęcali chwilę, by przyjść także i tutaj. Megan skakała między całkiem nowymi ławkami i wśród płatków kwiatu wiśni, które wokół niej wirowały, recytowała:
− „Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry. Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce...".
− Co recytujesz? – zapytał wtedy zaciekawiony Max.
− Nauczyłam się tego wiersza od mamy. Zawsze go recytowała w domu. – Uśmiechnęła się smutno. – Oprócz ciebie teraz, tylko z nią czułam się bezpiecznie.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał jej Max. W kompletnej ciszy i przepięknym świetle pełnego księżyca obiecał:
− Jeszcze kiedyś się spotkamy. – Trzymał ją mocno za ręce. Jej rana już dawno się zagoiła. Spojrzał jej głęboko w oczy na potwierdzenie swoich słów. Megan trochę się tym speszyła. – A wtedy zostaniemy ze sobą już na zawsze.
− Na pewno – zapewniła. Czuła ciepło dłoni chłopaka, a z jego oczu biła determinacja. Chciała go jeszcze spotkać. – Do tego czasu – odpięła coś z szyi – przechowaj to dla mnie. – Dała mu do ręki błyszczący, fioletowy krucyfiks na łańcuszku.
Max przez chwilę dziwił się na jego widok. Nie sądził, że Megan jest katoliczką. Sam nie miał czasu, by wiązać się z jakąkolwiek religią. Mimo to czasem słyszał od ojca cytaty z Biblii, które miały motywować chłopaka do dalszej walki. Abigail była katoliczką i jej córki także. Ojciec żył z Abigail już od jakiegoś czasu, nic dziwnego, że jego poglądy powiązały się z poglądami jego żony. Gdy otrząsnął się z tych niepotrzebnych myśli, wziął od Megan naszyjnik i zawiesił go sobie na szyi. Uśmiechnął się do niej i obiecał:
− Nie ma sprawy! Będę o niego dbał!
***
Ta scena nawet po latach powracała w jego snach. Jednak nigdy nie poznał dalszego ciągu... Pamiętał, że wtedy do parku ktoś przyszedł. Nie wiedział jednak, co takiego później się wydarzyło...
Megan była jego pierwszą i, jak się później okazało, jedyną miłością. Po powrocie do domu nigdy więcej jej nie spotkał. Po jakimś czasie zapomniał o niej z nadmiaru zajęć, chociaż nieustannie odwiedzała go w snach. Nadal też nosił błyszczący fioletem krzyżyk, który mu podarowała. Na razie wywiązywał się ze swojego obowiązku, chronił Maxa przed złem.
Chłopak wiedział, że naszyjnik był ważny, chociaż nie miał pojęcia, skąd go dostał. Na pewno też nie raz zastanawiał się nad pewną niespełnioną obietnicą.
"Kto chce bym go kochała" – Pawlikowska-Jasnorzewska Maria
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top