Prolog
Japonia, marzec 2010 roku
- Nie, nie zrobisz tego po raz kolejny, Matthew!
Chłopak nie tyle o rudych, co po prostu o krwistoczerwonych włosach trzymał mnie mocno za ramiona. Chwilę wcześniej razem wypadliśmy przez wyrwę w czasie i przestrzeni, którą sam stworzyłem.
- Nie wiem, który raz przegraliśmy, ale ty na pewno miałeś możliwość każdy z nich odnotować i policzyć. Czas na zmianę taktyki.
Historia powtarzała się w nieskończoność. Chłopak mylił się co do mnie, przestałem liczyć powtórki po pierwszym milionie, a i to wydarzenie było dla mnie odległe pamięcią. Teraz byłem lekko zdezorientowany, zbity z tropu. To był pierwszy raz, kiedy po tym wszystkim przeżył ktoś jeszcze oprócz mnie. To musiało coś znaczyć.
Oczywiście Michael, szkarłatnowłosy chłopak, z założenia był nie do zabicia. Posiadał umiejętność ucieczki przed śmiercią. Za każdym razem gdy ginął, równie szybko regenerował się i wracał do życia silniejszy. Mimo tego niezliczoną ilość razy widziałem, jak chłopak umiera permanentnie. Z tak potężnym zagrożeniem przyszło nam się mierzyć w nieskończoność.
Jego pojawienie się u mojego boku nie było jedyną anormalną rzeczą, której doświadczyłem. Rozglądając się po parku, do którego trafiliśmy zwróciłem uwagę na delikatne wibracje podłoża. Na niebie natomiast zaczęły zbierać się ciemne chmury, które przysłaniały z chwili na chwilę coraz bardziej księżyc w pełni.
- Tak... Przyszła pora to wszystko zmienić.
Pierwszy grzmot zwiastował te zmiany, tylko nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy...
***
Wojna przeklętych ostrzy, głupia gra stworzona przez samozwańczego boga, od której wszystko się zaczęło.
Nie. W zasadzie wszystko zaczęło się dużo, dużo wcześniej. Wojna w tym przypadku była zapalnikiem. Przyczyniła się do szeregu różnych zdarzeń, które ostatecznie doprowadziły do końca świata.
Jednak początek miał miejsce dwanaście tysięcy lat temu. To wtedy narodził się zarówno świat, jak i jego destruktor.
***
“Na początku był ON. Przez wieki lista jego rozmaitych imion rozrastała się. On jednak, jako że był pierwszym, postanowił nazywać się Primagios. Ów Pierwszy był całą przestrzenią, która istniała. Z początku kompletnie pustą, w której nie istniało nic w całej nieskończonej przestrzeni. Wtedy narodziła się Świadomość.
Świadomość, która zaczęła śnić. A sny zaczęły wypełniać nicość. Pierwiastek po pierwiastku zaczęły pojawiać się w przestrzeni. Łącząc się w różne kombinacje tworzyły pierwsze kształty, z każdą chwilą coraz większe.
Gdy Primagios przebudził się po raz pierwszy, wiedział już, że nie jest tym czym był z początku. Wszystko było nim, a on był wszystkim. Wypełniały go gwiazdy, planety i wszystko to co sobie przyśnił. Jego “ciało” było rozległe. Było nieskończenie wielkie i sam jako Świadomość nie był w stanie dostrzec końca, ponieważ była ona zawieszona tylko w konkretnym miejscu i czasie, które oczywiście mógł dowolnie zmieniać. Czuł spełnienie widząc dzieło, które było nim. Oglądał z dokładnością co do jednego kamienia każdą planetę, która z niego powstała. Wszystkie jednak kuliste obiekty, mimo odmienności w barwach, rozmiarach i swoich składach, miały cechę wspólną. Były niezamieszkane. Primagios był jedyną świadomością, która istniała.
Pierwszy zrozumiał, że dzieło jego snów jest niczym, jeśli jest On jedynym, który może je docenić. Zapadł więc znowu w długi sen.
Śniło mu się, że jest mniejszy, tak mały, że gdyby chciał obejść dowolną planetę, potrzebowałby wiele czasu. Sen był coraz bardziej szczegółowy: zobaczył, że ma kończyny, to co dziś nazywamy rękami i nogami. Czuł swój malutki ciężar, chociaż w Jego przypadku była to lekkość, jakby nie ważył nic. Czuł wszystko po czym nagą stopą stąpał. Każdą kroplę wody. Każdy kamień. Każde ziarenko piasku, czy źdźbło trawy. Dłońmi dotykał wszystkiego w zasięgu, starając się zapamiętać to doświadczenie. Szorstka kora drzewa. Mokry strumień wody. Delikatne płatki kwiatów. Twarda ziemia. Oczami chłonął wszystko co go otaczało. Ogromne góry przysłonięte u szczytu chmurami. Morza rozciągające się wzdłuż i wszerz. Stada rozmaitych zwierząt o barwnym upierzeniu czy sierści, którym nie nadał jeszcze nazwy. Nosem zbierał wonie. Zachwycał się jak wiele różnych zapachów wydobywało się z kwiatów, które mijał. Uszami natomiast wychwytywał dźwięki wodospadów, erupcji wulkanów, śpiew ptaków, czy skomlenie dopiero co narodzonych stworzeń. Smakował również wszystkich owoców własnego stworzenia. Ich mnogość mogła wręcz przytłaczać.
Przemierzał światy w swym malutkim ciele, a opuszczając każdy z nich, pozostawiał po sobie piękne, mistyczne stworzenia, które miały zamieszkiwać i dbać o nie. Sen jednak w końcu się skończył. I sam Primagios był zdumiony. Na planetach, które odwiedził we śnie, zamieszkiwały istoty podobne jemu oraz cudowne stworzenia, które wcześniej pozostawił.
Nie był już sam. Chciał obdarzyć swoją uwagą każdą z planet, każdego mieszkańca, jednak to przekraczało Jego możliwości. Z tego też powodu ograniczył się do jednego układu, w jednej konkretnej galaktyce. Wiedząc, że jest to niesprawiedliwe w stosunku do reszty stworzył nowe, doskonałe istoty. Nazwał ich Strażnikami. Mieli strzec wraz ze stworzonymi wcześniej istotami jego rozległości.
Układ, któremu poświęcił swój czas rozwijał się nader szybko. Ludzie tworzyli cywilizacje, okiełznywali przyrodę i tworzyli religie. Primagiosowi przybywało imion.
Niespodziewanie Pierwszy zdał sobie sprawę, że jego dzieło pominęło jedną kwestię.
Śmierć.
Ludzie umierali, a ich dusze, będące energią w czystej postaci, były pochłaniane przez planety. To było złe. Primagios wiedział o tym, że gdy planety pochłoną z czasem tej energii za dużo doprowadzą się do destrukcji. Nie dałoby się tego cofnąć, panowały zasady. Stwórca był ograniczony przez samego siebie. Nie mógł złamać zasad, które były identyczne dla całego stworzonego wszechświata, jednak mógł dodać nowe. Do każdego układu dołączył nową, wciąż rozszerzającą się planetę, zwaną później Planetą Widmo. Zasiedlać ją miały wszystkie istoty z układu po swej śmierci, czy raczej owe dusze. Planety Widmo były swoistym wybrykiem natury, który mógł doprowadzić do katastrofy.
Z tego wniosku pojawiła się kolejna myśl. Ktoś musi to nadzorować. Chciał do tego celu wykorzystać swoje najdoskonalsze twory, Strażników. Z racji jego obecności, brakowało ich jedynie w jego ukochanym układzie. Przynajmniej tak sądził. Gdy powrócił do niego po dłuższej nieobecności, spowodowanej ujednoliceniem wszystkich galaktyk, spostrzegł cztery nowe byty. Stworzone z niego, jednak inne! Składały się z jego materii, ale to nie jego myśl je stworzyła. Powstały samoczynnie. I były równie potężne co jego Strażnicy. (A może nawet potężniejsze…?) Te jednak nieświadome swego pochodzenia poddały się władzy Wszechstwórcy. Ochrzcił je jako Władców Wszechświata, po czym każdemu z nich nadał imię, co było wyjątkowym zaszczytem.
To właśnie wtedy narodziły się Cztery Płomienie. Oczywiście nazwa nieprzypadkowa, ponieważ uważał, iż ogień jest jednym z najbardziej fascynujących konstruktów jakie z jego myśli powstały. Ogień był piękny, ale potrafił również doprowadzić do ogromnego zniszczenia. Bracia kolejno nazywali się: Szkarłatny Serafin, Purpurowy Tron, Błękitny Ore i Perłowy Bona.
Pierwsi trzej mieli sprawować pieczę nad planetami jego umiłowanego układu. Bona natomiast miał jeszcze ważniejsze zadanie, nadzorować miał Planetę Widmo, zwaną Octum. Dodatkowo, aby przepływ dusz był jednostronny Primagios stworzył i ukrył pieczęcie na każdej z planet, które nie pozwalały duszom wrócić na swoje ojczyste planety. Nikt nie wie ile pieczęci znajduje się na Ziemi, prawdopodobnie nawet Władcy.
Świat i ludzie rozwijali się. Tworzyli budynki, świątynie, rozmaitą sztukę. Zaczęły się wojny, które wraz ze wzrostem liczby zmarłych zakłóciły naturalny przepływ energii między planetami a Octum. Władcy czuwali i, gdy była taka potrzeba, ingerowali. Wszystko funkcjonowało jak należy, zgodnie z myślą Primagiosa. I było tak do czasu, aż pojęto czym Władcy różnili się od Strażników. Ci pierwsi mieli największą zaletę i jednocześnie wadę (którą posiadali także ludzie) a drugim było to kompletnie obce.
Emocje i wolną wolę.”
Księga początku, Prolog
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top