Rozdział 7
Fenton krzątał się nerwowo po laboratorium próbując przy tym nie wydawać żadnych dźwięków, nawet kroki starał się robić jak najbardziej bezszelestnie zdając sobie sprawę, że nie ma aktualnie żadnej ochoty podpadać nikomu kto znajdował się teraz z nim w laboratorium. Tak naprawdę nie sądził, że coś mogło pójść źle, miał nadzieję, że będzie tylko i wyłącznie lepiej dla rodziny jego sponsora oraz pracodawcy. Przez ostatnie lata wszyscy byli tak okropnie przybici czego nie potrafił znieść. Oczywiście rozumiał fakt, że oni wszyscy przeżywali żałobę przez utratę członka ich rodziny jednak nie oznaczało to, że nie mógł w związku z panującym spokojem nie poczuć się niekomfortowo.
Wcześniej zawsze było coś do roboty, nie było dnia żeby coś nie wybuchało w twarz, Huey nie przyszedł z wizytą z nową obserwacją którą odkrył na jakiejś przygodzie bądź nie dano im czegoś do zbadania, chociażby i jakiś mających stulecia pergaminów, chociaż zdecydowanie nie powinny się one znajdować w ich otoczeniu biorąc pod uwagę to jak często zdarzało im się coś zepsuć przy pracy. Polubił to.
Polubił ten wszechobecny chaos który wprowadzała ta rodzina, dość szybko stało się to częścią jego życia na którą nie zamierzał narzekać. Nie znał Louie'go zbyt dobrze, nie interesował się nauką ani również nie przychodził tutaj ze swoimi braćmi by chociaż popatrzeć jak czasami pozostała dwójka wraz z Webby mieli w zwyczaju. Zdecydowanie nie obchodziło go jak coś zostało skonstruowane, ważne by działało, nie interesował się również innymi dziedzinami związanymi z chemią, robotyką bądź informatyką więc nie miał nawet sposobu by go jakoś zainteresować swoją pracą, zwyczajnie więc odpuścił starając się za to nie stracić pasji w oczach młodszych którzy chcieli go słuchać.
Z tego co się orientował nastolatek był dość leniwy oraz kłamliwy. Mógł przynajmniej to drugie stwierdzić tylko przez to w jaki sposób raz udawał swojego brata gdy jego mama go przesłuchiwała oraz fakt, że chyba wyciągnęła na niego groźbę sprawdzenia jego małej organizacji charytatywnej? Szczerze mówiąc na początku nie chciało mu się wierzyć by dziecko w jego wieku mogło być zamieszane w jakieś oszustwa finansowe na takim poziomie jednak po jego reakcji od razu dało się dostrzec, że była możliwość by coś na niego wyciągnąć. Zdawał się również nie być zbyt cierpliwym typem osoby, zawsze poganiał wszystkich jeśli bez ich działań nie mógł przejść do swojej części bądź uzyskać tego czego chciał choć to akurat już nie mógł wyciągnąć z własnych doświadczeń, a bardziej z opowieści reszty. Dlatego więc był pewny, że to nie on był sprawcą włamania na serwery. Na takie coś potrzeba wbrew pozorom naprawdę sporo czasu i to na dodatek jeszcze więcej jeśli zachowuje się odpowiednią ostrożność by nie zostać wykrytym na początku tak jak zostało to przeprowadzone. Trzeba było również do tego umiejętności których on nie miał, przynajmniej ostatni raz jak go widział.
Jego żołądek zacisnął się jeszcze bardziej powodując nieprzyjemne uczucie. Tamtego dnia gdy spotkali się z nim podczas gdy przebywał na chmurze naprawdę nie sądził, że cała ta sprawa będzie miała taki obrót. Coś było zdecydowanie z tym wszystkim nie tak już na samym początku jednak nie uważał, że będzie to tak skomplikowane. Kiedy Louie ujawnił przed nimi swoją twarz od razu ją rozpoznali przez fakt, że niemal identyczna buzia pojawiła się przed ich oczami w laboratorium niemal codziennie. Były jednak widoczne różnice w mimice oraz ułożeniu piór, kaczor również miał dodatkowe pióra po bokach twarzy.
Pozostawała więc jedna opcja do której on był nastawiony bardzo optymistycznie, a Gyro wręcz przeciwnie, był niezwykle sceptyczny w stosunku do słów młodszego - zwłaszcza z tym ratowaniem świata co okazało się słuszne biorąc pod uwagę, że sam kaczor przyznał, że był to niby sposób na zwrócenie uwagi. Dlatego też nie powiedzieli Scrooge'owi na początku w jaki sposób tamten się przedstawił. Uznali, że lepiej nie robić im nadziei skoro w ostatnim czasie najmłodsi najwyraźniej postanowili pójść dalej, po za tym już same okoliczności w których się pojawił były aż nadto podejrzane, mogła to być pułapka w której wykorzystano by ich słabość. Sam test DNA jednak potwierdził, że był to ten sam Llewellyn Duck co tamte pięć lat temu, przynajmniej pod względem biologicznym. Co prawda nie wykluczało to jakiegoś supernowoczesnego klona jednak dawało na tyle gwarancji, że z technologią i środkami użytymi do sprawdzenia go test był całkowicie dokładny w całych dziewięćdziesięciu dziewięciu i dziewięciu dziesiątych procenta. Nie było szansy do pomyłki.
Od tamtej chwili nie miał przyjemności widzenia go w jakiejkolwiek postaci ponieważ jego rodzina całkowicie pochłonęła go dla siebie by nacieszyć się jego powrotem. Potrafił jednak dostrzec w twarzach niektórych osób, widząc je przelotnie zmartwienie czy to, że myślały nad czymś gorączkowo mimo iż starano się to ukryć. Nic jednak nie mówił wiedząc, że to nie jego sprawa. Nie chciał też ryzykować oberwaniem po głowie za wtrącanie się w życie prywatne swojego pracodawcy od Gyro. Tak więc milczał skupiony całkowicie na swojej pracy. Aż w końcu wcale nie tak późno po powrocie najmłodszego z trojaczków znów wszystko posypało się na kawałki, tym razem przez fakt, że Louie ujawnił się jako osoba, która pojawiła się tylko i wyłącznie po to by uzyskać pomoc w rozwiązaniu pewnej sprawy, a następnie zamierzał zniknąć jasno dając do zrozumienia, że nie interesowało go nawet to jaką nadzieję i mętlik w głowie narobił własnej rodzinie.
Przynajmniej tak wynikało z relacji Huey'a, który nie za bardzo mógł się wysłowić przez to, że za każdym razem jak próbował coś powiedzieć na ten temat z oczy niekontrolowanie płynęło mu kilka łez, a gardło najpewniej zaciskało się nieprzyjemnie na tylko wspomnienie tamtego momentu. Nie chciał naciskać więc tego nie robił ponieważ po prostu wiedział, że było to nie taktowne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że mimo iż ten był już młodym dorosłym w jego oczach nadal był po prostu przestraszonym dzieckiem.
Zaczął jednak trochę tego żałować, kiedy orientacja w sytuacji zaczęła praktycznie nie istnieć, a on sam natknął się na załamaną Delle na korytarzu, która zdawała się nawet nie przejmować tym, że jest to dość nietypowe miejsce do wybrania na płacz.
— Em, przepraszam? Pani Della? — Zrobił kilka niepewnych kroków w jej stronę przez chwilę chcąc położyć rękę na jej ramieniu kiedy ta gwałtownie się poruszyła unosząc głowę do góry na co odskoczył spłoszony. Nigdy nie był dobry w pocieszaniu ludzi, zwłaszcza jeśli dokładnie nie znał kontekstu sprawy, dlatego nie miał pojęcia jak się zachować.
— Ah, wybacz — mruknęła pocierając od razu oczy gdy zobaczyła go, a jej źrenice przy tym się nieco zwęziły. — Powinnam teraz być i pocieszać dzieciaki, ale po prostu... Nie wiem co mam robić — pociągnęła nosem. — Jak w ogóle mam o tym wszystkim powiedzieć Donaldowi?
Stał zamrożony w miejscu wiedząc, że jeśli się poruszy choć o milimetr na bank zrobi coś bądź powie niebywale głupiego. W końcu jednak przesunął się nieco w jej stronę i usiadł koło niej opierając się plecami o ścianę. Niekomfortowa cisza wypełniła przestrzeń między nimi. Błądził wzrokiem gdziekolwiek żeby tylko nie zacząć gapić się na starszą kobietę, która oparła się o niego ukrywając zapłakane oczy w rękawie swojej kurtki. Było na tyle cicho, że wychwycał każdy najmniejszy szmer, a jego ciało zdawało się wyczuwać każdą możliwą krzywiznę na której siedział. Zaciskał nerwowo dłonie by za chwilę znowu poluzować swój uścisk na niedokrowionych palcach i starał się znaleźć wygodną dla siebie pozycję w taki sposób żeby nie potrząsać zbytnio załamaną kaczką. Żeby oderwać swoje myśli o tej sytuacji przez chwilę w jego myślach planował to co zamierza kupić na kolację, którą organizował dla Grendy, jednak od razu się za to skarcił wiedząc że musi coś powiedzieć co podniesie kobietę na duchu, chociażby miał się kompletnie ośmieszyć.
— Czy coś się stało?... — "Oczywiście, że tak idioto!" - skarcił się w myślach czując jak pot skrapla mu się na czole.
— To wszystko moja wina — jeszcze raz uniosła wzrok choć nie patrzyła na niego. Nie zdawała się być również jakkolwiek zdenerwowana tym pytaniem za co dziękował cicho w duchu. — Gdybym wtedy nie wyskoczyła z tym krzykiem to może Louie nadal by z nami był. Zasłużyłam sobie na opiernicz, wiem to, jednak po prostu... — zaczęła szukać odpowiedniego słowa lecz zdawała się go nie znaleźć więc po prostu przerwała zdanie w połowie. — Chcę mojego syna z powrotem.
Zmarszczki wywołane jego podenerwowaniem na czole wygładziły się kiedy tylko to usłyszał. Mimo iż nie widział samego siebie w takiej sytuacji doskonale potrafił zrozumieć to co Della aktualnie czuła. Co prawda zdaje się, że nikt nie wiedział dlaczego Louie odszedł jednak nie zmieniło to faktu, że zniknął, a jego rodzina zwyczajnie chciała go z powrotem w swoich szeregach.
— I będziesz go miała. Wszyscy będziemy mieli — trzeci głos odezwał się niespodziewanie, a oni oboje podskoczyli w miejscu zaskoczeni jego wybrzmieniem, będąc pewni, że są sami na korytarzu. Kaczka miała prawo nie do końca usłyszeć zbliżających się kroków, ale Fenton był całkowicie zaskoczony faktem, że z tym jak przysłuchiwał się otoczeniu przeoczył to. Scrooge kroczył pewnym siebie krokiem zdając się ignorować jego obecność i przyklęknął koło swojej siostrzenicy. — Louie nie kłamał, zostawił mi numer do kontaktu na biurku w moim biurze — wyciągnął dobrej jakości skrawek papieru by następnie jej go podać by mogła zobaczyć cyfry się na nim znajdujące. — Prosiłbym cię żebyś do niego zadzwoniła i umówiła się na spotkanie. Fakt, Magica jest również i naszym problemem, ale możemy wykorzystać to jako pretekst do tego żeby przekonać Louie'go. Jestem pewny, że nam się uda.
— Ale to właśnie z mojej winy poszedł. Dlaczego niby miałby wysłuchać telefonu ode mnie? — Pokręciła dziobem jednak nadal była wpatrzona mokrymi oczami w kartkę.
— Nawet jeśli chce sprawiać wrażenie, że poradzi sobie całkowicie sam to tak nie jest. Chciał nas w to zaangażować nie dlatego, że poczuł obowiązek poinformowania nas o tym, a dlatego, że potrzebuje pomocy. Żeby pokonać de Spell potrzeba naprawdę dużo wiedzy oraz umiejętności już nie wspominając o sprycie. Jednak nawet mając nieograniczoną liczbę zasobów, trzeba się wysilić żeby przeciwstawić się magii — wskazał na nią palcem. — Louie o tym wie, dlatego przyszedł do nas by sprawić byśmy mu pomogli. Nie wolno również przecież zapominać, że on nie jest w tym sam, prawda? Nawet gdybyśmy, broń Boże, chcieli go porzucić to wpakował się w to również jakiś jego partner biznesowy, racja? Przynajmniej według relacji dzieciaków tak było napisane na tamtym liście. Naszym obowiązkiem jako rodziny ciągle pakującej się w takie przygody jest pomóc. I jestem w stu procentach przekonany, że on też ma to na uwadze.
Della patrzyła przez niego moment zdający się trwać całą wieczność zanim w jej oczach pojawiła się szczera nadzieja i determinacja. Niemal od razu zaczęła gwałtownie przegrzebywać swoje kieszenie w poszukiwaniu komórki.
— A ty młodzieńcze — wskazał na Fentona który nastroszył swoje pióra, kiedy uwaga skupiła się na nim. Scrooge jednak nie zrobił nic innego jak tylko uśmiechnął się z prośbą wymalowaną w oczach. — Gdybyś mógł proszę pójdź do dzieciaków, jestem pewny, że to docenią.
Brązowy pokiwał głową czując się w obowiązku do spełnienia prośby przełożonego mimo iż nie wiązało się to z jego pracą. Natychmiast się podniósł i ruszył w stronę z której mógł wyjść z laboratorium, a następnie poszukać wcześniej wspomnieniach kaczek przewidując, że będą siedzieć albo w salonie albo w jednym z ich pokoi. Della za to w tym czasie z zapałem wstukiwała wybrane cyfry, a gdy skończyła zagryzła dolną wargę w powątpiewaniu. Była pewna, że gdyby to był któryś z chłopców bądź Webby, Donald, Scrooge lub nawet możw Beakley to wysłuchały by do końca, ale po tym jak się pokłócili nie była ani trochę pewna tego, że jej również da szansę, nawet pomimo słów wuja. Zacisnęła jednak oczy i nacisnęła słuchawkę przykładając komórkę do ucha. Kiedy za to usłyszała w słuchawce zapytujący o jej tożsamość głos swojego syna miała wielką ochotę odetchnąć z ulgą.
— Louie? Z tej strony twoja mama. Jakby to ująć... Namyśliliśmy się — przez moment wsłuchiwała się w kompletną ciszę.
— Zamieniam się w słuch — głos w słuchawce zabrzmiał na o wiele bardziej zainteresowanego niż przedtem, a kiedy jego bratanica próbowała ułożyć spotkanie by omówić wszystko dokładnie i na spokojnie McDuck nie mógł oderwać od niej wzroku czując jak kąciki jego ust stają się dla niego niezwykle ciężkie. Jego przedłużenie życia mimo iż mogło się tak wydawać nie było nieskończone. Nie miał co prawda się w żaden sposób podawać i zamierzał chwytać się życia zębami i pazurami jednak gdyby już i tak miał odejść naprawdę byłby rad gdyby mógł to zrobić w towarzystwie całej swojej rodziny. I miał nadzieję, że będzie mu to dane.
———
Louie nacisnął czerwoną słuchawkę czując jak całe napięcie, które do tej pory kumulowało się w jego podbrzuszu, i które staranie ukrywał ulatuje i upada jak naprężony sznur, który został przecięty po środku. Odłożył z hukiem komórkę na stolik kawowy. Przez moment wpatrywał się tępo w drewno tylko po to żeby za moment jego źrenice powiększyły się niebezpiecznie sprawiając, że wyglądał dużo młodziej niż faktycznie jego ciało liczyło. Po momencie za to pochylił głowę chowając ją w rękach, wziął głęboki oddech po czym zaczesał swoje włosy palcami do tyłu by założyć grzywkę za uszy. Niby jego serce ani na moment nie zmieniło swojego rytmu, jednak nie zmieniało to faktu, że miał wrażenie, że jego głowa płonie, krew w żyłach co moment to zamarza to zmienia się w lawe, a jego puls byłby szybszy od konia wyścigowego doprowadzonego na skraj desperacji. To był pierwszy raz od trzech lat kiedy rozmowa przez telefon aż tak go zdenerwowała, to było wręcz niedorzeczne. Czuł się jak ostatni głupiec. Myślał, że jest gotowy jednak wyglądało to całkowicie inaczej, nienawidził tego. Nagle przed nim z hukiem została postanowiona filiżanka wypełniona jakimś brązowym napojem z bitą śmietaną na wierzchu z którego unosiła się para sugerująca, że został wykonany niedawno. Uśmiechnął się pod nosem.
— Proszę mi wybaczyć, ale chyba pomyliła pani stoliki. Ja niczego nie zamawiałem.
— Pieprz się i po prostu to weź — usłyszał tylko w odpowiedzi warknięcie dziewczyny, która usiadła naprzeciw niego. Przez chwilę panowała cisza dopóki ona znów jej nie przerwała. — Czy... no wiesz. Twoja rodzina jest... Zła?
— Na pewno masz czas na takie rzeczy w tej chwili Millie? W końcu jesteś w pracy — uniósł na nią wzrok by zobaczyć ją w pełnej klasie.
Młoda samica pawia była ubrana w firmowy uniform składający się z fartuszka kelnerki w białym i fioletowym kolorze zawiązywanym z tyłu. Jej pióra na głowie były nierówno przystrzyżone, zupełnie tak jakby sama robiła sobie tą fryzurę nie do końca widząc się w lustrze, a końcówki były pofarbowane na czarny kolor zakrywający piękny niebieski połysk jej piór. Jej złote oczy za to śledziły go uważnie z precyzją pająka zaplatającego swoją pajęczynę.
— Jak dla mnie mogliby mnie już wywalić, nie pozwalają mi wychodzić do klientów z moim makijażem — wywróciła oczami i zapadła się w krzesło. Co prawda miała teraz dość wyrazisty i zauważalny w tłumie ciemny makijaż jednak ten jaki zakładała w czasie wolnym w porównaniu do tego był całkowicie inny. Ten można było wręcz określić mianem ledwo zauważalnego jeśli chodziło o nią. — Po za tym dzisiaj Lena nie pracuje więc nie mam po co się starać. Stać mnie na wiele więc więc dlaczego dałeś mi robotę w takiej melinie — uniosła brew opierając brodę na ręce postawionej na stole i pochyliła się w jego stronę.
— Przecież doskonale to wiesz i rozumiesz, obserwacja jest najważniejszą rzeczą w tym całym gównie. Nie możemy ryzykować, że coś spieprzymy tylko i wyłącznie przez brak jakiejś idiotycznej informacji. Poza tym, no wiesz — ściszył ton głosu do konspiracyjnego rozglądając się dookoła. Do tego również pomagał fakt, że jego stolik specjalnie był nieco oddalony od reszty klientów. — Ona jest współzałożycielką tej kawiarni.
— Ha! Znając ją jestem w szoku, że to jeszcze nie rozrosło się w jakąś markę na skalę krajową — prychnęła śmiechem powstrzymując się od nazwania młodszego maminsynkiem doskonale wiedząc, że całkowicie zepsułoby to atmosferę. — Ale nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie — spoważniała spoglądając nieco poważniej. — Ja ci opowiedziałam to całe gówno jakie było w moim domu kiedy postanowiłam z tobą pójść. I nie waż się teraz wymawiać tym, że jest to trudne albo tym, że jesteś moim szefem. To kurde niczego nie zmienia. Ty byłeś dla mnie wtedy jakiś randomowym dzieciakiem który próbował się zbliżyć do mnie dla informacji rządowych, będziemy w końcu kwita.
— To nie jest dla mnie ani trudne ani niestosowne przez fakt, że cię zatrudniam — westchnął zrezygnowany czując się zaskakująco niebywale zmęczony kiedy te słowa wyszły z jego ust. — Po prostu nie umiem wytłumaczyć tego tak żeby miało to sens. Doskonale wiesz, że nie uczę się na błędach, a to co ostatnio odwaliłem tylko to potwierdza, na dodatek moje życie aktualnie jest kupą gówna. Po prostu wiedz, że nie czuję tego żeby zbytnio się zmienili od momentu kiedy zadecydowałem odejść — zapadka cisza podczas której nie patrzyli sobie w oczy. Doskonale wiedział, że użycie tego sformułowania było poniżej pasa w tej sytuacji, ale nie potrafił inaczej się wybronić spod naporu nieustępliwej kobiety. Najwyżej będzie cenę płacił potem.
— Rozumiem — odpowiedziała tylko po chwili spokojnym głosem kiedy on z poczuciem winy tylko sięgnął po filiżankę, która została mu zabrana sprzed nosa. Millie wzięła dużego łyka czekolady, a jej czerwona szminka rozmazała się nieco na białej porcelanie. — No co się patrzysz? Potrzebuję słodkiego.
Wywrócił oczami na to oświadczenie wiedząc, że powinien się tego spodziewać.
— A więc? Jak myślisz ile rozwiązanie tej sprawy ci zajmie? Maksymalnie tydzień co nie? W końcu nie ma mowy żeby ci cholerni bliźniacy czekali tak długo z atakiem — kontynuowała powoli siorbąc i nie dbając o fakt, że jej współpracownicy posyłają jej niezwykle wrogie spojrzenia i najpewniej zaraz pójdą po kierownika.
— A kto wie? Nie zapominaj ile czasu się z nimi męczymy. Żeby w ogóle mieć możliwość zaatakowania czekali dobre kilka lat obchodząc wszystko na około co w ich przypadku jest wręcz imponujące jeśli się o tym pomyśli. To może zająć równie dobrze dwa dni jak i dwa miesiące. Musimy być przygotowani na każdą ewentualność, dlatego wszyscy jesteśmy na miejscu, a nie próbujemy przeciągnąć walki w jakieś inne miejsce. W Duckburgu to my mamy przewagę, zwłaszcza, że Scrooge i reszta mimo tej małej potyczki nam pomogą — wyjrzał przez okno patrząc na migoczącą latarnie, która niedawno się zapaliła. Już zaczynało robić się ciemno, to znaczyło, że niedługo będzie się zamykać również kawiarnia. Przez jednak popularność tego miejsca w środku nadal siedziało trochę ludzi którzy byli obsługiwani. Spojrzał na losowy cień osoby najbliżej przez co poczuł na swoich ramionach pojawiającą się gęsią skórę. Miał złe przeczucia.
— Millie Williams, czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?
— Cholera — dziewczyna przeklęła i wstała szybko z swojego miejsca słysząc głos swojego szefa, kiedy Llewellyn tylko zachichotał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top