Rozdział 5

Dwa dni. Tyle właśnie minęło od ponownego pojawienia się Louie'go w ich życiu. Całe dwie doby, całe czterdzieści osiem godzin, całe dwa tysiące osiemset osiemdziesiąt minut. Zdawał się być taki sam jak przedtem, zupełnie jakby nie zaszła w nim żadna zmiana, zupełnie tak jakby nigdy nie zaginął ani nie został porwany. Nadal uwielbiał kolor zielony i Imperium Osmańskie, które w pewnym momencie po prostu włączył niedowierzając, że nadal to leci w telewizji. Narzekał na to, że w lodówce nie ma jego ulubionego pepa i pytał się ich po kryjomu czy został wykreślony z testamentu w tym czasie gdy go nie było. Na dobrą sprawę wszystko wskazywało na to, że wszystko było z nim dobrze nawet na podłożu psychicznym, pod względem fizycznym został już sprawdzony chociaż bardziej to polegało na pytaniu się o jego samopoczucie.

Webby mimo wszystko czuła, że coś było stanowczo nie tak choć nie potrafiła stwierdzić co, w ogóle nie potrafiła nawet w jakikolwiek sposób doszukać się chociażby wskazówki do tego. Może nie pasowało jej to, że dosłownie zachowywał się jak dawny on? Chociaż sama nie była pewna czy wolałaby żeby był taki jak dawniej czy był kompletnie inny. Nie narzekała by jednak na nawet najmniejszą zmianę i to nie dlatego, że nie lubiła go przedtem. Po prostu zachowywał się kropka w kropkę do swojej młodszej wersji, a po takich wydarzeniach jasne było, że by tak nie było. Louie przeszedł przez coś strasznego i nie mogło obić się to na nim bez żadnego echa. Spał twardo, jego postawa była całkowicie wyluzowana, jadł pełne posiłki i przekąski oraz jego reakcje w żaden sposób nie wydawały się ani wymuszone ani sztuczne. Nie wiedziała co ma w stosunku do tego czuć. Może po prostu szukała dziury w całym? Może po prostu powinna odpuścić, dać sobie spokój? Powinna się cieszyć, że jej wspaniały kuzyn do nich wrócił na pewno wiele przy tym ryzykując. Jak jeszcze śmiała kręcić nosem?

Te myśli nawiedzały ją spontanicznie, nie miała nawet minimalnego wpływu na to kiedy wypłyną. Czy to podczas krótkiej rozmowy pomiędzy tym jak starał się wynagrodzić wszystkim stracony czas czy jak zwyczajnie siedział w miejscu nic nie robiąc. To wszystko było zbyt znajome, ale nie dawało jej ani trochę komfortu, coś było nie tak. Dzień po przyjeździe do portu zadzwonił do niej telefon od Leny na co więcej niż tylko się ucieszyła. Chciała z nią porozmawiać na błahe tematy co pomogłoby jej pozbyć się natrętnych myśli, ale również zapytać ją o to co sama o tym myśli. Dziewczyna była z nimi podczas odkrycia tożsamości osoby przez którą wszyscy wcześniej byli w nerwach i właściwie to ona z nich wszystkich wyglądała po tym na jak najbardziej wyluzowaną, wiedziała jednak, że to powierzchowne.

Podczas tego jak chwyciła ją za dłoń wyczuła, że ta była dość chłodna i lekko spocona i mimo iż jej mimika pozostała taka sama to jej źrenice zmniejszyły się naprawdę mocno pozostawiając tylko małe czarne szparki. To było jasne, że była w szoku tak jak każdy z nich, ale to było chyba jasne, że również chciała otrzymać wyjaśnienia. Wtedy natomiast powiedziała, że wróci do siebie na piechotę dając im trochę prywatności. Nie miała serca jej odmawiać widząc w jakim tempie oddalała się od miejsca zdarzenia, ale wiedziała, że nie było to spowodowane tym. No i jeszcze została wezwana również z nimi więc to chyba było jasne, że była im potrzebna.

- Wybacz Webby, ale czułam się wtedy dziwnie - przyznała podczas rozmowy telefonicznej, a jej ton był nietypowo ostrożny, jakby z dystansem. - Zupełnie jakby coś uderzyło mnie w żołądek lub coś w tym stylu. Pamiętasz jak mówiliśmy ci o impulsach magii? To było coś w tym rodzaju. Miałam wrażenie jakby powietrze wokół mnie gęstniało i tym podobne, nie potrafiłam tylko stwierdzić z której strony to było. Zupełnie jakby ktoś nas obserwował.

W tamtym momencie nie powiązała tego z tym co się stało , nie czuła co do tego takiej potrzeby. To miało jednak sens prawda? Jeśli ten tygrys naprawdę był wampirem szczęścia i był na tyle potężny żeby wykraść Louie'go z rezydencji samego Scrooge McDucka bez zaalarmowania przy tym w żaden sposób nikogo to byłby pewnie do tego zdolny, a to się jej w żadnym wypadku nie podobało. Zgodnie jednak z prośbą przyjaciółki zatrzymała to dla siebie nie mówiąc o tym innym, i tak nie mieli zbytnio dowód by poprzeć w jakikolwiek sposób jakąkolwiek z tych tez. Wolała również nie niszczyć atmosfery wypełnionej euforią, która zapanowała w domu.

Zamyśliła się na tyle mocno, że nie dostrzegła nawet jak ktoś wyszedł zza rogu przez co zderzyła się z większym tułowiem. Zamrugała szybciej będąc wyrwaną z transu po czym uniosła delikatnie głowę uśmiechając się niezręcznie do starszej kobiety, która opanowywała sytuację z herbatą co o mało nie wylała się zza ścianki filiżanki.

- Wybacz babciu, zamyśliłam się - zaśmiała się przepraszająco drapiąc się po karku.

- Rozumiem - przytaknęła odruchowo poklepując ją krótko i uspokajająco po włosach. W ostatnim czasie naprawdę wiele się działo i miała jak najbardziej zasłużone prawo do różnych obaw. Nie zamierzała jej uspokajać, nie dopóki obiecany spokój nie będzie w stu procentach możliwy. Na razie musiała po prostu to tak zostawić jednak obiecała sobie, że w najbliższym czasie z nią porozmawiać by ta w razie potrzeby mogła się nieco otworzyć i pozbyć swoich obaw. - A teraz zmykaj na dół, chłopcy podobno idą do sklepu po trochę przekąsek na film i wszędzie ciebie szukają.

- Jasne! - Ucieszyła się biegnąc w stronę schodów i na szybko odwracając się do tyłu żegnając z kobietą.

Uśmiechnęła się pod nosem po czym ponownie ruszyła w kierunku swojego celu jakim był gabinet jej pracodawcy. Kroki odbijały się głucho po ścianach na których wisiało w różnej odległości kilka zdjęć oprawionych w drogie, ozdobne ramki. Lata temu udało się spełnić bowiem jedno z małych marzeń Donalda w stosunku do tego by zrobić zwykłe rodzinne zdjęcie bez żadnych komplikacji. Nawet ona trochę nie dowierzała, że Scrooge faktycznie zaszalał w takim stopniu.

Zapukała do odpowiednich drzwi, a gdy usłyszała w odpowiedzi niewyraźne mruknięcie, które pozwoliło jej wejść do środka tak też zrobiła. I to wcale nie było tak, że nawet gdyby chciano żeby poszła i tak nie znalazła by swojego sposobu żeby dostać się do pomieszczenia, w końcu herbata nie mogła się zmarnować i jej pracodawca doskonale o tym wiedział.

Zastała go pochylającego się ku dokumentom, które trzymał w dłoni, a jego sylwetka była wyjątkowo zapadnięta w fotelu. Zupełnie tak jakby nie ruszał się z niego przez ostatnie kilka godzin co mogło wcale tak nie odbiegać od rzeczywistości. Gdzieś z boku stał włączony laptop który również dał jej niemy znak, że mężczyzna zajmował się sprawą naprawdę nie cierpiącą zwłoki. Nie lubił korzystać z technologią bez wyraźnej potrzeby, a skoro urządzenie było włączone kiedy nie używał go przez dłuższy czas oznaczało tylko, że to naprawdę było poważne. Odchrząknęła ponownie jednak kiedy ten już nawet się nie pofatygował żeby unieść w jej stronę głowę zrezygnowała i po prostu postawiła tackę tak by nie przykrywała niczego na blacie.

- Twój siostrzeniec pojawił się z powrotem dwa dni temu, sir _ zaczęła oficjalnym tonem. - Od tego czasu praktycznie się z nim nie spotkałeś. Co byś powiedział na to żeby do niego zejść w najbliższym czasie?

- Nie teraz, jestem zajęty - machnął na nią ręką w rzeczywistości nawet jej nie słuchając przez to zmarszczyła brwi w niezadowoleniu.

- Powtarzam. Pański siostrzeniec który zaginął w wieku czternastu lat i został oficjalnie uznany za zmarłego zdołał uciec z niewoli w której został odizolowany od świata i pojawił się z powrotem w naszym życiu niecałe dwa dni temu i przez ten czas nie znalazł pan - dodała na ostatnie słowo szczególny nacisk - dla niego momentu. Może odłożyłby pan na chwilę to czym się zajmuje i w najbliższych kilku godzinach zarezerwował z nim parę chwil?

- Nie widzisz, że jestem zajęty? - Uniósł w końcu głowę z stalą w oczach jednak jego wyraz złagodniał, a następnie zmienił się w zrezygnowany kiedy zobaczył tą samą nieugiętość u niej w spojrzeniu i postawie ciała. - Wybacz po prostu...

- Czy to co robisz jest przynajmniej na tyle warte żeby odkładać spotkanie z nim? - Przerwała przymykając na chwilę oczy.

- Oczywiście, że tak! Za kogo ty mnie w ogóle masz? Jestem Scrooge McScrooge! Gdyby to nie było ważne zleciłbym to zrobić komuś innemu! - Zaprotestował niebywale głośno machając ręką, gdyby trzymałby zgodnie z zwyczajem w niej laskę musiała by zrobić krok do tyłu by uniknąć ciosu.

- A więc co to jest? - Jedną z jej brwi uniosła się ku górze.

- To... Sprawdzam trop który nadał nam Louie - przyznał, a ona od razu zrozumiała. - Znalazłem informację, że faktycznie we Włoszech był jeden wampir szczęścia w postaci tygrysa który wyglądał zupełnie tak jak opisał go nam Louie. Co prawda było kilka różnic jednak jestem pewien, że to o nim była mowa, niech mnie szlak weźmie jeśli nie - znów machnął ręką znacząco się ożywiając i wskazał po chwili nią na monitor na który kobieta zerknęła przelotnie. Widniał na nim obraz dość dobrze zbudowanego tygrysa o srebrnej sierści i charakterystycznych dla jego gatunku paskach. Jego oczy natomiast były chłodno niebieskie, ubrany był w wyjściowy garnitur. - Tylko, że w ostatnim czasie było o nim całkowicie cicho. A wiesz czym było to spowodowane? Tym, że zbankrutował dwa i pół roku temu - zacisnął mocniej palce na papierze.

Beakley oczywiście wiedziała do czego zmierzał starszy. Skoro tygrys stracił wszystkie swoje pieniądze w takim okresie czasu to znaczyło, że gdyby Louie naprawdę był przez niego przetrzymywany to miałby szansę uciec już dawno. A właściwie nie szansę, a gwarancję. Z tego co zdołała podejrzeć z rozłożonych na biurku dokumentów wampir miał kilka naprawdę legalnych środków utrzymania żeby ukryć się przed wykryciem. To by znaczyło, że musiał być gdzieś zapisany w aktach rządu który podczas sprawdzania jego rzeczy w końcu musiałby się natknąć na coś nielegalnego, a co za tym idzie byłoby więcej niż pewne, że dowiedzieli by się o przetrzymywaniu chłopca wbrew jego woli. To jednak najwyraźniej nie było tak proste.

- Ktoś wyciągnął na wierzch wszystkie brudy, które kiedykolwiek ten gość popełnił. W żadnym z tego wszystkiego nie było porwania, nawet takiego podejrzenia. Coś mi tu śmierdzi Beakley, coś mi tu śmierdzi i dowiem się co to jest! - Krzyknął z determinacją na co kobieta skrzywiła się lekko. - Oczywiście nie uważam, że chłopiec kłamie! - Zapewnił najwyraźniej mając potrzebę by to naprostować. - Nigdy w życiu bym go o coś takiego nie osądził.

- Jestem pewna, że wszystko wyjaśni się w swoim czasie - przytaknęła kierując się już do wyjścia. - Zlecę przyjrzenie się tej sprawie dokładnie, na razie skorzystajmy z tego, że on już wrócił. To jest na razie najważniejsze.

Szkot przytaknął chociaż wiedział, że kobieta już tego nie widziała po czym przez następną chwilę wpatrywał się w zamknięte już drzwi. Jego instynkt podpowiadał mu, że już nie długo zacznie się coś dużego. Prawdopodobnie nawet największego od czasów pokonania FOWL. I chociaż szczerze już od dłuższego czasu miał ochotę na przeżycie porządnej przygody wiedział, że inni nie byli na to gotowi, a on nie chciał im tego zarzucać. Obawiał się jednak, że zwyczajnie nie będą mieli co do tego nic do gadania.

---

Dewey w ostatniej chwili złapał paczkę czipsów zanim ta upadła na kilka metalowych stożków nad którymi ją podrzucał. Oboje z Webby przez chwilę utrzymywali ciszę dopóki dziewczyna nie zaczęła się cicho śmiać pod nosem, a on do niej nie dołączył. Huey posłał w ich stronę karcące spojrzenie od razu zabierając im przedmiot i nawet nie czekając na żadne słowa usprawiedliwienia wrzucając go do do połowy wypełnionego wózka i ruszył przed siebie odruchowo się rozglądając żeby wychwycić Louie'go który stał kilka metrów od nich posyłając im spojrzenie typu: "Ja nie znam tych ludzi" co go wprowadziło w lekki stan nostalgii. Ubrana na zielono kaczka często mówiła coś w tym stylu, kiedy w miejscu publicznym wydarzył im się mały wypadek, a on akurat stał gdzieś bliżej nich. Robił tak od zawsze i mimo, że jak byli dziećmi to się na niego za to obrażali to wraz z wiekiem po prostu zaczęli postrzegać to jako zabawne.

Ale czy teraz naprawdę nie mogli powiedzieć całkowicie poważnie, że się nie znają? W końcu spędzili bez siebie naprawdę sporo czasu i jakby nie patrzeć wszyscy się zmienili, nawet on zdawał się być inny chociaż nie potrafił stwierdzić pod jakim względem. Może było to spowodowane tym, że kiedy byli przy napojach gazowanych to młodszy odruchowo sięgnął po pomarańczowego pepa zamiast czereśniowego? Z tego co pamiętał kiedyś chłopak nienawidził tego pierwszego ciągle narzekając na to, że jak dla niego ma zbyt kwaśny smak. Ale może zwyczajnie to wyolbrzymiał? Może tak naprawdę to był zwyczajny przypadek? W końcu koniec końców chłopak wybrał czereśniowy w ogóle nie mając chwili zawahania oprócz tych paru sekund wcześniej.

Naprawdę nienawidził tego jak jego głowa podsyłała mu różne opcje, a on próbował rozważyć je wszystkie na raz. Nie powinien się tak przejmować, wszystko było już w porządku i powinien cieszyć się chwilą. Wziął głębszy oddech, a następnie uśmiechnął się faktycznie czując się lepiej, a następnie sięgnął do kolejnej półki wyciągając dłoń po ciasteczka karmelowe.

Wtedy też poczuł jak ktoś opiera się o jego ramię, a gdy spojrzał w bok mógł dostrzec swojego najmłodszego brata o którym przed chwilą myślał. Dopiero teraz tak naprawdę dostrzegł, że chłopak był nadal znacznie niższy od niego co wydawało mu się trochę dziwne. W końcu razem z Dewey'm mieli bardzo zbliżony wzrost do siebie i Louie raczej też powinien taki mieć, przecież byli trojaczkami. Zamiast tego był o pół głowy niższy. Skarcił się w myślach. Znowu rozmyślał nad rzeczami, które nie były istotne.

- Czy nie powinniśmy przyhamować z cukrem? Wrzuciliśmy już tego naprawdę dużo do koszyka,a tobie - bez obrazy oczywiście - bardzo po nim odbija - zapytał przyglądając mu się spod lekko przymkniętych oczu.

Trafił w sedno. A właściwie trafiłby gdyby nie to, że Huey zdołał uporać się ze swoim uzależnieniem już jakiś czas temu i teraz mógł spożywać to bez większych przeszkód. Nie miał jednak serca teraz tego mówić.

- Tak, pewnie masz rację - uśmiechnął się szerzej w jego stronę opuszczając rękę co drugi odwzajemnił. Przez chwilę stali w komfortowej ciszy dopóki za ich plecami nie rozległ się głośny huk na co Huey podskoczył w miejscu gdzie Louie nawet nie drgnął po prostu mrugając oczami nie wiedząc co się stało. Oboje odwrócili się w stronę hałasu, a gdy ich oczom ukazał się obraz dwójki kaczek leżących koło wywróconych puszek coli od razu poczuli jak ciśnienie lekko im podskoczyło. - Nic wam nie jest?! - Huey mimo wszystko zanim miał dać im ochrzan którego nie słyszeli już od dłuższego czasu postanowił sprawdzić czy przypadkiem nic sobie nie zrobili.

- Z kim ja muszę żyć - mruknął do siebie młodszy mimo wszystko uśmiechając się jedną stroną twarzy czego natychmiast zaprzestał widząc jak jeden z pracowników ochrony zaczął kierować się w ich stronę. Zaklął pod nosem przez chwilę zastanawiając się co zrobić po czym schował się pomiędzy regałami zanim wrona zdołała dostrzec go na miejscu zdarzenia i postanowił poczekać na innych przed wejściem do sklepu.

Nie musiał wcale stać tam długo kiedy zaczęli wychodzić jeden za drugim, Webby nawet otrzepywała się z niewidzialnego kurzu zupełnie tak jakby wdała się w bójkę. Pewnie wcale te stwierdzenie nie było tak dalekie od prawdy.

- Ładnie to tak uciekać kiedy my mieliśmy kłopoty? - Zapytała ubrano na niebiesko kaczka krzyżując ramiona na piersi, a Louie'mu nie pozostało nic innego niż posłać mu niewinne spojrzenie. - Nawet nie rób takiego wzroku, to już na nas nie działa - to było oczywiste kłamstwo, ale na to już nikt nie zwrócił uwagi głośno.

- Przynajmniej pozwolili nam kupić to co już mieliśmy w koszyku - wtrącił się student szeleszcząc wypchaną foliową torbą którą trzymał w jednej ręce.

- Przynajmniej tyle - zgodziła się jedyna dziewczyna w towarzystwie fukając pod nosem i ruszając w stronę rezydencji, a zaraz po niej ruszyli tam i oni. - Rozumiesz, że on chciał nas wyrzucić? Aż się zdenerwowałam - skrzywiła się jednak szybko znów się rozpogodziła zanim ktokolwiek zdołał jej odpowiedzieć. - Tak czy siak użyłam swoich umiejętności których nabyłam na szkoleniu i wszystko się ułożyło - uśmiechnęła się zadowolona wypinając pierś.

- Ale ty po prostu tam stałaś - wytknął jej Dewey złośliwie na co ona lekka się zjeżyła.

- No właśnie! Już sama moja obecność potrafi czynić cuda - zaczęła się bronić ku rozbawieniu dwójki braci.

- Chwila, o jakim szkoleniu mówicie? - Najmłodszy z grupy zmarszczył brwi ciekawy.

- No bo wiesz - dziewczyna zaczęła konspiracyjnym tonem rozglądając się dookoła by sprawdzić czy nikt ich nie podsłuchuje chociaż bardziej było to na pokaz. Następnie pochyliła się w jego stronę. - Przechodzę szkolenie na przyszłego agenta SHUSH.

- Czekaj, serio?! - Krzyknął podskakując i wpatrując się w nią z lekkim niedowierzaniem na co trójka wybuchła śmiechem. Louie natomiast musiał potajemnie uspokoić swoje zbyt szybko bijące serce. Jego oczy cały czas były szeroko otwarte, ale źrenice wracały już do normalnego rozmiaru. - Czyli idziesz w ślady pani B., huh? - Zainteresował się bardziej tematem, a ona kiwnęła głową dumna.

- Co prawda chciałam też iść na studia jednak to tylko by przeszkadzało. Musiałam wybrać, a życie szpiega o wiele bardziej mnie pociąga - uśmiechnęła się szeroko jednocześnie robiąc nagle gwiazdę i po niej nawet nie zatrzymując się na sekundę zupełnie jakby tego w ogóle nie zrobiła. - Tak czy siak nie żałuję, będę największym agentem w dziejach SHUSH, mogę wam to nawet obiecać.

- Nie śmiem w to wątpić. I teraz mówię całkowicie poważnie, jestem pewien, że będziesz żywą legendą zanim skończysz dwadzieścia dwa lata - zapewnił unosząc do góry jeden palec by podkreślić wagę swoich słów.

- Weź nic nie mów. Teraz czuję się staro - złapała się za policzki. Czasami naprawdę nie mogła uwierzyć, że miała już te dziewiętnaście lat na karku. - Przecież jeszcze wczoraj mieliśmy dziesięć lat i spotkaliśmy się po raz pierwszy - wymamrotała nie do końca świadomie wypowiadając te słowa na głos.

- Czas naprawdę szybko leci co nie? - Zaśmiał się Huey zatrzymując się przed bramą i naciskając przycisk który miał ich wpuścić. Żadne z nich nawet nie zauważyło kiedy tak naprawdę trafili z powrotem pod rezydencje.

- Co oglądamy? I nie, Louie. Nie będziemy znów oglądać Imperium Osmańskiego - szybko powiedział Dewey. Kochał brata i byłby wstanie poruszyć dla niego niebo i ziemię, ale naprawdę nie miał żadnych sił żeby znów ten serial który nawet nie miał ciekawej fabuły.

- Akurat tym razem chciałem zaproponować coś innego - powiedział obrażony, a gdy spojrzenia skupiły się na nim kontynuował. - Co wy na to żeby obejrzeć Wehikuł Czasu? Znalazłem ten serial wczoraj kiedy skakałem po kanałach. Z tego co się orientuję opowiada on o jakiejś dziewczynie która chcąc uciec od swojej rodziny przez przypadek trafia do alternatywnych wymiarów? - Wzruszył ramionami. - Nie moje klimaty, ale wydaje się nawet ciekawe.

- W sumie... Dlaczego by nie? - Zgodził się Huey, a zaraz po nim Dewey i Webby. Wygląda na to, że mieli już zaplanowane co będą robić przez najbliższe kilka godzin.

---

Lena kopała z nudów w obudowę swojego łóżka jednocześnie wyglądając przez okno. Grzywka z lekka opadała jej na oczy jednak nie chciało jej się nawet jej poprawiać, i tak jej nie przeszkadzała. Ziewnęła lekko po czym pokręciła głową i sięgnęła do kubka z kawą który stał na jej biurku nie daleko niej. Niedawno wróciła z pracy w której na dobrą sprawę panował naprawdę duży ruch, większy niż zazwyczaj, a i tak kawiarnia była jedną z najlepszych w mieście, jednocześnie z dobrymi cenami więc była często oblegana. Na dodatek musiała użerać się z dość niecodziennym klientem jakim była jakaś kobieta w apaszcze oraz okularach przeciwsłonecznych. Nie przespała również dobrze ostatniej nocy myśląc nad kilkoma kwestiami.

Wstała pierwszy raz od dłuższego czasu krzywiąc się gdy poczuła mrowienie przez które jej nogi lekko się ugięły, a następnie wzięła ostatni łyk naparu żeby odstawić naczynie na bok i ruszyć do wyjścia. Naprawdę nie chciała tego robić i naprawdę nie miała na to teraz nerwów jednak najwyraźniej sytuacja zaczynała powoli tego wymagać. Tak jak się spodziewał zastała swoją siostrę w salonie gdzie ćwiczyła różne wiązania lin. Koliber od razu uniosła głowę napotykając niby obojętne spojrzenie starszej po czym odłożyła to czym się zajmowała i przekręciła się w jej stronę nadal siedząc. Była pewna, że dziewczyna była naprawdę wyczerpana i miała odpoczywać u siebie więc nie do końca rozumiała dlaczego tu przyszła i chciała się tego dowiedzieć.

- Pójdziemy do Magici - oznajmiła, a czarnowłosa miała ochotę spojrzeć na nią jak na wariata. Doskonale znała niechęć kaczki do jej ciotki i to, że sama wychodziła z taką propozycją było zwyczajnie niespodziewane pod każdym względem.

- Okej, a dlaczego tak nagle? - Zaczęła się powoli podnosić chcąc wybadać grunt.

- Po prostu... Po prostu mam przeczucie. Od pojawienia się Louie'go coś znacząco mi tu nie gra i czuję, że jeśli się jej dopytamy o te całe impulsy magii to w końcu do czegoś dojdziemy - zaczęła gestykulować wymachując gwałtownie dłońmi. - Nie zrozum mnie źle, cieszę się, że chłopak wrócił, ale jednak... Wszystko jakoś dziwnie zgrało się w czasie właśnie z tym. Na dodatek podobno powiedział temu gościu od wynalazków, że niby jego spotkanie z jego rodziną i ze mną ma w jakiś pokrętny sposób uratować świat. Jasne, niby potem przyznał, że powiedział to tylko po to żeby bardziej przyciągnąć uwagę, ale ponownie- - wzięła głębszy oddech dopiero orientując się, że mówiła na jednym wdechu. - To dziwna rzeczy do powiedzenia żeby zdobyć atencję.

- Rozumiem co czujesz - uspokoiła ją. - Szczerze mówiąc ja też mam co do tego wszystkiego mieszane uczucia i jeśli by to tobie pomogło możemy pójść do Magici - zgodziła się. - Rozgryziemy to - obiecała po chwili ciszy nie chcąc by starszej ponownie włączył się zdenerwowany słowotok.

- Oczywiście, że tak - przytaknęła, a jej ramiona opadły ku dołowi.

---

Louie przesunął się nieco w bok by chwycić puszkę pepa która stała nieco dalej od niego. Tak naprawdę tylko on pił ten napój chociaż wiedział, że inni również go lubili. Chociaż mogło to się zmienić, a on mógł tego nie zauważyć. Na własne życzenie. Jego rozmyślenia przerwał dzwonek telefonu po którym włączyła się charakterystyczna melodyjka która od razu wskazała im kto nie wyciszył telefonu do seansu. Byli już w połowie sezonu pierwszego i naprawdę nie chciał tego przerywać jednak widząc po iskierkach w oczach Webby od razu rozpoznał kto najwyraźniej dzwonił. Przynajmniej to się nie zmieniło... Kogo on chciał oszukać? W końcu tak naprawdę nie za wiele go to obchodziło.

- Halo? Lena? Wszystko w porządku? - Zapytała dziewczyna włączając rozmowę z kamerkami, a odcinek został zastopowany. Teraz każdy wpatrywał się w ekran telefonu najstarszej. Louie zerknął tam tylko przelotnie jednak na tyle długo by zorientować się, że młoda kobieta była najwyraźniej w szoku.

- Em, Webby? Moglibyście tutaj przyjść? - Zapytała wpatrując się przez moment w jakieś miejsce za kamerą by po chwili znów powrócić wzrokiem do aparatu.

- Lena co się dzieje? - Zapytała zmartwiona skanując po części również otoczenie za jej przyjaciółką. Powoli rozpoznawała gdzie ta mogła być jednak wolała trzymać się ostatniej nadziei.

- Jestem w mieszkaniu Magici - potwierdziła jej obawy. - Wszystko, dosłownie wszystko jest zdemolowane, a tej starej wiedźmy nigdzie tu niema.

I wraz z tą wiadomością na twarzach trzech kaczek pojawiło się szczere zaniepokojenie. Najmłodszy za to zakrztusił się napojem który właśnie przełykał potrzebując chwili by ta wiadomość do niego dotarła. To wszystko działo się za szybko. O wiele szybciej niż na początku przypuszczał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top