Rozdział 3
Obudziło go dość mocne szturchanie w ramię, a gdy otworzył oczy zdał sobie sprawę, że dziób jego brata jest zdecydowanie za blisko jego własnego więc odsunął się niezadowolony na komfortową dla niego odległość. Nie często zdarzało się żeby Dewey budził się przed nim. Była to naprawdę rzadkość i kiedy już występowała praktycznie nikt nie dowierzał mówiąc, że zmyślają. Nawet Webby miała swoje chwilę zwątpienia chociaż nie były one takie mocne. W końcu kochała swoich kuzynów i nie wierzyła, że mogliby ją okłamywać. Poprzysięgli i nigdy nie zamierzali złamać słowa. Zaczął więc się zastanawiać czy to przypadkiem nie on zaspał na śniadanie chociaż znowu mógł to łatwo obalić za pomocą tego, że jego budzik nie zadzwonił jeszcze ani razu, a nie wyłączał się sam dopóki ktoś go nie naciśnie, był również na tyle donośny, że na pewno by go obudził nawet i za pierwszym razem. Kolejną opcją było to, że szykowali się na przygodę, która wymagała od nich wczesnego wstania. Jednak znowu to nie mogło być to, zostałby o tym poinformowany wcześniej, przynajmniej wujek Donald na pewno by mu o tym powiedział również się pytając czy chce i może jechać ponieważ rozumiał, że jego najstarszy siostrzeniec również ma swoje życie, które nie kręci się tylko wokół tego.
Pracował w laboratorium, nawiązywał relacje z ludźmi chcąc oswoić się z wychodzeniem częściej poza swoją strefę komfortu oraz również studiował. Co prawda nie musiał się wiele uczyć ponieważ już w liceum potrafił większość materiału z roku na którym był obecnie oraz był na nauczaniu domowym w praktycznie wszystkich przypadkach, tylko nielicznie pokazując się na uniwersytecie, ale jednak musiał przykładać do tego wagę oraz nie zaniedbywać swoich obowiązków. Chciał w przyszłości zostać profesjonalnym biochemikiem i potrzebował wprowadzić kilka wyrzeczeń, ale nie żałował. A wszyscy wspierali go w tej decyzji. Dewey w przeciwieństwie do niego nie zdał nawet matury, co śmieszne nie napisał jej tylko i wyłącznie dlatego, że akurat zachciało mu się wyruszyć na przygodę, a później doszedł do wniosku, że i tak jej nie potrzebował bo nie zamierzał tak jak on kształcić się dalej. Wystarczało mu już to co miał, a teraz sam uczył się wszystkiego co według wujka Scrooge'a oraz ich matki przydałoby mu się podczas zwiedzania starożytnych świątyń i innych zagrażających życiu wycieczkach. Webby postąpiła podobnie jak jego młodszy brat chociaż ona w przeciwieństwie do niego niemalże płakała kiedy oznajmiała im, że nie idzie na studia mimo iż miała wszystkie egzaminy napisane na niemalże sto procent.
Kochała się uczyć, poznawać nowe rzeczy, a potem to wykorzystywać w praktyce. Oddawała się również temu całkowicie, a z roku na rok tylko mocniej się w to wciągała, niemalże mocniej niż Huey, kiedy postawił sobie za zadanie zapamiętać każde najmniejsze słowo w swoim podręczniku. Ale znowu, tak jak on musiała wyrzec się niektórych swoich pragnień żeby zdobyć coś innego czego równie mocno chciała. Szkoliła się bowiem na kolejnego agenta SHUSH chcąc pójść w ślady swojej babci. Raz nawet powiedziała im, że jej cichym marzeniem jest przerośnięcie w osiągnięciach starszej kobiety i zobowiązała ich do milczenia w tej kwestii.
Szczerze mówiąc oboje naprawdę wierzyli, że byłaby do tego zdolna chociaż w siebie wątpiła. Violet ku jego zaskoczeniu skończyła na takim samym profilu co on i to na dodatek byli oficjalnie w jednej klasie, chociaż ona w przeciwieństwie do niego chodziła na każde zajęcia i nawet nie myślała o tym, że mogłaby opuścić nawet jedną lekcję, a co dopiero cały dzień. Z tego co mu powiedziano za to June oraz May poszły razem w kierunku prawniczym i starały się żyć jak najnormalniej wraz z ciotką Daisy, a Gosalyn przechodziła przez studia matematyczne i fizyczne nadal mając za cel stworzenie bezpiecznego portalu oraz przywrócenie swojego dziadka z powrotem. Naprawdę imponowała mu tym, też chciałby mieć w sobie taką wytrwałość jak ona. Jeśli teraz się nad tym zastanowić ułożyli sobie praktycznie życia, wszystko jak na razie układało się wręcz idealnie, jakby był to jeden z najlepszych snów jakie miał. Nawet przeszłość już tak nie bolała i powoli się zabliźniała. Co prawda pozostawi po sobie dość dużą bliznę w jego umyśle, ale i tak wszystko się ułoży. Był o tym przekonany.
— Halo! Ziemia do Huey'a! — Krzyknęła mu do ucha ubrana na niebiesko kaczka przez co podskoczył gwałtownie wystraszony i zdezorientowany opuszczając swego rodzaju trans rozmyśleń. Posłał lekko poirytowane spojrzenie młodszemu. — Hej, nie patrz tak na mnie. Po prostu się wyłączyłeś, wolałem cię już od dwóch minut - usprawiedliwił się unosząc dłonie w geście poddania na co wszelkie negatywne emocje go opuściły. W końcu jak miał się na niego gniewać? — Czy wszystko w porządku?
— Tak, po prostu się zamyśliłem o tym wszystkim — wytłumaczył posyłając mu uspokajający uśmiech nie chcąc go denerwować i psuć nastroju. Zresztą nawet nie skłamał co drugi bez wątpienia wyczuł. — A więc co sprawia, że jesteś taki podekscytowany? — Zapytał spodziewając się, że zaraz potem spotka się z podekscytowanym słowotokiem młodszego, nie mylił się.
— Jedziemy na kolejną przygodę! — Podskoczył w miejscu ciągnąc go za sobą. — W sensie, nie zostało to jeszcze oficjalnie ogłoszone, posłuchałem tylko jak Fenton rozmawiał wraz z Gyro z wujkiem Scrooge'm i oni coś mówili o tym, że muszą, w sensie musimy bo całą rodziną, wraz z Leną gdzieś pojechać by coś załatwić. Podobno jest to super ważne i nie mogą zdradzić więcej szczegółów dopóki nie będziemy na miejscu — mówił szybko chcąc podać jak najwięcej szczegółów co z jego naturą było praktycznie niemożliwe. — No i jeśli to nie jest kolejną przygoda to ja jestem najgorszym piosenkarzem na świecie. Kto wie? Może odkryli jakiś skarb? Albo namierzyli jakieś zaginione miasto, które musimy zbadać? — Ekscytował się dalej biegając po całej długości pokoju. Nadal go dzielili i ani razu nie przyszło im nawet do głowy zmienić go na na jakiś inny mimo iż wydawał się być za mały jak na ich dwójkę.
— Hej, hej, spokojnie — polecił całkowicie siadając i odruchowo przyjmując poprawną postawę ciała czym czasami potrafił onieśmielać. — Nie sądzę żeby to było takie ważne jak się wydaje. Przecież znasz tą dwójkę, czasami po prostu przesadzają lub wyolbrzymiają. A nawet jeśli tym razem tego nie zrobili to pewnie ciebie nawet by to nie zainteresowało biorąc pod uwagę to co uważasz za interesujące, a co w porównaniu oni — zwrócił uwagę.
— Ale ja mam przeczucie, że to będzie serio ciekawe! — Sprzeciwił się zajmując w końcu miesjce koło niego. — Słuchałem przez kilka minut no i oni upierali się, że musimy tam pojechać całą rodziną inaczej to się nie uda. Wujek Scrooge próbował wydusić od nich informacje na ten temat jednak ci milczeli więc zakładam, że to nie może zostać powiedziane. A co jeśli się okaże, że mamy podsłuchy dlatego nic nie powiedzieli?! — Wciągnął szybko powietrze chwytając go za ramiona i zaczynając nim trząść na boki jakby chciał żeby rozważył te opcję całkowicie na serio.
— Dewey, myślę, że jeśli faktycznie pojedziemy gdzieś to zostanie to ogłoszone pod koniec śniadania żebyśmy zjedli w spokoju — oznajmił podnosząc się i zdejmując z siebie jego dłonie. — A teraz pójdę się umyć i przebrać okej? Dołączę do ciebie za chwilę — i wraz z tymi słowami wyszedł z pokoju, a zaraz za nim zadzwonił jego budzik który został natychmiast wyłączony przez młodszego.
Huey ruszył przed siebie powoli pogrążając się w swoich myślach. Skoro to wszystko rozbudziło jego brata na tyle żeby już skakał po pokoju nawet nie do końca wiedząc co to było to mógł założyć, że faktycznie było to dość ciekawe, nawet z punktu widzenia Dewey'go. Z drugiej strony szczerze wątpił co do tej teorii. W końcu nie było tajemnicą, że starsi dorośli nie chcieli ich już nigdzie ze sobą zabierać jeśli groziło im prawdziwe niebezpieczeństwo, zupełnie jakby przy innych przygodach magicznie ono znikało tylko gdy jego wskaźnik opadał. Od zaginięcia - bo nie potrafił przyjąć opcji, że jego najmłodszy brat jest martwy - Louie'go stali się naprawdę nadopiekuńczy. Mimo, że całą trójką udawali, że tego nie wiedzieli to wtedy kiedy myśleli, że śpią to chodzili po rezydencji sprawdzając ich pokoje i przy okazji orientując się czy na pewno wszystko w porządku.
Mieli czternaście lat, byli przerażeni i zszokowani tym wszystkim. Po części również obwiniali siebie chociaż starsi próbowali wybić im to z głów, zupełnie jakby sami tego sobie nie robili. To wszystko było... trudne. Nawet wujek Donald wraz z Daisy przypłynęli z powrotem żeby pomóc w poszukiwaniach. Zapanował wtedy naprawdę wielki chaos. Na domiar złego wrogowie Scrooge'a którzy nie zostali jeszcze w pełni pokonani wyczuwając okazję rzucili się na nich chcąc jak najszybciej ich wykończyć. To był okres płakania po nocach i okres kiedy puste obietnice przestały mieć znaczenie. Wszyscy stracili nadzieję, wszyscy powoli rezygnowali głęboko w sobie wiedząc, że to na nic. Ciągnęli jednak poszukiwania przez następne dwa lata. Później musieli pogodzić się ze smutną prawdą, odbył się pogrzeb. Zamrugał szybciej oczami chcąc pozbyć się nagłej wilgoci którą poczuł w kącikach kanalików łzowych. Nie mógł teraz zacząć płakać. To prawda, nadal nie wyszedł całkowicie z żałoby, ale musiał pójść dalej tak jak powiedziała Webby. Nie mógł zostać tu na zawsze. Był coraz starszy, czas nie zatrzymałby się tylko i wyłącznie dla niego ponieważ nie był gotowy. To tak nie działało.
Nawet nie zauważył kiedy wszedł do łazienki i wykonał wszystkie podstawowe czynności. Nawet wziął szybki prysznic chociaż zazwyczaj nie robił tego z rana. Czuł jednak potrzebę odświeżenia się. Umycie zębów oraz twarzy nie zdołało tego zapewnić w takim stopniu w jakim chciał. Westchnął schodząc po schodach i słysząc wyraźne głosy dochodzące z jadalni. Najwyraźniej tylko jemu zajęło to tak długo za co poczuł małe wyrzuty sumienia mimo tego, że natychmiast je wypędził. Nie powinien czuć się winny z takiego powodu, w końcu nie on pierwszy i nie ostatni doszedł pod koniec. Kiedy przekroczył próg drzwi Webby pomachała w jego stronę z szerokim uśmiechem. Po jej prawej stronie zasiadał jego brat, a lewe siedzisko było wolne z czego dość prosto dało się wywnioskować, że było przeznaczone dla niego. Skinął jej na powitanie głową, a następnie usiadł na krześle. Od razu zaczęła się pomiędzy nimi dość luźna dyskusja, która na szczęście nie sprowadzała się do tego co zdołał podsłuchać Dewey.
Najmłodszy wraz z wiekiem znacznie bardziej zaczął zwracać uwagę na to co powinien robić, a czego nie. Gdyby teraz zaczął o tym mówić wujek Scrooge który jak na swoje lata miał dość nadzwyczajny słuch natychmiast by go usłyszał nawet gdyby mówił najciszej jak się da. A nawet jeśli nie on to pani Beakley by to wychwyciła. W końcu jakby się dowiedzieli, że któreś z nich by podsłuchiwało to na pewno czekałoby ich małe kazanie o tym co wolno, a czego nie. Pomimo wesołego nastawienia u nastolatków wśród starszych dorosłych panowało nerwowe napięcie rozprowadzane głównie przez siedzącą u szczytu stołu kaczkę.
Od rozmowy z Gyro czuł się podenerwowany, zwłaszcza przez to, że było to wcześnie rano oraz na dobrą sprawę nie chciał mu konkretnie powiedzieć o co mu chodziło.
Męczyło go to jednak ożywił się na informacje, że dzieci również miały pójść z nim. Znaczy, wiedział, że nie byli już dziećmi, nawet jego siostrzeńcy którzy jeszcze dzień temu wydawało się być tacy mali już za miesiąc mieli swoje dziewiętnaste urodziny. Nie zmieniało to jednak tego, że nie chciał ich narażać zwłaszcza, że nie wiedział nawet o co konkretnie chodziło. Na początku stracił Delle przez to, że chciał spełnić jej marzenie dotarcia do gwiazd, potem stracił Louie'go nawet na dobrą sprawę nie znając powodu. Przez całe lata dochodzenie stało w miejscu, nie zdołali nawet ustalić czy na pewno został zabrany z Ducktown i to dobijało ich wszystkich. Gdyby miał chociażby cień podejrzeń co do tego co się z nim stało to byłby w stanie poświęcić tyle pieniędzy żeby go odzyskać ile wydał na swoją siostrzenicę, a nawet więcej. Bał się okropnie o to, że jego rodzina na powrót się rozerwie jednak wszyscy zdawali się go o to nie obwiniać tak jak było wcześniej.
Podniósł się ze swojego miejsca zwracając na siebie uwagę większości zebranych. A nawet jeśli ktoś jeszcze nie obrócił swojej głowy w jego stronę został nakierowany wzrokiem w tamtym kierunku z pomocą spojrzeń innych albo delikatnego szturchnięcia w bok jak to było w przypadku Dewey'a oraz Webby. Zatrzymał się wzrokiem na chwilę na dziewczynie po czym praktycznie niezauważalnie potrząsnął głową. Nie jego obawy były teraz najważniejsze.
— Gyro oraz Fenton poinformowali mnie, że musimy udać się do portu. Nie do końca jeszcze wiem o co chodzi jednak jestem w stanie was zapewnić, że nie będzie to nie niebezpieczne — nie mógł ich o tym zapewnić. Sam przed chwilą przecież powiedział, że nie do końca zdawał sobie sprawę o co się rozchodzi. Wolał jednak by inni nie denerwowali się zbytnio mimo, że mogli wyczuć jego podenerwowanie. — Ruszamy za chwilę całą rodziną, po drodze musimy jeszcze wstąpić po Lenę bo podobno jest do tego potrzebna. A teraz szybko skończcie i idźcie do samochodu — poinstruował samemu podnosząc się ze swojego miejsca i udając się w stronę wyjścia by po chwili zniknął za drewnianymi drzwiami.
— Oho, szykuje się nowa przygoda — Della odezwała się jako pierwsza z wyraźnym zadowoleniem na twarzy. Już od dawna świerzbiło ją żeby takową zaproponować, ale za każdym razem się powstrzymywała. Nigdy się nie wydawało żeby to był dobry moment, nawet gdy wydawało się, że było już lepiej. Tak po prostu nie wypadało.
— Znając życie to nie będzie nic wielkiego, gdyby było przeciwnie wujek Scrooge dostałby wszystkie informacje od razu — zwrócił uwagę Donald jako jedyny mając swoją porcję jedzenia nadal na talerzu. On z nich wszystkich jadł najpowolniej, a raz gdy dwójka chłopców się o to go zapytała to ich matka odpowiedziała tylko, że kiedy był młodszy to za każdym razem przeciągał jedzenie przed przygodami mówiąc, że chce się delektować swoim "ostatnim posiłkiem". Kiedy młodsi śmiali się z tego przez następne parę dni bliźniaki przez dobrą godzinę prowadziły sprzeczkę kto w dzieciństwie miał najwięcej swoich dziwactw. — Po za tym gdyby to naprawdę było niebezpieczne nie zabierał by dzieciaków.
— Nie jesteśmy dziećmi — zaprotestował Dewey robiąc niezadowoloną minę.
— Dla mnie zawsze będziecie maluchami — nie zgodziła się Della chwytając ubraną na niebiesko kaczkę za policzek i lekko nim potrząsnęła. Mimo tak długiego okresu czasu żadne z nich nadal nie wyrosło z swoich ulubionych kolorów.
— Mamo! — Jęknął niezadowolony z jej gestu jednak nie protestował za bardzo wiedząc, że i tak nie ma po co.
— No już, już — puściła go uśmiechając się szeroko. — Jestem pewna, że przeżyjemy wspaniałą przygodę nawet jeśli będzie naprawdę na małą skalę. Kto wie? Może znajdziemy jakąś błyskotkę do kolekcji.
Po tych słowach zapadła niezręczna cisza, a gdy kobieta zdała sobie sprawę z tego co powiedziała miała ochotę uderzyć się w twarz, krew również nieco odpłynęła z jej policzków chociaż nie dało się tego dostrzec. Skarby były czymś w rodzaju tematu tabu. Nikt o nich nie wspominał, nikt ich nie szukał świadomie podczas przygód oraz starano się nie przykładać do nich zbyt dużej wagi. W końcu to kojarzyło im się z nim, to on był od tego żeby pytać czy będzie tam jakieś złoto, to on był od tego żeby świadomie schodzić ze ścieżki mając przeczucie, że mógłby coś znaleźć. I nikt się nie spieszył żeby przejąć tą rolę. To było podobne do tego jak przestali kupować ulubiony pep chłopaka lub całkowicie przestali włączać kanał na którym leciały powtórki Imperium Osmańskiego, które mimo iż miało naprawdę wiele lat to nadal się doskonale sprzedawało. Webby odchrząknęła uśmiechając się w ich stronę i schodząc z krzesła chcąc wyraźnie rozluźnić atmosferę.
— No cóż, chodźmy! Nie dajmy przygodzie czekać! — Zarządziła, a wszyscy odruchowo poszli za nią, kiedy ta prowadziła ich z pozoru pewnym siebie, ale i wyluzowanym krokiem, który starała się przybrać jak najlepiej. Dewey poczuł raniące ukłucie deja vu.
---
Lena stała przed swoim domem na podjeździe w towarzystwie Violet która przeglądała pewien stary grymuar, który razem we dwójkę wypatrzyły podczas jednej z wyprzedaży garażowych z domu niedaleko. Kobieta która im to sprzedawała zdawała się kompletnie nie wiedzieć o jego prawdziwych właściwościach chociaż mówiła im, że do niego zaglądała i ostrzegała, że wszystko co zostało w nim zapisane zostało napisane w jakimś dziwnym języku którego kompletnie nie rozumiała. Dopytały jeszcze trochę i dowiedziały się, że należało to podobno do jej prababki. W wolnym czasie siostry zamierzały się temu przyjrzeć chociażby z własnej ciekawości. Nie musiały długo czekać aż samochód na który czekała najstarsza zatrzymał się w odpowiednim miejscu, a drzwiczki uchyliły się ukazując starszą kobietę, która najwyraźniej siedziała najbliżej wejścia. Pożegnała się z czarnowłosą po czym rzucając ciche powitanie zajęła miejsce koło Webby. Przez chwilę panowała cisza aż dziewczyna obok niej nie położyła dłoni na jej ręce zwracając jej uwagę na nią.
— Lena, wiesz może o co chodzi? — Zapytała mając szczerą nadzieję, że ta faktycznie będzie w stanie ich oświecić z czym mają doczynienia. Ta jednak pokręciła głową przecząc co wywołało jęk niezadowolenia u niej i młodszego z braci obok.
— No dalej, musisz coś wiedzieć — zachęcał ją Dewey, ta jednak patrzyła na niego unosząc tylko wyżej brew. — No przecież jesteś Leną! Nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych!
_ Wybacz, ale tym razem naprawdę nie wiem. Kiedy zadzwonił do mnie telefon, a po drugiej stronie usłyszałam głos BOYD'A byłam najpewniej równie zdezorientowana jak wy kiedy pierwszy raz o tym usłyszeliście — mówiła bez przeszkód, a wszyscy zdawali się zignorować to, że Scrooge siedział wcale nie tak daleko od nich i wszystko słyszał.
— Nie musicie się tym przejmować dzieciaki & obiecał poprzysięgając sobie, że nawet jeśli zajdzie taka potrzeba to osobiście osłoni ich własnym ciałem. — Gyro nie wysłałby nas w niebezpieczeństwo bez żadnego słowa. Może jego wynalazki bardzo często wariują, ale jak na razie jest sprawny umysłowo — na ten komentarz Lena parsknęła lekko pod nosem, ale po chwili odchrząknęła powracając do swojej wcześniejszej aparycji.
— Musiał być jednak jakiś powód dlaczego chcą nas tam wszystkich — przypomniał Huey kartkując zawzięcie swój podręcznik Młodych Świstaków. — Gdyby to nie było istotne to na dobrą sprawę nie musielibyśmy iść tam osobiście tylko kogoś tam posłać, pan Gyro również nie poszedł by rozmawiać z wujkiem Scrooge'm twarzą w twarz gdyby to nie było ważne. Nie zapominajmy też, że- — w tej chwili urwał gwałtownie kiedy samochód zatrząsł się od najpewniej uderzenia w kubeł na śmieci.
— Launchpad! — Krzyknął na niego najstarszy mężczyzna z grupy na co kierowca odpowiedział głośno przeprosinami.
— Ja bym to zrobiła lepiej — burknęła pod nosem Della krzyżując ramiona na piersi i z lekka chowając swój dziób w zagłębieniu swojej szyi.
— Nie zapominajmy też, że również powiedziano żebyśmy zabrali ze sobą Lenę — kontynuował jakby nigdy nic. Podczas swojego życia jako część rodziny Duck zdołał się przyzwyczaić do specyficznej jazdy ich pilota. — Pewnie chodzi o coś magicznego — doszedł w końcu do wniosku zamykając teatralnie książkę uprzednio zaznaczając stronę przyszytą do okładki zakładką.
— Mam nadzieję, że tylko nie rzucimy przez przypadek na miasto jakiejś klątwy — rzucił od niechcenia Donald, a na dziobach jego siostrzeńców pojawiły się nieco większe uśmiechy.
— Jesteśmy na miejscu! — Poinformował ich rudowłosy zatrzymując się tak gwałtownie, że gdyby nie pasy to większość wypadłaby ze swoich siedzeń.
Zaczęli kolejno wychodzić na zewnątrz, a w twarz Huey'a od razu uderzył znajomy zapach morza który tak kojarzył mu się z życiem na łodzi kiedy ich zmartwienia ograniczały się do pieniędzy oraz okazyjnie prześladowców w szkole, których i tak potrafili przegnać. Cóż, Dewey potrafił jednak on i najmłodszy z ich trójki również mieli swoje momenty. Zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu kogokolwiek kto mógłby im wytłumaczyć co się tutaj działo i dlaczego zostali tu zebrani w komplecie. Nie napotkali wzrokiem jednak na nikogo, dopiero po kilku minutach Webby wskazała na jeden z ciemniejszych kątów obok pewnej limonkowej łódki obok której kucała jakaś sylwetka z ubraniem w identycznym kolorze. Spojrzeli na siebie i kiwnęli jednocześnie głowami niemo komunikując się i ruszyli w tamtym kierunku.
Zdenerwowanie zaczęło coraz mocniej się nasilać w żołądku ubranej na czerwono kaczki wykręcając nieprzyjemnie organy. Miał przeczucie, że zaraz coś się stanie, nie potrafił tylko stwierdzić czy dobrego czy wręcz przeciwnie. Instynktownie złapał za rękaw osobę idącej koło jego boku którą okazał się jego wuj. Ten tylko spojrzał na niego z lekka zdziwiony jednak nie skomentował tego zachowania i po prostu pozwolił mu się trzymać. Najwyraźniej rozumiał, że wyższy miał mieszane odczucia co do tego wszystkiego tak jak również on sam. Na czele ich grupy jak zwykle stanął wujek Scrooge który przez chwilę przyglądał się drugiemu wyczekująco. Ten mimo to zdawał się w ogóle nie robić sobie sprawy z tego, że tam stoją więc postanowił zastukać kilkakrotnie swoją laską o ziemię. Zadziało bowiem młodszy wyprostował się. Nadal jednak stał do nich tyłem z narzuconym kapturem na głowę.
— Z kim mam przyjemność? — Zapytał, a Huey od razu rozpoznał ten głos. Należał on do mężczyzny ze sklepu który oddał im kable, które chcieli kupić, a ich zabrakło w pudełkach. Zmarszczył brwi wychodząc jeden krok do przodu jednak nikt nijak nie zareagował na to, wszyscy byli zbyt skupieni na mężczyźnie który zdawał się być w ich oczach coraz bardziej podejrzany.
— Ze Scrooge'm McDuck — spojrzał na niego nieprzychylnie. - Kazano nam tu przyjechać, żądamy wyjaśnień w takim razie w jakiej sprawie — przez chwilę miał ochotę żeby zacząć tłumaczyć to bardziej jak do małego dziecka jednak odpuścił. Nie miał ani ochoty, ani siły na jakiekolwiek złośliwości. Zwłaszcza, że nie znał osoby przed nim, a mogła mieć informacje, które mogliby stracić gdyby postanowił się obrazić i odejść.
— Rozumiem... — westchnienie rozniosło się dookoła i mimo iż nie było głośne to brzmiało donośnie w głowie Huey'a. Ubrana na zielono zielono czaczka obróciła się powoli w ich stronę ukazując swoją twarz, odezwał się również zanim ktokolwiek zdążyłby przetworzyć sytuację i zareagować. — Długo się nie widzieliśmy, prawda wujku Scrooge? — Zapytał z delikatnym uśmiechem na ustach. i
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top