Rozdział 1

Webby stała w drzwiach nie będąc pewną czy powinna wejść czy może raczej nie. Przyszła tu zaraz po śniadaniu chcąc pogadać z swoimi... Kuzynami? Jak zwał tak zwał. Po tym jak zjadła swoją porcję naleśników zapytała swoją babcię o to czy może w związku z zbliżającymi się urodzinami swoich przyjaciół zorganizować im jakąś niespodziankę. Po tym jak Louie zniknął bez śladu wszystko się pogorszyło, a kiedy uznano go za zmarłego ponieważ poszukiwania nic nie dały było tylko gorzej. Do ich pełnoletności nie zabierano ich już na żadne bardziej niebezpieczne przygody chociaż nie zaprzestali na nie jeździć, zaczęto unikać spotkań pełną rodziną jak można było zauważyć po tym, że tylko ona i starszą kobieta przebywały w jadalni, no i najgorszą częścią całego roku stawały się ich urodziny. Praktycznie przestano je obchodzić. Nie chcieli pójść dalej bez jednego z nich, nie wyobrażali sobie tego. Musieli jednak zacząć żyć, a Webby postanowiła, że to wszystko zacznie. Że popchnie swoich bliskich do tego żeby poszli dalej nawet jeśli to będzie ich bolało. Tak po prostu byłoby lepiej. Szarowłosa spoglądała na nią przez chwilę po czym westchnęła podchodząc do niej. Mimo upływu lat nadal zachowywała się tak jakby była dzieckiem, które nie rozumiało świata i potrzebowało kogoś żeby prowadziło je za rękę. Ona jednak nie narzekała.

— Kochanie, uważam, że nie mnie powinnaś się o to pytać. W końcu to urodziny chłopców, może do nich pójdziesz? — Zasugerowała, a niższa skinęła głową w potwierdzeniu, że przyjęła to do wiadomości. Niemalże zeskoczyła ze stołu i rzucając coś szybkiego na pożegnanie ruszyła szybkim krokiem do odpowiedniej części budynku by wbiec po schodach na górę i zatrzymać się przed odpowiednimi drzwiami.

Zapukała i nie czekając na odpowiedź otworzył je, ale dość szybko się zatrzymała. Jej oczom ukazał się Dewey siedzący po turecku na jaskrawym dywanie który został znaleziony podczas jednej z podróży, a jego postura wydawała się być zrobiona jakby z kamienia, nawet nie drgnął kiedy bezceremonialnie niemal wkroczyła do środka. Wpatrywał się w ścianę przed sobą praktycznie tak jakby zaraz miała dać mu na srebrnej tacy wszelakie odpowiedzi na świecie i informacje na pytania, które tworzył w swojej głowie. Wyraźnie był zamknięty w swoich myślach, jakby wprowadzony w trans podobny do tego, który tworzą iluzjoniści na ich asystentach. Dookoła rozniosła się niezręczna cisza której dziewczyna z głębi serca okropnie nienawidziła, zbytnio kojarzyła jej się z tym jak pewnego dnia wszystko nagle ucichło pozostawiając w jej uszach tylko i wyłącznie szum jej własnej krwi, która płynęła w jej układzie krążenia szybciej niż powinna. Przez moment przeskakiwała z nogi na nogę po czym odchrząknęła zwracając na siebie jego uwagę, on natomiast podskoczył wystraszony w miejscu nie do końca potrafiąc nawet stwierdzić ile tam stała czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Zaśmiał się nerwowo drapiąc się w odruchu po karku.

— Cześć Webby, wystraszyłaś mnie — zaśmiał się co ona po chwili również odwzajemniła podchodząc do niego i podając rękę chcąc pomóc mu wstać co on oczywiście przyjął.

— Wybacz, nie miałam takiego zamiaru — kiedy stanął na nogi odsunęła się nieco, a potem uderzyła w nią świadomość, że skoro już tu przyszła to nie będzie odwrotu tak jak wtedy kiedy wpadali na siebie w ostatnim czasie przelotem. — Emm, mam do ciebie pytanie. Właściwie pytanie dotyczące ciebie i Huey'a — wytłumaczyła swoją obecność bawiąc się palcami u rąk.

— Tak? Coś się stało? — Dopytał zachowując swoją nieświadomość dopóki jej usta ponownie się nie otworzyły, a ta jedna kwestia nie przecieła powietrza między nimi na kawałki.

— Chcesz żebym coś zorganizowała na wasze urodziny?

Oboje zamilkli, a wraz z tym dziewczyna poczuła gromadzące się w jej żołądku napięcie, które z chwili na chwilę tylko wzrastało. To nie było tak, że obawiała się, że chłopak ją okrzyczy lub coś w tym stylu, wiedziała, że nigdy by tego nie zrobił, nie był w końcu typem takiej osoby. Bała się jednak, że może poruszyła zbyt wrażliwą strunę i po prostu nie powinno jej to w ogóle przychodzić do głowy. Może powinna ucichnąć i przeprowadzić wewnętrzną debatę na temat tego czy ona w ogóle myśli o konsekwencjach tego co robiła. Ale taka była już jej natura, działała pod wpływem emocji i nic nie było w stanie tego zmienić nawet gdyby bardzo się starała zastąpić to taką cechą jak logiczne ocenianie sytuacji i zachowań. Tą myśl tylko pogorszyła jej poczucie winy, w końcu to nie ona miała cechować się realistycznym spojrzeniem na świat.

— Słuchaj, może... Może jeszcze w tym roku to odpuścimy — zaproponował opuszczając głowę. Gdyby ktoś go zapytał o to jak się czuł teraz w tej sytuacji to bez wahania odpowiedziałby, że jakby ktoś postanowił zmiażdżyć jego organy wyjątkowo ciężkim kamieniem. Nawet mówić było mu trudno tak jakby coś zatykało mu gardło. Był pewny, że jeśli by się zaraz nie poprawił to mógłby przestać ufać swojemu głosowi. - W sensie, po prostu mamy do tego jeszcze cały miesiąc więc po co się teraz tym przejmować? — Spróbował wybrnąć machając przez moment dłońmi na boki i wymuszając na swojej twarzy uśmiech by jej nie martwić. W rzeczywistości miało to całkiem odwrotny skutek.

— Dewey... — wyciągnęła w jego stronę rękę i położyła ją na jego ramieniu. — Musimy pójść dalej.

— Łatwo ci mówić — niemalże wypluł te słowa strzepując z siebie jej dłoń i usiadł gwałtownie z skrzyżowanymi nogami na podłodze. — Ty nie wiesz jakie to uczucie, nie masz nawet grama pojęcia co do tego jak ja i Huey się czuliśmy. Nie wiesz jak to jest kiedy ktoś z kim żyłeś odkąd tylko się wyklułaś nagle odchodzi — pociągnął nosem. — To były nasze urodziny Webb, nie może i nie będzie w porządku.

— Ja wiem — westchnęła zajmując miejsce koło niego. — Nie potrafię sobie nawet wyobrazić jak musiało to boleć kiedy w dzień w którym miały dziać się tylko cudowne rzeczy zaginęła osoba z którą spędziłeś bite czternaście lat. Nie możemy jednak stać przez resztę naszego życia w miejscu. Ja też za nim tęsknię, uwierz mi. Ale jeśli chcemy pójść dalej to nie możemy oglądać się za siebie myśląc tylko o tym co było. Jestem pewna, że Louie naprawdę by chciał żebyśmy wszyscy żyli pełnią życia, nawet jeśli oznaczałoby to, że go z nami nie ma.

I te słowa naprawdę zdawały się poruszyć młodszego siedzącego koło niego, na tyle nawet, że jego oczy powoli się zaszkliły grożąc tym, że zaraz zacznie płakać. Miał już dziewiętnaście lat więc na dobrą sprawę był już na dorosły. Miał prawo jazdy, wyrobiony paszport z którego w każdej chwili mógłby skorzystać jak tylko by chciał gdzieś polecieć, planował zakup prywatnego auta z pieniędzy które zdążył już uzbierać. Co prawda nie było ich aż tak wiele jednak na jakąś tanią maszynę byłoby go stać. Pomimo tego jednak nie potrafił ułożyć swojego życia z świadomością, że gdzieś tam mógłby być jego mały brat potrzebujący pomocy. Nie obchodziło go to, że formalnie uznano go nawet za zmarłego, ba!, nie obchodziło go to, że wyprawili mu nawet pogrzeb. Nadal żył skrytą nadzieją, że kiedyś pojawiłby się na progu ich posiadłości zupełnie tak jak ich mama, a następnie mogliby znów się zjednoczyć, stać się rodziną na nowo. Ale kogo on chciał oszukać? Minęło praktycznie pięć lat od czasu aż słuch po nim zaginął, zupełnie jakby zapadł się pod wodę.

— Tęsknię za nim — wydusił w końcu z siebie, a dziewczyna objęła go przytulając do swojej klatki piersiowej.

— Wiem, my wszyscy też tęsknimy. I chcę żebyś wiedział, że nie ważne co by się stało, nigdy o nim nie zapomnimy.

— Wiem.

— No mam nadzieję — uśmiechnęła się pod nosem zataczając palcami uspokajające kręgi na jego plecach i ramionach.

— Wiesz... Może to wcale nie byłby taki zły pomysł? W sensie, miłoby było spędzić ten okres w trochę bardziej przyjemny sposób — nieśmiało spojrzał na nią kątem oka, a jej obawy zdawały się już całkowicie wyparować. Teraz cieszyła się, że zaryzykowała poruszając ten temat.

— Jestem pewna, że tata dałby nam zorganizować coś wspaniałego —zapewniła. — Kto wie, może nawet ruszymy się z tych czterech ścian na dłużej niż tylko pięć minut?

— Nadal nie mogę przyzwyczaić się, że jest twoim ojcem czy kimkolwiek, a przypominam, że minęły lata — skrzywił się marszcząc brwi. — Jakby, serio się tego nie spodziewałem.

— Uwierz mi, ja też — zaśmiała się pod nosem dźgając go łokciem w żebra tak żeby go nie zabolało.

— Ale w takim razie kim ty dla nas jesteś? Kuzynką? Ciotką? — Nie ustępował.

— Cóż, i tak to wiele między nami i naszymi relacjami nie zmieniło więc raczej nie jest to aż tak istotne — zamyśliła się unosząc wzrok na sufit na którym było przyklejone wiele gwiazdek, które świeciły w ciemności. Lubiła tu przychodzić w nocy do chłopaków chociażby po to żeby je pooglądać. Chociaż nigdy nie przyznałaby się, że to głównie po to organizowała te wszystkie wieczory filmowe tutaj. — Dobra, zapytałam się ciebie, teraz pozostaje Huey — powiedziała z lekką rezygnacją. Doskonale wiedziała, że z ich dwójki to właśnie on najbardziej by protestował wymyślając coraz to nowsze argumenty.

— Nie będzie aż tak źle — spróbował ją pocieszyć. — Jeśli chcesz to mogę też pójść z tobą do niego, myślę, że jak zobaczy, że ja również jestem za tym pomysłem to nie będzie się aż tak stawiał.

— To byłoby pomocne, dziękuję — posłała mu wdzięczne spojrzenie jednak po chwili i tak z powrotem spochmurniała. — Tyle, że on z nasz wszystkich przeżył to najmocniej. Doskonale pamiętasz w jakim był stanie, wolałbym żeby to się nie powtórzyło z mojej winy bo wpadłam na jakiś pomysł.

— Jestem przekonany, że się uda. Znasz go, nie potrafi odmawiać — machnął ręką.

— Ale wolałbym żeby nie zgadzał się ze względu na nas, ale dlatego, że naprawdę tego chce — pokręciła głową podnosząc się. — Tak czy siak nie dowiem się jeśli nie spróbuję. Kto wie? Może akurat również odczuwał potrzebę zmiany tylko o tym nie mówił?

— Pamiętaj, że idę z tobą — poszedł w jej ślady. — Mimo wszystko siedzimy w tym razem.

— Zawsze i na zawsze? — Wyciągnęła mały palec gotowy do złożenia obietnicy.

— Zawsze i na zawsze — przytaknął wyciągając swoją dłoń i łapiąc palcem ten starszej.

---

Chłopak w czerwieni skulił się na dźwięk kolejnego wybuchu, a w następnie krzyku, który można było rozpoznać jako karcenie oraz śmiech, a zaraz po nim pytanie czy nic się nie stało. Mimo tego, że pracował w laboratorium swojego prawuja już dwa lata to nadal nie potrafił przyzwyczaić się do tego wszystkiego co się w nim działo. To, że coś wybuchało prosto w twarz było codziennością tak samo jak wrzaski, złe nieudane eksperymenty, które musieli zniszczyć pomimo pracy i czasu w nie włożonych oraz uszczypliwe uwagi od swoich współpracowników. Obrócił głowę by upewnić się, że Fenton faktycznie jest cały i nikt nie będzie musiał znowu iść po apteczkę żeby mu pomóc. Na szczęście tak też było więc z ulgą mógł powrócić do swojego zajęcia będąc praktycznie, pewnym, że Gandra się tym zajmie. Połączył ze sobą oba obwody, a kiedy spotkał się z zadowalającą reakcją uśmiechnął się pod nosem dumny z siebie.

W ostatnim czasie projekt nad którym wcześniej wspomniana dwójka pracowała - inaczej chmura - została zhakowana przez nieznanego im do tej pory hakera. Na dobrą sprawę mogliby nawet tego nie zauważyć gdyby BOYD tego nie wyczuł będąc połączonym z serwerem. To wtedy też mniej więcej pewien z jego obwodów się przegrzał przez co musieli go wymienić. Mimochodem wraz z tą myślą w jego umyśle pojawiła się scena jak nieznajomy wciska mu w ręce to czego akurat potrzebowali, a potem nie zważając na jego okrzyk wybiegł ze sklepu tylko w sobie znanym kierunku. Nadal odczuwał lekkie wyrzuty sumienia co do tej sytuacji jednak zdawał sobie sprawę, że nie mógł cofnąć czasu nawet gdyby bardzo, ale to bardzo chciał. Kiedy ten fakt zagościł się w jego umyśle potrząsnął głową zdenerwowany chcąc go jak najszybciej z niej wygonić i pozbyć się choć na chwilę przygnębienia dopóki nie będzie sam, nie chciał nikogo martwić swoimi humorkami. Tak czy siak musili zablokować wejście do niego na czas sprawdzenia tego ponieważ można było już z niego korzystać każdemu zainteresowanemu.

Ku ich zdziwieniu okazało się, że nie był to ani atak z celem ukradnięcia tego wszystkiego ani nawet chociażby zepsucia, ponieważ nie było ani jednego uszczerbku chociaż osoba, która to zrobiła miała wystarczająco dużo czasu by osiągnąć jakiś nieprzyjemny dla nich efekt. Najwyraźniej chciano po prostu z tego skorzystać co wydawało się niemalże absurdalne. Ta osoba mogła w końcu zrobić to legalnie nie popełniając wykroczenia ani nie robiąc im i sobie kłopotów. Nawet Gyro nie był w stanie namierzyć hakera od razu chociaż próby nie zatrzymały się w miejscu i nadal trwały. W tym czasie postanowili zająć się swoimi zajęciami aż komunikator nie poinformuje ich o wyniku. Wtedy do pomieszczenia weszły dwie młode kaczki, a drzwi uderzyły z hukiem w ścianę na co dwójka z czwórki zebranych tutaj podskoczyła w miejscu. Najmłodszy z grupy naukowców mógł już sobie wyobrazić jak twarz jego przełożonego nabiera nieco czerwonego koloru jednak powstrzymywał wybuch w sobie biorąc głęboki oddech. W ostatnim czasie był wyjątkowo nerwowy co nie działało na niego dobrze chociaż starał się nad tym popracować. Jego wyraz twarzy złagodniał widząc swojego młodszego brata oraz starszą koleżankę więc unosił rękę machając im lekko na powitanie, a oni dostrzegając to natychmiastowo do niego podbiegli, jego brat nawet się na niego rzucił chcąc go przytulić jednak on szybko wyszedł mu na spotkanie w połowie drogi żeby przypadkiem nie zrzucił tego co miał koło siebie przed chwilą.

— Huey mamy do ciebie pytanie — puścił go niemalże podskakując w miejscu i wpatrując się w niego z ekscytacją jakiej nie widział u niego od wieków co rozgrzało mu serce.

— Jasne, wal śmiało — uśmiechnął się nieco szerzej w głowie odtwarzając wszystkie strony swojego starego podręcznika na wypadek gdyby odpowiedź na jakieś zagadnienie była w nim zawarta. Mimo upływu czasu nadal doskonale pamiętał co się w nim znajdowało więc nie bał się, że coś pomyli.

— Czy moglibyśmy zorganizować coś na nasze urodziny — wtedy też praktycznie zachłysnął się powietrzem. Jego dziób nieco otworzył się w szoku, a jego brązowe oczy taki same jak jego brata rozszerzyły się.

— Możesz powtórzyć? — Zapytał niemal odruchowo.

— Chciałam załatwić coś fajnego na wasze urodziny — teraz wtrąciła się Webby nieco wiercąc się w miejscu. — Zasługujecie na wszystko co najlepsze no i po prostu pomyślałam, że mógłabym coś zorganizować jeśli byście chcieli. Oczywiście nie naciskam, to luźna propozycja.

Nikt się nie odzywał, nawet starsi dorośli w pokoju zdawali się zaprzestać wydawać jakiekolwiek hałasy oczekując jego odpowiedzi. I to go nieco przytłaczało ponieważ nie lubił uwagi skierowanej na sobie. To jego braci byli tymi którzy przyciągali jej najwięcej, to oni byli gwiazdami, które świeciły na niebie najmocniej ze wszystkich. On na dobrą sprawę nie wyróżniał się niczym szczególnym więc do czasu tych pamiętnych urodzin nie musiał się przejmować tym, że poświęcano mu za dużo uwagi od zbyt dużej liczby osób. Uciekł nieco spojrzeniem w bok, a następnie powrócił nim do Dewey'go który wpatrywał się w niego z oczekiwaniem i czymś złudnie przypominającym nadzieję. Nie chciał go zawieść, obiecał sobie, że będzie go w końcu chronił ponad wszystko nie pozwalając nikomu i niczemu go skrzywdzić fizycznie bądź psychicznie. Nie był jednak pewny czy był na to gotowy. No bo w końcu jak nie patrzeć on się po prostu tak nie czuł, chociaż zdecydowanie zareagował lepiej niż gdyby zadano mu to pytanie chociażby rok temu. Ale kto wie? Może akurat to mu pomoże? Może to będzie wyglądało jak coś w rodzaju terapii szokowej? Zawsze mógł spróbować, a te błagalne oczy, które oboje robili nieświadomie tylko bardziej popychały go do tego stwierdzenia. W końcu westchnął opuszczając nieco głowę i potem unosząc ją z powrotem.

— Możemy spróbować...

— Jej! — Oboje wykrzyknęli i podskoczyli w takim samym czasie co przywołało do niego uczucie nostalgii. Tęsknił za tamtymi beztroskimi latami. Jak tak patrzył na swoją rodzinę i bliskich większość z nich zdawała się zatrzymać na pewnym etapie swojego życia i zachowała z niego swoje typy zachowań.

— Ale, — przerwał ich wesołości z ciężkim poczuciem, a oni jak na komendę obrócili się w jego stronę nadstawiając uszu — po pierwsze ma to być z osobami starszymi. Po drugie, wrócimy do posiadłości przed zmrokiem jeśli będzie to się odbywało po za jej murami. Po trzecie, nie rozdzielamy się — wyliczał na palcach zastanawiając się czy wujek Donald również się czuł tak jak on w tej chwili kiedy mówił im te wszystkie zasady, których musili przestrzegać. Nie zamierzał jednak ryzykować, że komukolwiek stanie się krzywda. On był gotowy o to zadbać by nikomu nawet nie przeszło przez myśl, że jest możliwość stania  się komuś krzywdy. — No i po czwarte jak zapewne się domyślacie, ma to być bezpieczne.

— I takie będzie! — Zapewniła go, a szczęście nie schodziło jej z twarzy. — To będą wasze najlepsze urodziny od lat zaufaj mi! — Obiecała zaciskając dłonie w pięści i podskakując dookoła.

A jemu przeszło przez myśl, że może faktycznie będzie ona miała rację.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top