Prolog

Huey rozglądał się dookoła nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, chociaż sytuacja taka jak ta powtarzała się już naprawdę wielokrotnie od kilku lat. Odkąd poznał BOYD'A i prawdę o nim czasami chodził z nim do sklepu z różnego rodzaju kablami i przenośnikami by zwyczajnie uzupełnić zapasy kiedy żaden z obecnych w pracy oraz laboratorium naukowców nie mogło tego zrobić by w razie jakiejś awarii dane części wymienić. Czuł się zaszczycony tym, że mu na to pozwalano oraz już samo to, że mu ufano w tej kwestii pozostawiało na nim dość przyjemne uczucie. W trudnym czasie który zaczął się kilka lat temu tak naprawdę to było jedną z nielicznych rzeczy, które go jakkolwiek pocieszały. Stało nad tym tylko jeden problem, a mianowicie jego problemy z integracjami z ludźmi. Fakt faktem było to, że przychodzili zawsze do tego samego sklepu, zawsze w godzinach kiedy było najmniej ludzi, jednak nie czuł się nadal z tym dobrze. Tak naprawdę nie potrafił stwierdzić kiedy jego samopoczucie w tego sytuacjach zaczęło się aż tak pogarszać, jednak nie chciał nad tym zbytnio myśleć. Nie pomagały mu w tym też mimo szczerych i szlachetnych intencji rozmowy, które starał się wywiązać jego przyjaciel chcąc go w ten sposób rozluźnić co zazwyczaj może i trochę pomagało, ale w niektórych momentach naprawdę potrafiło sparaliżować mu mięśnie na kilka sekund co ten od razu wychwytywał i pytał czy wszystko jest dobrze. Doceniał jego starania jednak czasami miał wrażenie, że ten nie potrafił nadal jeszcze zbyt dobrze rozróżnić tego co sprawiało komfort innym. Może i był maszyną jednak młoda kaczka odczuwała, że jednak było to bardziej spowodowane tym, że ten spędzał dość dużo czasu z Doofusem, który zdecydowanie mógł źle działać na jego sposób postrzegania świata.

Pokręcił głową na boki nieco gwałtowniej chcąc dostrzec półkę na której znajdowały się te konkretne kable których potrzebowali jednak nigdzie nie mógł ich dostrzec mimo iż był pewny, że powinny gdzieś tu być. Był w stanie poprzysiąc, że jeszcze wczoraj widział tu kilka ostatnich sztuk, a skoro nie były aż tak rozchwytywane to nie obawiał się, że ich nie będzie. Po za tym miała być jeszcze dzisiaj dostawa o co się dopytał u kasjerki. W końcu machnął ręką na papugę obok niego nakazując jej podążać za nim i skierował się do konkretnej półki z zamiarem przeszukania rzeczy pod innymi produktami mając nadzieję, że jednak znajdzie to po co tu przyszli. Normalnie mogliby poczekać trochę dłużej, ale ta część była dość potrzebna, a gdyby odłożyć to do czasu aż ich prywatne laboratorium zostanie na nowo w nią wyposażone mogłoby dojść do tego, że mogło być nieco nieciekawie. Cały czas czuł zirytowanie w głębi siebie za to, że nawet po tym jak poinformowali obecnych opiekunów robota o tym czego będzie potrzebował to i tak musieli sami wszystko kupować i się o to martwić. Miał przeczucie, że było to głównie spowodowane tym, że jego starszy brat zdecydowanie był zbyt rozpieszczany i za dużo mu pozwalano. Słyszał o nim kilka opowieści, głównie od Louie'go, który miał z nim najwięcej doświadczenia i integracji. Podobno ani trochę nie szanował osób od siebie starszych, ale i nie ukazywał szacunku również wobec nikogo innego i niczego uważając, że wszystko mu wolno. Nie umiał również rozróżnić gdzie kończyła się jego przestrzeń osobista, a zaczynała innej osoby o czym jego najmłodszy brat również nie omieszkał się wspomnieć. W ogóle z tego co zdołał zrozumieć po mowie ciała chłopca w zielonym, sam był tego świadkiem oraz ofiarą co mu się nie podobało jednak nie wchodził w szczegóły widząc po jego twarzy, że raczej nie mogło być tak źle, przynajmniej tak myślał. Teraz mimo to zaczynał kwestionować swoją pewność co do tego. W końcu Louie'go już nie było...

— Nie widzę tego tutaj — poinformował starszy ściągając na siebie jego uwagę na co ten niekontrolowanie westchnął.

— Dlatego nie wzięliśmy tego jak tylko weszliśmy, musimy tego poszukać innaczej nie znajdziemy — poinstruował, a w odpowiedzi otrzymał energiczne, ale szybkie kiwnięcie głową.

W tym czasie Huey zaczął przekładać na bok kilka przełączników mając nikłą nadzieję, że może pod nimi coś będzie. Nigdy wcześniej nie zdarzyła się taka sytuacja, ale rozumiał, że prędzej czy później po tych niemalże sześciu latach coś takiego musiało się stać. Serce mu się ścisnęło, a on sam poczuł ogarniającą go nostalgię, z której natychmiast nakazał sobie się wybudzić wiedząc, że nie czas było na to. Nie mógł się jednak powstrzymać przed podświadomym rozmyślaniem. Wtedy wszystko było łatwiejsze, prostsze. I to wcale nie tak, że w tamtym okresie dowiedzieli się, że ich przyjaciółka jest tak jakby ich ciotką oraz ma dwa klony, prawa ręka ich pra wuja próbowała ich praktycznie zabić oraz przeżyli wiele, wiele więcej co powinno i pozostawiło na nich swoje ślady na dość długo, chociaż nie objawiło się to natychmiastowo i w jakiś okropny sposób. Byli mimo wszystko razem, jako rodzina której nigdy nic miało nie rozłączyć. Co więc zawiodło akurat wtedy kiedy ich życie stało się nawet spokojne jak na ich standardy?

— Czy mógłbyś mi to oddać?

— Słucham?

Najstarszy trojaczek obrócił się gwałtownie w bok słysząc jeden znajomy głos i drugi również kojarzący mu się z czymś, ale jednak nieznany. Nie było co się dziwić, w końcu mimo wszystko kojarzył większość ludzi z miasteczka więc pewnie była to osoba z którą miał integrację naprawdę, ale to naprawdę rzadko. BOYD pochylał się nad kimś z założonym na głowę kapturem czarnej bluzy. Z postury mógł wywnioskować, że był to mężczyzna na oko będąc raczej tego samego wzrostu co on. Od razu zrozumiał, że nieznajomy najwyraźniej musiał posiadać to po co przyszli więc robót postanowił poprosić go o to by to zwrócił. Musiał więc przejąć stery żeby przypadkiem mężczyzna nie odebrał tego jakoś źle choć szansę na to były raczej całkiem niskie. Podszedł szybkim krokiem od razu ściągając na siebie uwagę dwójki i stanął koło swojego towarzysza chcąc wytłumaczyć, że to jest im dość potrzebne i miło by było gdyby zechciał im tego ustąpić gdy niespodziewanie się zaciął. Sam nie znał powodu, na dobrą sprawę mógł go nawet nie mieć. Zmarszczył brwi wpatrując się w kaczora z nałożoną w odcieniu zieleni maską materiałową na dziób i trochę wyżej w  jej niebieskie oczy, które na dobrą sprawę jako jedyne były dobrze widoczne spod materiału, który przykrywał jego twarz. Bluza była zapięta po samo zakończenie suwaka, a w okolicach zapięcia, ale i rękawów było widać szmaragdowe akcenty. Otworzył dziób mając lekkie poczucie deja vu, ale szybko ono zniknęło gdy drugi podniósł się szybko z przysiadu wciskając im w dłonie to co aktualnie trzymał i wyraźnie zamierzał kupić i się nie oglądając ruszył w dość ekspresowym tempie do wyjścia.

— Czekaj! — Krzyknął za nim bardziej w odruchu niż naumyślnie, ale ten zdążył już całkowicie zniknąć nie zawracając sobie głowy by chociażby odwrócić się lekko w ich stronę lub się zatrzymać.

— Czy zrobiłem coś nie tak? — Papuga zmarszczyła zmartwiona brwi wygładzając swoje sztuczne szare pióra.

— Nie, myślę, że nie. Pewnie się wystraszył lub coś w tym stylu — odpowiedział w końcu z ociąganiem. — Zakładam, że poczuł się również nieco zaatakowany, że później i ja nad nim stanąłem nic nie mówiąc.

— Ale przecież mieliśmy takich intencji — nie zrozumiał za co kompletnie go nie winił. Mimo ich ciężkich starań nadal nie potrafił jeszcze aż tak dobrze rozpoznać ludzkich zachowań i odruchów, a tym bardziej u normalnych ludzi nie będących w żaden sposób powiązanymi z rodziną Mcduck.

— Tak, ale mógł to źle zinterpretować — takie wytłumaczenie najwyraźniej najbardziej przypadło do gustu robotowi albo mu się tak wydawało, ponieważ przez jedną mikrosekundę miał wrażenie jakby zobaczył iskierkę zrozumienia w jego niebieskich oczach. — Tak czy siak już tego nie zmienimy więc chodźmy do kasy. Może kiedyś jeszcze uda nam się go spotkać to wytłumaczymy sytuację jeśli nadal w ogóle będzie się nią przejmował.

Tak jak powiedział tak też zrobili już nie długo kierując się z powrotem do rezydencji. A jego myśli ciągle wracały do poprzedniej sytuacji nie chcąc dać mu spokoju nawet na chwilę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top