Objaśnienie
Z góry zaznaczę, że to nie jest opowiadanie, które miało nieść ze sobą jakiś morał.
To opowiadanie, które ma zadawać pytania.
Zacznijmy może od samego universum.
Każdy człowiek rodzi się z góry przypisaną rolą. Role te wytyczają postaci bajkowe, legendarne lub literackie. Możemy spotkać, więc Syreny, Hobbitów, Księżniczki, czy Wiedźmy, a los każdej z nich będzie nieuchronnie dążył do wypełnienia pewnego przeznaczenia. To mogą być pierdoły, pokroju ręki do mechaniki (Cynki Dzwoneczki), ale też sprawy nieco większe, nieraz definiujące całe życie człowieka.
Skupmy się na bohaterach "Wody dla królika".
Ojciec Jeana i Armina - Amor, bądź też Kupidyn, co jakiś czas miewa przeczucia, które pozwalają mu stwierdzić, kogo powinien "trafić". Akurat u niego przebiega to za pomocą długopisów, które zawierają specjalny materiał genetyczny Kupidów, ale przedmiot zależy od osobnika - mogą to być nakrętki po soku, zakładki do książek, czy łyżki od zupy. Amor należy bowiem do tej grupy, która przy wypełnianiu przeznaczenia musi używać atrybutów. Produkcją tego typu akcesoriów zajmują się specjalne firmy (Najpopularniejszą jest "Wróżek Chrzestny")- robią badania rozpoznawcze danemu klientowi i na ich podstawie wykonują zestaw z kilkunastoma sztukami potrzebnego zaopatrzenia. Zależnie od przynależności takiego zakupu dokonuje się wraz z narodzinami dziecka, funduje jako (kosztowny) prezent na osiemnastkę lub pozostawia sprawę samemu bezpośrednio zainteresowanemu na czas, kiedy będzie już dorosły i zechce samodzielnie podjąć decyzję.
Czemu w ogóle służą te "Trafienia"? Otóż, mają za zadanie przyśpieszyć działania Losu. Nie zawsze mowa tu o zakochaniu i odwzajemnionej miłości - wręcz przeciwnie, czasem działania Amorów prowadzą do prawdziwych, ale nieuniknionych dramatów. Kupidyni mają jedynie za zadanie oszczędzić ludziom cały proces zakochiwania się w sobie i poznawania, od razu bombardując ich uczuciem prawdziwej miłości. W ten sposób Los ma mniej do roboty i może od razu przejść do sedna historii.
Rola Dobrych Wróżek, do których należy Aurelia, nie jest dokładnie zdefiniowana. Mają one za zadanie naprowadzać ludzi na ich los, jednak mogą to robić za pomocą zupełnych szczegółów i przez całe życie nie zauważyć, aby ich działania w jakikolwiek sposób wpłynęły na czyjś los. Uszyć sukienkę na imprezę bratanicy, ponieważ ta ma się tam spotkać z ukochanym chłopakiem, zająć się zwierzątkiem sąsiadki, żeby ta mogła wyjechać do sanatorium, gdzie uratuje mężczyznę dostającego ataku padaczki podczas kąpieli, kupić nasiona dla starszej pani, z których ta potem wyhoduje dorodne warzywa, za jakie uczestnicy kiermaszów wiejskich byliby skłonni sprzedać pierworodnego...
Wróżki posiadają jeszcze dwie przydatne umiejętności. Należą bowiem do 9% podgatunków, które posiadają umiejętność wglądania w Los. Dzięki temu umieją określić, kto jest jaką postacią oraz dostrzegają połączenia bratnich dusz. Los również chętniej wysłuchuje ich próśb, częściej przychyla się do zachcianek. Przykładem jest prośba Aureli do Losu, który, niestety, bywa kapryśny, i wprawdzie spełnił jej prośbę co do uleczenia Armina, ale w zamian wziął od niego coś innego. Umiała również szybko wyłapać znaki mówiące, iż jej chłopcy się połączeni. Tutaj chciałabym zaznaczyć, że sygnały przy bratnich duszach, przynajmniej niektóre, mogą być widoczne gołym okiem. Mówię tutaj głównie o mowie ciała, reakcjach organizmu, wydzielaniu się związków chemicznych, czyli o wszystkich tych sygnałach, które towarzyszą ludziom na pierwszych etapach zakochania, zaś u bratnich dusz - już od dziewiczego spotkania. Najwięksi specjaliści potrafią więc poznać połączenia dusz bez wglądu w aurę, ale jednak będąc Wróżką jest to dużo łatwiejsze oraz pewniejsze.
Tutaj przejdźmy już do postaci mniej szczęśliwych, czyli Julii i Piotrusia Pana.
Na pierwszy ogień pójdzie Julia.
Jest to bardzo rzadka rola. Tragiczna tym bardziej, iż nie istnieją Romeowie. Obarczone nią dziewczęta, bardzo rzadko chłopcy, przerażeni wizją nasienia wyżerającego ich od środka, często decydują się na celibaty, bądź białe związki, ale jest to płonny trud. Julie nie są zdolne do życia bez miłości. I choć owszem, mogą do końca życia pozostać dziewicami, ale będzie to za sobą niosło olbrzymie konsekwencje. Ta grupa usycha bez uczuć romantycznych oraz erotycznych. Odcięta od romansu Julia wypala się, przestaje odczuwać radość, nie raz popada w depresję, apatię lub zupełne otumanienie, wpędzając się w stan postradania zmysłów lub warzywa. Całość przypomina powolną torturę, mając zadać śmierć za życia. Podobnie sytuacja wygląda ze staraniami o utrzymanie relacji partnerskich wyłącznie na zasadzie "bart z siostrą". Instynkt i pociąg zawsze wygra. Odnotowano wyjątkowo nieliczne przypadki, gdzie obu kochankom udało się wytrzymać, ale często takie relacje zaczynały szybko szkodzić związkom zakochanych i rzadko utrzymywały się na dłużej.
Zaś co do samego procesu, w jaki sperma wyniszcza ciała Juli - kojarzycie ludzi uczulonych na jedzenie? Którzy muszą jeść przez rurki, gdyś inaczej niszczą sobie przełyk? To coś w podobnym guście. Ich ciała są mocno uczulone na nasienie, a reakcja alergiczna w pierwszej kolejności prowadzi do paraliżu, zaś później - do śmierci.
Na szczęście są prezerwatywy, ale pechowo nikt Jeanowi o tym nie wspomniał...
Ostatnią pozycją jest Piotruś Pan. Tu również Los pozostał bezlitosny. Osoba o tej roli jest z góry skazana na młodą śmierć, której nic nie może zatrzymać. Taki Piotruś od urodzenia łatwo jedna sobie ludzi, posiada wysoko rozwinięte zdolności przywódcze oraz chętnie płata figle. Lecz jakby się nie starał, bądź bronił - musi ukończyć życie, nim dorośnie. Szacuje się, iż śmierć następuje zawsze przed ukończeniem procesu dojrzewania psychicznego, nie koniecznie zaś fizycznego. Rekordowym przypadkiem był dziewiętnastolatek, który ostatecznie skończył potrącony kołami autobusu. Spekuluje się, iż Piotrusie, tak jak Chłopcy z Nibylandii, Wendie's oraz Cienie Piotrusia po śmierci trafiają w inne miejsce, niż cała reszta ludzkości, co tylko potęguje tragizm Armina oraz Jeana, gdyż nie daje im szansy na ponowienie spotkanie po śmierci.
Przejdźmy teraz do samego zjawiska Losu.
Los jest w tej rzeczywistości rodzajem bóstwa. Jemu składane są prośby i jemu przypisuje się odpowiedzialność za bieg życia. Cokolwiek Los ześle - musi zostać zaakceptowane. Dlatego homoseksualizm, pedofilia, kazirodztwo, zoofilia, nekromania, czy wiele różnych innych tego typu zjawisk, nie budzi sprzeciwów społecznych. Są one na porządku dziennym, jako coś oczywistego, narzuconego z góry. Podobnie są postrzegane młodzieńcze śmierci - smutna konieczność. Nikt nie próbuje się temu przeciwstawić. Nikt nie walczy z Przeznaczeniem. I tak jest silniejsze od człowieka, więc zawsze dojdzie do skutku.
Doskonałym przykładem jest tutaj sama Aurelia, której postaci należałoby poświęcić najwięcej uwagi, ponieważ to właśnie ona jest tą, która przez całość trwania opowieści przeżywa największą tragedię.
Nie zaznaczono jej roli wprost, ale kobieta od zawsze marzyła o dziecku. Jednak lata mijały, a one nie była w stanie znaleźć sobie partnera. Z czasem zupełnie straciła nadzieję, a marzenie o dziecku odstawiła w cień, dając się porwać wirowi kariery psychologicznej. Lecz pewnego dnia do jej przychodni trafił, pokiereszowany śmiercią żony, wdowiec z małym synkiem.
Wprawdzie oboje; Aurelia i Antoni, mieli już swoje lata, więc szansa na dziecko jawiła się dosyć znikomo, ale sama wizja posiadania rodziny budziła w kobiecie nadzieję. Niestety, szybko odkryła, jakim podgatunkiem jest jej nowo przybrany syn. Zresztą, mąż nigdy nie próbował tego ukrywać. Chciał jednak za wszelką cenę uchronić Jeana przed zrozumieniem, co niesie za sobą rola Piotrusia. Sam mężczyzna ignorował nieustanne widmo śmierci, jakby ono wcale nie istniało. Natomiast kobieta, zrozumiawszy sytuację, postanowiła być dla chłopczyka wzorową zastępczą matką, by jak najlepiej przeszedł przez swoje krótkie życie.
Ku radości Aurelii po pewnym czasie wyszło na jaw, iż zaszła w ciążę, za co długi czas dziękowała Losowi. Pierwsze miesiące po narodzinach Armina emanowały czystą euforią. Rodzice wciąż obskakiwali swojego malutkiego synka, a jego starszy brat ciekawsko odkrywał, czym jest niemowlak. Kiedy jednak na jaw wyszło, że dziecko zostało Julią oraz, że Jean jest jego bratnią duszą... Aurore zareagowała wyjątkowo dobrze. Szybko pogodziła się z takim stanem rzeczy. Wiedziała, że jej dziecku nie pozostało wiele czasu. Nie, kiedy miało mieszkać pod jednym dachem ze swoim przeznaczeniem. Nie było sensu próbować tego zatrzymać, odseparować chłopców, uciec z Arminem.
Tutaj należy zwrócić uwagę na zupełnie poddanie wobec Losu. W tej rzeczywistości ludzie nie próbują z nim walczyć. Nawet nie podejmują tego wysiłku. Są mu zupełnie ulegli, bezwarunkowo posłuszni, jak owieczki idące na rzeź. Próba zatrzymania przeznaczenie jest postrzegana jako samobójcze, zgubne przedsięwzięcie, które tylko przyśpieszy tragedię. Nikt nie walczy. Wszyscy już dawno się poddali.
Dlatego też matka nie próbuje zawojować o syna, a jedynie czeka w ciągłym napięciu. Każda krzywda, każda integracja malucha z bratem, każdy płacz, najdrobniejsze skaleczenie, powodują przyśpieszone bicie serca. W momencie, kiedy dochodzi do wypadku z długopisem, jest już na skraju wytrzymałości. Dostaje ataku paniki, przyciska dziecko kurczowo, nie chcąc nikomu innemu dać go dotknąć. Nie myśli trzeźwo. Wpada w szał, amok, chce tylko czuć oddech synka przy sobie, choć wie, że jego życie nie jest zagrożone.
Lecz w momencie, kiedy ten rzeczywiście umiera... Bohaterka opowiadania odczuwa pewien rodzaj ulgi. Już. Po wszystkim. Stało się. Nic więcej nie może zrobić. Była na to gotowa od tak wielu lat, że zdarzenie nie stanowi żadnego zaskoczenia, a pozwala wreszcie pozbyć się nerwów i ciągłego napięcia.
Pod koniec historii kobieta jest już na etapie wypalenia psychicznego. Jej mąż podchodzi do sprawy z zimną krwią, gotowy na nadchodzącą śmierć w zupełnie inny, dużo bardziej zdystansowany sposób. Już odeszła jego pierwsza żona, więc nieco lepiej radzi sobie ze stratą. Umie ją przyjąć, pogodzić się z nią, traktować jak element życia codziennego, nie jego gwałtowne przerwanie.
Ze wszystkich postaci chyba właśnie pan Kirchstein prezentuje najlepszą postawę wobec poczynań Losu. Próbuje trzeźwo myśleć, wychodzić naprzeciw trudnościom i znajdować na nie rozwiązanie, bądź chociaż załagodzenie. Do samego końcu pełni rolę przykładnego męża, ojca oraz człowieka.
Z kolei Armin, wyjątkowo inteligentne dziecko, choć nie zna dokładnej terminologii Julii, w pewnym momencie zaczyna się domyślać, co go czeka. Widzi nerwowe reakcje matki, jej pilnowanie, żeby z Jeanem nie przebywali razem w intymnych sytuacjach, zauważa też jak silna więź łączu go z bratem. Nie próbuje sprzeciwiać się Losowi, ale w inny niż Aurore sposób. On po prostu żyje, korzystając z tego, co ma. Chce być szczęśliwy. Swoją rolę ma też słaba znajomość pojęcia czasu, dorastania oraz śmierci, których tak małe dziecko nie jest w stanie zrozumieć, a tym samym się ich bać. Mimo to, nadal pojmuje więcej od Jeana, który do samego końca nie jest świadom, iż na jego wolę wpływa coś z góry.
Pytań jest wiele. Jak daleko można się posunąć w godzeniu z narzuconym odgórnie przeznaczeniem, jak wiele mu poświęcić i zaakceptować i kiedy ta akceptacja zaczyna zahaczać o szaleństwo? Gdzie miłość przestaje być zdrowa, a robi się toksyczna - to kwestia wieku, decyzji, czy może od razu jesteśmy nastawieni na kochanie jednej osoby, bez względu na okoliczności? Co w społeczeństwie jest do zaakceptowania, a co podchodzi pod niezdrowe skrajności?
Ale to Wy je sobie zadawajcie. Ja swoje odpowiedzi już dawno mam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top