Rozdział XI

1 września 1995 roku...

Po tym jak obstawa z zakonu odstawiła nas na pociąg, usiadłam razem z Ginny w przedziale. Rozmawiałyśmy sobie miło o tym, jaki to jej brat Ron potrafi być głupi, dopóki nie wpadł do środka Malfoy i Zabini. Wyglądali na dosyć przerażonych...

- Miśka, ratuj! - Wysapał Blaise, kucając przy samych drzwiach. Malfoy przykucnął na fotelu i skulił się tak mocno, jak tylko mógł. Na jego nieszczęście był całkiem wysoki. - Rzuć na nas zaklęcie kameleona i udawajcie, że nas tu nie ma, błagam!

- Mopsowa chce nam obślinić szaty! - pisnął Draco.

- Dobra, zamknąć się – rozkazała Ginn, choć musiało to być trudne ze względu na jej niepohamowany śmiech.

- Coś poradzimy... – Zachichotałam i rzuciłyśmy na nich zaklęcie. W ostatnie chwili, bo mops prawie ich zobaczył. Popatrzyła tylko na nas z pogardą przez szyby i poszła dalej. Ginny wyszła, czy sprawdzić, czy nie wraca. Było bezpiecznie, więc odczarowałyśmy ich i wybuchłyśmy śmiechem.

- Dzięki, jakoś się odwdzięczymy! – Westchnął z ulgą i usadowił się wygodniej na siedzeniu. Zabini usiadł na podłodze po turecku i również odetchnął.

- Przestaniecie nazywać Hermionę szlamą! - rzekłyśmy jednocześnie.

- Co?... - spytał wyraźnie urażony Malfoy.

- Zgoda! – Uśmiechnął się do nas szeroko Blaise.

- No to pa pa! – Ruda uśmiechnęła się wesoło i wywaliła chłopaków z przedziału.

- Coś za dobre się robimy dla tych ślizgonów... - mruknęłam, kręcąc głową.

- Prawda – potaknęła i znów wybuchłyśmy śmiechem.

* * *

- Witam, drodzy uczniowie! - Przywitał się z nami stojący przy mównicy Dumbledore. - Zanim uczta was zamroczy, chciałbym przedstawić wam nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, panią profesor Dolores Umbridge! - zawołał i przed mównice wyszła mała kobitka z przesłodzonym uśmiechem i przebiegłymi oczyma. Wszystko, co na sobie miała, było ostro różowe, trochę wyglądała jak różowa ropucha, ze względu na jej twarz. Jej głos, jak się zaraz okazało, również miała przesyconym sztuczną słodyczą.

- Witam! - Uśmiechnęła się moim zdaniem przerażająco. - Zostałam wysłana tutaj przez ministra magii i niezmiernie się cieszę, że w końcu ktoś was odpowiednio nauczy tego przedmiotu. - Ta, ehe, po prostu rzygam różem. Byłam naprawdę poważna, z Hermioną zabijałyśmy ją wzrokiem. Nie chciałyśmy szczerze tej kobiety tutaj, nie tylko dlatego że wydawała się okropną personą.

- To ona mnie sądziła... - mruknął niepewnie Harry.

- Ej, co się wam stało? - skinął na nas zdziwiony Ronald.

- Ministerstwo miesza się w sprawy Hogwartu – syknęła wściekła Hermiona. Prychnęłam tylko na kobietę, która wróciła już na swoje miejsce i zaczęłam jeść. Zjedliśmy tak szybko, jak się tylko i udałam się razem z paczką brata do wieży.

- Kto ją tu ściągnął?! - warknęłam, wyraźnie gestykulując.

- Nie wiem, ale chętnie się dowiem! – Wyszczerzył się do mnie Lee, co mnie trochę uspokoiło.

- Wiecie, jak się na nas lampiła?! - Oburzył się George. - Wszyscy się już przyzwyczaili do tego, że bardzo energicznie gestykulujemy, nawet Snape, a ona miała takie obrzydzenie w oczach. Wyglądała jeszcze gorzej niż normalnie.

- Jeszcze jej strój... - mruknął Reg i wzdrygnął się.

- Różowa ropuszka – zarechotał jak zwykle wesoły Fred. Zaśmialiśmy się na jego uwagę i poszliśmy do swoich sypialni. Chciałam się wyspać i porządnie przygotować psychicznie, bo jutro pierwszą lekcję mam z tą landryną...

Poszłam razem z Golden Trio na OPCM trochę wcześniej, by ta babka nie miała się do czego przyczepić. Chciałam usiąść z Mioną, ale wszystkie ławki były już zajęte. Ostatnią wolną zajął Harry i Ron. Wyszczerzyli się do nas i zatańczyli brwiami, a my tylko zgromiłyśmy ich wzrokiem. Dlaczego? Bo wolne miejsca były obok Malfoya i Zabiniego, ciekawe czemu? Może mieli jakieś ciche dni? Zanim się zorientowałam, Hermiona już siedziała obok ciemnoskórego ślizgona. Przywitał się z nią, co mnie zaskoczyło, całkiem miło i zaczęli o czymś rozmawiać. Domyśliłam się, że chodziło o mnie, bo spojrzeli się w moją stronę i zaczęli cicho chcichotać. Wzruszyłam ramionami i usiadłam obok kuzyna. O dziwo, zaczęliśmy rozmawiać o quiddithu. W trakcie Parvati puściła papierowego ptaka w klasie. Latał sobie od ucznia do ucznia. Draco oczywiście musiał go uderzyć, za co dostał w żebra. Naprawdę mi się to podobało, ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Nagle papierowe zwierzątko zostało spalone... Spojrzałam do tyłu i zobaczyłam Umbrigde z wzniesioną różdżką. Wpatrywałam się w nią morderczo.

- Misia, uspokój się, później ci melisy zaparzę – szepnął mi do ucha blondyn i pociągnął mnie za ramię, bym się odwróciła. Prychnęłam na jego obietnice i spojrzałam mu w twarz z politowaniem.

- Wiem przecież, że nie umiesz.

- Od czego są czary? – Wyszczerzył się i puścił mi oczko.

- Ekhem... – Usłyszeliśmy nad sobą, spojrzeliśmy w górę i ujrzeliśmy ropuchę całą w rumieńcach irytacji. - Nie chcę przeszkadzać, ale ma być cisza – pisnęła tym swoim głosikiem i poszła do biurka. Kobieta zaczęła mówić o lekcjach u niej. Nie mieliśmy używać różdżek, zadawać jej pytań, które mogłyby być o niebezpieczeństwie, a broń Boże, uczyć się obrony! Nasze podręczniki, to były jakieś bajeczki dla przedszkolaków. Przez całą jej przemowę moja szczena była opuszczona w dół. Ta kobieta to naprawdę nie miała mózgu!

- Ale, co z tego skoro nie będziemy umieli się bronić? - Przerwał jej w pewnym momencie Harry.

- Och, ale kto by chciał atakować takie dzieciaczki jak ty? - Uśmiechnęła się sztucznie.

- Nie wiem... - Udał zamyślonego. - Może Lord Voldemort? Śmierciożercy? - Dodał cynicznym tonem, a zamarła, ale nie na długo, bo już za chwilę pokazała nam swoją złość.

- Ktoś próbuje wam wmówić, ze ON powrócił, ale to nie jest prawda! - ryknęła desperacko.

- Prawda, walczyłem z nim! - Mój przyjaciel aż wstał, był równie wściekły co ona.

- I na pewno byś to przeżył? - prychnęła z cynicznym uśmiechem, ale i złością. Wstałam głośno. - Panienko Black? - Spojrzała mi prosto w oczy i chyba już wiedziała, że nie będzie to wypowiedź na jej korzyść.

- A bo to pierwszy raz – prychnęłam w obronie chłopaka. - Myśli pani, że przed kim obroniłam Ceddricka?!

- To był turniej, wszystko mogło się wydarzyć... – Pokręciła głową z politowaniem.

- Myśli pani, że JA czułam jakiegoś tam stwora?!

- Przecież nikt nie potrafi takich rzeczy – mruknęła.

- Pani chyba zapomniała, kim ona jest – warknął Harry.

- Ależ wiem, kim to dziecko jest... Michalina Black, córka Agaty i Syriusza Blacków. Nic niezwykłego i nie jest możliwe, by czarodziej wyczuwał innego.

- To jak moja matka znalazła siedzibę śmierciożerców? Dlaczego ja go wyczuwam? Dlaczego bazyliszek mnie sł...

- DOŚĆ! - ryknęła, przerywając mi. Wiedziała, że by ją to pogrążyło. - Potter i Black, po lekcjach macie przyjść do mnie do gabinetu – warknęła. Dalszą część lekcji wciąż była spięta, ale spokojniejsza. Nikt mi nie wmówi, że nie mam nic z nim wspólnego. Specjalnie nie powiedziała nazwiska mojej matki.

Parę godzin później, po zielarstwie, udaliśmy się na karę. Zapukaliśmy, weszliśmy do bardzo różowego gabinetu pełnego kotów na talerzach i zasiedliśmy w przygotowanych dla nas ławkach. Kazała nam pisać na pergaminie: "Nie będę opowiadać kłamstw". Już chcieliśmy sięgnąć po pióra, ale nas powstrzymała.

- Nie, nie. Użyjecie moich specjalnych. – Uśmiechnęła się do nas po swojemu i dała nam czarne pióra.

- Nie dostaniemy atramentu?

- Nie będzie wam potrzebny.

Zaczęliśmy pisać i okazało się, że naprawdę go nie potrzebowaliśmy. Pióro miało własny atrament w krwisto czerwonym kolorze. Z każdą kolejną literą lewa ręka piekła mnie coraz bardziej. Po chyba siódmym zdaniu zobaczyłam, tę samą frazę wyrytą na mojej dłoni. Zamarłam. Ta kobieta niech pójdzie do św. Munga, bo to jest chore!

- Coś się stało, kochaniutka? - spytała, pokazując wyraźnie swoją satysfakcje moim strachem.

- To moja sprawa – mruknęłam. Po następnych pięciu zdaniach, wypuściła nas. Wyszliśmy z kary i na korytarzu próbowałam coś zrobić z raną u mnie i u Harrego, ale nic na nią nie działało. Harrego złapał po drodze Ron, a ja samotnie poszłam do dormitorium, przebrałam się i postanowiłam pójść na błonia. Wyszłam z mostu i niedaleko chatki Hagrida przy jednym z drzew zobaczyłam Georga. Co dziwniejsze, był sam jak palec, co nie zdarzało się za często. Natychmiast do niego pobiegłam.

- Hej – mruknęłam i usiadłam obok niego.

- Misia, cześć... – Również mruknął niemrawo, nawet na mnie nie spojrzał.

- Co jest? - spytałam, zarzucając na niego swoje ramię.

- Nic... - Zasłonił swoją lewą rękę, więc prędko wzięłam ją i zaczęłam oglądać. On zobaczył moją, którą sama zapomniałam zasłonić. Zauważyłam na niej dotkliwe, krwawe wyżłobienie o treści: "Nie będę knuł za plecami nauczycieli".

- Jak mogła?... - spytałam samą siebie drżącym głosem. - Za coś takiego? O co poszło?

- Gadaliśmy o starym kawale na Filcha. Zrobiliśmy go w tamtym roku i ona to usłyszała. - Wziął teraz moją rękę i zamarł. Miałam trochę bardziej wyrytą niż on.

- Ja ją zabiję – warknął wściekły. - Nikt nie będzie krzywdził mojej siostrzyczki! - już dawno nie nazywał mnie przyjaciółką, tylko siostrą.

- Nie... - Położyłam mu rękę na ramieniu, by się uspokoił. - Będzie tylko jeszcze gorzej, daj spokój – mruknęłam i przytuliłam go bardzo mocno. Bez protestów oddał go i tak siedzieliśmy do późnego wieczora, gadając o wszystkim i niczym.

Mijały dni, tygodnie, a w szkole było coraz gorzej. Ropucha dawała kolejne zakazy i nakazy. Moi chłopcy jej szczerze nienawidzą. Zakazała sprzedawać im swoje dowcipy, a interes dopiero co zaczął się dobrze rozkręcać. Praktycznie nie można nic zrobić. Mnie, Harrego, bliźniaków i brata wywaliła z drużyny. Dlaczego? Po ostatnim meczu ślizgoni się na nas rzucili, a my się po prostu broniliśmy. Stwierdziła, że to nasza wina, więc załatwiła to z Dropsem. Byłam wściekła, gdy się dowiedziałam, że się na to zgodził. Ciągle odejmowała nam punkty, itp. Sprawdzała nauczycieli. Myślałam, że Snape na nią wyleje coś. Był dosyć mało zadowolony, a prof. Trelawney była nią przerażona.

Wracaliśmy pewnego dnia z obiadu i zauważyliśmy pożądną kłótnię Umbrige i McGonagall. Dowiedziała się o karach ropuchy. Ta jej powiedziała, że będzie robić, co będzie chciała, bo została inkwizytorem Hogwartu. Ten potwór miał teraz prawie pełnię władzy! Wściekła pobiegłam do naszego pokoju wspólnego. Byli już tam moi przyjaciele.

- Potter, Weasley, Granger do mnie! - ryknęłam, a oni w sekundę stanęli przede mną.

- Co?!

- Trzeba zrobić w szkole coś takiego jak Zakon. Uczniowie muszą się umieć bronić, nadchodzi wojna!

- Ale kto niby będzie nas uczył? - spytał zaciekawiony Harry, popierał mnie, ale nie wiedział, jak to wszystko ogarnąć.

- O tym nie pomyślałam... - mruknęłam, złapawszy się za brodę. Nastała chwila ciszy, którą nagle przerwał Ronald.

- Wy – wyznał z szerokim uśmiechem, a my spojrzeliśmy na niego jak na kosmitę. - Wy potraficie to wszystko, wy nas nauczycie!

- Co?! - ryknęliśmy wielce zdziwieni, on chyba oszalał!

- To dobry pomysł. – Zgodziła się z nim przyjaciółka. Oboje oszaleli... - Nie róbcie takich min, jesteście naszą jedyną nadzieją aktualnie. – odparła poważnie, a my trochę niechętnie się z nią zgodziliśmy. - Zróbmy spotkanie Pod Świńskim Łbem w sobotę. Rozgłoście to – rozkazała, a my pobiegliśmy wszystkim to powiedzieć. Musiała być to bardzo zatajona sprawa, nikt nie mógł się o niej dowiedzieć, nawet moja matka...

Sobota nastała, a wraz z nią nasze spotkanie. Nie wiem, czy będą chcieli, byśmy my ich uczyli. Nie wszyscy byli do nas dobrze nastawieni, przez to że ministerstwo nam zarzuca kłamstwo. Ja i Golden Trio czekaliśmy na chętnych. Pojawili się w tutaj głównie nasi koledzy z Gryffindoru, ale była tu również Luna i Cho z domu Kruka oraz Hanna Abbott z Susan Bones, puchonki. Nagle kominek w gospodzie zapłonął i wyskoczyli z niego kolejno Oliver, Ceddrick i Wiktor! Kto ich tu ściągnął?! Cała byłam czerwona, choć nawet nie wiedziałam czemu...

- Hej! – Przywitali się i pomachali wszystkim. Niektóre dziewczęta prawie mdlały pod ich wzrokiem.

- Co wy tu?... - mruknęłam, ale mi przerwano.

- Ja ich wezwałam. – Pojawiła się obok nich Hermiona. - Będą świadkami i pomogą was zaprezentować. Dodatkowo sami chcieli się czegoś nauczyć! – Uśmiechnęła się do mnie i mrugnęła okiem. Nie znosiłam, kiedy taka była. Po chwili wszyscy co mieli być, przybyli. Zasiedliśmy i spojrzeliśmy na Hermionę, która dalej stała, ponieważ to ona miała mówić. - Witajcie. Zebraliśmy się tutaj, by stworzyć grupę. Grupę, w której nauczycie się bronić... A uczyć nas będzie ta dwójka. - Wskazała ręką na mnie i na Harrego. Spuściliśmy głowy, gdy zobaczyliśmy ich zszokowane twarze.

- Oni?! - ryknął ktoś z tłumu.

- A dziwisz się? - prychnął Ron. - Walczyli o kamień, walczyli z bazyliszkiem, z czarnoksiężnikiem, a ostatnio naprawdę walczyli z... Voldemortem.

- Czyli to prawda? - spytał się Dean.

- Tak.

- Może niech sami się pochwalą, jakie mają zdolności, a nie ich promujecie – parsknął jakiś krukon.

- To nie przez nie wygrywaliśmy... - wyjaśnił skromnie Harry. - Mieliśmy szczęście i nigdy nie byliśmy sami. Pomagali nam przyjaciele. Jeśli chodzi o zdolności, to ja ich nie mam, ale Misia ma.

- To nie prawda Harry, bo jesteś zdolny jak diabli, ale za leniwy, by się uczyć. – Próbowałam zażartować i zmienić temat, ale wszyscy wpatrywali się we mnie tak, że by mogli mi wywiercić dziurę w brzuchu. Pamiętali o tym, że jestem wężousta i że Voldemort pragnął mnie z jakiegoś powodów oraz wszyscy byli świadkami tego, jak czaruję niewerbalnie bez problemu, choć to bardzo trudna sztuka. - Nie ma co ukrywać - mruknęłam zarumieniona i spojrzałam prosto na nich - i tak to by wyszło na jaw... Pewnie wiecie, że potrafię używać zaklęć bez różdżki. Tak przeżyłam spotkanie ze smokiem. Lecz jak, np. zapytacie się dyrektora, w sumie sam mi tak powiedział, co jest moją zdolnością, która mnie wyróżnia, to nie powie wam tego. On uważa to za dodatek... Mówił, że moją magią jest zapalanie promyczka dobra w każdym stworzeniu. Umbridge ciągle nie rozgryzłam. – Tym razem wszyscy się zaśmiali. - Możecie nie uwierzyć, ale to prawda. Nawet można to zrobić tam, gdzie wydaję się, że się nie da.

- Nawet w Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? - spytała Cho.

- Oczywiście – odparłam pogodnie, a oni spojrzeli na mnie jak na kosmitę. - Naprawdę, nawet mi się udało na moment. Mojej mamie też. W Komnacie Tajemnic żałował przez chwilę, że nie ma już rodziny. Kiedy moja mama umierała od pewnego zaklęcia, które zostało rzucone przy nim... Martwił się o nią, nie chciał mnie na turnieju skrzywdzić, co oznacza, że czasem są w nim przebłyski dobra.

- Ale jak to? O nieznajome mu kompletnie czarownice? - Zdziwił się Oliver.

- I teraz nadszedł czas na moją największą tajemnicę... – Westchnęłam głęboko. - Nie jestem taka obojętna Voldemortowi. Wiecie... - Zaczęłam tak, jakbym miała opowiedzieć bajkę na dobranoc. - Do Hogwartu uczęszczał kiedyś chłopiec, taki sam jak my. – Wskazałam ręką na wszystkich dookoła. - Trafił do Slytherinu i był niezwykle mądry. Nie mam pojęcia jak, ale urzekła go zdrowo szurnięta gryfonka. Po szkole pobrali się i mieli dziecko, córeczkę. Ten czarodziej już miał złe plany za czasów szkolnych, ale zarzucił je dla rodziny. Jednak powróciły do niego i postanowił razem z nią rządzić światem. Jednak nie udało mu się to, jego przepędzono, jego żona została sama, a córka zniknęła. Ten mężczyzna nazywał się Tom Riddle, aktualnie mówi się na niego Lord Voldemort. Jego córką jest Agata Riddle, a z kolei jej córką, a jego wnuczą... jestem ja. To dlatego jestem wężousta, Tom i ja jesteśmy dziedzicami Slytherina – wyznałam i spojrzałam na wszystkich ze strachem. Brat trochę nie dowierzał, nie wiedział o niczym, tak postanowiłam z rodziną. Było to dla niego lepsze, dlatego nie wymieniłam go w tej historii, chciałam by cała fala nienawiści poszła na mnie. Jak się domyślałam, tak się stało. Wszyscy zaczęli szemrać i patrzeć na mnie jak na potwora, byłam przerażona. Miałam już łzy w oczach i chciałam stąd wybiec, ale powstrzymała mnie Hermiona, która uścisnęła moją drżącą dłoń, by mnie uspokoić. Ktoś nawet pisnął ze strachu, a ci, którzy byli blisko mnie, zaczęli się odsuwać. Nie uważali mnie już tylko za kłamliwą wariatkę, ale i potwora...

- Hej! - Podskoczyłam na wrzaśnięcie Wiktora, był wściekły... - Może i jest jego wnuczką, ale czy to czyni z niej i jej rodziny złych? Nie! - Wszyscy patrzyli na niego z szeroko otwartymi oczami, słuchali go uważnie lekko zdziwieni. Był z natury łagodny, a nagle zaczął się drzeć na wszystkich. Nigdy go takim nie widziałam. - Przypomnijcie sobie, jak wam pomagała, bo na pewno to robiła i zresztą nie tylko ona. Znacie jej matkę na pewno dobrze, czy ona wam wygląda na wcielenie zła? Jest jedną z najwspanialszych kobiet, jakie znam! Miśka tak samo! Ona naprawdę potrafi to, co mówiła i uważam, że Dumbledore ma racje. Nie wiem, jak to możliwe, ale potrafi rozświetlić dosłownie każdego człowieka. Na turnieju w labiryncie, byłem pod wpływem Imperio. To ja zaatakowałem Fleur! - krzyknął, a wszyscy patrzyli na niego zaskoczeni, nie wiedzieli wcześniej, co się do końca stało. - I... - Zawahał się, ale tylko na chwilę, by kontynuować drżącym głosem pełnym żalu – chciałem zabić Michalinę. Jakim cudem nie wiem, ale wybudziła mnie. Sprawiła, że byłem sobą i nie zrobiłem czegoś, czego bym sobie nie wybaczył do końca życia! Więc przestańcie szemrać na jej temat, ponieważ jest wnuczką, a nie samym Voldemortem! Przecież ona jest praktycznie jak anioł i nie pozwoli, by żadnemu z was stała się krzywda i pod żadnym pozorem nie da wygrać złu. Myślę, że wiele razy dała to wszystkim do zrozumienia. – Zakończył poważnie i usiadł na krześle, zakładając ręce na piersi. Spojrzał na mnie. Nigdy w życiu nikt nie patrzył na mnie z taką pewnością siebie, nie chciał cofnąć tych słów, chciał bym nawet się nie zastanawiała i uwierzyła. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym zrobić...

- Czy to prawda, że umiecie wyczarować patronusa? - spytała Luna swoim rozmarzonym tonem.

- Tak, sama widziałam – odpowiedziała Hermiona.

- Brawo, to nie łatwa sztuka – odparł zaintrygowany Dean.

- Trzeba mieć tylko szczęśliwe wspomnienie – mruknęłam speszona.

- No nie wiem jak wy, ale wierzę tej bandzie wariatów i w to wchodzę. W obłoconych buciorach! – George wstał i teatralnie tupnął nogami, a następnie podszedł i zapisał swoje nazwisko na liście, po czym puścił nam oczko i ustąpił miejsca swojemu bratu. Wszyscy jakby zapomnieli o swoich wcześniejszych odczuciach i chętnie zapisywali się do Gwardii Dumbledore'a. Niektórzy nawet nas przeprosili za wcześniejszą reakcję. Gdy skończyliśmy, wszyscy zaczęli się rozchodzić, w tym nasi absolwenci i nie-absolwenci. Musiałam podziękować Wiktorowi za jego płomienną mowę, naprawdę tym nam bardzo pomógł.

- Wiktor! - zawołałam za nim, a następnie podbiegłam i złapałam za ramię.

- Tak?

- Chciałam ci podziękować. Nie wiem, co by z nami było, gdyby nie twoja przemowa – wyznałam, lekko się rumieniąc, ale nie zwracałam już na to zbytnio uwagi. W jego towarzystwie ciągle paliłam buraka.

- Mówiłem tylko prawdę, ale wciąż mnie nurtuje, jak to zrobiłaś. – Zaśmiał się.

- Nie powiem ci, bo to tajemnica. Jeszcze raz dzięki. - Pocałowałam go w policzek i poszłam pogadać z Olivierem. Dawno go nie widziałam...

- Cześć, mała!

- Cześć! Miło, że jesteś. – Rzuciłam się w ramiona chłopaka.

- Mało się przydałem z Diggorym. Krum wystarczył! – Zachichotał jak jakaś jedenastolatka i puścił mi oczko. - Wy jesteście razem, nie?

- Nie! - pisnęłam. - Skąd ten pomysł?! - Zaśmiałam się z nutką zdenerwowania i palnęłam go w ramię.

- Chłopaki mi mówili, że mnie zdradzasz. – Złapał się teatralnie za serce, za co dostał w potylicę. - Aua! Bolało!

- Bo miało – parsknęłam.

* * *

Jakiś czas później siedziałam sobie z moim ulubionym trio i czytałam książkę oparta o Harrego, który był skupiony na tym, by wygrać w końcu z Ronem w szachy. Nagle drzwi trzasnęły głośno, aż podskoczyłam i spadłam z kanapy. Okazało się, że Neville wpadł do pokoju wspólnego i od razu do nas podszedł. Znalazł idealne miejsce do ćwiczeń, Pokój Życzeń! Od razu ustaliliśmy termin pierwszego spotkania i zaczęliśmy ćwiczyć. Na jednym z kolejnych spotkań, nagle przez kominek wpadła dobrze mi znana trójka czarodziejów. Cho podbiegła szybko i przytuliła mocno swojego chłopaka, a ja przywitałam się z Oliverem i Wiktorem, zapowiadała się niezła zabawa.

- Dobra, dzisiaj będzie trening z dorosłymi już czarodziejami. Wiktorem Krumem, Ceddrickiem Doggorym i Olivierem Woodem – wyjaśnił Harry. - Oczywiście ci starsi, bo Justina nie damy razem z, np. Krumem! – Za tę uwagę wszyscy się zaśmiali.

- Dlaczego, ja krzywdy nigdy nie robię nikomu! – Bułgar zaśmiał się i poczochrał zawstydzonego chłopca po głowie.

- A staranowanie Michaliny się nie liczy? - spytał Regulus, na co Krum spłonął rumieńcem i wzruszył niewinnie ramionami.

- To było dawno i nieprawda – mruknęłam, na co zaśmialiśmy się.

- Będziemy ćwiczyć pojedynki – zawołam Harry, był takim głównodowodzącym. - To kto pierwszy?

- Ron i Miona! - krzyknął ktoś z tłumu.

- Zapraszam!

Stanęli naprzeciw siebie i oczywiście Hermiona wygrała, nikt się tego nie spodziewał. W ogóle. Następny był Justin vs Cho, George vs Wiktor, Colin vs Ginny i tak dalej. Była to świetna zabawa i dobra nauka, na pewno lepsza niż u Umbidge.

- Nas... - Chciał wywołać kogoś Harry, ale przerwał mu mój brat.

- Tera ja nominuję! - ryknął, patrząc na mnie z diabelskim uśmiechem. - Michalina vs Wiktor! - Wszyscy podzielali ten pomysł, aż za bardzo to okazywali.

- Czyli chcecie żebym była w Skrzydle Szpitalnym? - Zaśmiałam się, ale stanęłam na podeście, załamując ręce.

- Przecież cię nie skrzywdzi! - Pocieszył mnie Fred, znaczy chyba. Wiktor ustawił się na swoim miejscu i czekaliśmy tylko na start. Harry krzyknął, a chłopak od razu rzucił na mnie zaklęcie, które miało mnie pozbawić różdżki, ale je bez problemu obiłam. Niestety też był dobry w te klocki, więc zaklęcia latały w tę i we w tę bez osiągnięcia celu. W końcu się zirytowałam, nie lubiłam przegrywać. Zaczęłam rzucać zaklęcia szybciej, aż w końcu zwinnie do niego podbiegłam, zostawiając między nami jakieś dwa metry przerwy, obróciłam się dla zmyłki i zaatakowałam go Drętwotą, której nie zdołał obić, więc poleciał zaskoczony na parę metrów za siebie. Wygrałam! Podeszłam do leżącego na ziemi chłopaka i podałam rękę.

- Nic ci nie jest? - spytałam, pomagając mu wstać.

- Nie – mruknął i uśmiechnął się do mnie. - To odpłata za staranowanie? - spytał, podnosząc brew.

- Nie, ale w sumie może być! – Zachichotałam, a chwilę po tym zajęcia dobiegły końca.

- Pamiętajcie, żeby ćwiczyć i to jest już ostatnie spotkanie przed świętami – zawołał za wychodzącymi Harry.

- Wesołych świąt! - krzyknęłam za naszymi „uczniami". - Ej, staruszki! - „Dorośli" się odwrócili w moją stronę. - Odwiedzicie nas jeszcze?

- Przyjdziemy na patronusy, tylko tym razem będziemy się uczyć razem z resztą. – Podrapał się po karku Cedd.

- Nie umiecie? - spojrzałam na nich zdziwiona. - No dobra, wesołych świąt!

- Wzajemnie! - odkrzyknęli i zniknęli w płomieniach kominka.

* * *

Wróciliśmy na święta na święta do domu. W tym roku miały się odbywać w niezwykle licznym gronie, ponieważ byli tu Weasley'e, Krumowie, Riddle'owie i oczywiście Blackowie, Harry oraz ciotka Cecylia. Największe zamieszanie było w kuchni, ponieważ znajdowały się w niej cztery królowe gotowania: ciocia Molly, ciocia Dorcas, mama oraz babcia Emily. No cóż, mam nadzieję, że będzie co jeść. Wujek Arthur razem z moim tatą, wujkami Riddlami i wujkiem Stalem gadali żywo o rozgrywkach quidditha. Chcieli zająć czymś rannego Weasley'a, by ten nigdzie się nie ruszał. W ministerstwie zaatakowała go Nagini, ale dzięki Harremu uratowano go. Przyśniła mu się ta sytuacja i od razu z tym pobiegł do dyrektora. Ciotka Cecylia „ujarzmiła" mamę Wiktora i opowiadała jej jakieś historie przy brandy. Na szczęście cioci Evie udało się uciec po jakimś czasie do kuchni. Cała dzieciarnia znajdowała się w największym salonie. Ubieraliśmy choinkę, układaliśmy prezenty oraz zdobiliśmy pokój. Nie obyło się przy tym bez głośnych salw śmiechu. Wieczorem zwołano wszystkich, by zacząć wigilię. Tyle pysznego jedzenia nie widziałam już od dawna. Zaczęliśmy jeść i wesoło rozmawiać, wspominając stare dobre czasy albo słuchając zabawnych historii z czasów szkolnych naszych rodziców. Dawno się tak nie uśmiałam! W pewnym momencie wujek Arthur zastukał łyżeczką w kieliszek, prosząc o ciszę, więc zamilkliśmy.

- Chciałbym wznieść toast za Harrego, – wzniósł kieliszek, patrząc na zawstydzonego chłopaka z uśmiechem - dzięki któremu jeszcze żyję... Za Harrego!

- Za Harrego! - krzyknęliśmy i napiliśmy się za jego zdrowie.

* * *

Wróciliśmy do szkoły, czas nam głównie mijał na użeraniu się z landryną, uczeniu się, rozmawianiu, spotkaniach GD (Gwardii Dumbledore'a). Nastała w końcu wiosna i aktualnie wszyscy się znajdowali na dziedzińcu. Patrzyliśmy na to, jak Filch wynosił rzeczy pani Trelawney. Nie przepadałam za kobietą, ale to już było bestialstwo! Za woźnym szła dumna inkwizytor Hogwartu, a za nią zrozpaczona wróżbitka.

- Dolores, proszę! - załkała do niej, łapiąc drżącą ręką za ramię. - Wiele lat tu uczyłam. To już nie jest tylko miejsce mojej pracy... Hogwart to mój dom!

- Przykro mi, ale to zrobię... - mruknęła i pokazała jej wymówienie, a Trelawney rozpłakała się już na dobre. Z braku sił usiadła na swoim kufrze i złapała się za głowę. Nagle wrota otworzyły się z impetem i na dziedziniec jak burza wbiła moja matka i McGonagall, nigdy nie widziałam mamy tak wściekłej. Miała w sobie coś z bazyliszka, jej wzrok był przerażający. Oczy były krwistoczerwone, a pani Minerva była równie wściekła, w tym stanie mogłyby zabić. Podeszły do Sybilli i przytuliły ją mocno, patrząc wrogo na ropuchę.

- Co robisz, Black? - warknęła w jej stronę wyraźnie zdenerwowana jej obecnością.

- Pokazuję serce, Umbridge. Nie to, co ty – syknęła i pogłaskała łkającą po głowie.

- Uważaj, bo spotka cię to samo!

- Proszę bardzo! - Black ryknęła głośno i wstała, by spojrzeć z góry na tę landrynę. - Ja mam gdzie się podziać i mam rodzinę, a Sybilla ma tylko Hogwart. Jej rodziną są uczniowie i nauczyciele. A wiadomo, że rodziny nie powinno się rozdzielać, a ty to właśnie robisz, ropucho przebrzydła! - powiedziała, a wszyscy wybałuszyli oczy. Zaczęło się robić groźnie. Umbridge już chciała coś odpowiedzieć, ale przerwano.

- Dolores!

- Albusie! - Odwróciła się do podchodzącego dyrektora.

- Może i masz prawo zwalniać nauczycieli, ale nie wyrzucać ich z Hogwartu!

- Ależ...

- Póki co jestem dyrektorem i tylko ja mam takie brawo! Agatko, Minervo, zajmijcie się Sybillą. A wy co? - Tu spojrzał na uczniów. - Rozejść się! - krzyknął i wszedł do szkoły, a my za nim.

* * *

- Dzisiaj nauczymy się zaklęcia Patronusa! Brzmi ono tak: Expecto Patronum – wytłumaczyłam członkom GD.

- Pomyślcie o wspomnieniu. Szczęśliwym, a najlepiej najszczęśliwszym, jakie pamiętacie! - Dołączył się Harry.

- Niech was wypełni. Musi być silne! Nie wystarczy takie jak, np. zjadłem stos pysznych ciastek! Ron, wiem, że o czymś podobnym myślisz! – Wszyscy się zaśmiali i zaczęli próbować, a my z Harrym chodziliśmy dookoła i ich obserwowaliśmy, by ewentualnie jakoś pomóc.

- Wspaniale, Ginny! - Harry poklepał ją po ramieniu, na co się zarumieniła.

- Super, Luna! Neville, udało ci się! - krzyknęłam, podskakując ze szczęścia, byli wspaniali!

- Cudownie, Miona!

- A panu jak idzie? - spytałam, kiedy po chwili podeszłam do Wiktora.

- Tylko mgiełka – mruknął niezbyt z siebie zadowolony.

- To znaczy, że jest za słabe... Masz jakieś silniejsze?

- Nie wiem, czy to wspomnienie... Może tylko pragnienie, które mi się przyśniło...

- Co to? - spytałam zaciekawiona.

- Nie powiem ci, bo to tajemnica! – Wyszczerzył się, cwaniak.

- To mój tekst! - pisnęłam, na co się zaśmialiśmy. - Spróbuj.

- Expecto Patronum – mruknął, a z jego różdżki wydobyła się mgła, która po chwili zmieniła się w potężnego i niesamowicie pięknego smoka. Zdębiałam, ponieważ posiadałam identycznego patronusa. Chłopak stał i wpatrywał się niezwykle dumny ze swojego patronusa.

- Expecto Patronum – szepnęłam i z mojej różdżki wyleciało podobne stworzenie, które od razu podleciało do tego drugiego i oba patronusy zaczęły tańczyć. Spojrzenia wszystkich były zachwycone, ale nie zwracałam na to zbytniej uwagi. Spojrzałam głęboko i w oczy Bułgara i ponownie się w nich zatopiłam. Miałam wrażenie, że jestem zahipnotyzowana. Nagle poczułam motyle w brzuchu i w moim mózgu zrodziła się niebezpieczna myśl. Przyznałam się przed samą sobą, że chyba bardzo mi się podoba właśnie ten mężczyzna, który właśnie stał przede mną i wpatrywał się w mnie ze zdziwieniem...

Wiktor

Gdy zobaczyłem swojego patronusa oniemiałem z zachwytu, był taki potężny! Tak samo jak moje uczucia związane z tym wspomnieniem. Michalina... ona mnie pocałowała. Nie wiem czemu, ale ten obraz powraca do mnie co noc i nie daje mi spokoju. Wpatrywałem się w smoka, do którego po chwili doleciał kolejny. Spojrzałem na miejsce, z którego wyleciał, by zobaczyć, kto był jego właścicielem. Była to Michalina... Wpatrywałem się w nią ze zdziwieniem, a ona miała w oczach coś, czego nie mogłem odczytać. W mojej głowie nastał jeszcze większy chaos, niż był wcześniej. Nasze patronusy... to coś chyba musiało znaczyć!

- Bombarda Maxima! – Usłyszałem zza ściany, ale nie zdążyłem zareagować. Michalina była pierwsza. Popchnęła mnie mocno w bok, przez co upadłem kawałek od pola rażenia. Niestety sama nie zdążyła, a ściana pod wpływem zaklęcia runęła prosto na dziewczynę. Leżała przykryta gruzem nieprzytomna. Jak to się stało?! Dlaczego takie rzeczy dzieją się w szkole?!

- Michalina! - ryknął przerażony i w sekundę znalazłem się tuż obok niej. Spojrzałem na sprawcę wybuchu i okazała się to być niska kobieta ubrana cała na różowo. Musiała być to ta ropucha, Umbridge.

- Och, jaka nieuważna... - mruknęła z politowaniem, kręcąc głową. - O, panie Krum, co pan tu robi? - spytała i uśmiechnęła się do mnie niewinnie.

- Na pewno nie zawalam gruzem niewinnych panienek – warknąłem w stronę kobiety, która zamarła zaskoczona.

- Wiktor, weź ją do skrzydła – mruknął do mnie Regulus i pomógł mi ją uwolnić spod kamieni.

- Niech tylko ona sobie nie myśli, że ominie ją kara! – zawołała idiotyczna kobieta. Wziąłem małą Black na ręce i zaniosłem do skrzydła szpitalnego, kompletnie ignorując kobietę. Dotarłem tam tak szybko, jak tylko mogłem. Z kopa otworzyłem drzwi i pani Pomfrey już chciała na mnie nawrzeszczeć, ale jak zauważyła, kogo mam na rękach, od razu wskazała łóżko.

- Co jej się stało? Jest cała posiniaczona! - pisnęła przerażona kobieta, gdy kładłem ją na jasnozielonej kołdrze.

- Pewna inkwizytor Hogwartu rzuciła bombardę na ścianę, a ta przygniotła ją gruzami. To powinienem być ja, ale mała zgłupiała i mnie uratowała – mruknąłem wściekły. Oczywiście na siebie i Umbridge.

- Spokojnie, nic jej nie będzie. Najwyraźniej byłeś wart ratunku. – Kobieta poklepała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się lekko, by mnie pocieszyć. Nie pomogło.

- Nie jestem tego pewien...

- Może niech pan pójdzie do pani Black. Ona zawsze wie, jak komuś pomóc w rozterkach. – Zachichotała serdecznie.

- Dobrze, dziękuję. – Skinąłem jej i wyszedłem. Udałem się, tak jak mi poradziła magomedyczka, do ciotki Agaty. Zapewne była na wieży astronomicznej, gdzie przygotowywała się do lekcji. Zbliżał się wieczór. Wdrapałem się po wielu schodach i spotkałem ją dokładnie tam, zaczynała rozkładać ogromny teleskop.

- Cześć, ciociu... – Przywitałem się, co ją musiało zaskoczyć, ponieważ podskoczyła.

- O, witaj, Wiktorku, co ciebie sprowadza? - spytała jak zwykle uśmiechnięta od ucha do ucha.

- Mogłabyś mi powiedzieć, dlaczego Misia mnie uratowała? - Walnąłem prosto z mostu, patrząc na kobietę zagubiony.

- Uratowała?

- Powiem, to co powiedziałem pani Pomfrey... Pewna inkwizytor Hogwartu rzuciła bombardę na ścianę, a ta przygniotła ją gruzami. To powinienem być ja, ale mała zgłupiała i mnie uratowała.

- A to wiedźma przesłodzona... - warknęła do siebie. - Co ona sobie myśli?! Bombardę rzucać sobie w środku zamku?! A wy nie wyczuliście tego zaklęcia skoro się to stało? Musiała użyć nie jednej, ściany Hogwartu są dosyć mocne.

- To trochę kłopotliwe... - Podrapałem się po karku bardzo zawstydzony.

- Siadaj na kolanka i spowiadaj się chrzestnej – nakazała zaintrygowana i pokazała, bym usiadł obok niej przed barierkami, co wykonałem bez protestów.

- Uczyliśmy się patronusów. Mi nie szło przez za słabe wspomnienie. Misia mi pomogła i wyczarowałem smoka. Później ona też swojego wyczarowała i spojrzeliśmy na siebie...

- I nie wiedzieliście, co się dzieje wokół? - dopytała, uśmiechając jeszcze szerzej niż na początku. Dodatkowo coś zabłysło w jej oczach.

- Tak. Też byłaś w takiej sytuacji?

- No co ty! - parsknęła, jakby to był genialny żart. - Ja przeżywałam z moim mężem trochę inną miłość. – Już chciałem protestować wielce zawstydzony, ale pokazała ręką, bym tego nie robił i dał jej skończyć. - Misia cię uratowała, bo uznała, że warto. Bałaby się o ciebie i winiła tak samo jak ty teraz. Myślę, że nic jej nie będzie, ale rozumiem. Zależy jej na tobie i jak widać tobie na niej też. Nie ma się czego wstydzić, kochanie – wytłumaczyła kojącym tonem.

- Jest moją bliską przyjaciółką...

- Ukrywanie uczuć nie jest dobre, zrozumcie to w końcu!  Akurat ja o tym wiem wiele. Miałam czteroletni staż w tej dziedzinie! – Zachichotała.

- Nie ukrywam uczuć.

- W sumie... U was jest jeszcze gorzej! - Spojrzałem na nią jak na kosmitę. - Wiktorze, musisz zacząć się przyznawać do swoich uczuć, które okazujesz, ponieważ ona może ci kiedyś uciec. Wiem, że myślisz, że jesteś dla niej tylko przyjacielem, ale skoro czujesz niepewność, to musisz jej wszystko wyznać, a nóż widelec może to odwzajemni. Przemyśl to, proszę. Ja przez takie zachowanie straciłam kilka lat pięknej miłości – wyznała i pogłaskała mnie po policzku, patrząc na mnie, jakbym miał pięć lat.

- Dziękuję, ciociu – mruknąłem i przytuliłem ją mocno, co odwzajemniła.

- Na mnie możesz zawsze liczyć! Może, żeby zająć twoje myśli, to pomożesz mi z teleskopem dla dzieciaków? - zapytała wiecznie energiczna.

- Chętnie – odpowiedziałem i wzięliśmy się do pracy.

Michalina

Obudziłam się lekko obolała. Rozejrzałam się i wywnioskowałam, że jestem w skrzydle szpitalnym. Przez chwilę miałam zaćmienie i nie wiedziałam, co się stało, ale po chwili sobie wszystko przypomniałam. Jak zwykle genialna Umbridge coś odwaliła...

- Obudziłaś się wreszcie, witaj! - Uśmiechnęła się do mnie pani Pomfrey.

- Dzień dobry! Mam nadzieję, że nie ma pani czekolady. - Zaśmiałam się.

- Już skrzaty z nią idą. – Zachichotała, ale dobrze wiedziałam, że nie był to żart, a czysta prawda. - Wzmocni cię.

- Wiem. A ile tu leżę?

- Dobę. Jutro wyjdziesz, bo nogę masz już poskładaną, a do jutra przestanie boleć.

- Pani czyni cuda!

- Było łatwiej niż z Potterem w drugiej klasie... O jest i czekolada, dziękuję, Miralko. Proszę, zjedz! – Kobieta podała mi kawał czekolady.

- Ale ja jestem na diecie... - Udałam obrzydzoną słodyczem.

- Bardzo to widać na posiłkach – prychnęła i wyszła z pomieszczenia. Zaśmiałam się i wzięłam smakołyk. Bardzo dobre... Ciekawe, co się wczoraj stało później i kto nas wydał... Nie było tylko Cho... Ona? Aż dziwne. Wydawała się być bardzo oddaną uczennicą, że tak powiem.

* * *

Wróciłam do normalnego funkcjonowania i okazało się, że na dzień dobry czekała na nas kara. Pisanie tymi cholernymi piórami w Wielkiej Sali pod okiem teraz już nie inkwizytor, a dyrektor Hogwartu. No już wiedziałam, że nie będzie łatwo. Dawka miała być ogromna, a wiedziałam, że niektórzy tego nie zniosą. Udałam się z tą sprawą do tej idiotki, by to wynegocjować.

- Panienka Black, co ciebie do mnie sprowadza?

- Chcę wziąć na siebie karę innych – wypaliłam twardo, prosto z mostu.

- Ale to niemożliwe.

- To nie ich wina!

- Zgodzili się dobrowolnie.

- Proszę – szepnęłam błagalnie, a ona zmierzyła mnie wzrokiem.

- Dobrze, ale tylko paru, których ja wyznaczę. To będą ci, którzy mają jeszcze mało w swoich główkach. - Uśmiechnęła się swoją słodyczą.

- Dziękuję - mruknęłam i wyszłam z jej gabinetu.

* * *

Tak jak prosiłam, tak się stało. Landryna wyprosiła niektórych z sali. Wszyscy patrzyli na nią z wściekłością. Każdy miał podaną ilość powtarzania, różną ilość. Ja miałam oczywiście więcej niż inni. Starałam się pisać szybko, by nie zauważyli, że wzięłam karę tamtych na siebie. Zaczęli wychodzić, a ja miałam jeszcze do napisania kilkanaście razy. Było mi słabo, bo z rany zaczęła lecieć mi krew i to w sporej ilości. Gdy skończyłam, zaklęciem wyczyściłam ławkę z cieczy i wyszłam, nie obdarzając kobiety nawet spojrzeniem. Przed salą czekał Krum, co mnie bardzo zaskoczyło...

- Michalina! - Ucieszył się na mój widok.

- Witaj... - mruknęłam, uśmiechając się lekko, a następnie potknęłam się o własne nogi, ale na moje szczęście złapał mnie w ostatnim momencie. - Przepraszam...

- Co ci jest? Jesteś blada... - mruknął zmartwiony, usadawiając mnie na najbliższej ławce.

- Nic... - Schowałam lewą rękę w rękaw i odwróciłam wzrok. Niestety zauważył to i od razu za nią złapał. Obejrzał dokładnie moją ranę i zamarł.

- Ta kobieta jest chora – warknął wściekły i przetransformował liść z roślinki, która stała obok nas, w bandaż i oplótł nim moją dłoń. - Gotowe!

- Dziękuję. – Uśmiechnęłam się do niego szeroko, a on się lekko zarumienił, co mnie lekko zaskoczyło.

- Wiesz... - Zaczął niepewnie, dalej trzymając moją dłoń. - Chcę ci coś powiedzieć.

- Tak?

- Ja się... Znaczy czego się nie robi dla przyjaciół... – Odchrząknął i odwrócił wzrok. - Tak, oto chodziło.

- Ach... - Zakłopotałam się trochę. - Tak. Dokładnie tak samo myślałam, gdy cię odepchnęłam – mruknęłam, nagle przypominając sobie tamtą sytuację.

- Dziękuję, choć wolałbym, żebym to ja był ranny! – Zaśmiał się, ale mówił poważnie.

- Nie gadaj głupot... - syknęłam i palnęłam go w ramię. - Przepraszam, ale muszę już iść. Do zobaczenia!

- Pa! - Usłyszałam za sobą, gdy już odeszłam w swoją stronę.

* * *

Dzisiejszego dnia pisaliśmy SUMy. Odpowiadałam już na ostatnie pytania z astronomi, gdy nagle moja ławka zaczęła drżeć. Zdziwiło mnie to lekko i w sumie nie tylko mnie. Umbridge aż wstała i poszła to sprawdzić. Gdy podeszła do wrót Wielkiej Sali...

BUM!!!!!!!!

Usłyszeliśmy głośny wybuch i do sali wleciał mój brat z bliźniakami! Puszczali fajerwerki, petardy i inne takie rzeczy. Wszyscy w zaczęli krzyczeć, a gryfoni się śmiali w nalepsze i darli się uradowani. Chłopcy przylecieli po buziaka od siostrzyczek i Mionki (Tak. Od niej. Zrobiła to.). George puścił nagle największą petardę i pojawił się ogromny smok chiński. Zaczął gonić panią dyrektor i ją "pożarł", tak serio to tylko nastraszył. Rozbiły się wszystkie zasady powieszane przez Filcha w holu. Wszyscy uczniowie wybiegli za wylatującymi na pewno już byłymi uczniami. Matki ich zabiją za rzucenie szkoły albo gorzej... Wujek Regulus to zrobi! Na niebie jeszcze pojawił się napis "W&B&W". Ale oryginalnie, tylko oni by na coś takiego wpadli. Wszyscy się cieszyli, nawet profesor Flitwick. Stojący obok mnie Harry nagle zasłabł...

- Harry! - pisnęła zaskoczona Herm.

- Co jest? - spytałam zaniepokojona, pomagając mu wstać.

- Syriusz – wysapał przerażony.

Przebrani pobiegliśmy do gabinetu Umbrige. Tylko tam kominek nie był pilnowany. Cała ekipa (ja, Harry, Hermiona, Ron, Luna, Neville i Ginny) mieliśmy się udać do Departamentu Tajemnic w ministerstwie, w którym miał się znajdować mój ojciec. Byłam przerażona tym, że go porwano... Już braliśmy do rąk proszek Fiuu, ale złapała nas ekipa Malfoy'a, która była "strażnikami porządku". Mnie na szczęście pilnował właśnie on...

- Wiedziałam, Potter! - Rozwścieczona Umbridge wskazała mu fotel, a jakiś ślizgon go na nim posadził - Gadaj, co wiesz. Gdzie jest Dumbledore? Chcieliście się do niego dostać, tak?! - Jej krzyk był bardzo uderzający w uszy...

- Nie.

- Gadaj prawdę! - Nagle do pomieszczenia wparował nietoperz. - Och, Snape. Masz to, o co cię prosiłam?

- Niestety, ostatnią fiolkę Verritaserum zużyła pani na pannę Chang. Jeśli nie chce go pani otruć, co zrobiłbym bez skrupułów, to nie mogę pomóc. – Mężczyzna „załamał" ręce.

- On ma Łapę. – Harry powiedział do nauczyciela. Ten popatrzył na niego z lekkim niepokojem.

- Wiesz, co on wygaduje, Snape?

- Niestety nie... - Westchnął i se polazł. Nie ogarniam tego człeka.

- No cóż. Jestem zmuszona użyć klątwy Cruciatus. To napewno ci rozwiąże język – mruknęła ropucha.

- CO?! To niewybaczalne! - ryknęłam wściekła.

- Czego Kolneriusz nie widzi, to go nie zaboli...

- Harry, powiedz jej! - krzyknęła Hermiona. W co ona grała, nie miałam pojęcia.

- Co? Co ma powiedzieć? - Zaintrygowała się zdenerwowana landryna.

- O tajnej broni Dumbledore'a – mruknęła „zrezygnowana".

- Ty i Potter idziecie ze mną. Pilnujcie reszty – rozkazała ślizgonom i sama wyszła z moimi przyjaciółmi. Mieliśmy teraz pole do popisu.

- Miśka, gdzie poszli? - szepnął do mnie Ron.

- Graup. Musimy się wydostać - odszepnęłam.

- Graup? - spytał z kpiną Malfoy. - Masz nowe przezwisko, rudzielcu? - Nagle z kieszeni rudego wysypały się cukierki.

- O nie, moje cuksy! - Już chciał je pozbierać, ale...

- My się nimi zajmiemy – warknął Crabb i zaczął je zbierać i jeść razem z innymi idiotami, oprócz Malfoy'a. Wyskoczyły im nagle okropne pryszcze, więc wszyscy byli wolni, bo się miotali wystraszeni. Znaczy fretka dalej mnie pilnowała...

- Sorry, Malfoy, ale ona też idzie – oznajmił mu Ron.

- Chyba ci się śni... - warknął, ale za chwilę zajęczał z bólu, ponieważ walnęłam go mocno łokciem w brzuch. Skulił się i uklęknął na podłodze.

- Idziemy – mruknęłam i ruszyłam przodem. Przebiegliśmy przez praktycznie cały Hogwart i spotkaliśmy Harrego i Mionę na moście. Gdy nas ujrzali, ostro się zdziwili.

- Jak się wydostaliście? - spytał Potter.

- Miałem cukierki od pryszczów i się połasili. No, Malfoy dostał w brzuch. – Zaśmiał się Ron z wielką satysfakcją. Ja tylko dumnie wypięłam pierś.

- Jak się dostaniemy do ministerstwa? - spytała Hermiona.

- Możemy polecieć – mruknęła Luna rozmarzonym tonem i zaprowadziła nas do testrali! Wsiedliśmy na nie i w mig dostaliśmy się do naszego upragnionego celu. Windą zjechaliśmy do departamentu i szukaliśmy w labiryncie wszelakich przepowiedni odpowiedniego skrzyżowania, gdzie miał być mój ojciec. No i znaleźliśmy. Było pusto. Zmanipulował nas!

- Harry, tu jest twoje nazwisko... - mruknął Neville, wskazując na kulę znajdującą się niewiele wyżej od nas.

- Misia, a tu twoje... - Ginny wskazała inną, z drugiej ztrony.

Wspięliśmy się i złapaliśmy kule w dłonie. Usłyszeliśmy głośno głos profesor Trelawney, czyli jednak miała to swoje trzecie oko...

Nadszedł ten, który pokona Czarnego Pana.

Żaden nie może żyć jeśli drugi przeżyje.

Chłopiec z blizną ma zabić go.

Lecz u jego boku będzie ta, która uratuje ich.

Jest jednak, ale.

Jeśli uratuje tego, który przegra...

Sama zapadnie w sen głęboki jak śmierć.

Nikt nie wie, czy się kiedykolwiek z niego obudzi...

Zamarłam. Trochę nie rozumiałam, o co chodziło. Jeśli uratuję tego, który przegra to... Zapadnę w śmiertelny sen? Jak mogę uratować tego, kto przegra? Z zamyślenia wyrwał mnie wujek Lucjusz, który pojawił się, nie wiadomo skąd... Zaraz, co?! Nie powinien być w Azkabanie?

- Witajcie... - Przywitał się, kulturka, bardzo pięknie. - Widzę, że zwabiła was nasza przynęta. Oddajcie przepowiednie, a nic wam się nie stanie.

- Nie – odparł twardo Harry, a po tym usłyszeliśmy przerażający śmiech...

- Potter umie się bawić... – Z głębi korytarza wyszła przerażająca kobieta o czarnych lokach i zniszczonych zębach, które zobaczyliśmy dzięki jej szaleńczemu uśmiechowi.

- Bellatrix Lastrange. – Przedstawił ją Neville.

- Longhboton, tak? Jak tam rodzice? - Uśmiechnęła się do niego kpiąco. - O i mała Black. Moja mała bratanica.

- Cześć, ciotuniu. - Uśmiechnęłam się sarkastycznie w jej stronę.

- Humorek po ojczulku – syknęła i spojrzała na mnie z mordem w oczach.

- Rodzinną pogawędkę zrobicie później, Bellatrix – powiedział znudzony Malfoy. - Potter, Black, oddajcie przepowiednie.

- Chyba śnisz, że oddam ją temu zwykłemu mordercy – warknął wybraniec.

- Jak śmiesz tak o nim mówić... Ty plugawy mieszańcu! - ryknęła wściekła Lestrange.

- Przestań, bo na nikim nie robisz wrażenia... Potter, Czarny Pan ma wielką moc. Będziesz mógł znów zobaczyć rodziców. Black, a ty będziesz u boku swojego dziadka, który może cię wiele nauczyć.

- On już zna moją odpowiedź.

- Całe życie czekałem, by ich spotkać... - mruknął zamyślony Harry.

- Och, wiem... - Lucjusz udał troskę.

- Więc mogę poczekać jeszcze trochę... Teraz!

- Drętwota! - Rzuciliśmy na nich zaklęcie i zaczęliśmy uciekać. Zapomniałam wspomnieć, że w czasie pogawędki otoczyli nas śmierciożercy. Rozdzieliliśmy się. Ja biegłam z Ginny. Odpierałyśmy zaklęcia typów. Po chwili wszyscy spotkaliśmy się wszyscy i zaczęliśmy biec w stronę jakiś drzwi. Za nami było pełno tych złych. Ginevra się zirytowała i musiała coś na to poradzić...

- Reductio! - Rzuciła zaklęcie i wszystko zaczęło się walić, więc wskoczyliśmy za jakieś najbliższe drzwi. Spadaliśmy, ale nie rozbiliśmy się o skałę. Zatrzymaliśmy się zaklęciem i powoli wstaliśmy. W tym dziwnym poniekąd pomieszczeniu był łuk. Słyszałam szepty. Miałam wrażenie, że wydobywały się właśnie od niego. Nagle śmierciożercy unieruchomili nas. Wolny był tylko Harry.

- Oddaj przepowiednie – warknął Malfoy.

- Ups! - pisnął i "przypadkiem'' ją upuścił, więc się stłukła.

- Nie! Rookwood, bierz tę drugą!

- Ups! - Zrobiłam to samo, więc trzymający mnie czarodziej nie mógł nic zrobić. Lucjusz już miał się rzucić na Pottera, ale...

- Lucek... - Mój ojciec zastawił mu drogę! - Zostaw mojego chrzestnego syna – rozkazał i przylał mu w nos. Przyleciała reszta Zakonu Feniksa. Wszyscy zaczęli walczyć, a mnie Rookwood odwrócił w swoją stronę i dał mi mocno z liścia za to, że stłukłam kulę. Nagle ktoś puknął go w ramię, więc się automatycznie obrócił.

- Jaki z ciebie gentlemen, skoro bijesz kobiety? - spytał Wiktor z uniesioną brwią, następnie przylał mu w brzuch i w nos. – Misia, uciekaj! - ryknął. Kątem oka zobaczyłam mamę, tatę i Harrego walczącego z Lucjuszem, Bellatrix i Greybackiem. Postanowiłam im pomóc. Stanęłam obok Harrego i zaczęłam rzucać zaklęcia. Śmierciożercy zaczęli uciekać. Także Malfoy i Frenrir. Bella jednak została i powiedziała te słowa okropne dwa słowa...

- Avada Kedavra!

Syriusz

Walczyliśmy ze śmierciożercami zaciekle, ale zaczęli uciekać. Nawet Malfoy to uczynił, ale Bella została i zauważyłem, że wycelowała w stojącą obok mnie Agatę, dobrze wiedziałem, co chce zrobić.

- Avada Kedavra! - ryknęła z wściekłością. Nie mogłem pozwolić mojej żonie kolejny raz umrzeć, nie zniósłbym kolejnej rozłąki. Zasłoniłem ją swoim ciałem i spojrzałem jej prosto w oczy.

- SYRIUSZ!!! - Jej przerażony krzyk i lodowoniebieskie oczy, były ostatnim, co zobaczyłem. Później nastała ciemność, nie czułem już nic...

Michalina

Wiedźma wybiegła z pomieszczenia, śpiewając: "Zabiłam Syriusza Blacka". Mama padła na kolana, złapała go prędko w ramiona, krzyczała, płakała, wołała go. Bez odzewu. Miał lekki uśmiech na ustach, a jego oczy patrzyły pusto w przestrzeń. Podszedł do mnie Krum i objął ramieniem, ale odtrąciłam go, nie mogłam tak stać. Musiałam ratować Harrego przed głupstwem. Mimo moich łez, mimo mojego żalu, nie mogłam pozwolić, by Harry stał się mordercą. Pobiegłam za nim w ciemny korytarz, który doprowadził nas do głównego holu ministerstwa. Chłopak rzucił Crucio na uciekającą wariatkę.

- Harry, nie! - krzyknęłam za nim, ale po chwili zamarłam.

- Ależ tak, Harry, tak – wysyczał w jego stronę... Lord Voldemort, który pojawił się nagle zaledwie kilka metrów przede mną. - Zabiła Syriusza. Zemścij się! - Przez chwilę nie mogłam nic zrobić z szoku, ale gdy zauważyłam, że Harry ma wątpliwości, obudziłam się.

- Harry! Nie słuchaj go! - Spojrzał na mnie zdezorientowany, a wiedźma uciekła.

- Michalinko, cóż za miłe spotkanie. – Człowiek-wąż odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się sztucznie. - Jak zawsze... wszystko psujesz. Crucio! - Rzucił klątwe i zielony promień mnie dosięgnął. Krzyknęłam wniebogłosy. Ból był niewyobrażalny. Darłam się, póki nie zdarło mi się gardło, płakałam, wiłam się. Lecz w końcu nagle ustał. Dumbledore zaatakował go. Powoli usiadłam i podeszłam do zaszokowanego Harrego. Patrzyliśmy na walkę pomiędzy czarodziejami. Jak chcieliśmy pomóc, to nas odpychano. Było to tak niesamowite i jednocześnie niebezpieczne, że myślałam, że rozwalą pół ministerstwa. Nagle czarnoksiężnik rozbił szkło wszelakie i wycelował je w nas, krzycząc przy tym triumfalnie. Dyrektor zrobił osłonę, dzięki której ostre odłamki skruszyły się i stały się piaskiem. Nagle mnie odrzuciło i Harry zaczął się dziwnie zachowywać. Zwijał się i majaczył pod nosem. Voldemort wszedł mu do umysłu. Nie mógł go wyprzeć. Albus zaczął coś szeptać do ucha chłopaka. Po chwili wokół mojego przyjaciela stworzył się tunel z piasku, który był ledwo widoczny. To wyglądało jak, by zatrzymał się czas. Nad wybrańcem stanął Lord Voldemort. Harry go wyparł...

- Jesteś słaby, Harry Potterze – mruknął spokojnie. - Nie pokonasz mnie. Nikt tego nie dokona...

- Tom? - Spojrzałam na źródło dźwięku i doznałam mieszanych uczuć. Nie tylko ja zresztą. Voldemort zastygł, by po chwili obrócić się w jej stronę z kamienną miną. Spojrzał na nią swoimi krwistoczerwonymi oczami. Zdziwiło mnie to, że nie było w nich widać pogardy, kpiny czy złości, tylko... żałość. - Czy mnie słyszysz? - Moja babcia podeszła bliżej.

- Syszę, Emily – odpowiedział spokojnie i przełknął ślinę.

- Nie, teraz słyszy mnie Lord Voldemort. Ja się pytam Toma – dopowiedziała twardo, ponownie się przybliżając do tunelu tak, że dzieliła ich tylko ściana piasku.

- On już nie istnieje... - szepnął i odwrócił wzrok. - Pogódź się z tym.

- Istnieje. Gdyby już go nie było to, byś mnie zabił z uśmiechem na ustach.

- Można to załatwić... - mruknął, ale Emily szybko mu przerwała.

- Zrób to. Zabij mnie i udowodnij, że już wypleniłeś prawdziwego siebie. Udowodnij, że mojego męża nie ma. Udowodnij, że nie jesteś już Tomem Roddlem! - ryknęła wściekła, a w jej oczach zaświeciły się łzy. Uniósł różdżkę, otworzył usta, ale nic nie powiedział. Babcia wpatrywała się w niego intensywnie, a on w nią i stało się coś, czego się nie spodziewałam, nikt nigdy by się tego nie spodziewał. Oczy Voldemorta stały się zielone, a z jednego z nich wypłynęła pojedyncza łza, która spłynęła beztrosko po jego praktycznie biały policzek.

- Nie, wciąż jestem słaby... - szepnął załamany, ale nie spuścił wzroku ze swojej żony.

- Tom, to nie jest słabość. Spójrz, – kobieta wskazała na mnie - ona żyje dzięki tobie. Nie dałeś temu złemu jej zabić. Twoja córka, synowie, wnuczęta wciąż żyją. Tylko dlatego, że miałeś siłę się powstrzymać. A tę siłę dawała ci miłość do nas, zrozum, że to nie słabość! – Babcia załkała i położyła mu dłoń na policzku. Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem, a po chwili jego oczy powróciły do czerwonego koloru. Odtrącił brutalnie jej rękę i spojrzał na nią z nienawiścią.

- To ty zrozum, że bliscy osłabiają! – warknął. - Masz teraz szanse zakończyć wojnę, ale nie zrobisz tego. Wierzysz ciągle w niego. Nadaremne. Nie wróci. Nigdy nie wróci, rozumiesz?! - ryknął.

- Nie mów hop, póki nie skoczysz. Może nie wróci prędko, ale zaraz tu wróci ktoś inny... - mruknęła, a sekundę po tym przez kominek pojawił się tutaj sam minister magii, który od razu ich zauważył i zamarł. Voldemort spojrzał na niego i również dało się zauważyć, że nie podobało mu się to, że go ujawniono. Rzucił ostatnie nienawistne spojrzenie mojej babci i zniknął.

- On wrócił... - mruknął przerażony Knot. Natomiast babcia podeszła do mnie i mocno przytuliła.

- Babciu... Znasz tą przepowiednię prawda? - spytałam przestraszona.

- Znam, kochanie... - Pogłaskała mnie po włosach i ponownie przytuliła. - Na razie się nią nie martw. On nie wie... -  po chwili wstałyśmy i wymknęłyśmy się paparazzi, by udać się do pomieszczenia z łukiem. Po chwili dołączył do nas również Harry...

Agata

Siedziałam wciąż przy nim i nie mogła przestać płakać. Jak on mógł. To mnie chciała zabić, nie jego! Tuliłam go mocno do swojej piersi, jakbym się bała, że mi ucieknie, a on już to zrobił. Zastanowiłam się, czemu ten pokręcony los nas połączył. Tyle razy nas próbowano rozdzielić, aż w końcu puściliśmy się... Moje włosy spadły na jego czoło i pierwszy raz się zauważyłam kontrast kolorów naszych czupryn. On posiadał ją kruczoczarną, a ja śnieżno białą. Yin i Yang, razem stwarzaliśmy harmonię... Czemu mi to tak długo zajęło?...

- Syriusz... Nie zgadniesz! Rozwiązałam zagadkę naszej miłości. – Zaśmiałam się przez łzy. - Harmonia. Rozumiesz? Dopełniamy się... Co teraz będzie, jak jednego z nas zabraknie? Co zrobię bez ciebie? Jedną rozłąkę wytrzymałam, ale z drugą już sobie nie dam rady, nie chcę jej! - ryknęłam zrozpaczona, a wszyscy wkoło spojrzeli na nas z jeszcze większym żalem. - Nie opuszczaj mnie – zaczęłam szeptać i przyłożyłam swoje czoło do jego, przymykając oczy. - Nie możesz. Nie poradzę sobie bez ciebie. Wiesz... Pamiętam twoje pierwsze słowa zwrócone tylko do mnie! – Wyprostowałam się. - Miło poznać, Białowłosa Księżniczko. Pamiętasz co odpowiedziałam? - Spojrzałam na niego z nadzieją... lecz nie usłyszałam odpowiedzi, przez co znów wybuchłam płaczem. On musiał mi odpowiedzieć! Michalina przytuliła mnie, tak samo jak bracia, Regulusowie i mama. Moja ostatnia łza spadła na jego policzek. Zamknęłam oczy i starałam się przypomnieć czasy szkoły. Wspólne przygody, rozmowy, lekcje. Na moją twarz wpłynął smutny uśmiech. Otworzyłam oczy i moja córka też płakała. Jej łza też spadła na jego policzek. Tak samo Regulusa. Znowu zamknęłam oczy. Wspominałam czasy z nim i z dziećmi. Jak nie chciał puścić Misi choćby na sekundę. Jak czytał Reguluskowi na dobranoc. Jak dwa lata temu spędzaliśmy czas na oglądaniu zdjęć. Jak...

- Nie nazywaj mnie tak... - Ktoś mruknął głosem małej dziewczynki. Otworzyłam szeroko oczy i rozejrzałam się wkoło zaskoczona. Wszyscy byli tacy sami jak przed chwilą, nikt nic nie mówił. - Jeśli myślisz, że ktoś umie udawać twój głos tak jak ja, to strzelam focha! – Usłyszałam tak dobrze znany mi głos. Spojrzałam na twarz Blacka. Patrzył na mnie z czułością i wesołym uśmiechem. Przez chwilę myślałam, że mam zwidy, więc dotknęłam opuszkami palców jego powiek, nosa, ust...

- Syriuszek! - krzyknęłam szczęśliwa, rzucając mu się w ramiona i ponownie się rozpłakując.

- Oj, Bialuśka! - zawołał przez łzy, oddając mocno uścisk.

- Tata! - Dzieci rzuciły się na szyję ojca.

- Dzieciaki moje! - Uścisnął je mocno, myślałam, że je udusi. Następnie kolejni ludzie się z nim witali i cieszyliśmy się, że żyje. Było to dla nas wielkim zaskoczeniem, ale i wielką radością.

- Myślałem, że odejdziesz... - Harry miał łzy w oczach.

- Jeszcze musicie mnie poznosić. – Zachichotał głupio i podszedł do mnie, łapiąc w ramiona. - Nigdy nas już nic nie rozdzieli, rozumiesz? Jesteśmy nie do zdarcia, kochanie – szepnął i złączył nasze usta w czułym pocałunku. Objęłam go ramionami i desperacko nie chciałam go już nigdy puścić. Syriusza uratowało to samo, co niegdyś Harrego... miłość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top